Twarz Vanji natychmiast rozjaśniła się w uśmiechu nieoczekiwanej radości.
– Tamlin! Nie, to nie może być prawdą, nie wierzę w to!
– Nie ciesz się za wcześnie – uprzedził ją. – Pamiętasz, co ci obiecałem ostatnio?
– Że mnie zabijesz? Dobrze to pamiętam. Nie będę cię powstrzymywać, bo żaden człowiek na świecie nie żył bardziej bezsensownie niż ja przez ostatnie lata. Musisz tylko trochę poczekać…
Tamlin nie spuszczał z niej wzroku. Wygląd demonów z upływem czasu niewiele się zmienia. Jeśli są straszne, pozostają takie na wieki, piękne – nigdy nie tracą swojej urody. Ale Tamlin się zmienił. Biła od niego udręka samotności. W oczach i kącikach ust czaiło się zmęczenie i cierpienie, choć jego skóra była równie gładka jak kiedyś, a koloryt tak samo wyrazisty.
– Na co mam czekać?
Czy może opowiedzieć mu o Franku? O dziecku, które musi urodzić? Czy to nie sprowadzi nieszczęścia na Franka?
– Nie wiem, czy mogę ci to wyznać, Tamlinie. Muszę chronić przed tobą ziemską istotę.
Słaby, przepojony goryczą uśmiech na moment pojawił się na jego ustach.
– Jeśli wydaje ci się, że wolno mi przebywać w świecie ludzi, to wiedz, że się mylisz. Mogę dotrzeć do ciebie tutaj, w tym miejscu, ale nigdzie indziej.
– Dobrze, powiem ci więc, o co chodzi.
Będzie musiała tylko czuwać, aby Frank i dziecko nie zbliżali się do tego zaczarowanego miejsca. Vanja zrozumiała już, gdzie się znajduje, choć trafiła tu całkiem przypadkowo. Gdybyż wcześniej o tym wiedziała! Tyle zmarnowanych lat!
Opowiedziała Tamlinowi o dziecku, na które czekają Ludzie Lodu i które musiała urodzić. Widziała, że bardzo mu się to nie spodobało.
– Obiecuję, Tamlinie! Przyrzekam, że tu wrócę, kiedy dziecko już przyjdzie na świat. Będziesz mógł mnie uśmiercić, jeśli zechcesz.
Vanja nie żywiła żadnych uczuć dla nie narodzonego dziecka. Była pewna, że w Lipowej Alei małemu będzie dobrze także i bez niej. Zajmie się nim Benedikte albo Christoffer i Marit. Vanja nie wiedziała nic o instynkcie macierzyńskim, o tym, jak w jednej chwili obojętność czy niechęć do dziecka może przemienić się w miłość.
Tamlin siedział z kolanami podciągniętymi pod brodę, otoczywszy je ramionami. Nie patrzył już na nią, wbił wzrok w kamienną płytę.
– Sądzę, że nie potrafisz wyobrazić sobie mojej samotności, Vanju – powiedział z wysiłkiem, odwykły od mówienia.
– Rok za rokiem krążyłeś w próżni? O, tak, na pewno nie potrafię w pełni cię zrozumieć, ale już to, co czuję, napełnia mnie szaleńczym strachem.
Podniósł wzrok, w jego oczach dostrzegła smutek, jakiego dotychczas nigdy nie widziała.
– Dlaczego więc miałbym cię zabijać, skoro jesteś jedyną istotą, do której mogę dotrzeć?
– Ja nie będę żyła długo, Tamlinie. Czas dany człowiekowi jest taki krótki.
– Będę cię kochać tak długo, jak długo będzie istnieć wielka nicość.
Vanja drgnęła poruszona.
– Co powiedziałeś? Kochać? Ty?
– Tak. Czy słyszałaś kiedykolwiek coś równie niemądrego? Kochający demon!
– Wcale nie uważam tego za niemądre – powiedziała miękko, czując, jak mocno wali jej serce. Tamlin ją kochał, to… to niepojęte! – A poza tym nie jesteś już demonem, to niemożliwe.
Odwrócił głowę.
– Wiem o tym. Jestem niczym. Jedynie cząstką wielkiej nicości.
Vanja przysunęła się odrobinę i ujęła go za rękę. Pozwolił jej na to, lecz nie odpowiedział uściskiem. Nadal nie odwracał głowy.
– Ale tu na tę polanę musieli przychodzić i inni ludzie! – uprzytomniła sobie Vanja. – Pewnie siadywali też na tej płycie.
– Tak, ale do nich nie potrafię dotrzeć. I nie chcę. Tylko ty i ja…
Tylko ty i ja! To była prawda, należeli do siebie od chwili, kiedy on nie był większy od palca.
– Tamlinie – powiedziała z czułością.
Odwrócił głowę i znów na nią patrzył. Vanja pogładziła go po połyskującym zielono policzku. Nigdy nie lubił takich pieszczot, ale teraz ujął jej dłoń i delikatnie ucałował wszystkie palce. Był inny, zniknęła gdzieś jego brutalność i złośliwość. Vanja przytuliła czoło do jego czoła, a on dłońmi leciutko dotykał jej twarzy, szyi i ramion, jak nigdy dotychczas.
– Jestem taki samotny – szepnął. – Tak straszliwie samotny.
W jego szepcie Vanja usłyszała milczący powiew wieczności, pustki, w której krążył. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak tam jest, zresztą nie bardzo ją to obchodziło, w tej chwili była szczęśliwa, czuła Tamlina każdym nerwem skóry.
Jej usta odnalazły jego wargi, bo doszła do wniosku, że to ona musi przejąć inicjatywę. Tamlin nie wiedział nic o czułości i oddaniu, zawsze naśmiewał się z jej sentymentalnych bzdur, zawsze zmierzał prosto do celu.
Ale tym razem tak nie było. Najwidoczniej sporo się jednak nauczył z jej dawnych „bzdur”! Jego pocałunek z początku był chłodny, nieśmiały, jak gdyby wstydził się swych uczuć, ale zaraz stał się romantycznie namiętny. Przez chwilę. Później Vanja z całą pewnością mogła stwierdzić, że Tamlin pragnie i innych dowodów miłości.
Nie zrobiło jej to przykrości, bo i ona go pragnęła. Dzień był ciepły i piękny, maleńkie fiołki wianuszkiem otaczały kamienną płytę. Vanja zdjęła ubranie. Kochali się długo, namiętnie, znów byli blisko siebie, ale zupełnie w inny sposób, bo teraz Tamlin także ofiarował jej czułość, ciepło i dobroć.
Vanja patrzyła w twarz, którą tak ukochała, i wiedziała, że nigdy, przenigdy nie potrafi pokochać nikogo innego tak mocno jak tego strasznego, ale jakże fascynującego demona.
A mimo to nie mogła się z nim związać.
Leżeli spokojnie, przytuleni do siebie, gdy nagle Vanja nieco się odsunęła.
– Co się stało? – spytał Tamlin.
– Nie będę mogła tego uczynić.
– Czego?
– Poślubić Franka, mieć z nim dziecka. Pragnę być z tobą. Czy nie mogę z tobą zostać?
– Ty nigdy nie dotrzesz do próżni, a mnie nie wolno wchodzić do twego świata.
– A więc chcę umrzeć. Już teraz.
– I co z tego przyjdzie? Będę wówczas po dwakroć bardziej samotny, bo wtedy nie będzie i ciebie. Zostań na tym świecie, Vanju, rób między ludźmi, co tylko chcesz, ale przychodź tutaj, kiedy będziesz mnie potrzebować!
– Potrzebuję cię w każdym momencie mego życia. Ale mój czas upłynie już za kilka lat, Tamlinie. Ludzkie życie w perspektywie wieczności jest takie krótkie.
Tamlin przytulił się do jej policzka, a w jego głosie brzmiała rozpacz.
– A więc podaruj mi te lata! Wiem, że ludzie się starzeją, ale będę cię kochać, kiedy będziesz stara, bez względu na twój wygląd! Bo przecież ciebie kocham, a nie łupinę, którą jest twoje ciało!
I wtedy Vanja nabrała całkowitej pewności, że Tamlin nie jest już prawdziwym demonem. Prawdą było to, co sam powiedział: był niczym.
Tego lata każdego dnia wędrowała na leśną polankę. Czasami zostawała tam aż do świtu! Znów czuła, że żyje.
A potem Frank wrócił do domu.
Vanja go nie poznała.
Widać było, że wiele przecierpiał. Ale ten wychudzony, stary mężczyzna nie był tym samym Frankiem, który tak beztrosko wyjeżdżał. Wypadły mu włosy i niemal wszystkie zęby. Stale marzł i niedomagał, a Vanja współczuła mu i robiła dla niego co mogła.
Ale tak jak kiedyś uznała, że jest dostatecznie sympatyczny, by mogła go poślubić, tak teraz czuła obrzydzenie na samą myśl, że miałby ją tknąć.
Owszem, odczuwała współczucie i litość, ale czułość? Jej uczucia dla niego nie sięgały aż tak daleko.
Miała wrażenie, że jest o wieki od niej starszy. Dręczony reumatyzmem poruszał się jak starzec, bezzębny, trzęsący się, bez włosów, bez mięśni, z brzuchem starego człowieka…
Ale dla niego ona była jak sen. Frank nie rozumiał, jak bardzo się zmienił. Nadal był tym samym dobrym, życzliwym człowiekiem, ale jego usposobienie się odmieniło, niestety wcale nie na lepsze. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo na wszystko narzeka. Nie bezpośrednio, nie wprost, ale stale powtarzał: „Czy mogłabyś przynieść mi sweter, Vanju? Okropny tu przeciąg” albo „Czy myślisz, że mogę zjeść tę ostatnią kromkę chleba? Aż boli patrzeć, ile się tu wyrzuca, a ja tak długo nie miałem chleba, wiesz przecież o tym”. Podobne zdania słychać było przez cały czas, bo Frank mieszkał teraz w Lipowej Alei, nie miał bowiem innego domu w Norwegii. Ona go oczywiście rozumiała i bardzo chciała mu pomóc, ale nie rządziła swoimi uczuciami, były… puste.
Benedikte obserwowała ją przez tydzień, po czym odbyła poważną rozmową ze swą przybraną siostrą.
– Kochana Vanju, przez całe lato wprost tryskałaś radością, a nas wszystkich tak cieszyło, że nareszcie wydobyłaś się z tej straszliwej depresji. Ale teraz… kiedy Frank wrócił do domu, a ty powinnaś się cieszyć bardziej niż wszyscy, całkowicie się załamałaś.
– Naprawdę? – przeraziła się Vanja. – Nie myślałam…
– Sądziłaś, że tego nie widać? Nigdy nie potrafiłaś ukrywać swoich nastrojów. Co się stało? Nie cieszysz się z cudownego ocalenia Franka?
– Och, oczywiście, że się cieszę ze względu na niego, pojmujesz to chyba! Ale nie ze względu na siebie. Ja… zrozum, on nigdy nie znaczył dla mnie tak wiele, jak na przykład Sander dla ciebie, a teraz wszystko już całkiem się rozsypało. Co ja mam zrobić, Benedikte? Nie chcę go zranić!
Benedikte patrzyła na nią zatroskana.
– Twoja radość tego lata, Vanju… Czy jest jakiś inny mężczyzna?
Vanja wybuchnęła śmiechem, który brzmiał niezwykle gorzko.
– Inny mężczyzna? Nie, Benedikte, zapewniam cię, że nie ma innego mężczyzny!
Owszem, w jej życiu mężczyzny nie było. Tylko demon. Którego w dodatku trudno już nazywać demonem.
– Tak tylko myślałam – nerwowo zaśmiała się Benedikte. – Codziennie wieczorem wychodzisz na przechadzkę…
Vanja poderwała się, ale zdołała odpowiedzieć w miarę spokojnie.
– Tak, lubię rozmyślać w samotności i ciągnie mnie do lasu. Zawsze tak było.
– No, nie do końca. W okresie dorastania najchętniej zamykałaś się w swoim pokoju.
Bo wówczas Tamlin był tam.
– Ale bez wątpienia jesteś typem samotnika – mówiła dalej Benedikte. – Vanju, bardzo bym chciała, byś mi się zwierzyła.
Vanja o mały włos zdecydowałaby się na to, opowiedziała siostrze całą swą historię. Ale czy Benedikte by zrozumiała? Owszem, była dotknięta, ale nie była Markiem. Marco rozumiał, że demony istnieją. Ale Benedikte…?
Vanja patrzyła na siostrę, Benedikte siedziała wyprostowana i dostojna w białej sukni z wysokim kołnierzem, obszytym koronkami. Uśmiechała się miękko, łagodnie, a jednocześnie z troską, w jej oczach nadal znać było pokorę, jak gdyby obawiała się, że nie zostanie zaakceptowana. Vanja zawsze uważała, że Benedikte jest piękna, ale bez wątpienia cała jej uroda pochodziła z jej duszy. Jakże często przekleństwo Ludzi Lodu miało wpływ na wygląd zewnętrzny dotkniętych. Benedikte nie była straszna, po prostu wysoka i niezgrabna, i miała twarz o grubych, nieciekawych rysach. Nieczęsto wykorzystywała swe nadprzyrodzone zdolności, ale też i nieczęsto zachodziła taka potrzeba. Była szczęśliwym człowiekiem. Teraz jednak tak bardzo martwiła się o Vanję i tak bała, że jej życzliwość zostanie odrzucona, iż młodsza z sióstr prawie stopniała. Ale tylko prawie.
Vanja westchnęła głęboko.
– Pewnego dnia zwierzę ci się ze wszystkiego, Benedikte, bo jesteś mi bliższa niż moja rodzona matka. Ale nie potrafię o tym mówić. Napiszę list.
Benedikte odczuła ulgę, kiedy nareszcie potwierdziło się, że istnieje jakiś problem.
– Zrozumiałam, że coś cię dręczy – pokiwała głową. – Marco o tym wie, prawda?
– Tak, wiedział, chociaż nic mu o tym nie mówiłam.
Benedikte przytuliła młodszą siostrę.
– Dziękuję, że zechcesz to wszystko opisać! Nie spiesz się, poświęć na to tyle czasu, ile ci potrzeba!
– To prawda, potrzeba mi czasu. Ale, Benedikte, nie porozmawiałyśmy o najważniejszym. Co ja mam zrobić z Frankiem?
– Tak strasznie cię od niego odrzuca?
Vanja odwróciła głowę.
– Spędzić z nim całe życie? Nie wytrzymam.
– A więc nie wychodź za niego. Wkrótce spotkasz tego właściwego.
– Łatwo ci tak mówić – ze smutkiem powiedziała Vanja. – Myślisz, że nie rozmawiałam z Frankiem o moich uczuciach? Nie jestem aż taka zagubiona. Nie należę do tych, które poślubiają mężczyznę, aby tylko nie zrobić mu przykrości i tym samym niszczą całe jego życie. Powiedziałam Frankowi, że nasz związek wydaje mi się niemożliwy, ponieważ oboje się zmieniliśmy, ale jak myślisz, jak on zareagował? Wybuchnął płaczem i zagroził, że odbierze sobie życie.
– Chyba nie potraktowałaś tego serio?
– Z początku zlekceważyłam jego słowa. Ale on mówił poważnie! Kiedyś przypadkiem weszłam do stajni i zastałam go wiążącego pętlę. Miał zamiar się powiesić!
– Ależ, och…! – Benedikte była do głębi wstrząśnięta.
– Powiedziałam, że nie wolno mu tego robić, a on padł przede mną na kolana i błagał mnie, abym dotrzymała danej mu obietnicy, bo jestem wszystkim, beze mnie nie ma po co żyć.
Vanja mówiła dalej zmęczonym głosem:
– Stanęło więc na tym, że zgodziłam się na małżeństwo, ale tylko na rok. On uradował się i powiedział, że potem na pewno zmienię zdanie i zostanę z nim już na całe życie. Ale tak się nie stanie. Wytrzymam rok, ale ani chwili dłużej.
– A…potem?
Vanja przymknęła oczy.
– Zdążę przygotować Franka, że nasz związek nie może dłużej trwać.
– Nie o to pytałam, Vanju – łagodnie powiedziała Benedikte. – Jeśli wszystko ułoży się jak powinno, będziecie mieć dziecko. I co zamierzasz zrobić w takiej sytuacji?
Przepiękna młoda kobieta popatrzyła jej prosto w oczy.
– Poprosić cię, abyś zaopiekowała się dzieckiem – oświadczyła wyjątkowo stanowczo.
Benedikte zrozumiała, że Vanja nie żartuje.
– A ty?
– To będzie napisane w liście. Ach, Benedikte, dlaczego mam takie trudne życie?
Wybuchnęła płaczem, a Benedikte próbowała ją utulić, jak robiła to wiele razy, kiedy Vanja była jeszcze dzieckiem. W duszy czuła wielką zgryzotę. Vanja bez wątpienia należała do tych osób w rodzie, którym najmocniej przyszło cierpieć. I zamykała się w sobie ze swym cierpieniem, nie pozwoliła, by ktoś inny w nim uczestniczył.
Pozwoliła na to tylko Marcowi. A jego już nie było.
W pewien pochmurny listopadowy dzień Vanja jak zwykle wybrała się na przechadzkę na szczyt wzgórza. Jej stopy zostawiały wyraźne ślady na cienkiej warstewce świeżo spadłego śniegu, drżała z zimna i mocniej otuliła się szalem.
Tamlin już na nią czekał, tak jak każdego dnia tego lata i jesieni.
Vanja była poważna.
– Nie będę mogła tu przychodzić, Tamlinie, przez mniej więcej rok.
Patrzył na nią zdumiony.
– To nie może być prawda. Dlaczego?
Spuściła wzrok.
– Jutro wychodzę za mąż. I pragnę dochować wierności Frankowi, tyle przynajmniej muszę dla niego uczynić. Niewiele więcej mam mu do zaofiarowania.
Tamlin mocno trzymał ją w ramionach, oparł czoło o jej skroń.
– Uzgodniliśmy już, że będziesz żyć swoim własnym życiem tu na ziemi. Bez mojej ingerencji. Ale cały rok…
Paznokcie, które wpijały jej się w skórę, wiele powiedziały o jego zazdrości i desperacji.
– Muszę, Tamlinie. Złożyłam obietnicę Ludziom Lodu.
– Wiem o tym. Nienawidzę tej obietnicy.
– Ja także. Gdybyś wiedział, jak bardzo brzydzi mnie ta myśl… Nie, nie chcę źle mówić o Franku, ale, Tamlinie, kiedy już urodzę dziecko, a mam nadzieję, że nastąpi to wkrótce, przyjdę do ciebie. Już na zawsze.
Przygarnął ją mocno, bardzo mocno. Na zawsze, z goryczą powtórzyła Vanja w myślach. Dla mnie nie ma zawsze. Czeka nas kilka wspólnych lat, będziemy się tu spotykać. Ale, realnie biorąc, i to jest niemożliwe, dopiero listopad, a mnie jest już za zimno, nie będziemy mogli spotykać się zimą, muszę to przyznać. Nie mogę wejść do jego świata ani on do mojego. Doprawdy, czarna przyszłość rysuje się przed nami.
Zwierzyła mu się ze swych myśli i zapłakała w jego ramionach. Tego wieczoru kochali się dziko, namiętnie, jakby nie mogli się sobą nasycić. Tamlin dawał jej tyle miłości, ile Vanja jeszcze nigdy nie zaznała. I ona też nie pozostała mu dłużna, oddała mu się całym ciałem i duszą. Rozstanie dodało miłosnej schadzce ogromnej intensywności.
Vanja została na szczycie wzgórza długo w nocy. Kiedyś jednak musiała w końcu odejść. Odsuwali moment rozstania w nieskończoność, nie mogli się rozdzielić. Wreszcie, wbrew woli obojga, musiała wyrwać się z jego objęć.
Kiedy schodziła w dół zaśnieżonego zbocza, mając świadomość, że on nadal siedzi na kamiennej płycie, czuła, że jej życie się skończyło. Gdyby teraz mogła umrzeć, spokojnie popatrzyłaby śmierci w oczy.
Ach, jakże nienawidziła obietnicy złożonej Ludziom Lodu! Jej wnuk miał być wybranym, tym, który podejmie ostateczną walkę przeciw Tengelowi Złemu.
Tengel Zły! Wszystko sprowadza się do niego, do tego jądra ich gorzkiej walki, które było przyczyną ich nadludzkich cierpień.
Vanja patrzyła na tego, który właśnie został jej mężem, i próbowała wykrzesać z siebie choć trochę cieplejszych uczuć. Ogromnie było jej go żal, te wszystkie lata spędzone w niewoli… Słyszała historię jego męki, i to co najmniej piętnaście razy!
Dyskretnie szepnęła mu kiedyś, że istnieje coś, co nazywa się sztuczną szczęką i może zastąpić zęby, które utracił. W odpowiedzi usłyszała zdecydowane nie. Zostało mu jeszcze dość własnych i nie będzie wyrywał ich bez powodu.
Owszem, masz jeszcze pięć zębów, ale może było ich więcej, nie miała ochoty liczyć. Natomiast, prawdopodobnie ze względu na nią, zamówił perukę. Była obrzydliwa, z płócienną podszewką, która prześwitywała przez sztywne sztuczne włosy.
Znajdowali się w pokoju państwa młodych, gdzie mieli spędzić pierwszą wspólną noc. Przez ostatnie miesiące Frankowi nieźle się żyło w Lipowej Alei, pod zapadniętą klatką piersiową sterczał mu wydatny, okrągły brzuch.
Ależ jestem paskudna, pomyślała Vanja. Gdybym naprawdę go kochała, nie zwracałabym na to uwagi. Uważam, że jest obrzydliwy, i sama się siebie wstydzę tak, że bliska jestem płaczu. Biedny, biedny Frank!
A Frank nagle padł na kolana przy łóżku i zaczął się modlić.
Vanja zaśmiała się nerwowo.
– Prosisz o udane małżeństwo?
Podniósł się, w pełnej krasie demonstrując śnieżnobiałe kalesony.
– Nie, o udaną noc.
– Nie będę się opierać – oświadczyła krótko.
– Wiem o tym, najmilsza. Modlę się tylko o to, by mnie się powiodło.
Co? Miałoby się… nie powieść? I to po tym, jak niemal siłą zmusił ją do tego małżeństwa?
– Czy masz jakiś powód, by tak przypuszczać? – spytała, drętwiejąc.
– No cóż, w niewoli bywało różnie. Rano… rano nic się nie działo – wyznał, ogromnie wstydząc się swoich słów.
Vanji ciarki przebiegły po plecach.
– A później?
Frank bezradnie wzruszył ramionami.
– Odrobinę.
Odrobinę? Odrobinę? Cóż to, u licha, ma znaczyć?
– A więc i ja także cię nie podniecam?
Spojrzał na swą młodą żonę, przerażony jej bezpośredniością.
– Nie wiem – odrzekł w końcu.
Vanja czuła, że ogarnia ją coraz większa rozpacz i gniew.
– Nie wiesz? Przecież zdarzało ci się trzymać mnie w objęciach. Całowałeś mnie?
Nie znosiła tego, ale musiała mu pozwolić.
– No, tak, to prawda – przyznał zawstydzony.
– Bardzo lubię cię tulić.
Do czorta! O… Vanja w duchu wymówiła całą wiązankę przekleństw, ale przede wszystkim czuła żal. Jak mógł? Dlaczego nic jej nie powiedział? Przecież tylko ze względu na dziecko… a teraz okazuje się, że on nie może?
Zacisnęła zęby. Dała się złapać w pułapkę, ale jemu nie ujdzie to płazem! Przeżyje noc, jakiej nigdy nie zapomni! Zanim wstanie świt, będzie musiał tego dokonać, nawet jeśli przyjdzie jej pracować nad nim całą noc!
Poszło znacznie łatwiej, niż Vanja się spodziewała. Męskość Franka jeszcze całkiem nie umarła. Ale rzeczywiście, przeżył noc, którą zapamiętać miał na całe życie.
Kiedy nareszcie nad ranem zasnął, był potwornie wycieńczony, bardziej zmęczony niż kiedykolwiek w niewoli.
Ale to było przyjemne zmęczenie.
Frank był dobrym człowiekiem, czułym i troskliwym, przed zaśnięciem zapytał więc swą młodą żonę, jak się czuje.
Vanja, odwrócona do niego tyłem, schowana pod kołdrą, w odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiale. Nie chciała mu pokazać, że płacze. Nie zasługiwał na to.