3. EPHRON VESTRIT

Ephron Vestrit umierał. Ronica uświadomiła sobie ten fakt, patrząc na wychudłą twarz męża. Ephron umierał. Poczuła falę gniewu, zdenerwowała się na niego. Jak mógł jej coś takiego zrobić? Jak mógł teraz umrzeć i zostawić ją samą ze wszystkimi problemami?

Gdzieś pod falami tych powierzchownych emocji odczuwała ogromny smutek. Usiłował zawładnąć jej ciałem i duszą. Walczyła z nim dziko. Gniew i irytacja, owszem, ale nie żal. Później – mówiła sobie. – Później, kiedy doprowadzę do końca wszystkie niezbędne sprawy… Wtedy usiądę i pogrążę się w rozpaczy. Później.

Na razie z rozdrażnieniem zaciskała usta. Zmoczyła ściereczkę w pachnącej balsamem wodzie i delikatnie wytarła mężowi twarz, a potem ręce. Ephron poruszył się lekko pod wpływem dotknięcia, ale się nie obudził. Wiedziała, że będzie spał jeszcze przez jakiś czas. Dziś już dwukrotnie napoiła go łagodzącym ból syropem makowym. Może przyniosło mu to ulgę. W każdym razie taką miała nadzieję.

Łagodnie wytarła mu brodę. Ta niezdarna Rache karmiła go bulionem. Musiała przyznać, że nie jest ona zbyt staranna. Powinna odesłać ją z powrotem Davadowi Restartowi. Nie chciała tego robić, ponieważ Rache była młoda, inteligentna i na pewno nie zasłużyła sobie na los niewolnicy.

Pewnego dnia Davad po prostu przywiózł ją Ronice. Sądziła, że kobieta jest jego krewną albo gościem, ponieważ wysławiała się całkiem elegancko, a jej maniery wskazywały, że jest dobrze urodzona. Ronikę zaszokowało, gdy Davad zaofiarował jej Rache jako służącą, mówiąc, iż nie ośmieliłby się trzymać jej w swoim domu. Nigdy w pełni nie wyjaśnił sytuacji kobiety, a Rache w ogóle nie poruszała tego tematu. Ronica przypuszczała, że jeśli odda Rache Davadowi, ten wzruszy po prostu ramionami i wyśle młodą kobietę do Chalced, gdzie zostanie sprzedana na targu niewolników. Dopóki pozostawała w Mieście Wolnego Handlu, nominalnie uważano ją za terminującą służącą i ciągle miała szansę wrócić do dawnego życia. Gdyby tylko trochę się postarała… Rache jednak najwyraźniej nie chciała przyznać, iż jej sytuacja się zmieniła. Wykonywała wydawane jej polecenia, lecz niczego nie robiła z wdziękiem czy choć z odrobiną dobrej woli.

Ronice wydawało się, że z każdym mijającym tygodniem Rache coraz bardziej lekceważy swoje obowiązki. Wczoraj poprosiła służącą, by przez cały dzień opiekowała się Seldenem, a ona zachowała się tak, jak gdyby ta prośba ją obraziła. Wnuk Roniki miał tylko siedem lat, a Rache najwyraźniej odczuwała do niego osobliwą niechęć. Potrząsnęła głową, gwałtownie, nie powiedziawszy ani słowa, potem spuściła oczy i stała niemo, aż Ronica kazała jej odejść do kuchni. Być może Rache sprawdzała, po ilu niewykonanych poleceniach nowa pani ją ukarze. Hm, dowie się zatem, że Ronica Vestrit nie należy do kobiet, które każą bić swoich służących albo redukują im racje żywnościowe. Skoro Rache nie odpowiada wygodne życie w dobrze wyposażonym domu ze stosunkowo lekkimi obowiązkami i łagodną panią, no cóż, w takim razie będzie musiała wrócić do Davada, a potem zamieszkać w baraku dla niewolników i w milczeniu oczekiwać tego, co przyniesie jej los. I tyle. Wstyd… Zwłaszcza że kobieta miała zadatki na dobrą służącą.

Ronica uświadomiła sobie jeszcze jedno. Wprawdzie Davad zachował się bardzo uprzejmie, ofiarowując jej usługi Rache, najwyraźniej jednak zajął się handlem niewolnikami. To również wołało o pomstę do nieba! Wstyd! Ronica nawet sobie nie wyobrażała, że przedstawiciela jednej z rodzin Pierwszych Kupców pociągał tak obelżywy handel. Potrząsnęła głową i zamyśliła się nad innymi sprawami. Miała ważniejsze problemy niż niegrzeczne zachowanie Rache czy zaangażowanie się Davada w na wpół legalne interesy.

Tak, przecież Ephron umierał!

Świadomość tego faktu ponownie ukłuła ją w serce. Czuła się, jak gdyby miała w stopie drzazgę, której nie usuwała, ponieważ nie mogła jej znaleźć, choć przy każdym kroku odczuwała przejmujący ból.

Ephron umierał. Jej postawny, zuchwały mąż, obdarzony fantazją, niegdyś młody i przystojny kapitan dalekomorski, mocny mężczyzna, ojciec jej dzieci, jej towarzysz w łożu zmienił się nagle w to osłabłe ciało, które pociło się, pojękiwało i kwiliło jak dziecko. Kiedy się pobierali, Ronica nie mogła obiema rękoma objąć umięśnionego prawego ramienia swego wybranka. Teraz to ramię wydawało się zaledwie kawałkiem kości, obciągniętym sflaczałą skórą. Spojrzała na twarz męża. Zbladła już na niej morska opalenizna; teraz oblicze starca było niemal koloru pościeli, w której leżał. Włosy miał czarne jak zawsze, lecz zniknął gdzieś ich połysk, były matowe i mokre od potu. Tak, tak. Trudno było znaleźć podobieństwo do dawnego Ephrona, mężczyzny, którego znała i kochała przez trzydzieści sześć lat.

Odstawiła miskę i odłożyła ściereczkę. Wiedziała, że powinna go teraz zostawić, aby spokojnie pospał. Niewiele więcej mogła dla niego zrobić. Utrzymywać go w czystości, aplikować leki przeciwbólowe, a potem pozwalać mu spać. Pomyślała z goryczą o wszystkich tych planach, które wspólnie snuli, rozmawiając aż do świtu w wielkim łóżku; odrzucali grube koce, otwierali okna, wpuszczając zimny nocny wiatr i konspirowali.

“Kiedy dziewczęta dorosną – obiecywał jej niegdyś Ephron – gdy wyjdą za mąż, wyprowadzą się i zaczną żyć po swojemu, wtedy, moja pani, zajmiemy się ponownie naszym własnym życiem. Zamierzam porwać cię na Wyspy Wonne. Wyobrażasz to sobie? Rok czystego, zdrowego powietrza i żadnych zajęć poza rolą kapitańskiej damy? A gdy już tam dotrzemy, och, w ogóle nie będziemy się spieszyć z załadunkiem. Pojedziemy w Zielone Góry. Znam tamtejszego wodza, często zapraszał mnie do siebie, chcąc mi pokazać swoją osadę. Moglibyśmy jeździć na tych ich zabawnych małych osiołkach, prosto w górę aż na sam skraj nieba i…”

“Wolałabym zostać z tobą w domu – zawsze wtedy odpowiadała Ronica. – Wolałabym zatrzymać cię w domu na cały rok, mieć cię obok siebie, spędzić z tobą wszystkie pory roku. Wiosną moglibyśmy pojechać obejrzeć nasze posiadłości na wzgórzach. Nigdy nie widziałeś tamtejszych drzew, pokrytych wiosną czerwonym i pomarańczowym kwieciem; żadnych liści, tylko kwiaty. A kiedyś, chociaż raz, chciałabym, żebyś pocierpiał towarzysząc mi podczas zbiorów mafe. Codzienne wstawanie przed świtem, budzenie robotników, nakłanianie ich do wyjścia, by zrywali dojrzałe strączki, zanim promienie słońca dotkną ich i wysuszą. Jesteśmy małżeństwem od trzydziestu sześciu lat i nigdy nie musiałeś mi przy tym pomagać. Ani razu też chyba nie byłeś w domu, gdy kwitło nasze drzewo weselne. Nigdy nie widziałeś, jak rosną, a potem otwierają się jego różowe pączki, tak pełne aromatu”.

“Och, wystarczy nam czasu na wszystko. Wystarczy dla kwiatów i pracy na roli. Niech tylko dziewczęta podrosną i spłacimy długi”.

“Wtedy przez rok będziesz mój, cały tylko dla mnie”, groziła mu, a on zawsze jej obiecywał:

“Cały rok ze mną. Prawdopodobnie, zanim upłynie, będziesz miała mnie serdecznie dosyć i zaczniesz błagać, bym wrócił na morze, zostawił cię, oddał ci twoje spokojne noce”.

Ronica ukryła twarz w dłoniach. Ephron od roku był z nią w domu, lecz nieszczęśni bogowie w ironiczny sposób spełnili jej prośbę. Jej mąż kaszlał, był marudny, rozgorączkowany i czerwonooki, przez cały dzień leżał w ich łóżku lub – gdy czuł się wystarczająco dobrze, by usiąść – wypatrywał przez okno na morze.

“On najlepiej się nimi zajmie”, wykrzykiwał z ironią, ilekroć na niebie pokazywała się ciemna chmura. Ronica wiedziała, że myśli męża stale się łączą z Altheą i “Vivacią”. Ephron z wielką niechęcią przekazał statek Kyle'owi. Chciał powierzyć dowództwo Brashenowi, niewypróbowanemu jeszcze na stanowisku kapitana chłopcu. Ronica przez kilka tygodni przekonywała męża, kłóciła się z nim i tłumaczyła, że taka decyzja zostanie bardzo źle przyjęta przez miasto. Kyle był ich zięciem i sprawdził się jako kapitan na trzech innych żaglowcach. Gdyby Ephron go pominął i oddał “Vivacię” Brashenowi, wymierzyłby policzek mężowi swej córki i obraził całą rodzinę. Havenowie nie byli wprawdzie rodziną kupiecką, mieszkali jednakże w Mieście Wolnego Handlu od dawna. A ponieważ Vestritom nie powodziło się obecnie najlepiej, tym bardziej nie mogli sobie pozwolić na obrażanie kogokolwiek. Dlatego też ubiegłej jesieni Ronica przekonała Ephrona, by powierzył swój cenny żywostatek Kyle'owi i wysłał na morze dla zarobku.

Kiedy zima przyciemniła niebiosa i pobieliła ulice, Ephron przestał kaszleć. Ronica myślała, że czuje się lepiej, ale jej mąż był bardzo słaby. Nic nie mógł robić. Początkowo, gdy przeszedł cały dom, tracił oddech. Potem zatrzymywał się, by odpocząć już między sypialnią i salonem. A kiedy nadeszła wiosna, podczas tego spaceru musiał się wspierać na ramieniu żony.

Latem po raz pierwszy był w domu w trakcie kwitnienia ich drzewa weselnego. Podczas tej ciepłej pory roku, kiedy drzewo wypuszczało pączki, przez kilka tygodni panował spokój. Może Ephron nie poczuł się dużo lepiej, lecz przynajmniej mu się nie pogarszało. Ronica siedziała w jego pokoju i szyła albo prowadziła rachunki, podczas gdy on wykonywał ozdóbki z muszelek lub wyplatał maty na próg. Mówili o przyszłości. Ephron martwił się o statek i o córkę. Spierali się o Altheę, to wszakże nie było nic nowego. Niemal od jej narodzin nie zgadzali się w dotyczących jej kwestiach.

Ephron nie przyjmował zarzutów, że straszliwie rozpieścił młodszą córkę. W pewnym piekielnym roku krwawa zaraza zabrała ich synów, jednego po drugim. Nawet teraz, blisko dwadzieścia lat później, Ronice ściskało się serce, gdy o tym myślała. Trzej synowie, trzech bystrych małych chłopców. Umarli w niecały tydzień. Keffria ledwie przeżyła chorobę. Ronica sądziła wtedy, że oboje z mężem oszaleją. Nie mieli już męskiego potomka. Wówczas Ephron zwrócił nagle uwagę i wszystkie nadzieje na niemowlę, które przeczekało zarazę w łonie żony. Podczas tej ciąży troszczył się o Ronikę, jak nigdy wcześniej, a nawet zadokował statek na dodatkowe dwa tygodnie, ponieważ chciał być w domu podczas porodu.

Kiedy urodziła się dziewczynka, Ronica obawiała się ze strony Ephrona cierpkiej reakcji. Nie wyglądał jednak na rozczarowanego, a potem poświęcił Althei całą uwagę, jak gdyby postanowił z niej zrobić mężczyznę. Zachęcał ją do gwałtownych zachowań i uporu, aż Ronica straciła wszelką nadzieję, że z małej wyrośnie dama. Ephron zawsze nazywał rozwydrzenie córki dobrym humorem. Nie odmawiał jej niczego, a kiedy Althea pewnego dnia oświadczyła, że chce mu towarzyszyć w następnym rejsie, Ephron przystał nawet na to. Wyprawa była krótka. W dzień powrotu Ronica wyszła do doków, przekonana, że wróci do domu z dziewczynką, która będzie miała powyżej uszu surowych warunków życia na statku. Zamiast tego zobaczyła skaczącą po olinowaniu dziką małpkę; jej czarne włosy obcięto na jeżyka, była bosa, a jej ramiona – obnażone. Od tego czasu Althea żeglowała z ojcem. A teraz pływała bez niego.

O to małżonkowie także się pokłócili. Ronica długo i na wszelkie sposoby przekonywała męża, że powinien zostać w domu przez jakiś czas. Sądziła oczywiście, że Althea również zostanie. Co nastoletnia dziewczyna miała do roboty na statku bez ojca? Kiedy Ronica zadała to pytanie Ephronowi, zareagował zdumieniem.

“Żywostatek miałby pływać bez przedstawiciela naszej rodziny, kogoś naszej krwi? Zdajesz sobie sprawę, kobieto, jakie nieszczęście kusisz, mówiąc w ten sposób?”

“Jeszcze nie ożyła. Z pewnością wystarczy jej Kyle, związany z naszą rodziną poprzez małżeństwo. Jest mężem Keffrii od blisko piętnastu lat! Niech Althea zostanie na jakiś czas w domu. Bardzo poprawi się kondycja jej włosów i skóry, i dziewczyna wreszcie będzie się mogła pokazać w mieście. Powinna powoli pomyśleć o małżeństwie, Ephronie, albo przynajmniej o zalotnikach. Aby takich znaleźć, trzeba ją najpierw zaprezentować. A Althea zjawia się w towarzystwie tylko raz albo dwa razy do roku, na Wiosennym Balu albo zgromadzeniu z okazji Dożynek. Ludzie rzadko rozpoznają ją na ulicy. Młodzi mężczyźni z kupieckich rodzin widują ją zwykle w spodniach, kaftanie, z włosami splecionymi w warkocz i cerą opaloną jak garbowana skóra. Nie jest to właściwy sposób prezentacji, jeśli chcesz, by dobrze wyszła za mąż”.

“Dobrze wyszła za mąż? Wystarczy niech będzie w małżeństwie szczęśliwa, tak jak my byliśmy. Spójrz na Keffrię i Kyle'a. Pamiętasz, jak ludzie w mieście gadali, że pozwalam, by taki parweniusz z chalcedzkim pochodzeniem uderzał do mojej najstarszej? Wiedziałem, że jest dalekomorskim kapitanem, a nasza córka była pewna swych uczuć. Są wystarczająco szczęśliwi. Spójrz na ich dzieci, zdrowe jak ryby. Nie, Roniko, jeśli mamy Altheę prowadzić na smyczy, stroić i pudrować, by przyciągnęła zalotników, ci zalotnicy z pewnością mi się nie spodobają. Niech pozna człowieka, który będzie ją podziwiał za odwagę i siłę. Niedługo będzie musiała osiąść na lądzie i przyjąć role kobiety, żony i matki. Wątpię, czy taka monotonia przypadnie jej do gustu. Dajmy dziewczynie trochę swobody, niech żyje tak, jak lubi”.

Wygłosiwszy to stwierdzenie, położył się na poduszki i ciężko dyszał.

Ponieważ Ephron był tak bardzo chory, Ronica przełknęła gniew i nie wytknęła mu, jak lekceważąco mówił o trybie życia, który prowadziła ona sama. Odrzuciła zawiść, chociaż musiała przyznać, że czasem zazdrościła córce wolności i swobodnego stylu życia. Nie wspomniała też mężowi, że ze względu na kiepski stan rodzinnych finansów dobrze byłoby wydać Altheę bogato za mąż. Teraz pomyślała cierpko, że gdyby nieco lepiej wychowali dziewczynę, mogliby ją wydać za jednego ze swoich wierzycieli, zwłaszcza hojnego, kogoś, kto w ramach podarku weselnego umorzyłby dług rodziny świeżo poślubionej żony. Powoli potrząsnęła głową. Nie, nie, tak nie można. Na swój własny subtelny sposób, Ephron uderzył w jej najczulszy punkt. Przecież poślubiła go, ponieważ się w nim zakochała. Dokładnie tak samo Keffria uległa powabom jasnowłosego Kyle'a. Mimo wszystkich kłopotów, z którymi ostatnio się borykała, Ronica miała nadzieję, że Althea również wyjdzie za mąż z miłości. Przez chwilę z rozpaczą w sercu, ale i z czułością patrzyła na mężczyznę, którego ciągle tak bardzo kochała.

Wlewające się przez okno światło popołudniowego słońca sprawiło, że Ephron zmarszczył brwi we śnie. Ronica wstała cicho, aby zaciągnąć zasłonę. Już nie cieszył jej widok za oknem. Kiedyś z wielką przyjemnością wpatrywała się w mocny pień i konary małżeńskiego drzewa. Teraz stało surowe i bezlistne w środku letniego ogrodu, gołe jak ludzki szkielet. Zasuwając zasłonę, poczuła na ciele dreszcz.

Ephron tak bardzo się cieszył, że zobaczy ich drzewo obsypane kwieciem. Niestety tej wiosny po raz pierwszy drzewo zachorowało. Pączki więdły, kwiaty brązowiały i przemoczone spadały na ziemię. Żaden się nie otworzył. Zapach gnijących płatków przypominał smród pogrzebowych ziół. Ani Ephron, ani Ronica nie mówili głośno o tej złej wróżbie. Zresztą, żadne z nich nigdy nie było religijne. Jednak wkrótce Ephron znowu zaczął kaszleć. Z każdym dniem kaszel był coraz ostrzejszy, aż pewnego dnia mąż Roniki wytarł usta i nos, a potem zmarszczył brwi, ponieważ na serwetce pojawiły się szkarłatne plamy krwi.

To było najdłuższe lato w jej życiu. Gorące dni okazały się dla chorego męża męczarnią. Oznajmił, że oddychanie ciężkim wilgotnym powietrzem nie jest lepsze niż wdychanie własnej krwi, a następnie odkaszlnął włókniste skrzepy, jak gdyby pragnął udowodnić swój punkt widzenia. Chudł coraz bardziej i nie miał apetytu. A jednak nie mówiło się o jego śmierci. Wprawdzie słowo to unosiło się wszędzie w domu, bardziej przytłaczające niż wilgotne letnie powietrze, lecz Ronica nie pozwalała prowadzić na ten temat żadnych rozmów.

Sama poruszała się w milczeniu. Ostrożnie podnosiła mały stolik i przystawiała do łóżka Ephrona. Przynosiła księgi rachunkowe, atrament, pióro i garść kwitów do wpisania, po czym zasiadała do obliczeń. Nad księgami jak zwykle marszczyła brwi. Wpisy, których starannie dokonywała swoją delikatną ręką, nie dodawały jej otuchy. W pewnym sensie praca bardziej ją teraz przygnębiała, ponieważ Ronica wiedziała, że kiedy Ephron się obudzi, będzie nalegał, by pozwoliła mu przejrzeć księgi. A przez tak wiele lat raczej nie przejawiał zainteresowania prowadzeniem farm, sadów i innych posiadłości.

“Zostawiam je w twoich fachowych rączkach, moja droga – mawiał jej, ilekroć próbowała rozmawiać o finansach. – Zaopiekuję się statkiem i postaram, by się spłacił za mojego życia. Tobie powierzam resztę”.

Fakt, że mąż tak bardzo jej ufał, równocześnie ją ekscytował, jak i przerażał. Wiele żon gospodarowało majątkami wniesionymi w posagu, niektóre po kryjomu prowadziły również część mężowskich interesów, kiedy wszakże Ephron Vestrit otwarcie przekazał swojej młodej żonie kontrolę nad niemal wszystkimi swoimi posiadłościami, mieszkańcy Miasta Wolnego Handlu byli prawie zgorszeni. Moda na rządy kobiet już się skończyła i plotkowano, że taka decyzja Ephrona za bardzo się kojarzy z przyzwyczajeniami ze starego, pionierskiego życia. Pierwsi Kupcy z Miasta Wolnego Handlu zawsze słynęli ze swej nowoczesności, lecz teraz, gdy powodziło im się coraz lepiej, symbolem statusu stało się pozbawianie żeńskiej części rodziny wszelkich gospodarskich obowiązków. Powrót do takich nawyków – przekazanie kupieckiego majątku kobiecie – uważano za plebejskie i niemądre.

Ronica zdała sobie wówczas sprawę z tego, że Ephron powierzył jej nie tylko majątek, ale także swoją reputację. Ślubowała, że okaże się godna takiego zaufania. Przez ponad trzydzieści lat ich posiadłości prosperowały. Bywały oczywiście gorsze zbiory, zboże czasem chorowało z powodu rdzy, mróz przychodził zbyt wcześnie albo za późno, zawsze jednak dobre plony owoców równoważyły utratę w ziarnie lub – jeśli w danym roku ucierpiały sady – zarabiali na mięsie i wełnie owiec. Gdyby nie musieli spłacać wielkiego długu za budowę “Vivacii”, byliby bogaci, ale i tak żyli całkiem wygodnie, a w niektórych okresach nawet dostatnio.

W ostatnich pięciu latach sytuacja się pogorszyła. Minął czas zamożności i Ronica zaczęła się niepokoić o przyszłość rodziny. Pieniądze wydawano, gdy tylko się pojawiły i stale musiała błagać wierzycieli, by poczekali dzień lub tydzień na spłatę długu. Coraz częściej prosiła o radę Ephrona. Kłócili się, ponieważ mąż sugerował sprzedaż wszystkich nierentownych gospodarstw (dla wspomożenia pozostałych), a sprawa nie była prosta. Większość farm i sadów radziła sobie tak dobrze jak wcześniej, tyle że pojawiła się konkurencja – tanie, ponieważ uprawiane przy użyciu niewolników, ziarna i owoce z Chalced. W dodatku prawie niemożliwy stał się handel na północy i na południu – północ prowadziła swoją przeklętą wojnę o Czerwony Statek, a na południu grasowali po trzykroć przeklęci piraci. Wysłane ładunki nie docierały do miejsca przeznaczenia, nie było zatem spodziewanych zysków. Ronica stale obawiała się o los męża i córki, choć Ephron nie uważał piratów za bardziej niebezpiecznych niż burzowa pogoda, nazywając ich “ryzykiem zawodowym”, któremu dobry dalekomorski kapitan musi umieć stawić czoło. A równocześnie, gdy wracał z rejsów, opowiadał żonie mrożące krew w żyłach historie o ucieczkach przed złowrogimi statkami. Wszystkie jego opowieści miały szczęśliwe zakończenie i Ephron z całym przekonaniem twierdził, że żaden piracki żaglowiec nie zdoła doścignąć żywostatku. Kiedy Ronica próbowała wyjaśnić mężowi, jak dotkliwie wojna i piraci dają się we znaki pozostałej części rodzinnego majątku, Ephron śmiał się tylko dobrotliwie i mówił, że w takim razie, póki sytuacja się nie poprawi, on i “Vivacia” będą pracowali jeszcze ciężej. Nie chciał oglądać ksiąg rachunkowych ani słuchać ponurych wieści dotyczących losu innych handlarzy i kupców. Ronica przypomniała sobie teraz ze smutkiem, że jej małżonek dostrzegał niegdyś sukces tylko własnych wojaży. Pewnego razu żwawo wyprawił się do jednej z posiadłości, zauważył, że owoce i zboża jak zwykle dojrzały na polach, pobieżnie przejrzał rachunki, po czym zadowolony wrócił wraz z Altheą na morze, ponownie zostawiając Ronikę samą ze wszystkimi problemami.

Tylko raz odważyła się zaproponować mężowi, by wrócił do handlu w górze Rzeki Deszczowej. Vestritowie mieli do niego wszelkie prawa, odpowiednie kontakty i – absolutnie niezbędny – żywostatek. W czasach babki, a potem ojca Ephrona rodzina tam właśnie zdobywała większość towarów do dalszej sprzedaży. Jednak w okresie krwawej zarazy Ephron postanowił, że już nigdy nie popłynie Rzeką Deszczową. Nie istniały żadne konkretne dowody, że straszliwa choroba nadeszła z Deszczowych Ostępów. Zresztą, kto może wiedzieć, skąd się bierze zaraza? Nie było sensu obwiniać o nią kogokolwiek i odcinać najbardziej intratną gałąź handlu. Ephron jednakże tylko potrząsnął głową i kazał żonie obiecać, że nigdy już nie podejmie tego tematu. Nie miał nic przeciwko Kupcom z Deszczowych Ostępów i nie zaprzeczał, że ich towary są egzotyczne i piękne, wbił sobie jednak do głowy, że nie wolno frymarczyć magią, nawet sporadycznie, bez płacenia wysokiej ceny. Powiedział, że jeśli dla bogactwa ma narażać rodzinę na kontakt z czarami, woli, by pozostała biedna. Ronica zaczęła więc sprzedawać rodowe posiadłości. Na pierwszy ogień poszły sady jabłkowe wraz z maleńką wytwórnią win, która zawsze stanowiła jej dumę. Spieniężyła także winnice. Ciężko to przeżyła, ponieważ nabyła je krótko po ślubie; była to jej pierwsza samodzielna transakcja. Przez wiele lat z radością patrzyła, jak winorośl rosła, lecz wiedziała, że zatrzymując ją postąpiłaby niemądrze, ponieważ kupiec zaoferował bardzo wysoką cenę. Pieniędzy wystarczyło na utrzymanie pozostałych posiadłości rodzinnych przez rok. I tak to się ciągnęło. Niestety, wojna i piraci nadal szkodzili działalności Miasta Wolnego Handlu i Ronica musiała wyprzedawać kolejne gospodarstwa, by zdobywać fundusze na działalność reszty. Wstydziła się tego. Pochodziła z Carrocków, jednej z pierwszych (podobnie jak Vestritowie) rodzin w mieście. Nie poprawiała jej humoru świadomość, że inne stare rodziny również pozbywają się swych dóbr, a kupiec był tylko jeden – pazerni młodzi handlarze, którzy osiedlali się w okolicy, skupowali stare posiadłości i żyli zupełnie inaczej. Wprowadzili na przykład do rodzinnego miasta Roniki handel niewolnikami. Pierwotnie zatrzymywali się z nimi jedynie na krótko w drodze do Państwa Chalced, ostatnio jednak wszędzie można było spotkać tych szczególnych więźniów. Pracowali na polach i w sadach, a właściciele tych ziem nazywali ich terminującymi służącymi, tyle że jeśli okazali się leniwi, rutynowo wysłano ich dalej, do Chalced, gdzie sprzedawani byli na targu niewolników. Większość nosiła na twarzach tatuaże – symbol statusu niewolnika. Był to jeszcze jeden chalcedzki zwyczaj, który przyjął się w Jamaillii, a teraz najwyraźniej zyskiwał na popularności także w Mieście Wolnego Handlu. Tak właśnie postępują Nowi Kupcy, pomyślała Ronica z goryczą. Podobno przybywali tu z Jamaillia City, lecz ich zachowanie przywodziło raczej na myśl Chalced.

Z pozoru tutejsze prawo zakazywało posiadania niewolników – jedynie jako towar do dalszego zbycia – ale Nowi Kupcy wyraźnie się nim nie przejmowali. Wystarczyło wręczyć kilka łapówek odpowiednim osobom w Dokach Podatkowych, a wówczas skarbowi agenci Satrapy stawali się niezwykle naiwni i “szczerze” wierzyli, że karawany skutych łańcuchami ludzi z wytatuowanymi twarzami to grupka terminujących służących. Niewolnicy nie odzywali się, ponieważ nie liczyli już na polepszenie swej sytuacji. Pierwsi Kupcy daremnie narzekali podczas obrad Rady. Zresztą, w ostatnim czasie również przedstawiciele kilku starych rodzin zaczęli łamać antyniewolnicze prawo. Tacy Kupcy jak Davad Restart, pomyślała Ronica ze złością. Przypuszczała, że Davad nie ma innego wyjścia, jeśli w tych trudnych czasach chce się utrzymać w interesie. Co takiego powiedział jej w ubiegłym miesiącu, gdy głośno się martwiła o pszeniczne pola? Niemalże jej zaproponował, by zmniejszyła koszty, zatrudniając do prac polowych darmowych pracowników. Sugerował niejasno, że mógłby ich dla niej zdobyć za maleńki procent od zysków. Ronica nie przyznawała się do tego przed sobą, lecz bardzo ją kusiło, by przyjąć jego propozycję.

Wprowadzała właśnie z posępną miną ostatni zapis do księgi rachunkowej, kiedy jej uwagę przyciągnął szelest spódnic Rache. Podniosła oczy na służącą. Była już znużona tą mieszaniną gniewu i smutku, jaką stale dostrzegała na jej twarzy. Rache zachowywała się dziwnie, jak gdyby się spodziewała, że jej pani w jakiś sposób znacząco polepszy jej życie. Nie potrafiła dostrzec, że Ronica ma własne problemy: umierającego męża i kłopoty finansowe? Wiedziała, że Davad chciał dobrze, nalegając, by przyjęła Rache do pomocy, czasami jednak miała wielką ochotę odprawić niemiłą służącą. Nie istniał niestety miłosierny sposób pozbycia się jej, a niezależnie od irytacji, Ronica nie umiała się zmusić do odesłania kobiety Davadowi. Wprawdzie w głębi duszy uważała, że większość niewolników sama ściąga na siebie kłopoty, jednak Ephron zawsze potępiał niewolnictwo, a ona nie chciała lekceważyć jego opinii, zwłaszcza że umierał. Zresztą Rache opiekowała się nim, nawet jeśli nie okazywała mu pełnego poświęcenia.

– No, o co chodzi? – spytała cierpko stojącą przed nią służącą.

– Davad przyszedł się z panią zobaczyć – wymamrotała Rache.

– Mówisz o Kupcu Restarcie? – upomniała ją.

Na potwierdzenie kobieta milcząco pokiwała głową. Ronica zacisnęła zęby i przełknęła gniew.

– Zobaczę się z nim w salonie – rzuciła, a potem podążyła za ponurym wzrokiem dziewczyny. Davad stał już w progu.

Widać było, że długo się przygotowywał do tej wizyty, lecz jak zawsze, nie wyglądał najlepiej. Jego spodnie wydymały się lekko na kolanach, a haftowany kubrak był za mocno zasznurowany, toteż ściągnięty w nim niewielki brzuch Davada przypominał kipiący rondelek. Spora część natłuszczonych ciemnych włosów przeważnie zwisała z czoła w postaci tłustych loków, natomiast pozostałe pukle tworzyły fryzurę bardziej odpowiednią dla znacznie młodszego mężczyzny.

Ronica nakazała sobie spokój, odpowiedziała słabym uśmiechem na jego uśmiech, potem odłożyła pióro i zamknęła księgę rachunkową. Miała nadzieję, że atrament już wysechł. Chciała wstać, lecz Davad dał jej znak ręką, by pozostała. Kolejnym nieznacznym gestem odprawił Rache, a następnie podszedł do łóżka Ephrona.

– Jak się ma? – spytał najciszej jak potrafił swym tubalnym głosem.

– Jak widzisz – odparła spokojnie Ronica. Starała się nie okazać irytacji, chociaż nie była zachwycona, że musi przyjmować Davada w pokoju chorego męża. Nie okazała też zakłopotania, mimo iż mężczyzną widział ją nad księgą podatkową z ręką ubrudzoną atramentem, zmarszczonym czołem i oczyma wpatrzonymi w starannie wpisywane cyfry. Była pewna, że Davad nie pomyśli sobie nic złego, ale nie miała pojęcia, jak ktoś z tak kiepskimi manierami mógł się stać jednym z największych Kupców w Mieście Wolnego Handlu. Teraz, nieproszony, wziął sobie krzesło, aby usiąść po drugiej stronie łóżka Ephrona. Ronica skrzywiła się, kiedy ciągnął mebel po podłodze, lecz jej chory mąż nawet się nie poruszył. Korpulentny mężczyzna usadowił się, potem wskazał gestem na księgi.

– Jak tam rachunki? – spytał poufale.

– Ani lepiej, ani gorzej niż innych kupców, jestem co do tego przekonana. – Zakryła księgi ręką. – Wojna, rdza zbożowa i piraci przeszkadzają nam wszystkim. Jedyne, co możemy zrobić, to wytrwać i poczekać na lepsze czasy. A jak ty się dziś miewasz, Davadzie? – Próbowała mu przypomnieć o manierach.

Znaczącym ruchem Restart położył na brzuchu krótkopalczaste ręce.

– Mogłoby być lepiej. Właśnie jadłem u Fullerjona. Jego kucharz nie potrafi odpowiednio przyprawiać, a Fullerjonowi brakuje odwagi, by mu to wygarnąć. – Odchylił się na krześle i westchnął z udręką. – Ale trzeba być uprzejmym i jeść, co dają.

Ronica zdławiła rozdrażnienie i wskazała gestem drzwi.

– Może podejmiemy naszą rozmowę na tarasie. Kubeczek maślanki pomógłby twojej niestrawności. – Chciała wstać, lecz Davad ani drgnął.

– Nie, nie, dziękuję ci, szkoda fatygi. Przyszedłem na chwilę. Chociaż chętnie wypiłbym szklaneczkę wina. Ty i Ephron zawsze mieliście najlepsze piwnice w mieście.

– Boję się, że obudzimy chorego – powiedziała otwarcie.

– Och, postaram się mówić cicho. Chociaż, szczerze mówiąc, wolałbym przedłożyć tę propozycję jemu niż jego żonie. Sądzisz, że się wkrótce obudzi?

– Nie. – Ronica słyszała urazę we własnym głosie i zakaszlała lekko, sugerując, że jej ton spowodowało uczucie suchości w gardle. – Jeśli jednak chcesz mi podać warunki jakiejś oferty, przedstawię ją Ephronowi, jak tylko się obudzi. – Udawała, że zapomniała o winie. Nauczyła się czerpać satysfakcję z małych nieuprzejmości wobec tego człowieka.

– Na pewno, na pewno. Całe Miasto Wolnego Handlu wie, że zarządzasz domowymi funduszami. I majątkiem Ephrona, oczywiście. – Jowialnie pokiwał głową, jak gdyby powiedział jej ogromny komplement.

– Co to za oferta? – ponagliła go Ronica.

– Wyszła, rzecz jasna, od Fullerjona. Sądzę, że tylko z tego powodu zaprosił mnie dzisiaj na obiad. Ten mały parweniusz myśli chyba, że nie mam nic lepszego do roboty niż odgrywać rolę pośrednika między co lepszymi rodzinami w mieście. Gdybym nie przypuszczał, że ty i Ephron możecie właśnie teraz skorzystać na jego propozycji, powiedziałbym mu do słuchu. Sama rozumiesz, nie chciałem go zrażać. To tylko chciwy, mały handlarzyna, ale… – Wymownie wzruszył ramionami. – Bez takich jak on ledwie można prowadzić w Mieście Wolnego Handlu interesy.

– No więc co to za oferta? – podsunęła Ronica.

– Ach, tak. Chodzi o twoje najniższe grunty. Fullerjon chce je kupić. – Przy łóżku Ephrona dostrzegł tacę z sucharkami i owocami. Bez pytania poczęstował się sucharem.

Jego słowa zaszokowały Ronikę.

– Ależ one stanowią część ziem pierwotnie przyznanych rodzinie Vestritów. Satrapa Esclepius sam nam przydzielił ten obszar.

– No cóż, ty i ja znamy ważność takich spraw, lecz nowo przybyli, tacy jak Fullerjon… – zaczął pojednawczo Davad.

– Także je rozumieją. Dzięki tym ziemiom Vestritowie stali się rodziną kupiecką. Przyznanie gruntów to część umowy Satrapy z Kupcami. “Dwieście lefrów dobrej ziemi każdej rodzinie, która zechce popłynąć na północ i osiedlić się na Przeklętych Brzegach, nie zważając na zagrożenia spowodowane życiem blisko Rzeki Deszczowej”. W tamtych czasach nie było zbyt wielu chętnych. Wszyscy wiedzą, że wodami rzeki płynie złowroga magia. Najniżej położone ziemie oraz udziały w monopolu na handel towarami znad Rzeki Deszczowej czynią Vestritów rodziną kupiecką. Znasz Pierwszych Kupców, którzy wyprzedają przyznane im grunta? – mówiła gniewnym tonem.

– Nie musisz mi udzielać lekcji historii, Roniko Vestrit – zganił ją łagodnie Davad i wziął sobie następnego suchara. – Czy muszę ci przypominać, że moja rodzina przybyła tutaj w tej samej ekspedycji co twoja? Restartowie, tak jak Vestritowie, należą do Pierwszych Kupców. Wiem, co dla ciebie znaczą te ziemie.

– W takim razie jak możesz mi coś takiego proponować? – spytała zapalczywie.

– Ponieważ połowa Miasta Wolnego Handlu wie, jak kiepsko przędziesz, kobieto. Posłuchaj mnie. Nie masz kapitału, nie stać cię więc na wynajęcie dobrych robotników, którzy będą we właściwy sposób obrabiali te ziemie. Fullerjon jest bogaty. Gdy kupi twoją część, będzie miał wystarczająco dużo terenów, by prosić o miejsce w Radzie Miejskiej. Tak między nami, sądzę, że chodzi mu właśnie o nie. Pewnie chętnie nabędzie inne ziemie, choć te najniżej położone bardzo mu się podobają. Zaproponuj mu inny kawałek, a może go kupi. – Davad odchylił się w tył; nie krył niezadowolenia. – Sprzedaj mu pola pszenicy, i tak kiepsko je obrabiasz.

– A on zdobędzie sobie miejsce w Radzie Miasta Wolnego Handlu i zagłosuje za pozwoleniem na handel niewolnikami. Ziemie, które mu sprzedam, będzie obrabiał wykorzystując niewolników, więc jego zboże stanie się tańsze od mojego. Nie zdołam z nim konkurować. Ani ja, ani ty, ani żaden inny uczciwy Kupiec. Davadzie Restart, pomyśl. W tej ofercie zawarta jest prośba, żebym zdradziła nie tylko rodzinę Vestritów, ale nas wszystkich. Wystarczy już w Radzie naszego miasta zachłannych małych handlarzy. Pierwsi Kupcy ledwo mogą nad nimi zapanować. Nie zamierzam sprzedawać ziemi i miejsca w Radzie kolejnemu obcemu parweniuszowi.

Davad chciał coś powiedzieć, powstrzymał się jednak i położył małe dłonie na kolanach.

– To się stanie, Roniko – oświadczył w końcu. Usłyszała w jego głosie szczery żal. – My, dawni Kupcy, słabniemy. Wojny i piraci straszliwie nam utrudniali życie, a teraz, kiedy wojna już się niemal zakończyła, przybyli handlarze. Roją się wokół nas niczym pchły na umierającym króliku. Chcą z nas wyssać całą krew. Potrzebujemy ich pieniędzy, aby pokonać kryzys, zmuszają nas więc do taniej sprzedaży tego, co tak nas drogo kosztowało – naszej ojcowizny, naszych krwi i naszych dzieci…

Przez moment jego głos drżał i Ronica nagle przypomniała sobie, że krwawa zaraza uczyniła Davada wdowcem i zabrała mu wszystkie dzieci. Nigdy się powtórnie nie ożenił.

– To się zdarzy, Roniko – powtórzył. – Ci ź nas, którzy przeżyją, przystosują się do obecnych czasów. Kiedy nasze rodziny osiedliły się w Mieście Wolnego Handlu, były biedne, głodne i och, bardzo otwarte na wszystkie nowości. Umieliśmy się zaadaptować w nowym środowisku. Teraz zatraciliśmy tę zdolność. Upodobniliśmy się do tych, przed którymi uciekliśmy. Tłuści tradycjonaliści, rozpaczliwie i kurczowo trzymający się własnych monopoli. Pogardzamy napływającymi do nas nowymi handlarzami tylko dlatego, że tak bardzo przypominają nas samych sprzed lat. Czy też raczej naszych prapradziadów z opowieści, które o nich słyszeliśmy.

Przez moment Ronica była skłonna się zgodzić z Davadem. Wtedy wszakże poczuła napływ gniewu.

– Ależ oni w niczym nie przypominają naszych przodków! Tamtych można porównać do wilków, a tych do wypatrujących padliny sępów! Kiedy pierwszy Carrock postawił stopę na tym brzegu, wiele ryzykował. Aby kupić sobie miejsce na statku, sprzedał wszystko, co miał, a następnie zapożyczył się u Satrapy pod zastaw połowy zysków spodziewanych w następnych dwudziestu latach. I po co? Dla kawałka ziemi i gwarancji udziału w monopolu. Otrzymał ściśle wyznaczony areał i miał prawo handlować wszystkimi towarami, które uzna za warte dalszej sprzedaży. A gdzież mógł prowadzić te wspaniałe interesy? Na obszarze wybrzeża, który przez setki lat znany był jako Przeklęte Brzegi, w miejscu, skąd nawet bogowie uciekli. Co nasi przodkowie tu znaleźli? Choroby, o których nigdy przedtem nie słyszeli, złowrogą magię, która w ciągu jednej nocy doprowadzała ludzi do szaleństwa, i fatum, z powodu którego połowa urodzonych tu dzieci to osobliwe monstra, nie ludzie.

Restart pobladł nagłe i zaczął machać rękoma, Ronica jednak nie dała sobie przerwać.

– Czy wiesz, Davadzie, jak czuje się kobieta, która przez dziewięć miesięcy nosi w sobie nowe życie i nie wie, czy urodzi zdrowe dziecko i dziedzica, o którego wraz z mężem się modlili, czy też zdeformowanego potwora, którego jej mąż będzie musiał zadusić własnymi rękoma? A może przyjdzie na świat coś pomiędzy istotą ludzką i nieludzką? Wiesz, jak się czuje wtedy mężczyzna? O ile sobie dobrze przypominam, twoja Dorill była w ciąży trzy razy, a jednak mieliście tylko dwoje dzieci.

– I tak wszystkich ich porwała krwawa zaraza – oznajmił załamującym się głosem Davad.

Nagle zakrył twarz rękoma i Ronice zrobiło się przykro, że powiedziała mu tyle nieprzyjemnych słów. Współczuła temu żałosnemu człowiekowi, nie posiadającemu żony, która kazałaby mu inaczej zasznurować kubrak i skrzyczała krawca za źle dopasowane spodnie. Żałowała ich wszystkich, ludzi urodzonych w Mieście Wolnego Handlu. Musieli kontynuować rozpoczęte przez przodków przeklęte interesy zgodnie z zawartymi przez nich umowami. A jednak nie sposób było nie kochać tych ziem – Miasta oraz sąsiadujących z nim zielonych wzgórz i dolin. Były tu tereny pokryte bujną jak w dżungli roślinnością, czarne i żyzne gleby, strumieniami płynęła kryształowo czysta woda, lasy zamieszkiwały setki zwierząt. Ten świat oferował niewyobrażalne bogactwo znużonym morską podróżą i ubłoconym imigrantom, którzy odważyli się zakotwiczyć w pobliżu Miasta Wolnego Handlu. Właściwie prawdziwą umowę zawarli nie z Satrapą, który nominalnie rościł sobie prawo do tej części wybrzeża, lecz z samą ziemią. Piękno okolicy i żyzność gleby równoważyły się w tym świecie z chorobami i śmiercią.

Ronica wiedziała, że chodziło o coś więcej. Ich przodkowie odczuwali dumę, nazywając siebie Kupcami z Miasta Wolnego Handlu. Początkowo pragnęli stawić czoło magii spływającej wodami Rzeki Deszczowej. Pierwsi Kupcy próbowali założyć osadę tuż przy jej ujściu. Zbudowali domy na brzegu. Jako fundamentów użyli korzeni drzew palowych i rozpięli mosty między kolejnymi chatami. Podnosząca się i opadająca rzeka pędziła pod ich podłogami, dzikie burzowe wiatry kołysały w nocy ich domami. Czasem nawet ziemia falowała i drżała, a później – na dzień lub na miesiąc – rzeka stawała się nagle mlecznobiała i niosła śmierć.

Osadnicy wytrwali dwa lata, nie zważając na insekty, gorączkę i rwącą rzekę, która niszczyła wszystko, co wpadło w jej wody. Mimo tych niewygód, żyliby tam dalej, gdyby nie przegoniła ich w końcu magia. Małą grupkę Kupców zepchnęły na południe śmierć, choroba oraz osobliwy, paniczny strach, porażający kobietę, kiedy ugniatała ciasto na chleb. Albo szał samozniszczenia, który spadał na zbierającego drewno mężczyznę i nakazywał mu skok do rzeki. Te dwa pierwsze lata przeżyło tylko sześćdziesiąt dwie kupieckie rodziny z przybyłych trzystu siedmiu. Nawet teraz od Miasta Wolnego Handlu do ujścia Rzeki Deszczowej ciągnął się szlak opuszczonych miasteczek, znacząc ścieżkę osadniczych prób. Obecna lokalizacja miasta, na brzegach Zatoki Kupieckiej, okazała się odpowiednia. Znajdowali się wystarczająco daleko od rzeki i wszystkiego, co spływało jej wodami z Deszczowych Ostępów. Rzadko wspominano o rodzinach, które pozostały nad samą rzeką, chociaż byli (nazywano ich Kupcami z Deszczowych Ostępów) z mieszkańcami Miasta Wolnego Handlu spokrewnieni i absolutnie dla nich niezbędni. Ronica zdawała sobie z tego sprawę, ale nie lubiła o nich nawet myśleć.

– Davadzie? – Wyciągnęła rękę ponad łóżkiem Ephrona i lekko dotknęła ramienia starego przyjaciela. – Przepraszam cię. Mówię zbyt obcesowo o sprawach, które lepiej pominąć milczeniem.

– Nic nie szkodzi – skłamał kryjąc twarz w dłoniach. Po chwili podniósł pobladłą twarz i spojrzał swej rozmówczyni w oczy. – My, Pierwsi Kupcy, nie chcemy mówić między sobą o pewnych sprawach, natomiast nowi przybysze gawędzą o nich bez oporów. Zauważyłaś, jak niewielu z nich przywiozło ze sobą żony i córki? Nie przybyli tu, aby się osiedlić. Kupią ziemię, owszem, zasiądą w Radzie i wycisną z miasta tyle, ile zdołają, lecz stale będą wracać do Jamaillii. Tam się ożenią, tam zamieszkają ich kobiety, tam urodzą się im dzieci. Tam wrócą, by doczekać starości, a tu przyślą w swoim imieniu jednego lub dwóch synów. – Restart prychnął pogardliwie. – Pamiętasz imigrantów z Trzech Statków? Przypłynęli tu, uczciwie powiedzieliśmy im, jaką cenę trzeba płacić za zamieszkanie tutaj, a oni i tak zostali. Nowi przybysze są inni – przyjechali z nadzieją na zarobek, który zrosimy dla nich naszą krwią.

– Za ten stan rzeczy równie wielką odpowiedzialność ponosi Satrapa – stwierdziła Ronica. – Złamał słowo, które dał nam jego przodek Esclepius. Zapewniono nas, że nie będzie już więcej koncesji gruntowych dla nowo przybyłych, chyba że nasza Rada je zatwierdzi. Imigranci z Trzech Statków przybyli do nas z pustymi rękoma, byli wszakże chętni do pracy i stali się częścią naszej grupy. A przybysze z tej ostatniej fali żądają przyznania lefrów ziemi i nie baczą na to, kogo lub co krzywdzą. Felco Treeves zażyczył sobie terenów na stokach ponad chmielową doliną Kupca Drura i wypasa tam bydło. Klarowne dotąd źródełka Drura zmieniły teraz kolor na żółty i wyglądają jak krowie siki, a jego piwo z tego powodu nie nadaje się do picia. Potem przybył Trudo Fells i zażądał kawałka lasu, gdzie wycina dęby na meble i drzewo opałowe…

– Wiem, wszystko to wiem – uciął Davad ze znużeniem. – Roniko, po co teraz rozpamiętywać sprawy, które wyzwalają w nas tylko gorycz. Nie możemy udawać, że istnieje możliwość powrotu do poprzedniego stanu rzeczy. Tamten świat już nie wróci. A zauważ, że to dopiero pierwsza fala zmian. Możemy albo popłynąć z tą falą, albo pozwolić, by nas zatopiła. Pomyśl. Satrapa na pewno sprzeda kolejne koncesje, kiedy tylko ludzie zobaczą, że nowi przybysze całkiem dobrze sobie radzą. Przybędą następni. Co nam pozostaje? Pogodzić się ze zmianami i przystosować do nowej sytuacji. Uczmy się od przybyszów, jeśli trzeba. Przyjmijmy ich sposób działania, jeśli ułatwi nam to życie.

– Tak, tak – zazgrzytał Ephron. Jego głos przywodził na myśl otwieranie zardzewiałych zawiasów. – Nauczmy się lubić niewolnictwo tak bardzo, żebyśmy się nie martwili, gdy nasze wnuki zostaną niewolnikami, ponieważ nie zdołają spłacić stale rosnących corocznych długów. Jest jeszcze problem morskich węży, które przybywają na nasze wody zwabione zapachem statków przewożących niewolników i żywią się wyrzucanymi za burtę ciałami. Zaprośmy po prostu te stwory do Zatoki Kupieckiej, a nigdy już nie będziemy potrzebowali cmentarza w naszym mieście.

Dla chorego człowieka była to bardzo długa przemowa i Ephron na chwilę stracił oddech. Ronica wstała, by nalać mężowi makowego mleka. Jednakże, gdy wyjęła korek z ciężkiej brązowej butli, Ephron wolno pokręcił głową.

– Jeszcze nie – powiedział. Dyszał przez moment, po czym dodał: – Jeszcze chwilę. – Zmęczony spojrzał na Davada, na którego twarzy pojawiła się nietaktowna reakcja: konsternacja słabością starego przyjaciela. Ephron cicho zakaszlał.

Restart spróbował się uśmiechnąć.

– Dobrze, że się obudziłeś, Ephronie. Mam nadzieję, że nasza rozmowa nie zakłóciła twojego snu.

Przez kilkanaście sekund mąż Roniki bez słowa wpatrywał się w mężczyznę. Potem, z niedbałą nieuprzejmością człowieka chorego, zignorował go, a jego nieruchome oczy skupiły się na żonie.

– Są jakieś wiadomości z “Vivacii"? – spytał. Zadał to pytanie głosem głodującego, który pyta o jedzenie.

Ronica zaprzeczyła ruchem głowy, odstawiając makowe mleko.

– Ale niedługo powinna przypłynąć. Dostaliśmy informację z klasztoru, że jedzie do nas Wintrow. – Wypowiedziała ostatnie słowa pogodnym tonem, Ephron jednak tylko powoli opuścił głowę na poduszkę.

– A cóż on zrobi? Popatrzy z powagą i przed wyjazdem poprosi o ofiarę dla swojego klasztoru? Zrezygnowałem z tego chłopaka w chwili, gdy jego matka oddała go Sa. – Zamknął oczy i przez jakiś czas ciężko oddychał. Otworzył oczy, dopiero gdy odezwał się ponownie. – A niech szlag trafi tego Kyle'a. Miał wrócić kilka tygodni temu… Chyba że zabrał statek na dno. Razem z Altheą. Wiem, że powinienem powierzyć “Vivacię” Brashenowi. Kyle jest dobrym kapitanem, ale żeby zrozumieć zachowanie żywostatku, trzeba mieć w sobie kupiecką krew.

Ronica poczuła, że się rumieni. Wstydziła się słuchając, jak jej mąż w taki sposób mówi przy Davadzie o swoim zięciu.

– Jesteś głodny, Ephronie? A może spragniony? – Próbowała zmienić temat.

– Nie. – Zakaszlał. – Umieram. Chciałbym, żeby wrócił mój przeklęty statek. Pragnę umrzeć na jego pokładzie i ożywić go, w przeciwnym razie okaże się, że żyłem na daremno. Nie proszę chyba o wiele, prawda? Urodziłem się po to, by wypełnić przeznaczenie. Co będzie, jeśli wcześniej skonam? – Z trudem zaczerpnął tchu. – Maku, Roniko. Teraz daj mi maku.

Ronica nalała na łyżeczkę gęstego lekarstwa, przytrzymała ją przy ustach Ephrona, który bez skargi połknął syrop. Później zrobił kolejny wdech i skinął na dzbanek z wodą. Przez chwilę pił z filiżanki małymi łykami, po czym położył się na poduszkach z charczącym westchnieniem. Spowodowane wysiłkiem zmarszczki na jego czole nieco się wygładziły, usta lekko otworzyły. Przez chwilę popatrzył na Davada, ale nie do niego się odezwał.

– Nie sprzedawaj niczego, moja kochana. Uzbrój się w cierpliwość najdłużej jak zdołasz. Niech tylko umrę na pokładzie mojego statku, a “Vivacia” będzie ci dobrze służyła. Będzie ciąć fale jak żaden statek nigdy przedtem, szybko i mądrze. Nie zabraknie ci niczego, Roniko. Obiecuję. Wytrzymaj, a wszystko dobrze się ułoży.

Z każdym słowem mówił coraz wolniej i ciszej. Jego żona wstrzymała oddech, gdy Ephron wziął kolejny haust powietrza.

– Trzymaj kurs – mruknął, ale Ronica nie sądziła, żeby mówił do niej. Może mak przeniósł już rozmarzony umysł starca na pokład jego ukochanego statku.

Zakręciły jej się w oczach łzy, ale starała się nad sobą zapanować. Przez chwilę jeszcze zdecydowanie z nimi walczyła. Dławiły ją, aż poczuła tak wielki ból w gardle, że nie mogła odetchnąć. Spojrzała z ukosa na Davada. Jak zwykle, nie starczyło mu kultury, by odwrócić wzrok, ale z pewnością poczuł się nieswojo.

– Jego statek – oświadczyła cierpko Ronica. – Wiecznie ten jego przeklęty statek. Tylko on zawsze się liczył, nic więcej. – Zastanowiła się, dlaczego woli, by Restart sądził, że przyczyną jej łez jest ten właśnie powód, a nie bliska śmierć Ephrona. Strasznie głośno pociągnęła nosem, potem poddała się, wyjęła chusteczkę i wytarła oczy.

– Powinienem już pójść – poniewczasie uprzytomnił sobie Davad.

– Musisz? – Ronica opanowała się już i zaczęła zachowywać stosownie do swojego położenia. – Bardzo ci dziękuję za odwiedziny. Pozwól, że przynajmniej odprowadzę cię do drzwi – dodała, zanim Restart zdążył powiedzieć, że może jednak jeszcze trochę z nią zostanie.

Wstała i przykryła Ephrona lekką kołdrą. Mężczyzna mamrotał coś o żaglu gniezdnym. Gdy opuszczali pokój, Davad wziął Ronikę pod ramię, a ona z przymusem pozwoliła mu na tę kurtuazję. Wychodząc z mrocznego pokoju, zamrugała oczyma. Zawsze była dumna ze swego jasnego i przewiewnego domu, teraz jednak jaskrawe światło słoneczne, które wlewało się do pomieszczeń wielkimi oknami, wydało jej się ostre i oślepiające. Odwróciła oczy od mijanego atrium. Niegdyś to miejsce stanowiło jej dumę i radość, ale teraz zaniedbane zmieniło się w niegościnne nieużytki porośnięte brązowiejącą winoroślą i pieniącymi się wybujałymi chwastami. Obiecała sobie, że po śmierci Ephrona spróbuje znaleźć czas dla atrium, w chwilę później jednakże myśl ta wydała jej się wstrętna i wiarołomna. Ronica poczuła się, jak gdyby z wyrachowaniem czekała na śmierć męża, by ponownie się zająć swoim ogrodem.

– Nic nie mówisz – zauważył otwarcie Davad.

Tak naprawdę, zupełnie o nim zapomniała, mimo że trzymał ją pod ramię. Zanim wszakże zdołała sformułować uprzejme przeprosiny, dodał burkliwie:

– Ale, jak sobie przypominam, kiedy umarła Dorill, też nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. – Gdy dotarli do wielkich białych drzwi frontowych, odwrócił się do Roniki i wziął jej obie dłonie w swoje, zaskakując ją tym gestem. – Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić… Zrobię wszystko… Zawiadomisz mnie?

Jego ręce były wilgotne i spocone, oddech pachniał przesadnie przyprawionym obiadem, jednak najgorsza wydała jej się ta bezgraniczna szczerość w jego oczach. Ronica wiedziała, że Restart jest jej przyjacielem, ale nagle uświadomiła sobie, że jej sytuacja może się upodobnić do jego sytuacji. Kiedy żyła Dorill, Davad był w Mieście Wolnego Handlu potężnym człowiekiem, odważnym Kupcem, mężczyzną dobrze ubranym i majętnym. Wydawał w swoim wielkim domu bale, zajmował się nie tylko interesami, lecz działał również społecznie. Teraz jego wspaniały dom tworzyło mnóstwo zakurzonych i zaniedbanych pokojów, po których bez nadzoru kręcili się nieuczciwi służący. Wiedziała, że ona i Ephron należeli do nielicznych par, które ciągłe jeszcze brały Davada pod uwagę przy wypisywaniu zaproszeń na bale lub kolacje. Kiedy jej ukochany mąż odejdzie, czy społeczność miasta potraktuje ją tak jak Davada? Czy ludzie uznają, że nie warto poświęcać uwagi jej – wdowie zbyt starej na zaloty i zbyt młodej, by kazać jej cicho siedzieć w kącie? Poczuła wielki strach i gorycz.

– Wszystko, Davadzie? – odezwała się bezmyślnie. – No cóż, możesz spłacać moje długi, uprawiać moje pola i znaleźć odpowiedniego męża dla Althei. – Własne słowa przeraziły Ronikę. Przez chwilę obserwowała, jak oczy Davada rozszerzają się; stały się tak ogromne, że wydawało się, iż wyskoczą z oczodołów. Obcesowym ruchem uwolniła dłonie z jego wilgotnego uścisku. – Przepraszam, Davadzie – powiedziała szczerze. – Nie wiem, co mnie opętało, żeby tak…

– Nic nie szkodzi – przerwał jej pospiesznie. – Rozmawiasz z człowiekiem, który spalił portret swojej żony, żeby tylko na nią bez przerwy nie patrzeć. W takich sytuacjach ludzie mówią i robią rzeczy, które… Mniejsza o to, Roniko. Naprawdę zrobię wszystko, co będę mógł. Jestem twoim przyjacielem i z całych sił postaram się ci pomóc.

Odwrócił się i pospiesznie zszedł białą kamienną alejką, aż dotarł do miejsca, gdzie czekał na niego osiodłany koń. Ronica stała i patrzyła, jak niezgrabnie go dosiadał. Podniósł na pożegnanie rękę, a ona pomachała w odpowiedzi. Obserwowała go, gdy odjeżdżał alejką. Potem w skupieniu kontemplowała widoki miejskiego krajobrazu. Patrzyła na miasto właściwie po raz pierwszy, odkąd Ephron zachorował. Zmieniło się. Dom Vestritów, tak jak rodzinne rezydencje wielu Pierwszych Kupców, stał na niewysokim wzgórzu, górującym nad basenem portowym. Między drzewami Ronica dostrzegała fragmenty brukowanych ulic i budynków z białego kamienia, a za nimi błękit Zatoki Kupieckiej. Ze swego miejsca nie widziała wprawdzie Wielkiego Targowiska, była jednak pewna (tak bardzo jak wschodu słońca każdego ranka), że panuje na nim codzienna, zwyczajna krzątanina. Odchodzące z targu szerokie brukowane ulice docierały do zatoki, która miała kształt ładnej podkowy. Wielkie Targowisko było miejscem otwartym i przewiewnym; zaplanowano je z równą skrupulatnością jak posiadłości bogaczy. Kępy drzew rzucały cień na małe ogrody, gdzie stoły i krzesła kusiły znużonych kupców do chwilowego odpoczynku przed dalszymi zakupami. W stu dwudziestu sklepach z dużymi oknami i szerokimi drzwiami można było nabyć rodzime towary i zagraniczne. W taki słoneczny dzień jak dziś z pewnością nad pasażami rozstawiono jasnobarwne markizy, które wabiły przechodniów rozkosznym cieniem.

Ronica uśmiechnęła się do siebie. Matka i babka zawsze jej powtarzały z dumą, że Miasto Wolnego Handlu wcale nie wygląda jak powstała z części puszczy miejscowość, położona na zimnym i dalekim wybrzeżu, lecz jest podobne do większości osad w dominium Satrapy. Tutejsze ulice były proste i czyste, odpadki i pomyje spływały w wyznaczone alejki i rynsztoki za sklepami; zresztą, nawet owe miejsca regularnie oczyszczano. Idąc drogą od Wielkiego Targowiska w stronę pomniejszych, wszędzie wokół widziało się zadbane i cywilizowane oblicze miasta. W świetle słońca lśniły domy z białego kamienia. Pomarańczowe i cytrynowe drzewka przesycały powietrze swoim zapachem, mimo iż rosły w donicach, a każdej zimy trzeba je było przenosić do zamkniętych pomieszczeń. Tak, tak, rodzinne miasto Roniki stanowiło prawdziwą perłę Przeklętych Brzegów, najdalej położony z pięknych klejnotów Satrapy, a równocześnie jeden z najjaśniejszych. Tak w każdym razie zawsze wszyscy twierdzili.

Przełknęła gorycz, którą poczuła na myśl, że nigdy się nie dowie, czy jej matka i babka mówiły prawdę. Kiedyś Ephron obiecał żonie, że pewnego dnia odbędą pielgrzymkę do świętego miasta Jamaillia City. Mieli tam odwiedzić gaje Sa i przyjrzeć się błyszczącemu pałacowi samego Satrapy. Cóż, kolejne marzenie, które już się nie urzeczywistni… Oderwała się od tych ponurych myśli i znowu popatrzyła na Miasto Wolnego Handlu. Z pozoru wyglądało jak zawsze; kilka dodatkowych statków kotwiczyło w porcie, trochę więcej ludzi śpieszyło ulicami, ale tego można się było spodziewać. Miasto rozrastało się, tak jak rosło przez całe życie Roniki.

Wiedziała wszak, że wiele rzeczy się zmieniło. Wystarczyło popatrzeć na okoliczne wzgórza. Wzgórze Kowali, gdzie kiedyś rosły wysokie, zielone dęby, teraz prezentowało ogołoconą z drzew łysinę. Ronica przyjrzała mu się ze zgrozą. Jakiś czas temu słyszała, że jeden z nowych przybyszy zażądał tamtej ziemi i zamierzał – oczywiście rękoma niewolników – wykarczować drzewa. Nigdy przedtem Ronica nie widziała żadnego wzgórza aż tak ogołoconego. Gorące słońce niemiłosiernie prażyło nagi teren; pozostała zieleń była przyżółcona i nieświeża.

Wzgórze Kowali łączyło się z najbardziej szokującą zmianą w jej mieście, lecz bynajmniej nie było jedyną. Na wschodzie ktoś wykarczował stok innego pagórka i postawił na nim dom. Nie, nie dom, Ronica nazwałaby go raczej dworem. Zaszokował ją nie tylko rozmiar nieukończonego jeszcze budynku, ale także liczba robotników zatrudnionych przy jego budowie. Roili się po placu niczym oblepione czymś białym mrówki w ciepłym południowym słońcu. Przez ten czas, kiedy Ronica się przyglądała, zdążyli już postawić i zabezpieczyć drewniany szkielet jednej ze ścian.

Natomiast wzgórze na zachodzie przecinała nowa, prosta jak strzała droga. Poprzez drzewa Ronica zdołała dostrzec jedynie jej fragment, ale trasa wydawała się szeroka i równa. Kobieta czuła się coraz bardziej nieswojo. Może Davad miał więcej racji, niż podejrzewała. Może zmiany, które dotknęły Miasto Wolnego Handlu, były naprawdę znaczące i łączyły się nie tylko ze wzrostem populacji miasta. Jeśli jednak Restart się nie mylił… może rzeczywiście, aby przetrzymać falę Nowych Kupców, należałoby ich gorliwie naśladować…

Ronica nie patrzyła już na otaczające ją miasto i porzuciła przykre rozważania. Brakowało teraz czasu, by się zastanawiać nad takimi kwestiami. Miała dość własnych trudnych spraw. A Miasto Wolnego Handlu musiała pozostawić samemu sobie.

Загрузка...