64

W pełni lata Halum złożyła nam niespodziewaną wizytę. W dzień jej przyjazdu wypuściłem się konno niemal do granic włości Noima. Ścigałem żarłacza szabloryja, który wyłamał się z ogrodzenia. Przeklęta próżność skłoniła Noima do nabycia tych młodych futerkowych ssaków, chociaż nie pochodzą one z Salli i źle się tutaj hodują. Miał ich ze dwadzieścia albo trzydzieści, same kły i pazury, do tego wściekłe żółte oczy; miał nadzieję dochować się ^przynoszącego dochody stada. Goniłem zbiegłego samca przez lasy i łąki całe rano i południe, z każdą godziną nienawidząc go coraz bardziej, bo ślad swój znaczył poszarpanymi trupami niewinnych, trawozernych zwierząt. Te szabloryje żarłacze zabijają dla samej przyjemności mordowania, odgryzają jeden, dwa kawały mięsa, a resztę zostawiają dla bestii żywiących się padliną. Wreszcie dopadłem go w zamkniętym wąwozie. — Ogłusz go i sprowadź żywego — polecił mi Noim, świadomy wartości zwierzęcia. Kiedy jednak żarłacz szabloryj znalazł się w pułapce, rzucił się na mnie z taką dzikością, że poraziłem go całym ładunkiem promieniowania i zabiłem z prawdziwą przyjemnością. Ze względu na Noima zadałem sobie trud i ściągnąłem cenną skórę. Potem zmęczony i zgnębiony, nie zatrzymując się już po drodze, wróciłem do domu. Na podjeździe ujrzałem jakiś obcy wóz terenowy, a obok stała Halum. — Wiesz, jakie są lata w Manneranie — wyjaśniła. — Mówiąca zamierzała jak zwykle pojechać na wyspę, ale przyszło jej do głowy, że byłoby miło spędzić czas w Salli z Noimem i Kinnallem.

Halum wkroczyła w trzydziesty rok życia. Kobiety u nas wychodzą za mąż między czternastym a szesnastym rokiem, a mając dwadzieścia dwa lub dwadzieścia cztery lata przestają rodzić dzieci. Trzydzieści lat to już wiek średni, ale czas oszczędził Halum. Nie znała burz stanu małżeńskiego ani trudów macierzyństwa, nie traciła energii na zapasy w łożu małżeńskim, ani na czuwanie przy dziecięcym łóżeczku. Miała jędrne, giętkie ciało dziewczyny, bez żadnych wałków tłuszczu, rozdętych żył i zgrubienia kości. Zaszła w niej tylko jedna zmiana: jej czarne włosy stały się srebrne. To jednak tylko zwiększało jej urok, ponieważ błyszczały olśniewająco i stanowiły kontrast z jej mocno opaloną, młodzieńczą twarzą.

W bagażu miała dla mnie paczkę listów z Manneranu: od księcia, od Segvorda, od moich synów — Noima, Stirrona i Kinnalla, od córek Halum i Loimel, od archiwisty Mihana i jeszcze paru innych. W listach dominował ton napięcia i zakłopotania, jakby kierowano je do kogoś, kto umarł, jakby ten, co pisał, czuł się winny, że go przeżył. Ucieszyły mnie wszakże te słowa, dochodzące jakby z mego poprzedniego życia. Żałowałem, że nie było listu od Schweiza, Halum nic o nim nie słyszała od chwili, gdy zostałem oskarżony; sugerowała, iż mógł opuścić naszą planetę. Nie było też ani słowa od mej żony. — Czy Loimel jest aż tak zajęta, że nie mogła napisać choćby paru słów — spytałem, a Halum, czując się niezręcznie, powiedziała łagodnie, że ostatnio Loimel nigdy mnie nie wspominała. Chyba zapomniała, że jest mężatką.

Halum przywiozła również podarki od mych przyjaciół spoza Woyn. Zdumiewały bogactwem: masywne ozdoby z cennych metali, kunsztowne sznury rzadkich klejnotów.

— Drobiazgi na pamiątkę miłości — powiedziała Halum, ale nie dałem się zwieść. Za te skarby można by kupić ogromną posiadłość. Ci, którzy mnie kochali, nie chcieli, żebym czuł się upokorzony, gdyby przekazali pieniądze na mój rachunek w Salli; te wspaniałości mogli mi ofiarować w dowód przyjaźni.

— Bardzo boleśnie odczułeś zmianę miejsca? — spytała Halum. — To nagłe zesłanie?

— Zesłanie nie jest mówjącemu obce — odparłem. — Ma się zresztą Noima za serdecznego towarzysza.

— Wiedząc, ile cię kosztowało to, coś uczynił — mówiła Halum — czy po raz drugi igrałbyś z tym narkotykiem, gdybyś mógł cofnąć czas o rok?

— Bez żadnej wątpliwości.

— A więc warte to było utraty domu, rodziny i przyjaciół?

— Warte byłoby nawet utraty życia — oświadczyłem — gdyby tylko mówiący miał pewność, że wszyscy na Veladzie Borthanie będą się narkotyzowali.

Ta odpowiedź chyba przeraziła ją, bo odsunęła się, dotknęła czubkami palców warg, po raz pierwszy być może uświadomiła sobie rozmiary szaleństwa więźnego brata. Wypowiadając bowiem te słowa nie użyłem jedynie retorycznej przesady i to moje przekonanie musiało dotrzeć do Halum. Zrozumiała, że wierzę w to. Gdy pojęła głębię mego zaangażowania, ogarnęła ją obawa o mnie.

Następne dni Noim spędził przeważnie poza swym majątkiem, podróżując do stolicy Salli w sprawach rodzinnych oraz na Równinę Nand, żeby obejrzeć posiadłość, którą zamierzał kupić. Podczas jego nieobecności byłem panem domu, służba bowiem, cokolwiek mogła myśleć o mym prywatnym życiu, nie śmiała kwestionować wprost mego autorytetu. Jeździłem co dzień nadzorować robotników na polach Noima, a towarzyszyła mi Halum. Prawdę mówiąc nie było czego nadzorować, bo trwała pełnia lata, okres między sadzeniem a zbieraniem. Jeździliśmy głównie dla przyjemności, zatrzymując się tylko, zęby popływać, albo spożyć posiłek na skraju lasu. Pokazałem jej zagrodę żarłaczy szablo-ryjów, które się jej nie podobały, za to cieszyła się, gdy łagodne zwierzęta na pastwisku podchodziły, by ją obwąchać.

Te długie przejażdżki stwarzały nam każdego dnia okazję do wielogodzinnych rozmów. Od dziecinnych lat nie spędzałem razem z Halum tyle czasu i staliśmy się sobie cudownie bliscy. Początkowo ostrożni, żeby nie urazić się wzajemnie niepotrzebnymi pytaniami — wkrótce rozmawialiśmy z sobą tak, jak powinno rozmawiać więznę rodzeństwo. Spytałem ją, dlaczego nie wyszła za mąż, a ona odparła po prostu: — Nie spotkało się odpowiedniego mężczyzny. — Czy żałuje, że nie ma męża i dzieci? Odpowiedziała, że nie, że niczego nie żałuje, że życie ma spokojne i przyjemne, w głosie jej jednak brzmiała jakaś nuta tęsknoty. Nie chciałem jej dręczyć dalszymi dociekaniami Ona natomiast wypytywała mnie o ten sumarański narkotyk, chciała się dowiedzieć, jakie ma zalety, skoro zażywając go podejmowałem aż takie ryzyko. Bawił mnie sposób, w jaki formułowała pytania, by brzmiały poważnie, życzliwie i obiektywnie, nie była jednak w stanie ukryć zgrozy, że coś takiego zrobiłem. Tak, jakby jej brat więźny wpadł w amok i zarżnął dwadzieścia osób na placu targowym, a ona chciała teraz przy pomocy zadawanych cierpliwie i na wesoło pytań dowiedzieć się, jakie przesłanki filozoficzne doprowadziły go do tego masowego mordu. Usiłowałem przemawiać w sposób powściągliwy i beznamiętny, zęby nie urazić jej gwałtownością, jak poprzednio. Unikałem wszelkiego kaznodziejstwa, trzeźwo i spokojnie tłumaczyłem jej, jak działa ten narkotyk, jakie mi przyniósł korzyści i co skłoniło mnie do odrzucenia bezwzględnej izolacji własnego ja, którą dyktuje nam Przymierze. Wkrótce na skutek wzajemnego obcowania zaszła między nami zmiana. Ona przestała być wytworną damą usiłującą zrozumieć kryminalistę, a stała się raczej uczennicą pragnącą zrozumieć tajemnice, jakie odkrywał przed nią mistrz. A ja z opisującego wydarzenia reportażysty przekształciłem się w proroka nowego obrządku religijnego. Mówiłem w twórczym uniesieniu o ekstazie komunii dusz, mówiłem o niezwykłych, przedziwnych wrażeniach towarzyszących początkowemu stadium otwierania się i o nieporównywalnej chwili wtopienia się w inną ludzką świadomość. Opisywałem to przeżycie jako coś bardziej intymnego niż związek dusz pomiędzy więźnym rodzeństwem, niż wizyta u czyściciela. Nasze rozmowy stały się monologami. Wpadałem w ekstazę, porywały mnie słowa, a gdy z tych wyżyn zstępowałem na ziemię, widziałem Halum o srebrnych włosach, wiecznie młodą, oczy miała roziskrzone i rozchylone wargi, była bez reszty zafascynowana. Wynik był przesądzony. Pewnego upalnego popołudnia, kiedy spacerowaliśmy miedzami wśród pól, powiedziała bez wstępu: — Jeśli masz tutaj ten narkotyk, to czy twoja więzną siostra mogłaby zażyć go z tobą? — Sprawiłem więc, ze została nawrócona.

Загрузка...