27

W tym czasie rozpocząłem pracę w biurze Urzędu Administracyjno-Sądowego Portu, którą dał mi mój ojciec więźny. Każdego dnia spływała na moje biurko sterta raportów i memorandów. Każdego dnia usiłowałem podjąć słuszną decyzję, które z nich przedstawić Najwyższemu Sędziemu, a które zlekceważyć. Z początku oczywiście nie miałem żadnego przygotowania do podejmowania takich decyzji. Pomagał mi Segvord, jak również kilku starszych urzędników, którzy zorientowali się, że więcej wygrają pomagając mi niż usiłując stanąć na drodze mego i tak nieuniknionego awansu. Polubiłem nawet tą pracę i nim pełnia lata zawitała do Manneranu wykonywałem ją z taką pewnością siebie, jakbym przez Dostatnie dwadzieścia lat nic innego nie robił.

Większa część materiałów kierowanych do Najwyższego Sędziego zawierała bzdury. Szybko nauczyłem się je rozpoznawać przebiegając treść wzrokiem, często nawet tylko jedną stronę. Wiele mówił mi styl, w jakim zredagowano pismo zauważyłem, że ktoś, kto nie potrafi jasno sformułować swych myśli na papierze, prawdopodobnie nie ma do powiedzenia nic godnego uwagi. Styl to człowiek. Jeśli zdania są nudne i wloką się, to najprawdopodobniej umysł ich autora jest także ospały i czy w takim razie jego uwagi mogą mieć jakąś wartość dla działalności portowego Urzędu Administracyjno-Sądowego? Pośledni i pospolity umysł zdolny jest tylko do poślednich i pospolitych spostrzeżeń. Sam musiałem bardzo dużo pisać, podsumowując i streszczając raporty o miernej wartości. Mój styl również odzwierciedlał człowieka: poważny, uroczysty, lubowałem się w dwornych gestach, skłonny mówić raczej więcej niż inni chcieliby usłyszeć — wszystkie te cechy odnajdywałem w swojej prozie. To, co pisałem, nie było bez wad, mnie jednak podobało się; sam również posiadam wady, ale jestem z siebie zadowolony.

Niezadługo zdałem sobie sprawę, że najpotężniejszy człowiek w Manneranie stał się kukiełką, którą ja pociągałem za sznurki. Ja decydowałem, którymi sprawami ma się zająć Najwyższy Sędzia, ja wybierałem podania o przyznanie specjalnych przywilejów, ja sporządzałem zwięzłe komentarze, na których on opierał swe wyroki. Nieprzypadkowo Segvord pozwolił mi skupić w swym ręku tyle władzy. Ktoś musiał wykonywać obowiązek porządkowania dokumentów, który obecnie ja spełniałem. Do czasu mego przybycia do Manneranu zajmował się tym komitet złożony z trzech osób — a każdą z nich pożerała ambicja przejęcia pewnego dnia tytułu Segyorda. Obawiając się tych ludzi, Segyord po-przesuwał ich na stanowiska bardziej honorowe, ale mniej odpowiedzialne, a mnie wprowadził na ich miejsce. Jego jedyny syn zmarł jeszcze jako chłopiec i dlatego właśnie mnie udzielił całkowitego poparcia. Z bezdomnego sallańskiego księcia uczynił jedną z dominujących osobistości w Manneranie.

Wszyscy dobrze wiedzieli (ja zorientowałem się najpóźniej), jak ważną mam się stać figurą. Książęta na mój ślub przybyli nie tyle z szacunku dla rodziny Loimel, lecz by zaskarbić sobie moje względy. Stirron kierując pod moim adresem życzliwe słowa pragnął odwieść mnie od wszelkich nieprzyjaznych dla Salli decyzji. Niewątpliwie mój królewski kuzyn, Truis z Glinu, zastanawiał się teraz z niepokojem, czy wiem, że to na jego polecenie zatrzaskiwano przede mną wrota w jego prowincji (on również przysłał mi wspaniały ślubny prezent). Potok napływających podarków nie ustał wraz z zakończeniem uroczystości weselnych. Wciąż otrzymywałem piękne i wartościowe podarki od tych, których interesy zależały od poczynań Urzędu Administracyjno-Sądowego Portu. W Salli takie prezenty nazywalibyśmy po prostu łapówkami, ale Segvord zapewniał mnie, że w Manneranie wolno je przyjmować, o ile nie mają wpływu na bezstronność podejmowanych decyzji. Wtedy zrozumiałem, w jaki sposób skromne uposażenie sędziego pozwalało Segyordowi żyć na iście książęcej stopie. Pełniąc swe urzędowe obowiązki starałem się jednakże nie pamiętać o tych wszystkich próbach przekupstwa i oceniać każdą sprawę tak, jak na to zasługiwała.

W ten sposób utrwaliła się moja pozycja w Manneranie. Zgłębiłem tajniki Urzędu Administracyjno-Sądowniczego, dostosowałem się do rytmu handlu morskiego i Najwyższemu Sędziemu służyłem wydatną pomocą. Poruszałem się pośród książąt, sędziów i bogaczy. Nabyłem niewielki, lecz wystawny dom w pobliżu posiadłości Segvorda i wkrótce musiałem nająć budowniczych, by go powiększyli. W nabożeństwach uczestniczyłem, jak inni możni, jedynie w Kamiennej Kaplicy i chodziłem w celu oczyszczenia się tylko do sławnego Jidda. Zostałem przyjęty do ekskluzywnego stowarzyszenia atletycznego i na Stadionie Mannerańskim popisywałem się rzucaniem przystrojoną piórami strzałą.

Gdy na wiosnę po naszym ślubie odwiedziłem Sallę ze swą małżonką, Stirron przyjął mnie, jakbym był mannerańskim septarchą — przejechał ze mną w paradnym orszaku przez stolicę wśród wiwatujących tłumów i podejmował po królewsku w swoim pałacu. Nie wspomniał ani słowem o mej ucieczce z Salli, był niezmiernie przyjazny, chociaż na dystans i z pewną rezerwą. Memu pierwszemu synowi, który urodził się tamtej jesieni, nadałem jego imię.

Potem przyszli na świat dwaj następni synowie, Noim i Kinnall, oraz córki, Halum i Loimel. Chłopcy byli dobrze rozwinięci i silni, dziewczynki zapowiadały się na piękności takie, jak ich imienniczki. Sprawiało mi dużą przyjemność, że stałem się głową rodziny. Z niecierpliwością oczekiwałem chwili, gdy będę mógł zabrać synów na polowanie na Wypaloną Nizinę, albo pokonywać z nimi wodospady na rzece Woyn. Tymczasem polowałem sam i wiele poroży rogorłów zdobiło mój dom.

Loimel, jak już mówiłem, pozostawała mi obca. Nikt nie oczekuje, że pozna duszę swej żony tak, jak duszę siostry więźnej, ale jednak pomimo zrozumiałej powściągliwości człowiek spodziewa się, iż nawiąże jakąś łączność duchową z kimś, z kim żyje na co dzień. W Loimel nie udało mi się zgłębić niczego poza jej ciałem. Ciepło i otwartość, jakie okazała mi w czasie naszego pierwszego zbliżenia, szybko minęły i stała się pełna rezerwy, jak każda zimna seksualnie żona w Glinie. Kiedyś, rozpalony namiętnością podczas stosunku, zwracając się do niej użyłem zaimka “ja”, co zdarzało mi się wtedy, gdy obcowałem z dziwkami — a ona uderzyła mnie i zrzuciła z siebie. Po ślubie szybko oddaliliśmy się od siebie. Ona miała swoje życie, ja swoje. Po pewnym czasie nie podejmowaliśmy nawet wysiłków, żeby przebyć dzielącą nas przepaść. Ona spędzała czas oddając się modlitwie, muzyce, kąpiąc się i opalając. Ja polowałem, uprawiałem gry hazardowe, wychowywałem synów i wykonywałem swą pracę. Ona miała kochanków, a ja utrzymanki. Nasze małżeństwo stało się całkowicie oziębłe. Rzadko dochodziło między nami do sprzeczek. Nawet tu nie byliśmy sobie dość bliscy.

Wiele czasu spędzałem z Noimem i Halum, oboje byli mi wielką pociechą.

Z roku na rok zwiększał się mój autorytet i obowiązki w Urzędzie Administracyjno-Sądowym. Ani nie awansowałem ani moja płaca specjalnie nie wzrosła, a jednak wszyscy w Manneranie wiedzieli, że to ja steruję decyzjami Segvorda — i ja czerpałem wielkopańskie dochody z “podarków”. Segvord stopniowo wycofywał się z obowiązków i powierzał je mnie. Całe tygodnie spędzał na wyspie w Zatoce Sumar, a ja stemplowałem i podpisywałem dokumenty w jego imieniu. Gdy dobiegł pięćdziesiątki, a ja miałem dwadzieścia cztery lata, zrezygnował całkowicie z pełnionego urzędu. Nie byłem z urodzenia Mannerańczykiem, nie mogłem więc zostać Najwyższym Sędzią. Segvord jednak postarał się, by na opuszczone przez niego stanowisko mianowano sympatyczne zero, niejakiego Nolodo Kalimola, który oczywiście nie zamierzał uszczuplać mej władzy.

Nie pomylisz się, jeśli uznasz, że moje życie w Manneranie było łatwe i bezpieczne, że cieszyłem się poważaniem i byłem bogaty. Tydzień płynął spokojnie za tygodniem i chociaż żadnemu człowiekowi nie jest dane szczęście doskonałe, nie miałem wielu powodów do narzekań. Niepowodzenia małżeńskie przyjmowałem spokojnie, głębokiej bowiem miłości pomiędzy mężem i żoną nie spotyka się często w takim społeczeństwie jak nasze. Jeśli chodzi o inną zgryzotę, beznadziejną miłość do Halum, to zagrzebałem ją głęboko w sercu, a kiedy boleśnie dawała znać o sobie, szukałem ukojenia u czyściciela Jidda. I tak bez większych wstrząsów mógłbym przeżyć do końca moich dni, gdyby na horyzoncie nie pojawił się Ziemianin Schweiz.

Загрузка...