48

W Kamiennej Kaplicy ośmieliłem się zaczepić obcego człowieka. Był to niski, krępy mężczyzna w książęcych szatach, prawdopodobnie członek rodziny septarchy. Miał jasne, pogodne spojrzenie wierzącego i zrównoważone zachowanie kogoś, kto siebie zna i akceptuje. Ale kiedy skierowałem do niego słowa, odepchnął mnie i sklął z taką furią, że udzieliła mi się jego złość i omal go nie uderzyłem. — Samoobnażacz! Samoobnażacz! — To straszne słowo odbijało się echem po świętym budynku i ludzie odrywali się od medytacji, żeby popatrzeć. Był to największy wstyd, jaki przeżyłem od lat. Swoją chwalebną misję ujrzałem z innej perspektywy, jako coś ohydnego, a siebie jako istotę godną litości, przymuszoną jakimś szaleństwem do wystawiania nędznej duszy na widok publiczny. Opuścił mnie gniew, opanował strach, przemknąłem się chyłkiem do bocznych drzwi, bo bałem się aresztowania. Przez cały następny tydzień chodziłem na palcach i oglądałem się za siebie. Ale nikt za mną nie szedł, nikt mnie nie prześladował, to były tylko wyrzuty sumienia.

Загрузка...