ROZDZIAŁ VI

Od tego dnia sny Vanji pozostawiono w spokoju.

Żaden Demon Nocy nie dręczył jej już koszmarami. Z początku bardzo ją to cieszyło. Radowało ją całe dwa miesiące.

Potem zaczęła się bać.

Tamlinie, Tamlinie, gdzie jesteś, co się z tobą stało? Co zrobił z tobą twój zły władca, czy już nie istniejesz?

Ta myśl była nieznośna.

Wcześniej nigdy nawet do głowy jej nie przyszło, że potężnym władcą, którego wielbił Tamlin i inne Demony Nocy, był Tengel Zły. Tamlin często wspominał o swym panu, ale nigdy nie wymienił jego imienia. Trudno było zrozumieć, co się za tym kryje, i ogromnie bolała ją świadomość, że Tamlin w imieniu Tengela Złego szpiegował ich rodzinę.

Musiała jednak przyznać, że nie robił tego z własnej inicjatywy.

Pewnego wieczoru, już gotowa do snu, siedziała przy oknie. Z nocnego nieba powoli sypały się płatki śniegu. Dziewczyna była zasmucona, jak zwykle tęskniąc za domem. Babka w ostatnim półroczu złagodniała, Vanja nie wiedziała, co spowodowało tę zmianę, przypuszczała jednak, że to wyrzuty sumienia. Wnuczka oskarżyła ją przecież wprost o to, że zawiodła własną córkę Agnetę, a kiedy gazety nie przestawały wychwalać bohaterskiego zachowania Vanji nad brzegiem fiordu, babce pozostała niewiele argumentów przeciw wnuczce.

W ten ciężki od smutku zimowy wieczór przypadały urodziny Vanji. Uczczono je tortem, podarunkami i listem z domu. Teraz dzień miał się już ku końcowi, Vanja przebrała się nawet w nocną koszulę, ale nie mogła się położyć, jeszcze nie.

Nieposłuszeństwo, jakie okazała w górach uszło jej płazem; wszyscy uwierzyli w historię z niedźwiedziem. Fritz Torgersen doznał wstrząsu mózgu i sam był przekonany, że zaatakował go dziki zwierz. Vanja z własnej inicjatywy odwiedziła go w szpitalu i zaniosła bukiecik kwiatków, które babka pozwoliła jej zerwać z doniczek. Fritz ogromnie się wzruszył jej wizytą i niestety uznał, że Vanja żywi doń szczególne uczucia. Przez kilka dni sytuacja była dość kłopotliwa. Wreszcie Vanja postanowiła zwrócić się z prośbą o pomoc do babki. Dostojna stara dama zaprosiła Fritza do domu (Vanja na czas tej wizyty ukryła się w swoim pokoju) i niedwuznacznie dała mu do zrozumienia, że trzydziestolatkowi nie wypada umizgać się do piętnastoletniej panienki. Fritz zrozumiał to natychmiast i czerwony jak burak usiłował wyjaśniać, że żywi dla Vanji uczucia jedynie przyjacielskie, babka jednak patrząc na niego surowo oświadczyła, że młody człowiek sam nie wie, co mówi. Fritz opuścił dom pastorowej bardzo przygaszony.

W oczach babki Vanja urosła po tym epizodzie i jej drugi rok pobytu w Trondheim był zdecydowanie mniej nieznośny od pierwszego.

Z jednym tylko wyjątkiem: Tamlinem. To prawda, przez pierwszy rok dręczył ją, ale przynajmniej był. W koszmarach sennych.

Vanja niechętnie położyła się do łóżka. Wsunęła się między po zimowemu lodowate prześcieradła i ciężko westchnęła.

– Tamlin – szepnęła cicho w mrok. – Tamlinie, przyjdź do mnie dziś w nocy. Nie poskarżę się, nawet jeśli wytargasz mnie za uszy czy narobisz mi siniaków, bylebyś przybył! Obym tylko wiedziała, czy jeszcze istniejesz, czy nie zostałeś unicestwiony przez tego potwora, mojego przodka. Przybądź i wyjaśnij, o co w tym wszystkim chodzi. Ty nie możesz być jego pomocnikiem, nie możesz! Nie ty!

Noc jednak pozostawała niema. W oddali ruszał tramwaj konny. Vanja słyszała, że od następnego roku również w Trondheim zamierzano wprowadzić elektryczne tramwaje. Widziała już podobne pojazdy w Christianii, a teraz miały zawitać i tutaj.

Myśli wirowały jej w głowie. Z wolna zapadała w sen.

Tej nocy przybył do niej Tamlin, ale nie męczył jej w koszmarach, natomiast spotkanie z nim bardzo ją zasmuciło. Płakała przez sen.

Przyszedł do niej, ale także był posępny.

– Czy masz jakiegoś przyjaciela, Vanju? – zapytał.

– Nie – odparła. – Jak mogłabym się zakochać w ludzkim mężczyźnie, kiedy spotkałam ciebie? Tamlinie, opowiedz mi o Tengelu Złym! Dlaczego jesteś jego poddanym?

Trudno jej było się zorientować, gdzie znajdowali się w tym śnie. Panował niebieskawy półmrok, nie rozpoznawała żadnych przedmiotów, mogących na-prowadzić ją na jakiś ślad, był tylko Tamlin, który przykucnął przed nią. Ona sama klęczała z opuszczonymi rękami. Tamlin schował głowę w dłoniach, łokcie wsparł o kolana.

– Moc mego władcy jest słaba, dopóki pogrążony jest we śnie – powiedział.

– O tym wiemy. Jak długo będzie tak leżał?

– Na zawsze, taką wszyscy mamy nadzieję. Ale kiedy wędrował po Ziemi, przybył do siedzib Demonów Nocy i podporządkował nas sobie. Wielbimy go więc jako boga i potrafi nas zmusić do wszystkiego, większość z nas bowiem kocha go i jego przesłanie. Ale nie należy do nich moja matka, Lilith…

Vanja słyszała o niej, milczała jednak i czekała na dalszy ciąg opowieści.

– Ponieważ nie chciała mu się poddać, zmusił ją, by spłodziła dziecko, które pilnowałoby Ludzi Lodu. On sam czuł się już ogromnie zmęczony ciągłym kontrolowaniem waszych poczynań przez stulecia.

Vanja przez sen uśmiechnęła się z satysfakcją.

– Tym dzieckiem byłem ja – ciągnął Tamlin. – Zostałem umieszczony w waszym domu, dalszy ciąg już znasz.

– Co się z tobą działo latem, Tamlinie? Gdzie się podziewałeś?

– Byłem w Lipowej Alei, pilnowałem wszystkich jej mieszkańców. Ale nie mogłem składać raportów w Dolinie Ludzi Lodu, wiedziałem bowiem, że on unicestwiłby mnie, biorąc odwet za to, że się wtrąciłem, kiedy miał zamiar z tobą skończyć. Poprosiłem innego demona, by za mnie poleciał do Doliny i przekazał mu, czego się dowiedziałem.

– A co ze mną? Czy i o mnie wspomniałeś w swoim raporcie?

– Nie. Powiedziałem tamtemu demonowi, że nie żyjesz.

Vanja zadrżała.

– A więc Tengel Zły nie wie, że ja jeszcze istnieję?

– Trudno powiedzieć, Vanju. Mam nadzieję, że on o niczym nie wie. Trzymaj się z daleka od Doliny Ludzi Lodu!

– Nie musisz mi o tym przypominać. Rozumiem, że ze względu na mnie nie wypełniłeś swego zadania, nie tylko wtedy w Dolinie, lecz także i później. Nie potrafię wyrazić swojej wdzięczności dla ciebie.

Te słowa najwyraźniej go zirytowały.

– Nie bądź wdzięczna, do stu czartów! Zrobiłem to, by ułatwić sobie życie. Trudno jest utrzymać w ryzach kogoś, kto przebywa tak daleko od Lipowej Alei. Mam absolutnie dość zajęcia z tymi, którzy tam mieszkała. Chcesz, bym się z tobą trochę zabawił?

Wyciągnął dłoń zakończoną strasznymi pazurami – które, o dziwo, nie wyglądały już jak szpony, lecz jak prawdziwe ludzkie paznokcie – i objął nią kark dziewczyny. Przyciągnął ją do siebie bliżej.

– Nie, Tamlinie, bardzo proszę, przestań!

– Dlaczego?

– Dlatego, że tylko mnie rozdrażniasz, a później zostawiasz w takim stanie, rozedrganą, nie chcę!

– Ale ja chcę. Miło patrzeć, kiedy jesteś taka podniecona. To tylko sen, Vanju.

– Nie – poprosiła, ale już dłużej nie potrafiła się sprzeciwiać. Zobaczyła, że Tamlin zdejmuje przepaskę z bioder. Zalała ją fala gorąca, nie było bowiem żadnych wątpliwości, że ma ochotę na igraszki.

Tamlin zachichotał, a Vanja jęknęła zrozpaczona. Wiedziała, że pozostawi ją samej sobie, kiedy będzie oczekiwać od niego pełnego zbliżenia. Mimo to ułożyła się na plecach i pozwoliła, by językiem pieścił najczulszy punkt jej ciała.

W tym momencie na dole zadzwonił dzwonek do wejściowych drzwi.

Wanja w jednej chwili się przebudziła, zorientowała się, że leży na wznak z rozchylonymi nogami i z dłońmi przesuwającymi się po wewnętrznej stronie ud. Tamlin oczywiście zniknął, a za drzwiami rozległ się, głos babki:

– Ależ droga pani Nilsen, co się stało? Już prawie północ!

Sąsiadka podniesionym głosem oznajmiła, że jej mąż ma kłopoty z oddychaniem. Czy pastorowa byłaby tak dobra i zatelefonowała po doktora?

Vanja odetchnęła z ulgą. Czy można odczuwać ulgę na wieść o chorobie innego człowieka?

Tak jednak właśnie było, choć Vanja wiedziała, że można jej zarzucić brak serca i bezwstydność.

A mimo wszystko tęskniła za swoim demonem.

Wiosenny semestr w roku 1900 upływał szybko, bo tym razem babka obiecała, że Vanja latem pojedzie do domu. Na stałe, nie będzie musiała już wracać, ponieważ mąż pani Nilsen zmarł i dwie wdowy postanowiły zamieszkać razem, by być sobie wzajemnie wsparciem wówczas, gdy ogarniał je strach przed włamywaczami, rozbójnikami i innymi złoczyńcami.

Vanja osiągnęła już wiek szesnastu lat i zaczęła oglądać się za chłopcami, co było nie do uniknięcia. Koleżanki z klasy o niczym innym nie rozmawiały, a Vanja miała wśród dziewcząt największe powodzenie. Wyrosła na prawdziwą piękność, a paplanina koleżanek okazała się zaraźliwa, od czasu do czasu wmawiała więc sobie, że zakochała się w tym czy innym młodzieniaszku, który okazywał jej względy.

Wszelkie jej miłostki prędko jednak umierały śmiercią naturalną. Zadurzeni chłopcy towarzyszyli jej w drodze ze szkoły do domu, a Vanja, pławiąc się w ich podziwie, rozkwitała… I nic więcej z tego nie wynikało.

Uznawała ich bowiem za nieznośnie dziecinnych i głupich, i tak beznadziejnie przeciętnych. Przypatrywała się im ukradkiem i dochodziła do wniosku, że niewiele mają w sobie z mężczyzny. Nie podobały jej się ich białe jak mleko ręce i twarze – miękkie, zupełnie bez wyrazu. A ich głupia gadanina tylko ją irytowała.

Nigdy więc do niczego nie doszło. Vanja pragnęła czegoś, co naprawdę porwałoby jej duszę i ciało.

Babka, dumna, że wnuczka potrafi utrzymać zalotników na dystans, chwaliła ją jako porządną i cnotliwą.

Biedna babcia, gdyby tylko wiedziała!

Demon Nocy mknął przez potworne siedziby koszmarów sennych. Tym razem, tak jak i ostatnio, nikt go nie witał. Przerażające postaci na jego widok odwracały straszliwe oblicza.

Nikt nie chciał z nim rozmawiać. Tamlin wiedział o tym. Wiedział, że został odrzucony.

W bramie wiodącej da najniższej groty strażnicy także odwrócili głowy. Tamlin parsknął coś ze złością i wszedł do środka.

Skupieni wokół podwyższenia tronowego odwrócili się, by sprawdzić, kto przybywa, po czym umilkli. Ich twarze znieruchomiały, zobojętniały.

Wreszcie przemówił przywódca starszyzny:

– Podejdź bliżej, ty, który nas zhańbiłeś! Rozgniewałeś naszego mistrza. Czego tu chcesz?

Tamlin zacisnął zęby.

– Chcę złożyć raport, jak zawsze.

– Możesz to zrobić później. Po tym, jak byłeś tu ostatnio, rozważaliśmy twoją sprawę.

Czekał.

– Twoje przestępstwo jest wielkie, ty, który wśród ludzi zwiesz się Tamlinem. My nazywaliśmy cię Ten-który-miał-szczęście-by-zostać-wybranym. Nadużyłeś zaufania naszego pana. Nie twoją sprawą jest decydować, którego z ludzi on zniszczy. Rozkazał, abyś tym razem osobiście stawił się na rozmowę.

– Nie – odparł Tamlin. – On mnie unicestwi, wiem o tym.

– Czy nie zasłużyłeś na to?

Tamlin nie odpowiedział.

Naprzód wystąpiła Lilith.

– Mój synu, demon nie obcuje z kobietą ludzkiego rodu, chyba wiesz o tym?

– A czy ty sama, matko, kiedyś tego nie robiłaś?

Kąciki ust Lilith zadrgały.

– To było co innego. Adam był sam na Ziemi. Potrzebował mnie.

– Nie robię nic poza tym, co przystoi demonom – oświadczył. – Dręczyłem ją, nienawidziłem, rozdrażniałem, doprowadzałem do szaleństwa. A teraz ją uśmierciłem. Czy to nie wystarczy?

Lilith uśmiechnęła się kwaśno.

Tamlin czuł się nieswojo. Wokół niego w niszach i rozmaitych zagłębieniach skalnych tkwiły przerażające istoty i z sykiem buchały trującymi wyziewami. Po podłodze wiły się wężowidła o ludzkich głowach – zaiste, straszliwy widok! – a w dodatku teraz spoglądały nań z pogardą i wstrętem. Wszystkie istoty zgromadzone tutaj były wiernymi sługami Tengela Złego. Jemu także się wydawało, że nim jest, zlecone mu zadanie zawsze napełniało go dumą. Ileż to razy przeklinał chwilę słabości, kiedy pognał do Doliny Ludzi Lodu, by odciągnąć stamtąd tę przeklętą Vanję? Nienawiść ku niej, jaka później się w nim narodziła, nie znała granic, a teraz jeszcze wyklęło go własne plemię i Tengel Zły. Wszystko z powodu tej dziewczyny!

Starszy demon, który zwykle mu pomagał, wystąpił naprzód i rzekł:

– Twierdzisz, że zabiłeś to ludzkie dziecko. Prawdą jest, że nie ma jej wśród Ludzi Lodu w Lipowej Alei. Czego więc się boisz? Dlaczego sam nie możesz spotkać się z naszym panem i władcą?

– Wiem, że on mnie unicestwi, tak mi groził! Jego nienawiść i żądza zemsty nie mają granic. Dlatego proszę, byś jeszcze raz udał się do niego w moim imieniu. Przekażę ci wszystkie informacje o Ludziach Lodu.

Starszy demon zawahał się.

– Jego gniew dosięgnie i mnie, dobrze o tym wiesz. Nie spodoba mu się, że przychodzę zamiast ciebie.

– A więc nie schodź w Dolinę! Wołaj do niego ze zboczy, z bezpiecznego miejsca, do którego nie sięga jego straszliwy duch. Obiecuję, że będzie to ostatnia przysługa, jaką mi wyświadczysz. Następnym razem pójdę już sam.

– Ja nie wyświadczam ci przysługi, przeklęty! Decyduję się na to wyłącznie przez pokorny podziw dla naszego mistrza. Oby jego cielesna powłoka wkrótce powróciła na Ziemię!

Inni na znak zgody pokiwali głowami.

Tamlin podziękował swemu pomocnikowi, skłonił się i zawrócił.

Lilith, jego matka, odprowadziła go do bram groty.

– Wiem, że jej nie uśmierciłeś, synu – powiedziała prędko i cicho, by nikt inny jej nie słyszał. – Czytam to w twoich oczach. Ale powinieneś to uczynić, i to jak najszybciej, inaczej źle będzie z tobą.

Tamlin nie odpowiedział.

Lilith ciągnęła:

– Żaden człowiek, który żyje na Ziemi, nie jest dla ciebie, pamiętaj o tym. Jeśli jej pragniesz, masz trzy wyjścia: zapomnij o niej, tak jakby nigdy nie istniała! Albo zabij ją natychmiast, to najlepsze rozwiązanie. A jeśli musisz zaspokoić swe pożądanie, uczyń to, ale wiesz, że ona nie może cię przyjąć, jest przecież zwykłą śmiertelnicą. Opanowany żądzą rozerwiesz ją na strzępy i w ten sposób także doprowadzisz do jej śmierci. Ona zagraża nam wszystkim, odbierz jej życie w taki sposób, w jaki sam chcesz!

Tamlin odwrócił się ku Lilith, wzrok miał pełen zadumy.

– Sądzę, że ona nie jest zwykłą śmiertelnicą, potężna matko!

Lilith zmarszczyła brwi.

– Co sprawia, że tak myślisz?

– Czy obiecasz dochować tajemnicy?

– Obiecuję.

– Ona mnie widzi.

Przepiękne oczy Lilith rozszerzyły się ze zdumienia. Na długą chwilę zaniemówiła, aż wreszcie zapytała:

– Czy tak było zawsze?

– Tak, od momentu, gdy byłem jeszcze małym, szarym jajeczkiem.

Lilith powiedziała z namysłem:

– A więc dowiedz się, kim ona jest! Wiem, że Ludzie Lodu są wyjątkowi, ale nie do tego stopnia! Nikt nie może wiedzieć, że ona jeszcze żyje, a zwłaszcza nasz władca, i nigdy już nie stawiaj się przed nim w Dolinie Ludzi Lodu! Dowiedz się, kim ona jest, i przekaż mi nowiny jak najprędzej!

– A więc mam jej nie zabijać?

– Jeszcze nie. Najpierw musimy poznać prawdę.

– Jest jeszcze jeden, potężna matko.

– O kim myślisz?

– Nasz pan, który leży uśpiony i posyła do Doliny Ludzi Lodu jedynie swego ducha, boi się kogoś.

– Jej? Dziewczyny?

– Nie, nie. Chociaż… On domyśla się, jak sądzę, że ona jest kimś szczególnym, ponieważ pragnął jej śmierci. Nie, kazał kiedyś mnie i nam wszystkim…

– Tak, to prawda – przerwała mu Lilith. – Wspomniałeś o tym. Poleciłeś nam mieć oczy otwarte. I jeden z nas znał owego nieznanego, który skrywa się przed naszym mistrzem, to prawda. Postanowiliśmy się w to nie mieszać, uznaliśmy, że to nie nasza sprawa. Mój synu, teraz na ziemi dzieją się rzeczy, których my, demony, nie rozumiemy. Pilnuj dobrze dziewczyny! Podtrzymuj to, co powiedziałeś o jej śmierci, i wyciągnij z niej wszystko, potrafisz to. Jeśli dowiesz się czegokolwiek o tym nieznanym, chcę to usłyszeć! Nasz towarzysz, który go poznał, nigdy nie zdradził się ani słowem. Ale ja jestem ciekawa – zakończyła, uśmiechając się krzywo.

– A jeśli zdradzisz nieznanego naszemu panu?

– Nie uczynię tego, mój synu. Jestem niewolnicą Tengela Złego, ale i poddany może mieć własne pragnienia. Nikt nie może całkiem zniewolić Lilith.

Dumnie uniosła głowę. Tamlin skłonił się jej głęboko i wyruszył w powrotną drogę. Niełatwo mu było wydostać się znowu na powierzchnię Ziemi, zewsząd wypadały pomniejsze demony i rzucały się na niego, wbijały w niego szpony, drapały i kąsały, ponieważ swoją zdradą wzbudził powszechną nienawiść. Olbrzymie potwory z najstraszniejszych koszmarów dzieci zagrodziły mu drogę, węże długie i cienkie jak wijące się rzemienie siekły go niczym uderzenia bata, rozrywając skórę na piersiach, a cuchnące opary przesłaniały mu drogę.

Kiedy wreszcie zdołał się wydostać, był kompletnie wycieńczony. Odleciał spory kawałek od grot strachu, aż wreszcie dotarł do lasu na odludziu. Tam opadł na ziemię, chcąc obejrzeć swe rany. Tamlin, demon, który nigdzie nie miał swego miejsca, ani w krainie koszmarów, ani w świecie ludzi. Odrzuconą przez wszystkich…

– Przeklęta dziewucho! – syknął przez zęby. – Usunę cię z zastępów żywych! Naprawdę wydaje ci się, że chcę z tobą zaspokoić żądzę? Podniecę cię tak jak zwykle, aż nie będziesz w stanie więcej znieść, a kiedy będziesz gotowa, by przyjąć mnie w siebie, zadam ci śmiertelny cios! Bo mnie nie jesteś potrzebna do niczego innego, jak do zadawania ci cierpień. Nigdy, przenigdy cię nie zaspokoję!

Z rozkoszą myślał o chwili, kiedy zakończy jej życie. Nie wiedział jeszcze, czy zgładzi ją nożem, gołymi rękami czy też za pomocą czarów, był jednak pewien, że będzie to rozkoszna chwila.

Vanja odnosiła wrażenie, że powrotna podróż do Lipowej Alei ciągnie się przez całą wieczność. Ach, jakże tęskniła za domem! Ojciec, matka, cała rodzina, wszystkie zwierzęta…

Matka ojca, babcia Belinda, zmarła na przedwiośniu. Jej śmierć wszyscy właściwie przyjęli z ulgą. Ostatnie lata życia miała bardzo ciężkie, leżała jak zwiędła roślina, nie wiedząc nic o otaczającym ją świecie, nie poznając nikogo z najbliższych.

Agneta napisała, że Vanja będzie miała teraz tylko dla siebie całą część domu odziedziczaną po dziadkach.

Nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Powinna się chyba cieszyć, ale co będzie, jeśli pewien ktoś jej nie odnajdzie? Może przywiązany był do jej dawnego pokoju? Ciekawe zresztą, kto przejmie go po niej…

Takie myśli krążyły jej po głowie, kiedy zniecierpliwiona przyglądała się umykającemu krajobrazowi.

Wiedziała, że Christoffera nie zastanie w domu. Matka pisała, że wykształcił się już na lekarza i miał objąć posadę w Lillehammer. A Benedikte i małego Andre na dwa tygodnie zaprosiła do Christianii koleżanka. W tym momencie więc w Lipowej Alei przebywali tylko rodzice. Oczywiście Malin i Per mieszkali w swojej willi, ale położona była ona nieco dalej.

Dwa lata… Dwa lata Vanja spędziła poza domem. Wiele się tam zmieniło, to pewne.

Czy on nadal tam będzie?

Nie widziała go od tamtej nocy, kiedy zawitał do jej snu. Do snu, przerwanego przez dźwięk dzwonka. Najwyraźniej znudził się nią, nie mogła zresztą mieć mu tego za złe po tym, na co naraziła go w Dolinie Ludzi Lodu.

Ale czy był nadal w Lipowej Alei?

Czy wykonał już swoje zadanie? Może dlatego już więcej się nie pokazał?

Czy nigdy już go nie ujrzy?

Muszę znaleźć jakiegoś przyjaciela, myślała zdesperowana. Nie można wypłakiwać sobie oczu za demonem, zwłaszcza za tak złośliwą istotą jak Tamlin. Ale przecież wszystkie demony są z natury złe.

Nie mogła jednak nic na to poradzić: z głębokim żalem wspominała lata, jakie spędzili razem mieszkając w jej pokoiku. Obserwowała, jak dorasta – upłynęło już sześć lat od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzała szare jajeczko czy kłębek. Później uważała, że przypomina jaszczurkę, wspinającą się po ścianach.

Jak prędko dorósł! Ostatnio, kiedy go widziała, był mężczyzną, wyzywającym, niebezpiecznym…

A jeśli nigdy już go nie zobaczy?

Matka i ojciec nie posiadali się ze szczęścia, że znów mają córkę w domu. Mówili jedno przez drugie. Vanja właściwie nie miała kiedy zdjąć okrycia, bo chcieli od razu zademonstrować wszelkie zmiany, jakie po jej wyjeździe zostały zaprowadzone w domu. Pytali, jak minęła podróż, ale pobytu u babki nie komentowali. Z jej licznych listów wiedzieli bowiem, że córka bardzo źle się tam czuła, i wiele razy gorzko żałowali, że odesłali ją z domu. Oczywiście zrobili to dla jej dobra, i rzeczywiście Vanja wyglądała teraz o wiele zdrowiej, w szkole szło jej świetnie, ale…

Nie, nie chcieli o tym mówić. Tak wielką przykrość sprawiała im świadomość, że córka bardzo źle zniosła rozłąkę z domem.

Od razu chcieli pokazać Vanji przeznaczoną dla niej nową część domu, ale dziewczyna wolała najpierw obejrzeć swój stary pokój.

– Och, oczywiście, ale bądź przygotowana na to, że wygląda on całkiem inaczej niż kiedyś – uprzedziła ją matka. – Przenieśliśmy wszystkie twoje rzeczy do części domu dziadków, a w twoim pokoju mieszka teraz Andre.

Andre? Mój Boże, taki mały chłopiec!

– Dobrze mu się tam śpi? – spytała ze śmiechem, ale sama słyszała, jak bardzo drży jej głos.

– Andre? O, tak? Obawialiśmy się, czy nie będzie bał się ciemności, bo nie był przecież przyzwyczajony do osobnego pokoju, ale zasypia, gdy tylko przyłoży głowę do poduszki. A Benedikte jest znacznie wygodniej.

Dzięki ci, dobry Boże, pomyślała Vanja.

– Czy nadal dręczą was koszmary? – odważyła się zapytać.

Ojciec akurat w tej chwili wyszedł z pokoju, odpowiedziała jej więc Agneta:

– Właściwie nie wiem. Ale nie zdziwiłoby mnie to. Zdarza się, że i Henning, i Benedikte rano nie najlepiej wyglądają, ale nigdy nic nie mówią.

A więc żadnej wyraźnej przesłanki, świadczącej o tym, że Tamlin nadal znajduje się w domu. Bo z wielu powodów można rano wyglądać nie najlepiej.

Vanja obejrzała swój dawny pokój i stwierdziła, że naprawdę się zmienił. Ale Tamlina w nim nie było.

Przeszli do części domu, którą Vanja miała teraz przejąć.

– Wiesz, Vanju, tak się złożyło, że ojciec i ja musimy dziś wieczorem wyjechać. Ojciec ma spotkać się w Christianii z pewnym człowiekiem w interesach i niestety nie udało się zmienić terminu. Ale ty chyba pojedziesz z nami?

– Nie, raczej nie – odparła Vanja. – jestem zmęczona po podróży, a poza tym chciałabym się nacieszyć domem, taka jestem szczęśliwa, że tu wróciłam. Nic nie szkodzi, że zostanę sama. Nie przejmujcie się mną, po prostu jedźcie!

Rodzice zastanawiali się długo, ale wreszcie Vanji udało się ich przekonać, że tak będzie najlepiej.

Naprawdę ładnie urządzili jej pokoje, ustawili w nich jej stare mebelki, a także sprzęty, które przypadły jej po babce ze strony ojca, Sadze. Vanja była uradowana! A w dodatku Henning wręczył jej książeczkę bankową, którą odziedziczyła po Sadze, aby sama mogła coś jeszcze sobie dokupić. Szesnastolatka w Vanji aż śpiewała z radości. Teraz dopiero będzie sobie dogadzać! Po dwóch latach spędzonych w domu wdowy po pastorze brakowało jej piękna i ekstrawagancji.

– Zostawimy cię teraz, Vanju – powiedział Henning. – Umyj się po podróży i poznaj swoje nowe mieszkanie. Za pół godziny zjemy obiad.

– Dobrze, na pewno będę już gotowa.

– To będzie uroczysty obiad na twoją cześć – ciepło uśmiechnął się Henning. – Napijesz się nawet trochę wina!

– Ojoj! – zaśmiała się Vanja. – Babcia powinna to zobaczyć.

Rodzice odeszli.

Vanja odetchnęła głęboko i rozejrzała się dookoła. Wiedziała, że będzie jej tu dobrze. Matka zawiesiła w oknach jasnoniebieskie tiulowe firanki, które bardzo pasowały do rokokowych mebli Sagi, a ojciec urządził pokój kąpielowy. Vanja nalała wody do umywalki i starannie się umyła. Wspaniałe uczucie, po długiej podróży miała wrażenie, że jest nieprawdopodobnie zakurzona i brudna.

W samej bieliźnie przeszła do sypialni, by znaleźć odpowiednią czystą suknię.

– Całkiem nieźle – drwiąco przemówił ochrypły, dudniący głos.

Vanja drgnęła przestraszona i rozejrzała się dokoła, zrywając jednocześnie narzutę z łóżka i dokładnie się nią otulając.

Jej Demon Nocy siedział na biurku i patrzył na nią. Był taki wielki i potężny, emanował męskością, która niemal zwalała z nóg. Półmężczyzna, półdemon.

Ale oczy nie lśniły przyjaźnie. Biła z nich niemal fanatyczna…

Vanja szukała w myślach odpowiednich słów.

Żądza mordu?

Загрузка...