ROZDZIAŁ II

W życiu Vanji pojawiła się nowa pasja. Wiele czasu spędzała teraz w swoim pokoju, uważała bowiem, że mały demonek potrzebuje towarzystwa. Nie było to do końca prawdą i nigdy nie wiedziała, gdzie go znajdzie, kiedy obudzi się rano lub kiedy wejdzie do pokoju. Malec cierpiał na chorobliwą wprost ciekawość. Raz odkryła go w szafie z ubraniami, gdzie wyciągnął całą zawartość pudeł z bielizną. Innym razem wylał pełną szklankę wody do jej łóżka, zabawiał się też przebieraniem lalek w najbardziej perwersyjny sposób.

Vanja zdołała go przekonać, by nosił parę lalczynych spodni. Z początku śmiał się paskudnie i próbował chwycić ją zębami za rękę, ale kiedy podarowała mu parę czarnych krótkich spodenek ze srebrną lamówką, zgodził się znosić upokorzenie, za jakie uważał zakładanie ubrania. Vanja uznała bowiem, że nie może chodzić goły z takim wielkim siusiakiem na wierzchu.

Demonek nie zachowywał się grzecznie. Vanja z zapałem przystąpiła do wychowywania go, lecz to przedsięwzięcie z góry skazane było na niepowodzenie. Ale kiedy próbowała uczyć go mowy, słuchał zainteresowany.

Z zatroskaniem zauważyła, że jej podopieczny bardzo szybko rośnie,

Pewnego dnia przyprawił ją o kolejny wstrząs. Jak zwykle przemawiała do niego beztrosko, kiedy nagle usłyszała ochrypły, gardłowy dźwięk. Popatrzyła na niego zaskoczona.

– Nie gadaj tak cholernie dużo, wstrętna babo, uszy mi od tego puchną. Nie są dźwiękoszczelne, tyle chyba potrafisz zrozumieć!

Umiał mówić! Ale… czy naprawdę nauczyła go tylu brzydkich słów? Pomyślała chwilę. Tak, nazwała raz wstrętną babą sąsiadkę, która przyszła z wizytą, ale przecież nie chciała, by dotarło to do uszu malca! Mruknęła tak do siebie, pod nosem. A takie skomplikowane słowo jak „dźwiękoszczelne”? No, tak, użyła go kiedyś przy jakiejś okazji. Ale „cholerny”? Tak, i to także jej się wyrwało, kiedy wylał szklankę wody do łóżka.

Od tej chwili będzie uważać. W każdym razie demonek okazał się inteligentny, potrafił łączyć jedno z drugim.

Nadała mu już imię. Nazwała go Tamlin, po bohaterze szkockiej legendy. Niestety, Vanja dość nieszczęśliwie wybrała wzór dla swego ulubieńca. Szkocki Tamlin wywodził się bowiem z rodu elfów i odbierał dziewictwo wszystkim młodym dziewczętom, które zabłąkały się w jego lesie. O tym jednak Vanja nie wiedziała. Uważała, że lepszego imienia nie mogłaby wymyślić dla swojego demonka.

Tamlin za wszelką cenę chciał wydostać się na pozostałe pokoje. Dziewczynka nie pozwalała mu na to, bo przecież ktoś mógłby go zobaczyć. Szczęśliwie na razie do tego nie doszło. Gdy mama Agneta lub ktoś inny z rodziny wchodził do pokoju Vanji, Tamlin zawsze zdążył się ukryć, poruszał się zwinniej od jaszczurki.

Rzecz jasna kilkakrotnie udało mu się wyślizgnąć z pokoju razem z Vanją! Dziewczynka chodziła wtedy po domu i cała spięta szukała go, aż inni pytali, co też takiego ważnego jej zginęło albo czy coś się stało.

Owszem, zgubiłam mojego małego demona, miała na końcu języka, ale nic nie powiedziała.

I za każdym razem, gdy zrozpaczona wracała do swego pokoju, dostrzegała na podłodze jakieś błyskawiczne poruszenie i zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi, mały siedział już na swym ulubionym miejscu, na jej biurku, i zaśmiewał się w głos.

– A więc mimo wszystko dobrze ci u mnie – cieszyła się dziewczynka. – Ty mały nicponiu!

Raz jednak zdarzyło się, że Tamlin podczas jednej ze swych zakazanych wypraw z Vanją natknął się na Henninga i Agnetę.

Vanja ze strachu skamieniała.

– Co się z tobą dzieje? – dopytywał się Henning. – Dlaczego stanęłaś jak wryta?

Niemożliwe, by nie widzieli Tamlina. Błyskawicznie wskoczył na ramię dziewczynki, jego pazury boleśnie wpijały jej się w skórę. Wydawał się równie przerażony jak ona.

– Co się stało, Vanju? – łagodnie pytała Agneta. – Coś ci się przypomniało?

A więc nie widzieli go! Vanja odetchnęła z ulgą i śmiejąc się odpowiedziała:

– Tak, przypomniało mi się, że zostało mi coś z lekcji do odrobienia.

Tamlin stanął na jej ramieniu, wysunął język i bezczelnie zaczął grać im na nosie. Vanja nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

Wobec tego i inni nie mogą go widzieć. Ale pozostawała jeszcze Benedikte… Ona była dotknięta. Vanji przez długi czas udawało się utrzymać Tamlina z daleka od niej, choć miał jej pozwolenie na poruszanie się po całym domu, jeśli zachowywał się przyzwoicie. Ale pewnego dnia musiało, rzecz jasna, dojść do katastrofy. Oboje wkroczyli do pokoju, w którym stała Benedikte.

Odwróciła się do Vanji tak szybko, że Tamlin nie zdążył się ukryć.

– O, to ty. Świetnie, akurat chciałam cię prosić, byś przez godzinę przypilnowała Andre.

Tamlin stał na podłodze u stóp Vanji, Benedikte jednak zdawała się niczego nie dostrzegać. A on przestał już być mały jak wiewiórka, osiągnął teraz wielkość kota.

Tylko ja mogę go widzieć, myślała Vanja. Musi tak być dlatego, że moim dziadkiem jest Lucyfer, upadły anioł. Ludzie Lodu nie mają mocy, by widzieć Tamlina.

Ale Heike, Vinga i Tula widzieli demony. Również Ingrid i Silje. Nie, Silje nie była z Ludzi Lodu. A mimo to w snach widywała demony Ludzi Lodu. W snach na jawie także!

Dlaczego Benedikte, dotknięta przekleństwem, nie mogła dostrzec małego demona Vanji?

Odpowiedź na to pytanie podsunął jej Tamlin.

Pewnego popołudnia, kiedy byli sami w domu, Vanja poruszyła tę kwestię.

Tamlin siedział przed nią na biurku i słysząc jej pytanie, zachichotał.

– Wszawe demony – prychnął pogardliwie. – Demony Ludzi Lodu są wszawe.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Ja wiem, kim jestem.

– Skąd możesz to wiedzieć? Kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz, byłeś tylko małą szarą kulką, spoczywającą na poduszeczce z aksamitu. Wielkości mniej więcej kurzego jaja.

– Nie jestem kurczakiem – parsknął po swojemu, ochryple. – Poznałem prawdę, bo ktoś wpoił mi ją wcześniej do głowy. Wszystko znajdowało się w moich myślach.

– To brzmi nawet dość rozsądnie. A więc, kim jesteś?

– Demonem Nocy.

Vanja odczekała chwilę, ale najwidoczniej to Tamlin czekał na jej oznaki zachwytu. Powiedziała więc:

– To wspaniale brzmi. Ale nie rozumiem, co to oznacza.

– Demon Nocy pochodzi z ludzkich koszmarów. Jest niewidzialny. A moją matką jest najdostojniejsza ze wszystkich Demonów Nocy.

– A twój ojciec?

– Moim ojcem jest Demon Wichru. A sama powiedz, kto może zobaczyć wiatr?

Jego głos wydobywał się jakby z głębokiej szczeliny, najwidoczniej nie miał takich samych narządów mowy jak ludzie. Mówienie kosztowało go wiele wysiłku.

Vanja była dość dziwną dziewczynką, czasami zdarzało jej się wyrażać całkiem po dorosłemu.

– To znaczy, że demony Ludzi Lodu są zwykłymi demonami? – spytała przemądrzale.

– Najzwyklejszymi. Takich jak one są miliony.

– Nie przesadzaj.

– Owszem, będę, bo zadajesz cholernie głupie pytania.

– Nie przeklinaj!

Oczy Tamlina zalśniły bezczelnie.

– To ty mnie tego nauczyłaś!

– Tak, pewnie masz rację. A dlaczego trafiłeś do mojego pokoju?

– Do twego domu – poprawił ją stworek. – Twój pokój został wybrany przypadkowo, bo była w nim odpowiednia szafa. Nikt się nie spodziewał, że mnie zobaczysz. Kim ty, u diabła, właściwie jesteś?

– Nie powiem. Dlaczego trafiłeś do nas do domu?

– Nie powiem. Jeśli ty masz przede mną tajemnice, to ja też mogę je mieć.

– Wymienimy się na tajemnice?

Tamlin przyjrzał się jej uważnie.

– Nie. Mnie nie wolno nic zdradzić. Ale ty możesz opowiedzieć mi swoją.

– O, nie. To niesprawiedliwe. Dlaczego nie wolno ci nic wyjawić?

Ogarnęło go podniecenie i przysunął wykrzywioną złością twarz do buzi Vanji.

– Mam zadanie do wykonania, przeklęta babo!

– Nie jest się babą, jeśli się jeszcze nie skończyło nawet dwunastu lat!

Wojowniczo popatrzyli na siebie. Vanja, świadoma, że w każdym wypadku byłaby stroną przegraną, poddała się jako pierwsza.

Podniosła się z krzesła i odeszła od Tamlina. Nie bardzo wiedziała, co ma począć, tak mocno się przywiązała do swego współmieszkańca, że przestała już nawet dostrzegać jego brzydotę. Na głowie nareszcie zaczęły rosnąć mu włosy, sztywne, zielonkawe, które niedługo będzie musiała obciąć. Co on na to powie? Przez cały czas zachowywał się niegrzecznie, ale wyczuwała, że na swój sposób ją akceptuje. Traktował ją jako swego sprzymierzeńca, towarzyszkę zabaw, której mógł płatać figle i dokuczać drobnymi złośliwościami. Vanja cały czas starała się pilnować, by nikt z rodziny niczego nie podejrzewał, nadal bowiem zazdrośnie strzegła swego podopiecznego, bojąc się, by jej go nie zabrano. Nie chciała dopuścić, by zaczął interesować się innym członkiem rodziny, bo on był przecież jej ukochanym maleństwem, którym uwielbiała się zajmować, dogadzać mu. Jak najstaranniej ścieliła jego łóżeczko, podawała lusterko, by mógł się w nim podziwiać ubrany w czyste spodenki, ze starannie wyszczotkowanymi włosami. Zdarzało się, że Tamlin nie tolerował jej obecności, rzucał w nią szczotką albo gryzł w rękę prawie do krwi. Nigdy nie był miły i nawet gdy pozwalał jej się stroić, dziewczynka miała wrażenie, że demonek zamyśla kolejną przykrą psotę albo że pozwala jej na coś, ponieważ jemu samemu przyniesie to korzyść. Oczywiście nadużywał jej dobroci do granic ostateczności, ale Vanja świadomie mu na to pozwalała, bo bardzo podobało jej się, że nareszcie ma kogoś, kogo może bezkarnie rozpieszczać. Tamlin lubił mówić, a raczej sprawdzać, jak daleko wolno mu się posunąć wygadując bezeceństwa. Kiedy udawało mu się doprowadzić ją do płaczu, wpadał we wspaniały humor.

Tworzyli zaiste niezwykłą parę. Jedno było chodzącą dobrocią, drugie – samym złem. Ale jakoś potrafili dogadać się ze sobą, bo zgodnie z własnym życzeniem mogli rozwijać w sobie te cechy tak, jak tego chcieli.

Zrazu rodzinę Vanji bawił jej radosny zapał. Dziewczynka większość czasu spędzała w domu, zabawy z innymi dziećmi nie obchodziły ją tak jak kiedyś.

– Czy ty rozumiesz cokolwiek z tego, co się z nią dzieje? – śmiała się pewnego dnia Agneta, kiedy Vanja poszła do siebie z książką pod pachą. – Ogromnie interesują ją demony. Czyta wszystko, co tylko wpadnie jej na ten temat w ręce.

– Demony – parsknął Henning. – Może zbyt wcześnie opowiedzieliśmy jej historię Ludzi Lodu, ale przecież wszystkie dzieci w rodzie otrzymują ją wraz z mlekiem matki.

– Bardzo ją to zaciekawiło, nalegała, by resztę mogła przeczytać sama. Najwyraźniej też to zrobiła. A teraz, o ile dobrze rozumiem, chce dowiedzieć się czegoś więcej o demonach Tuli.

– Tak. Dziwne dziecko. Nie jest wcale taka, na jaką wygląda. Nie jest małą, kruchą figurką z porcelany. O, idą nareszcie Voldenowie, możemy więc rozpocząć twoje urodzinowe przyjęcie.

– Stół już nakryty, jestem gotowa na przyjmowanie podarunków – uśmiechnęła się Agneta.

Wszystko układało się jak najlepiej między Henningiem a jego drugą żoną, która szukała u niego ratunku przed laty, kiedy spodziewała się dziecka. To właściwie on prosił, by pozwoliła mu się sobą zająć. Zgodziła się i nigdy potem tego nie żałowała. Z przyjaźni i zrozumienia narodziła się miłość.

Kiedy wszyscy usadowili się już przy stole w salonie czekając, aż pieczeń się przyrumieni, Henning ze wzrokiem utkwionym w odświętnie nakryty stół w sąsiadującej z salonem jadalni powiedział w roztargnieniu:

– Dziś w nocy męczył mnie straszny sen.

– Zwykle nie miewasz koszmarów – serdecznie zainteresowała się Agneta. – Ale sny i tak nic nie znaczą.

– Owszem – odparł Henning powoli. – Ten był jakiś… inny.

– Jak to inny?

– Dotyczył Tengela Złego.

– Oooch! Ale czy to właściwie nie dość naturalne, że wam, Ludziom Lodu, śni się ten, którego najbardziej się boicie?

– On był tutaj – ciągnął Henning zatopiony w myślach. – A mimo wszystko nie tu.

– Chcesz powiedzieć, że nawiedził cię jego duch? – dopytywał się Viljar.

– Nieee – z wahaniem odparł syn. – To nie był jego duch, a mimo to czułem się… obserwowany.

– Wiesz, ojcze – wtrąciła się Benedikte, trzymająca na kolanach małego Andre. – Ja też ostatnio miałam takie wrażenie.

Henning gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę.

– Naprawdę? Ty? To bardzo ważne, ty przecież należysz do dotkniętych i jesteś wrażliwsza od nas wszystkich. Opowiedz, jak to było.

– Nie mam właściwie co opowiadać. Śni mi się jakiś straszny, niewyraźny sen, w którym ochrypły głos zadaje mi pytania. Nie potrafię dobrze go zapamiętać. Sądzę tylko… Uważam, że powinniśmy… mieć się na baczności.

– To prawda – przyznała Malin. – Muszę powtórzyć to samo, co wy: czasami budzę się zdjęta dziwnym lękiem, bo śni mi się, że ktoś mnie obserwuje.

– I ty także? – zdumiał się Henning. – Ale przecież ty tu nie mieszkasz.

– To widocznie nie ma znaczenia. Christoffer także zaczął narzekać na koszmary, a on przecież jest takim trzeźwo myślącym chłopcem.

– Tak – powiedział Christoffer. – Wydaje mi się, że w tych snach widzę kogoś. I odpowiadam. Ktoś chce się dowiedzieć, co robię. I co myślę o tym czy o tamtym. Może nie brzmi to szczególnie strasznie, ale takie naprawdę jest!

Viljar zamyślił się.

– Kiedy tak o tym mówicie… Ale to nie jest Tengel Zły! To coś o wiele… mniejszego.

Pozostali w milczeniu pokiwali głowami.

– A ja mimo wszystko mam wrażenie, że to Tengel Zły się za tym kryje – oświadczył Henning.

Agneta wyprostowała się.

– Najwyraźniej koszmary dręczą tylko was z Ludzi Lodu.

– Uff, mam nadzieję, że przynajmniej Andre nic nie zakłóca snu – zadrżała Benedikte, tuląc chłopca do siebie.

– On zawsze śpi bardzo spokojnie. Ale co z Vanją?

– A tak w ogóle to gdzie ona jest? – spytała Belinda słabym, ochrypłym ze starości głosem. Siedziała skulona w kącie kanapy jak przeżytek z dawnych czasów.

– Vanja? Przypuszczam, że w swoim pokoju – odparł Henning. – Spędza tam bardzo wiele czasu. Odrabia lekcje.

– Znów wróciła do zabawy lalkami – uśmiechnęła się matka dziewczynki, Agneta. – Nigdy nie widziałam, by kiedykolwiek utrzymywała taki porządek jak teraz w lalczynych fidrygałkach. Pierze pościel i szyje ubranka jak prawdziwa mała mama.

– Tak, i zajmuje się tym już od dość dawna – zaśmiała się Benedikte.

– To prawda, od ładnych kilku miesięcy. Czy ona nie czuje się samotna?

– Raczej nie – odparła Agneta. – Ma wiele koleżanek z tej samej klasy, razem chodzą do szkoły i wracają do domu. Bawi się z nimi, kiedy przychodzą i pytają o nią. Ale to prawda, że lubi przesiadywać u siebie w pokoju i czytać albo bawić się lalkami. I nigdy nie zaprasza swoich małych przyjaciółek do domu.

Benedikte wstała.

– Pójdę ją zawołać, powinna być dzisiaj z nami.

– Tak, obiad już gotowy, siadajmy da stołu! – zaprosiła Agneta.

– Pochłonęła ją pewnie książka o demonach – wesoło zawołał Henning za Benedikte. – Co z tego dziecka wyrośnie?

Benedikte wkrótce do nich dołączyła.

– Vanja zaraz przyjdzie. Rzeczywiście siedziała przy biurku i na głos czytała z książki. Zerwała się, kiedy weszłam. Powtórzę to samo, co ty, ojcze: Co z tego dziecka…

– Lekcje, lalki i demony! Co za mieszanka! – śmiał się w głos Per Volden, mąż Malin.

– Z której lekcje stanowią zdecydowanie najmniejszą część – wtrąciła Agneta. – W każdym razie sądząc po wynikach, jakie osiąga w szkole.

– To prawda, w ostatnim roku zatrważająco się pogorszyły – westchnął Henning.

Zasiedli przy okrągłym stole.

– Ale przecież Vanja jest inteligentną dziewczynką – stwierdził Per. – Co prawda jeszcze bywa dziecinna, ale zarazem bardzo dojrzała jak na swój wiek.

– Vanja jest niezwykle inteligentna – oświadczył Henning.

– I śliczna jakich mało – dodał Per.

W tej chwili Vanja weszła do jadalni, patrząc na nich rozmarzonym wzrokiem, jakby w uniesieniu. Była rzeczywiście fascynująco pięknym dzieckiem a włosach w odcieniu nie polerowanej miedzi, miała brzoskwiniową cerę, delikatną jak płatki kwiatu, tylko zgrabny nosek zdobiło kilka zalotnych piegów. Rysy twarzy były subtelne jak u elfa i wydawało się, że nie idzie, a płynie w powietrzu. Zgrabna figurka, co prawda płaska z przodu, bo przecież Vanja była jeszcze dzieckiem, już zapowiadała się obiecująco. Samo patrzenie na nią sprawiało przyjemność: na jej pełne gracji ruchy, na kryjący się w kącikach ust uśmiech, a jej głos brzmiał jak pobrzękiwanie najdelikatniejszych dzwoneczków. Wokół dziewczynki unosiła się aura bezbronności, która wzruszała wszystkich bez wyjątku.

Ale Vanja wcale nie była bezbronna. Należała do najbardziej skomplikowanych osobowości Ludzi Lodu poza szeregiem dotkniętych przekleństwem i nikt nie wiedział, co kryje się w jej wnętrzu. Potrafiła zadziwić otoczenie mądrością i siłą ducha, której nikt się po niej nie spodziewał. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie nieśmiałej, nieco próżnej, miłej, lecz niespecjalnie błyskotliwej dziewuszki. Nie było to prawdą w ani jednym calu, Vanja potrafiła myśleć niezwykle przenikliwie (choć trzeba przyznać, że akurat ta cecha czasami zanikała) i miała niezmierzone pokłady osobistej odwagi. Wiedziała, że wzbudza w innych instynkt opiekuńczy, i świadomie to wykorzystywała, kiedy chciała coś osiągnąć. Jednocześnie serce miała tak dobre jak prawdziwa córka Ludzi Lodu. Dawno już się zorientowała, że jej osobowość jest rozdwojona, a przyczyn tego dopatrywała się w swym, łagodnie mówiąc, mieszanym pochodzeniu. Matką jej była córka pastora, ojcem – straszliwie dotknięty przekleństwem potomek Ludzi Lodu, dziadem – czarny anioł, sam Lucyfer, a babką Saga, kobieta wspaniała, jedna z wybranych. Sprawy nie polepszał wcale fakt, że jej przybranym ojcem był Henning, człowiek o złotym sercu, najsolidniejszy gospodarz.

Vanja przejęła dziedzictwo po nich wszystkich, może najmniej po ojcu Ulvarze. Nie było w niej ani odrobiny zła, jedynie zamiłowanie do tego co tajemnicze, mistyczne, zakazane, do świata, do którego należą demony.

A i to przecież miało swoje przyczyny…

Usiadła do stołu wraz z innymi i urodzinowy obiad mógł wreszcie się rozpocząć.

Przy drugim daniu Christoffer, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co mówi, wypalił:

– Czy tobie także śnią się koszmary, Vanju?

Dziewczynka ocknęła się z zamyślenia.

– Co? Co takiego?

Inni członkowie rodziny nie mieli szczególnej ochoty na wyciąganie całej tej sprawy, ale Christoffer, dwudziestojednoletni młodzieniec, pozostał niewrażliwy na sygnały, które przekazywali mimiką lub nagłą zmianą pozycji ciała.

– Mówię o koszmarach sennych. Wszyscy doznaliśmy czegoś nieprzyjemnego. Coś małego i okropnego obserwuje nas, kiedy śpimy.

– Ależ, Christofferze – cicho skarciła chłopaka matka, Malin.

Vanja schyliła głowę nad talerzem.

– Nie, mnie nic takiego się nie śniło…

– Dzięki Bogu – powiedział Henning. – Bo widzisz, nam wszystkim śniło się mniej więcej to samo. To znaczy wszystkim z Ludzi Lodu.

Vanja gwałtownie podniosła głowę.

– Wszystkim…?

Sprawiała wrażenie, że nie chce zostać wyłączona z ich kręgu.

– Chyba już wiem, o co wam chodzi! Jak tak o tym mówicie, to właściwie… Niech się zastanowię… parę dni temu…

– Jestem zdania, że powinniśmy zacząć mówić o czymś przyjemniejszym – przerwała jej Belinda. – Świętujemy przecież urodziny Agnety.

Vanja opuściła ramiona, jakby w jednej chwili odczuła wielką ulgę, choć nadal sprawiała wrażenie podenerwowanej. Kiedy jednak Henning wygłaszał mowę na cześć żony, rozluźniła się całkiem i słuchała uradowana w imieniu matki.

Wniesiono deser i wszyscy zgodnie zaczęli wychwalać tort. Był on dziełem Malin, która słysząc słowa podziwu zarumieniła się z dumy.

Panował miły, rodzinny nastrój, dopóki Vanja nie podniosła oczu na piękny żyrandol zawieszony u sufitu i nie krzyknęła:

– TAMLIN!

Wszyscy zebrani odłożyli łyżeczki i kieliszki i patrzyli na nią ze zdumieniem. Dziewczynka oderwała wzrok od żyrandola i uśmiechając się z zawstydzeniem wyjaśniła:

– Właśnie mi się przypomniało. Ten elf w szkockim lesie miał na imię Tamlin, prawda?

– Owszem – odparła jej matka. – Ale nie musisz z tego powodu straszyć nas do szaleństwa.

– A co ty wiesz o Tamlinie? – dopytywał się Christoffer z błyskiem wesołości w oku. – To raczej nie jest historia dla jedenastolatek.

– Niedługo skończę już dwanaście – poprawiła go Vanja. – A co takiego jest w tej historii?

– Opowiedziałam jej łagodniejszą wersję – mruknęła Agneta. – Czy ktoś chciałby jeszcze kawałek tortu?

Ale Vanja się nie poddawała.

– Czy to nie Tamlin był dobry dla wszystkich panien, które zabłądziły w lesie?

Christoffer zakrztusił się ze śmiechu.

– Dobry? No, może one i tak myślały.

– Kończymy ten temat – surowo przerwał Per Volden.

Kiedy wszyscy znów zajęli się deserem, wzrok Vanji powędrował z powrotem ku żyrandolowi. Dziewczynka zrobiła groźną minę i ostrzegawczo zmarszczyła brwi.

– Ach, zapomniałam zamknąć lufcik w moim pokoju – oświadczyła nagle. – Zaraz wracam.

Wybiegła z jadalni, uczyniwszy najpierw dyskretny gest ręką, jak gdyby zachęcała kogoś, by jej towarzyszył. Nikt z obecnych jednak tego nie zauważył.

– Vanja jest naprawdę słodka – powiedziała Malin. – Ale myśli chyba o niebieskich migdałach.

– To prawda, żyje w świecie baśni – pokiwała głową Agneta. – Czasami sprawia wrażenie, jakby z trudem przychodziło jej przebudzenie i powrót do naszego codziennego szarego życia. Czy możemy już wstać od stołu? Wypijemy kawę w salonie.

Vanja pobiegła przez hall do najstarszej części Lipowej Alei, gdzie znajdował się jej pokój. W hallu ciągle jeszcze wisiały namalowane przez Silje portrety czwórki dzieci: Sol, Daga, Liv i Arego, odrestaurowane, jednakowo ukochane przez wszystkie kolejne pokolenia. Światło nadal wpadało kolorowymi promieniami przez witraż wykonany przez Benedykta Malarza. Vanja idąc przez hall szeptała gniewnie:

– Jak śmiesz wchodzić do jadalni, kiedy wszyscy się tam zebrali? I jeszcze siadasz na lampie i tak bezwstydnie ściągasz spodnie! Co miałeś zamiar zrobić?

Tamlin biegł przy jej nogach i chichotał złośliwie.

– Słuchać. Słuchać tej waszej pustej paplaniny. I trochę się z tobą podrażnić. To takie zabawne.

Vanja otworzyła drzwi do swego pokoju i wpuściła go do środka. Rozgniewała się nie na żarty.

– A co robisz w ich snach?

– Wyciągam z nich tajemnice. Jestem Demonem Nocy, wiesz przecież. A nasze miejsce jest w złych snach.

– Po co ci ich tajemnice?

Tamlin zrozumiał, że posunął się za daleko, i odparł możliwie beztrosko:

– Po prostu jestem ciekawy.

– A dlaczego unikasz moich snów? Musiałam ich oszukiwać, a to wcale nie było przyjemne.

Bezczelny uśmieszek znów wykwitł na jego ustach, kiedy usadowił się na biurku przed nią.

– A co mam do roboty w twoich snach? Ty nie masz przede mną żadnych tajemnic. A poza tym nie przyznałem się, że mnie widzisz, nie musisz więc mnie łajać.

Vanja zesztywniała.

– Nie przyznałeś się? Komu?

Powieki zakryły żółte szparki oczu. Na twarzy demonka odmalowała się przebiegłość.

– Nikomu szczególnemu. Po prostu innym Demonom Nocy.

– Spotykasz się z nimi?

Tamlin zaczął się wykręcać.

– Oczywiście, że nie! Ale w snach porozumiewamy się myślą.

Vanja nie wiedziała, w co ma wierzyć, a w co nie.

– Nie można ci zaufać, knujesz coś za moimi plecami.

– Oczywiście! – skrzywił się z dumą. – To najzabawniejsze na świecie, cholerna babo!

– Nie nazywaj mnie tak, już ci mówiłam!

– Dlaczego nie? Jesteś o wiele starsza ode mnie.

Dziewczynka przyglądała mu się zamyślona.

– Wcale nie jestem tego taka pewna. Naprawdę nie jestem pewna…

Tamlin bardzo wyrósł. Przestał już być malutkim, bezradnym dzieckiem, którym mogła się zajmować. Był teraz o wiele większy, a twarz zaczęła nabierać wyrazu. Szerokie kości policzkowe, wąska szpiczasta broda, połyskujące żółtym blaskiem oczy, które patrzyły teraz zupełnie inaczej, świadomiej, długie ramiona, palce zakończone ostrymi szponami, włosy spadające na czoło i kark…

Nie był już dzieckiem. Nie był też dorosłym ani nawet młodzieńcem. Uznała, że wiekiem może odpowiadać jej samej. Nie, po głębszym namyśle oceniła go na jakieś osiem-dziewięć lat, choć miał wzrost dwulatka.

Jak mógł urosnąć tak szybko? Przebywał tu niewiele ponad rok, a kiedy go poznała, nie był większy od wiewiórki.

Ten rok, kiedy mogła się zajmować swoim własnym małym brzdącem, był wspaniały, wprost fantastyczny. Teraz jednak zaczęła zastanawiać się nad tym głębiej.

Tamlin drapał się po plecach.

– Co się stało? Pchły cię oblazły?

– Nie, do diabła! Podrap mnie!

Odwrócił się do niej plecami, a Vanja zaczęła go drapać we wskazanym miejscu.

– Ach, Tamlinie, co ty tutaj masz? Jakieś dwie kulki pod skórą?

– Skrzydła, głupia dziewucho! Widziałaś kiedyś demona bez skrzydeł?

– Czy one rosną?

– Oczywiście! Dokładnie tak samo, jak twoje dwunastoletnie trzonowe, z którymi tak się obnosisz!

Vanja siedziała jak wmurowana, a potem zaczęła się cicho śmiać.

– Nie ma w tym nic śmiesznego – parsknął ze złością i uderzył ją.

– Au! Jeśli nie będziesz się zachowywać przyzwoicie, to wyrzucę cię za okno, na mróz!

W diablo złośliwym uśmiechu odsłonił wszystkie ostre zęby.

– Wydaje ci się, że możesz to zrobić? Przyjdę do ciebie w snach i obiecuję, nie będą wcale przyjemne!

– Ach, ty…! Muszę wracać do nich, do jadalni, na pewno dziwią się, że mnie tak długo nie ma. Sprawuj się porządnie, nie rób już żadnych psot!

– A to dlaczego! – wykrzywił się Tamlin. – Mam na to wielką ochotę. Jak wrócisz, nie poznasz pokoju.

Vanja westchnęła ze złością i wybiegła prędko, by nie zdążył wymknąć się razem z nią.

Magdalena Backman, wdowa po Christerze, zmarła jako ostatnia z Ludzi Lodu zamieszkałych w Szwecji. Po jej śmierci Vanja odziedziczyła wszystkie rzeczy Sagi, przechowywane przez Magdalenę; a także cały majątek Sagi, który rozrósł się do niebotycznych rozmiarów.

Majątku nie pozwolono jej tknąć, ale niektóre z pięknych drobiazgów babki mogła wstawić do swego pokoju, pilnowano tylko, by nie zmieniła go w graciarnię. Vanja z rozkoszą meblowała pokój wyszukanymi sprzętami i bibelotami. Dostała między innymi prześliczne biureczko w stylu rokoko – choć Tamlin z niezadowoleniem krzywił się twierdząc, że nie jest tak wygodne jak poprzednie – i pasujące do niego krzesło, i nowy nocny stolik. Odziedziczyła także ozdobne przedmioty, książki, futra i biżuterię, ale kosztowności niewiele ją obchodziły, zgodziła się, by umieszczono je w bankowej skrytce dla ewentualnych spadkobierców, którzy bardziej się nimi zainteresują.

– I co o tym sądzisz, Tamlinie? – spytała pewnego dnia, wychodząc z garderoby w sukni z brokatu, którą Saga nosiła jako młoda dziewczyna. Vanja stale teraz przebierała się w garderobie, nie lubiła pokazywać się półnaga czy w ogóle rozebrana swemu małemu współmieszkańcowi. Ułożyła wytwornie włosy i z zadowoleniem przejrzała się w lustrze.

Tamlin siedział na stoliku i prychał. Z pogardą odwrócił głowę.

– Wyglądasz w tym śmiesznie – oświadczył głosem tak pewnym, że od razu dało się wyczuć w nim niepewność.

– Wcale nie, ty smarkaczu – sprzeciwiła się urażona i zamierzyła się na niego. Natychmiast złapał ją za rękę i uścisnął mocno, pozostawiając brzydkie ślady szponów na jej skórze. Patrzył przy tym na nią z nienawiścią, niemal z żądzą mordu w oczach.

– Pamiętaj, kto tu jest panem – zagroził.

– O, to wcale nie jest takie pewne – odparła. – To przypadkiem jest mój pokój, a ja traktowałam cię o wiele lepiej, niż na to zasługujesz. Ale jeśli zaczniesz odzywać się do mnie w ten sposób, koniec z naszą przyjaźnią.

– Przyjaźnią? Korzystam z twoich usług, bo tak mi jest wygodniej. Dobrze już, dobrze, ładnie wyglądasz – powiedział, niedbałym gestem wskazując na suknię, a Vanja uśmiechnęła się z zadowoleniem.

Parę miesięcy później – Vanja skończyła już dwanaście lat – dziewczynka odkryła coś, co powinna była zauważyć już dużo wcześniej:

Pomimo iż lalczyne łóżeczko było całkiem spore, Tamlin tak urósł, że wystawały mu z niego nogi.

– Sama widzisz – narzekał. – Musisz mi sprawić prawdziwe łóżko.

– Nie sądziłam, że demony sypiają w łóżkach – odpowiedziała odrobinę zjadliwie.

– Nie, i nie noszą też spodni – prychnął ze złością i wyciągnął się w łóżeczku. – Lubię tak leżeć. Jestem dekadenckim demonem.

Vanja wpatrywała się w niego zdumiona.

– Ja na pewno nie nauczyłam cię nigdy tak trudnego słowa jak „dekadencki”!

Tamlin wcale nie poczuwał się do winy.

– Chwytam co nieco tu i tam,

– Chodziłeś wśród innych! Na wolności! Jak się stąd wydostałeś? Sięgasz do klucza? Ale przecież ja zamykam z zewnątrz, jak wychodzę!

– O święta naiwności – Jęknął znużony. Vanja często używała tego wyrażenia: – Drzwiami!

– Jak to, drzwiami?

– Posłuchaj, cholerna dziewucho, jak ci się wydaje, kim właściwie jest demon, małym dzieckiem?

Podniósł się i zbliżył do drzwi. Nie otwierając ich, po prostu przez nie przeszedł i zniknął jej z oczu. Zaraz wrócił, a z twarzy bił mu triumfalny uśmiech. Kiedy się uśmiechał, usta rozciągały się od ucha do ucha. Miał wąskie wargi, które sprawiały wrażenie, że mogą wydłużać się w nieskończoność. Nos za to miał nieduży i faktycznie najbardziej ludzki w całej tej szpetnej twarzy.

– Abrakadabra – oznajmił beztrosko.

Vanja jęknęła ciężko.

– A ja tak się starałam cię upilnować! Ale dlaczego w takim razie zostajesz w moim pokoju?

– Dobrze mi tutaj – oświadczył lekko. – No i mam się z kim drażnić. Ty jesteś okropnie głupia.

– Bardzo a dziękuję za te miłe słowa. Uciekaj stąd, choćby na Łysą Górę. Nie mam zamiaru dłużej spełniać twoich zachcianek!

Tamlin tylko zachichotał w odpowiedzi.

– Znajdź dla mnie nowe łóżko.

– Sądzisz, że cię usłucham? Możesz spać na podłodze.

– A więc przywróciłaś mnie do łask?

– Nie mam wyboru. Nie mogę pozwolić, żebyś na okrągło przez cały dzień chodził między innymi ludźmi. Oni na to nie zasługują.

Vanja wsunęła się do swego łóżka.

– Bardzo proszę, podłoga jest do twojej dyspozycji.

Odwróciła się do niego plecami, ale słyszała, że ściąga swoją pościel na dywan.

Vanja już prawie spała, kiedy nagle drgnęła przestraszona. Ktoś ostrożnie wsuwał się do łóżka za jej plecami.

– Na podłodze jest bardzo niewygodnie – usłyszała ochrypły szept tuż przy uchu.

– Ale przecież ty nie możesz…

Tamlin zwinął się w kłębek.

– Owszem, tu mi będzie wspaniale.

Rzeczywiście był zmarznięty. Jedną ręką otoczył jej klatkę piersiową, kościste kolana uciskały ją w plecy.

Vanję ogarnęło wzruszenie na myśl o tym małym samotnym stworzeniu, które nie miało gdzie spać. Odwróciła się i podłożyła mu ramię pod głowę. Natychmiast podsunął się bliżej, wdychając ciepło bijące z jej ciała. Jest jak małe dziecko, pomyślała.

– Co ty masz na sobie? – spytała szeptem. – To chyba nie są spodnie lalki?

W odpowiedzi usłyszała cichy, gruchający śmiech.

– Były za małe. Cisnęły mnie w…

– Dziękuję, nie musisz kończyć! Nie mam ochoty słuchać żadnych brzydkich słów. Ale masz rację, spodnie musiały cię cisnąć. Czym je zastąpiłeś?

– Twoją elegancką białą chustką. Zrobiłem z niej doskonałą przepaskę na biodra. Znacznie lepiej przystoi demonowi niż śmieszne obcisłe majtadały.

Vanja ciężko westchnęła.

– Moja najlepsza apaszka!

– Sama jesteś sobie winna, ja wolałbym chodzić bez niczego. Ale jeśli z ciebie taka cnotliwa stara panna, która mdleje na widok kształtnego…

– Tamlin! – syknęła Vanja, ale nie zdołała zagłuszyć brzydkiego słowa, które wypowiedział. – Ty potworze, co mam z tobą zrobić?

– O, bardzo miło upływa ci ze mną czas – odparł z zadowoleniem. – Spróbujemy zasnąć, gaduło?

– Ciekawa jestem, czy ty w ogóle kiedykolwiek śpisz – mruknęła cicho.

– Gówno cię to obchodzi – odpowiedział wulgarnie. – Śpij już, głupia.

Właściwie bardzo przyjemnie było tulić do siebie inną istotę. Trochę tak, jak mieć przy sobie w łóżku małego Andre. Vanja miała poczucie, że kogoś chroni, i bardzo ją to wzruszyło. Na moment przygarnęła Tamlina jeszcze bliżej i pogłaskała go po sztywnych włosach. Usłyszała, że demon tylko drwiąco zachichotał.

W środku nocy obudziło ją niezwykłe, oszałamiające uczucie, jakiego nigdy dotąd nie zaznała. Między udami coś przyjemnie ją łaskotało, coś miękkiego i gładkiego. Vanja nie poruszała się, leżała całkiem sztywno, sądząc, że do łóżka wślizgnął się wąż.

A potem przypomniała sobie Tamlina. Leżał obok niej, pogrążony, jakby się wydawało, w głębokim śnie.

Jego ogon! To on wślizgnął się w jej najbardziej tajemnicze załamania skóry, przeciskał się tam i z powrotem między nogami. Serduszkowato zakończony koniuszek ogona nagle wsunął się w szparkę z przodu i drgając niczym jaszczurczy język drażnił niebywale czuły punkt jej ciała, którego istnienia nie była do tej pory świadoma.

Zdecydowanym ruchem odsunęła ogon.

– Wynoś się! Wynoś się z mojego łóżka – szepnęła schrypniętym głosem. Ledwie zdołała wymówić te słowa, bo od uczucia, które zaczęło rozprzestrzeniać się po podbrzuszu i udach, ścisnęło ją w gardle.

Tamlin przebudził się zaspany.

– Co ty wyprawiasz z moim ogonem? – spytał oskarżycielskim tonem. – Zostaw go!

– Ty wcale nie spałeś! Wynoś się, nie chcę mieć do czynienia z kimś o takich manierach!

– O jakich manierach? Co ja mogę poradzić na to, że mój ogon się porusza, kiedy śpię?

Tymi słowami najlepiej udowodnił, że był w pełni świadom tego, co robi.

– Kochana Vanju, to się już nigdy nie powtórzy, to był wypadek, mój ogon nie nawykł, by znajdować się tak blisko niezbadanej istoty. Wybacz mu jego ciekawość, teraz już wie, jak wyglądasz. Wszędzie. To się już nigdy więcej nie powtórzy. Czy możemy już spać?

– Obiecujesz mi to? – spytała nadal wzburzona, drżąc na całym ciele. Najgorsze, że sama pragnęła, by ogon kontynuował to, co rozpoczął, a już samej takiej myśli powinna była się wstydzić.

– Oczywiście, że mogę ci to obiecać – powiedział Tamlin. – Słowo honoru!

Ile warte jest słowo honoru demona? Ale Vanja, nie chcąc ujawniać, jak bardzo jest podniecona, nie śmiała już więcej nalegać, by opuścił jej łóżko.

– Jeśli to zdarzy się raz jeszcze, Tamlinie, to koniec z naszą przyjaźnią. Nie będę cię chciała więcej widzieć. Rozumiesz?

– Tak, tak, Vanju, tak – mruknął i niewinnie przytulił się do niej jak przedtem. Dziewczynka uspokoiła się nieco. Nie dostrzegła pełnego wyczekiwania uśmieszku Tamlina.

On bowiem także uznał to za niespodziewanie przyjemne. Nowa, bardzo zajmująca zabawa.

Ułożył wygodniej swój kłopotliwie twardy narząd i sapnął zadowolony. W tym wielkim, ciepłym łóżku naprawdę świetnie się leży!

Загрузка...