57

Wczesną wiosną zapanowały w Manneranie nieprzytomne upały i towarzyszyły im częste deszcze. Roślinność w całym mieście oszalała i byłaby pochłonęła wszystkie ulice, gdyby jej codziennie nie wyrąbywano. Wszędzie było zielono, zielono, zielono, zielona mgła na niebie, z nieba padał zielony deszcz, niekiedy przez chmury przeświecało zielone słońce, z każdego balkonu zwieszały się szerokie, błyszczące, zielone liście, w każdym ogródku szalała zieleń. I dusza człowiecza mogła spleśnieć w tej wilgoci. Zielone też były markizy na ulicy sklepów handlarzy wonnych korzeni. Loimel wręczyła mi długą listę zakupów — delikatesów z Threish, Velis i Podmokłej Niziny, a ja jako uległy małżonek poszedłem, by je nabyć, ulica wonnych korzeni znajdowała się zresztą w pobliżu Urzędu Administracyjno-Sądowniczego. Loimel urządzała wielkie przyjęcie z okazji Dnia Nazwania naszej najstarszej córki, która miała wreszcie otrzymać dorosłe imię, jakie dla niej wybraliśmy: Loimel. Zaprosiliśmy wszystkie ważne osobistości Manneranu, by stały się świadkami obrzędu, podczas którego moja żona zyska imienniczkę. Wśród gości znaleźli się i tacy, którzy ze mną potajemnie skosztowali sumarańskiego narkotyku, co sprawiało mi osobistą uciechę. Schweiz nie został zaproszony, gdyż Loimel uważała, że jest gruboskórny, wyjechał zresztą z Manneranu w interesach, gdy tylko pogoda zaczęła wariować.

Podążałem przez tę zieloność do najlepszego sklepu. Deszcz przestał padać i niebo jak zielony namiot wznosiło “ się nad dachami. Rozkoszne zapachy łaskotały mi nozdrza, wokół unosiły się chmury drażniących język słodkich ostrości. Niespodziewanie zaczęły mi kłębić się pod czaszką jakieś czarne bąble i stałem się Schweizem, targującym się na molo z nie znanym mi szyprem, który przywiózł właśnie ładunek drogich towarów z Zatoki Sumar. Przystanąłem, ażeby nacieszyć się tą plątaniną osobowości. Schweiz zbladł. Zmysłami Noima wąchałem zapach świeżo skoszonego siana w majątku Condoritów, nagrzanego słońcem kończącego się lata. Potem ku swemu zdumieniu stałem się ni stąd ni zowąd dyrektorem banku i pieściłem ręką pupę jakiegoś mężczyzny. Nie potrafię uzmysłowić ci szoku tego przeżycia, krótkiego i palącego. Nie tak dawno zażyłem narkotyk wraz z tym dyrektorem banku i nie dostrzegłem w jego duszy nic, co świadczyłoby o skłonnościach do własnej płci. Nigdy bym czegoś takiego nie przeoczył. Albo wizja ta była niczym nie uzasadniona, albo ukrył przede mną część swojej jaźni nie ujawniając swych upodobań. Czy częściowe otwarcie się było możliwe? Sądziłem, że w takiej chwili wnętrze drugiego człowieka jest mi całkowicie dostępne. Nie oburzał mnie rodzaj jego żądzy, byłem tylko poruszony własną niemożnością pogodzenia tego, co właśnie przeżyłem, z tym, co mi przekazał w dniu, kiedy zażyliśmy narkotyk. Nie miałem jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo gdy tak stałem gapiąc się przed sklepem korzennym, jakaś ręka chwyciła mnie za ramię i jakiś ostrożny głos powiedział: — Muszę pomówić z tobą w sekrecie, Kinnalu. — Muszę, ja muszę, ten zwrot natychmiast wyrwał mnie z marzeń.

Koło mnie stał Androg Mihan, strażnik archiwów pierwszego septarchy Manneranu. Był to drobny mężczyzna o ostrych rysach, siwy; ostatni, o którym byś pomyślał, ze szuka niedozwolonych przyjemności. Przyprowadził go do mnie książę Sumaru, będący jedną z mych wcześniejszych zdobyczy. — Dokąd mamy pójść? — spytałem, a Mihan wskazał na obskurny dom boży dla pospólstwa po drugiej stronie ulicy. Czyściciel łaził na zewnątrz, starając się złowić klientów. Nie wiedziałem, w jaki sposób uda nam się rozmawiać poufnie w domu bożym, ale poszedłem za archiwistą. Wkroczyliśmy do domu bożego i Mihan powiedział czyścicielowi, aby przyniósł formularze kontraktu. Jak tylko czyściciel oddalił się, Mihan pochylił się ku mnie i powiedział: — Policja jest w drodze do twego domu. Kiedy wrócisz, zostaniesz aresztowany i zabrany do więzienia na jedną z wysp w Zatoce Sumar.

— Skąd o tym wiesz?

— Dekret został podpisany dziś rano i kopię przesłano mi do akt.

— O co się mnie oskarża? — spytałem.

— O samoobnażanie — odpowiedział Mihan. — Oskarżenie zostało wniesione przez agentów z Kamiennej Kaplicy.

Jest również oskarżenie świeckie: używanie i bezprawne rozpowszechnianie narkotyków. Dopadli cię, Kinnallu.

— Kto jest informatorem?

— Niejaki Jidd, czyściciel z Kamiennej Kaplicy. Pozwoliłeś wyciągnąć z siebie historię narkotyku?

— Tak. W swojej naiwności. Świętość domu bożego…

— Świętość tej gnojówki! — wykrzyknął gwałtownie Androg Mihan. — Teraz musisz uciekać! Przeciwko tobie zmobilizowano wszystkie środki rządowe.

— Dokąd uciekać?

— Dziś w nocy ukryje cię książę Sumaru — powiedział Mihan. — Potem… nie mam pojęcia.

Czyściciel powrócił niosąc komplet kontraktów. Uśmiechnął się do nas z wyższością i spytał: — No więc, panowie, który z was ma być pierwszy?

— Mówiący przypomniał sobie, że ma inne spotkanie — oznajmił Mihan.

— Mówiący poczuł się nagle niedobrze — usłyszał ode mnie.

Rzuciłem zdumionemu czyścicielowi większą monetę i opuściliśmy dom boży. Na zewnątrz Mihan udawał, że mnie nie zna i poszliśmy osobno nie odzywając się do siebie. Ani przez moment nie wątpiłem w prawdziwość tego ostrzeżenia. Musiałem uciekać. Loimel sama kupi sobie przyprawy. Skinąłem na przejeżdżający samochód i udałem się natychmiast do posiadłości księcia Sumaru.

Загрузка...