63

Nie czyniłem tajemnicy z miejsca mego pobytu w Salli, nie miałem już bowiem powodu bać się mego królewskiego brata. Stirron jako chłopiec dopiero co osadzony na tronie mógł dążyć do wyeliminowania mnie, jako potencjalnego rywala, ale nie ten Stirron, który rządzi już ponad siedemnaście lat. Stał się w Salli instytucją, kochano go i stał się integralną cząstką egzystencji każdego obywatela. Ja stałem się obcy, starzy ludzie ledwie mnie pamiętali, młodzi nie znali w ogóle, mówiłem z akcentem mannerańskim, nosiłem na sobie haniebne piętno samoobnażacza. Gdybym nawet chciał obalić Stirrona, gdzie znalazłbym zwolenników?

Prawdę mówiąc, pragnąłem widoku brata. W trudnych chwilach człowiek zawsze zwraca się ku najdawniejszym przyjaźniom. Noim zraził się do mnie, Halum była daleko, na drugim brzegu Woyn, pozostał mi tylko Stirron. Nigdy nie czułem urazy, że z jego powodu musiałem uchodzić z Salli, wiedziałem bowiem, że gdybym znalazł się na jego miejscu, to wtedy on musiałby uciekać. Jeśli nasze stosunki po opuszczeniu przeze mnie kraju uległy zdecydowanemu ochłodzeniu, to chłód ten powodowały jego wyrzuty sumienia. Minęły już jednak lata od czasu mej ostatniej wizyty w stolicy Salli i być może moja obecna niedola otworzy jego serce. Napisałem do Stirrona list z domu Noima, prosząc go formalnie o prawo azylu w Salli. Zgodnie z prawami Salli powinienem je otrzymać, gdyż byłem poddanym Stirrona i nie popełniłem żadnego przestępstwa na ziemi sallańskiej. Lepiej jednak będzie, gdy go o to poproszę. Oskarżenie wniesione przeciwko mnie przez Najwyższy Sąd Manneranu było słuszne, ale przedstawiłem Stirronowi zwięzłe i chyba przekonujące wyjaśnienie mego odstąpienia od Przymierza. List zakończyłem wyrazami niezmiennej miłości oraz wspomnieniem tych szczęśliwych dni, które przeżywaliśmy, zanim spadły na niego ciężkie obowiązki septarchy.

Spodziewałem się, że Stirron zaprosi mnie do stolicy, żeby z mych własnych ust usłyszeć wyjaśnienie na temat mego niezwykłego postępowania w Manneranie. Uważałem, że powinno nastąpić między nami braterskie pojednanie. Żadne jednak wezwanie do miasta Salli nie przyszło. Za każdym razem, gdy dzwonił telefon, myślałem, że to może Stirron. Nie zadzwonił. Minęło parę pełnych napięcia, zgoła posępnych tygodni. Polowałem, pływałem, czytałem i starałem się pisać nowe Przymierze miłości. Noim trzymał się ode mnie z dala. Jego jedyne doświadczenie dzielenia się duszą wprawiło go w tak wielką rozterkę, ze wprost nie śmiał spojrzeć mi w oczy, bo przecież poznałem tajniki tego wnętrza i to utworzyło pomiędzy nami zaporę nie do przebycia.

Wreszcie nadeszła koperta z okazałą pieczęcią septarchy. Zawierała list podpisany przez Stirrona, ale założyłbym się, że to jakiś minister o kamiennym sercu, a nie mój brat ułożył to raniące do żywego przesłanie. W liczbie linijek mniejszej niż ilość moich palców septarcha powiadamiał mnie, iż prośba o azyl w Salli została uwzględniona pod warunkiem jednakże, że wyrzeknę się tych nałogów, w jakie popadłem na południu. Gdybym choć raz został przyłapany na rozpowszechnianiu narkotyku powodującego samo-obnażanie, zostanę schwytany i skazany na zesłanie. To było wszystko, co mój brat miał do powiedzenia. Ani jednego serdecznego słowa, ani cienia sympatii, ani odrobiny ciepła.

Загрузка...