27. Płomień

— To może być najniebezpieczniejsza część podróży — powiedziała Cirocco.

— Nie zgadzam się — powiedziała Gaby. — Na Japetusie będzie jeszcze gorzej.

— Myślałem, że najgorszy jest Okeanos — wtrącił Chris. Gaby potrząsnęła głową.

— Na Okeanosie jest ciężko, ale nigdy nie miałam specjalnych kłopotów z przejściem przez niego. Ciągle jeszcze kryje się ze swoimi planami. Nie sądzę, żebym żyła tak długo, by być świadkiem tego, co z nich wyniknie. Te istoty żyją kategoriami całych tysiącleci. Japetus jest najaktywniejszym z wrogich regionów. Na pewno zauważy nasze przejście i na pewno spróbuje jakoś zareagować.

Członkowie wyprawy zgromadzili się u podstawy centralnego kabla Fojbe, który — podobnie jak ten na Hyperionie — wnikał w ziemię w szerokim zakolu rzeki. Może słuszniej było powiedzieć, że zakole zostało wytworzone przez kabel w procesie, który Cirocco nazywała tysiącletnim osiadaniem.

Dawniej Ophion musiał omywać pasma kabla, jednak potem, kiedy cała konstrukcja stopniowo się wyciągała, miejsce styku kabla z pierścieniem zostało wyniesione do góry, a rzeka znalazła sobie nowe koryto.

— Macie rację co do Japetusa i Okeanosa — powiedziała Cirocco. — Nie jestem jednak pewna, czy Okeanos rzeczywiście wytrzyma długo w spokoju. Problem polega na tym, że jest to jedyne miejsce, gdzie graniczą ze sobą dwie silne jednostki regionalne, które przeciwstawiają się władzy Gai. Rea jest zbyt szalona, by można ją było nazwać wrogiem. Za Tetydą jest Tea, która zachowuje lojalność wobec Gai, a za nią leży Metis, która choć tchórzliwa, jest jednak wrogiem. Dione jest martwa, a za nią…

— Czy chcesz powiedzieć, że jeden z mózgów regionalnych jest martwy? — spytała Robin. — Jak to wpływa na cały układ?

— Nie tak silnie, jak przypuszczasz — powiedziała Cirocco. — Diona miała to nieszczęście, że była wciśnięta pomiędzy Metis i Japetusem, kiedy wybuchła wojna. Była zbyt lojalna, by współpracować z nimi czy choćby trzymać się z dala, a więc zaatakowali ją i śmiertelnie ranili. Jest martwa od 3 — 4 stuleci, ale sam kraj funkcjonuje bez zarzutu. Japetus próbował go przejąć, ale niespecjalnie mu się poszczęściło. Jestem przekonana, że Gaja jest w stanie zadbać o wszystko, czego trzeba tam dopilnować.

— Miała tam sporo roboty — dorzuciła Gaby. — Wszystko się szybciej psuje. Ale przynajmniej jest spokój.

— Problem polega na tym — ciągnęła dalej Cirocco — że tylko tutaj z Fojbe i Tetydą mamy sytuację sąsiedztwa dwóch silnych nieprzyjaciół Gai. Kiedy mogę, przelatuję nad nimi miękkolotem i powinniście wiedzieć, że jeśli chcielibyście nas teraz opuścić, też możecie skorzystać z tej drogi. Mamy zamiar przejść Fojbe i Tetydę możliwie jak najszybciej, ale musimy posuwać się lądem z tego względu, że o ile mogę wezwać miękkolot, żeby nas stąd zabrał, to żaden nie przeniesie nas z centrum Fojbe w środek Tetydy, a tam właśnie muszę się udać. — Popatrzyła na Chrisa, a potem na Robin.

— Wytrzymam — powiedziała Robin. — Chciałabym jednak wydostać się stąd. Martwi mnie, że Kong… no wiesz. Mam jeszcze dwa dni do końca.

— Póki utrzyma się ten kierunek wiatru, jesteśmy bezpieczni — powiedziała Gaby. — Jeśli się zmieni, ruszymy jak najszybciej, obiecuję wam. A jak z tobą, Chris?

Chris ciągle myślał o Kongu, ale nie w taki sposób, jak zdawała się przypuszczać Robin. Wcale się nie palił, by zostać bohaterem, żywym czy martwym, ale męczyła go myśl, że była to pierwsza prawdziwa okazja, jaka się nadarzała.

— Zostanę — powiedział.

Tytanie nie lubiły Fojbe. Podskakiwały przy każdym niespodziewanym odgłosie. W pewnym momencie Valiha omal nie rozdeptała Robin. Siedziały blisko ognia, niedaleko od zewnętrznych włókien kabla, śpiewając w swoim języku, który dla Chrisa robił wrażenie, jakby ktoś pogwizdywał w ciemnościach.

Nie mógł ich winić. Sam poczuł się nieswojo.

Cirocco powiedziała, że długo nie zabawi. Towarzystwo kogokolwiek, nawet Gaby, na spotkaniu z Fojbe od początku nie wchodziło w grę. Czarodziejka wiedziała, że Fojbe nie posunie się do osuszenia zbiornika z kwasem, musiała więc zostać na schodach i stamtąd nawiązać kontakt, najlepiej, jak mogła. Nie było powodu, dla którego spotkanie miało potrwać dłużej niż kilka minut. Cirocco miała wezwać Fojbe do powrotu na łono Gai i skorzystania z dobrodziejstw jej łaski — to znaczy uniknięcia skutków jej gniewu, bowiem Gaja mogła zrobić niewiele dobrego, natomiast bez wątpienia mogła Fojbe mocno zaszkodzić. Fojbe najpewniej odmówi ukorzenia się i wyśle Cirocco do diabła, być może demonstrując swą potęgę tak, by napędzić jej stracha, nie robiąc jej jednocześnie krzywdy. Fojbe nie była głupia. Miała świadomość, że wysoko w górze celuje w nią szprycha niczym kosmiczna guldynka, pamiętała też Wielkie Ściśnięcie.

Cirocco opowiedziała o nim Chrisowi. Była to ostateczna broń Gai w uśmierzaniu Rebelii Okeanosa. Wnętrze każdej z sześciu szprych wyściełała gruba warstwa zieleni, składająca się z drzew, które tworzyły pionowy las. Drzewa wyrastały poziomo ze ścian szprychy, rozmiarami przewyższając największe sekwoje.

Żeby postawić na swoim, Gaja przede wszystkim pozbawiła las na kilka tygodni wszelkiej wilgoci. W ten sposób powstał największy w dziejach skład drewna opałowego. Wcale nie musiała mocno ściskać, żeby wyrzucić miliony drzew w noc poniżej. Kiedy zaatakowała w ten sposób Okeanosa, dodatkowo podpaliła jeszcze spadającą masę drewna i zamknęła dolną zasuwę szprychy. Ognista burza przypiekła Okeanosa do żywej skały. Musiało to na nim zrobić wrażenie, bo upłynęło dalszych dziesięć tysięcy lat, zanim ważył się znowu podnieść żagiew buntu.

Upływały godziny, a Cirocco nie wracała. Tyle razy już wchodziła schodami wewnątrz kabla do siedziby mózgów regionalnych, że potrafiła dokładnie oszacować czas pobytu. Wydawało się nieprawdopodobne, by mogła spędzić z Fojbe więcej niż godzinę, a ta minęła już dawno, odmierzona przez niewielki zegar żyroskopowy. Cirocco ciągle się nie pojawiała. Kiedy Gaja wykonała kolejny obrót, trwający sześćdziesiąt jeden minut, Chris wraz z resztą zaczęli się naradzać, czy nie należy rozbić namiotów. Myśl zdawała się nie mieć silnego poparcia, chociaż i Chris, i Robin nie spali już od dłuższego czasu. Gaby nie bardzo miała ochotę rozmawiać. Wszyscy wiedzieli, choć otwarcie o tym nie mówiono, że niedługo ruszy śladem starej przyjaciółki, z pomocą lub bez.

Chris oddalił się od grupy i położył na suchej ziemi. Ułożył się w kierunku północ-południe, z tutejszym zegarem na brzuchu, z osią w płaszczyźnie obrotu wschód-zachód. Nie widział go, tak samo jak nie widział zamarzania wody, ale kiedy spojrzał gdzie indziej i potem z powrotem — ruch był widoczny. Mieli nieruchomy zegar, który był znacznie bardziej użyteczny, ponieważ działał cały czas, niezależnie od położenia, ten jednak był bardziej zabawny. Wydawało mu się, że czuje, jak Gaja wiruje pod nim. Pamiętał podobne uczucie z jasnych, bezchmurnych nocy na Ziemi i nagle zapragnął być w domu, obojętnie — wyleczony czy nie. Było to jednak coś zupełnie innego: leżeć pod olbrzymim, rozgwieżdżonym niebem, czy patrzeć w ciemny ogrom szprychy, aż do niewidocznego, a jednak namacalnego nieba.

— Cóż za dobrana czwórka czworonożnych szczebiotek! Zakładajcie te torby!

— A może teraz ja pojadę na tobie, kapitanie, co? — krzyknął Piszczałka.

— Hej, Rocky, jak to robisz, że się tak długo nie przewracasz?

Powrót Cirocco wytrącił Chrisa z tego pół snu, pół jawy, w jaki zapadł. Cała grupa tryskała teraz energią, którą Cirocco skierowała na zwinięcie prowizorycznego obozu i powrót do łodzi. Wszyscy chcieli zadać jedno pytanie, które w końcu postawiła Gaby.

— Jak poszło, Rocky?

— Nieźle, myślę, że nieźle. Była… bardziej rozmowna niż kiedykolwiek. Miałam niemal wrażenie, że to właśnie ona… — Spojrzała Chrisowi w oczy, a potem oblizała usta. — Później ci powiem. Coś mnie jednak niepokoi. Nic konkretnego, co można by nazwać, ale mam uczucie, że coś knuje. Im szybciej się stąd wyniesiemy, tym lepszy będzie mój nastrój.

— Mój też — powiedziała Gaby. — Ruszajmy!

Chris miał swoje problemy, kiedy wskoczył na Valihę. Dłonie pokryły mu się potem, miał mdłości, a fale gorąca uderzały mu do głowy. Te objawy wraz z narastającym przeczuciem nadciągającego nieszczęścia zwiastowały niechybnie zbliżanie się kolejnego ataku.

No to co? Wytrzymaj, pozwól, żeby cię ogarnął, ci ludzie nie są dziećmi, dadzą sobie radę. Jeżeli komuś stanie się krzywda, to pewnie właśnie jemu, a nie im. Nie po raz pierwszy myślał, by komuś powiedzieć, że przychodzi na niego atak. I nie po raz pierwszy nie zdecydował się na to i teraz, chociaż wahał się dłuższą chwilę. Gdzieś tam w głębi wiedział, że te wahania były doskonałą obroną, ponieważ szanse na to, by mógł działać, zanim będzie za późno, były niewielkie.

Nie! Nie tym razem. Zwrócił się ku Gaby, która jechała o metr od niego po prawej stronie. W tym samym momencie kątem oka zauważył, że Valiha obserwuje go, a jednocześnie dostrzegł jakiś ruch z drugiej strony.

Spostrzegł go o ułamek sekundy przed Valihą. Ziejąca paszcza połyskująca kolcami, rozwierająca się bezgłośnie, okrąg przecięty cienką poziomą kreską. Zauważył ją z daleka i już była nad nimi. Niemal natychmiast. Co za tempo!

Skoczył, ściągając Gaby z grzbietu Psałterium.

Padnij! Na ziemię! — krzyknął, podczas gdy Valiha krzykiem alarmowała pozostałe tytanie.

Dźwięk uderzył w nich jak pięść, potężny jak lawina, a bucząca bomba odpaliła silnik i przyspieszyła, lecąc nie wyżej niż metr nad ziemią. Powietrze drgało w rytm pracy silnika, a potem Chris został oślepiony czymś, co przypominało wybuch flesza, a dźwięk, zniekształcony efektem Dopplera, rozbrzmiewał w coraz niższych rejestrach. Dotknął ręką ciemienia i poczuł, że włosy przysmażyły mu się w małe gruzełki.

Gaby z trudem wydostała się spod niego, z wysiłkiem łapiąc oddech. Dziesięć metrów dalej, twarzą do ziemi, leżała Robin ze złączonymi rękoma wyciągniętymi przed siebie. Z jej pięści wyrastała cienka, błękitnobiała linia, a za nią szybko następna. Małe głowice trzaskały niczym petardy, nie osiągając celu.

— Nadleciał od kabla — zawołała Cirocco. — Wszyscy leżeć!

Chris nie wstał, ale zdołał się na tyle przekręcić, że mógł teraz widzieć ciemny zarys wzniesienia piasków Tetydy. Uświadomił sobie, że to właśnie go uratowało: obserwował ruch bomby, zanim padł, w ostatniej fazie jej lotu z występu kabla.

— Jest jeszcze jedna! — przestrzegła Cirocco.

Chris wtłoczył kręgosłup w brzuch. Drugi napastnik przeleciał z rykiem po prawej, a za nim, w sekundowych odstępach, dwa następne.

— To mi się nie podoba — wrzasnęła Gaby przy samym uchu Chrisa. — Tytanie są za duże, a teren zbyt płaski. — Chris odwrócił się i popatrzył jej z bliska w twarz usmarowaną pyłem. Poczuł, że jej ręka zaciska się mocno. — Dziękuję — wyszeptała.

— Mnie też się to nie podoba — odkrzyknęła Cirocco. — Ale nie możemy się jeszcze podnieść.

— Podczołgaj się więc do najniższego miejsca — poddała Gaby. — Chodź — powiedziała spokojnie. — Psałterium jest w najniższym punkcie w okolicy.

Brązowoskóra tytania była o dwa metry za nią, w środkowej części zagłębienia, które przy najlepszych chęciach trudno było oszacować na więcej niż czterdzieści centymetrów. Gaby klepnęła Psałterium, kiedy Chris ułożył się obok niego.

— Nie podnoś się i nie rozglądaj się, przyjacielu — powiedziała Gaby.

— W porządku. Schowaj głowę, szefie. — Psałterium kaszlnął, w sposób dziwnie melodyjny.

— W porządku? — spytała Gaby.

— Zdrowo trzasnąłem o ziemię — zdołał wykrztusić.

— Obój rozejrzy się, kiedy się stąd wydostaniemy. Cholera! — Otarła dłonie o spodnie. — Kto by przypuszczał, że wylądujemy na jedynym skrawku mokrego gruntu na tym śmierdzącym wzgórku?

— Z północnego wschodu — zawołała Valiha z miejsca, którego Chris nie widział. Nie próbował nawet wypatrywać nadlatującej bomby, całą energię wkładając w spłaszczenie się do rozmiarów, których by nigdy nie przypuszczał. Potwór przeleciał z rykiem, znowu w asyście dwóch dalszych. Chris zastanawiał się, dlaczego pierwszy atakował w pojedynkę.

Kiedy zdecydował się podnieść głowę, dostrzegł jedną z bomb, spadającą z kabla. Z odległości dobrych trzech kilometrów widać było tylko małą plamkę. Wisiała tam z nosem opuszczonym w dół, wyczekując stosownej okazji. Mogła na nich runąć, kiedy się zbliżali do kabla, ale miała dość rozeznania, by wyczuć, że odwrócą się tyłem, kiedy będą odchodzić.

Ta ostatnia wydawała się również wiedzieć, że próba śmiercionośnego ataku nie miała teraz większego sensu. Przeleciała nad nimi na wysokości pięćdziesięciu metrów, parskając bezczelnym wyzwaniem. Następna zapaliła silnik wkrótce po opuszczeniu kabla i nie mogła się oprzeć, by nie przelecieć na mniej więcej takiej samej wysokości. Był to poważny błąd, ponieważ w tej pozycji bomba stanowiła dobry cel dla Robin z dużą szansą trafienia (odpowiednia odległość i masa czasu do złożenia się nawet do trzech strzałów). Drugi i trzeci strzał okazały się celne. Chris widział teraz doskonale dwa rozbłyski wybuchających pocisków. Bomba miała kształt zaostrzonego cylindra z odrzuconymi ku tyłowi sztywnymi skrzydłami i podwójnym ogonem. Pod skrzydłem schowane było oko. Rycząca bomba była wielkim czarnym rekinem przestworzy, jedną wielką paszczą i nienasyconym apetytem, a efekty dźwiękowe były tylko dodatkiem.

Przez chwilę wydawało się, że strzały Robin nie wyrządziły bestii żadnej krzywdy. Po chwili jednak zaczął się z niej wydobywać ogień, rozlewający się po niebie, a cały krajobraz zalała pomarańczowa poświata. Chris zdążył dostrzec eksplozję, której odgłos niemal zupełnie zagłuszył przenikliwy, śpiewny zwycięski okrzyk Robin Dziewięciopalcej.

— Wyślijcie mi jeszcze jedną ryczącą bombę! — krzyknęła.

Obserwowali, jak stwór szedł łukiem w górę i za chwilę rozpoczął swe śmiertelne pikowanie. Z hukiem przekraczał barierę dźwięku, a zaraz potem uderzył w ziemię po drugiej stronie Ophionu.

Odczekali jeszcze dziesięć minut, by sprawdzić, czy nie pojawią się dalsze bomby, a potem Cirocco podczołgała się do Gaby i zaproponowała, by ruszyły pędem do łodzi. Chris popierał to gorąco. Wprawdzie perspektywa żeglugi przy takim zagrożeniu niepokoiła go, ale na pewno była lepsza niż trzymanie się tego kawałka gruntu.

— Wydaje się, że to rozsądny pomysł — zgodziła się Gaby. — Mam następujący plan. Nie marnujmy czasu. Na mój sygnał ludzie wskakują na tytanie, a te pełnym gazem zasuwają do łodzi. Płyniemy tyłem do przodu i dobrze się rozglądamy. Możemy spodziewać się ataku z każdego niemal kierunku, więc musimy być przygotowani na natychmiastowe przyspieszenie, bo w takim przypadku będziemy mieli nie więcej niż 2-3 sekundy na ukrycie. Jakieś pytania?

— Myślę, że będziesz sobie musiała znaleźć innego wierzchowca — powiedział cicho Psałterium.

— Co? Tak kiepsko? Co z tobą, noga?

— Myślę, że gorzej.

— Podaj mi tę latarkę, Rocky. Dziękuję. Zobaczymy, co… — Zamarła, a potem wydała okrzyk zgrozy i upuściła lampę. W jej łagodnym świetle Chris dostrzegł, że ręce aż po ramiona ma umazane czerwoną krwią.

— Co ona ci zrobiła? — jęknęła Gaby. Upadła na sztywne ciało i zaczęła je odwracać. Cirocco przywołała Obój, a potem poleciła, by Robin i Valiha trzymały wartę. Dopiero kiedy odwrócił się do rannej tytanii, Chris zrozumiał, że lepka maź, którą była pokryta jego twarz i pierś, była mieszaniną pyłu i rozlanej krwi Psałterium. Odskoczył z przerażeniem, ale nie zdołał wyrwać się z tego upiornego błota. Ty tania wylała morze krwi i leżała pośrodku czerwonej sadzawki.

— Nie, nie — opierał się Psałterium, kiedy Gaby i Obój próbowały go odwrócić. Obój zrezygnowała, ale Gaby kazała jej ponowić próby. Uzdrawiaczka przyłożyła jednak głowę i posłuchała przez chwilę.

— Na nic — powiedziała. — Śmierć już nadeszła.

— Ależ on nie może umrzeć.

— Jeszcze żyje. Chodźcie, zaśpiewamy mu na pożegnanie, póki jeszcze słyszy.

Chris odszedł i ukląkł obok Robin. Ta nie odzywała się, popatrzyła nań przez chwilę, a potem wróciła do obserwacji nocnego nieboskłonu. Przypomniał sobie z drżeniem, że przed kilkoma minutami był pewny, że przychodzi na niego atak. Atak faktycznie nastąpił, nie taki jednak, jakiego się spodziewał.

W ciszy słychać było teraz tylko śpiew Obój i Gaby. Głos tytanii był słodki i melodyjny, ale wcale nie żałosny. Chris żałował, że nie rozumie słów. Gaby nigdy nie była wprawną śpiewaczką, ale to akurat nie miało teraz większego znaczenia. Śpiewała ze ściśniętym gardłem. Potem słychać już było tylko pochlipywanie.

Cirocco nalegała, by odwrócili ciało. Powinni zbadać śmiertelną ranę — powiedziała — by zrozumieć, jak do tego doszło, i nauczyć się czegoś o buczących bombach. Gaby nie oponowała, ale sama trzymała się z daleka.

Kiedy podnieśli nogi Psałterium i zaczęli go odwracać, w błoto wypłynęły dalsze litry bezkształtnej wilgotnej masy. Chris uciekł i upadł na czworaki. Żołądek wywracał mu się jeszcze długo po tym, jak nie miał już czym zwracać.

Później dowiedział się, że rana biegła wzdłuż całego ciała Psałterium i niemal całkowicie oddzieliła korpus od dolnej, końskiej części ciała. Uznali, że to długie, prawe skrzydło bestii przeszło wzdłuż boku tytanii w kilka sekund po tym, jak Chris pchnął Gaby na ziemię. Cięcie było tak gładkie, że brzeg skrzydła musiał być ostry jak brzytwa.

Przenieśli Psałterium na brzeg rzeki, do miejsca osłoniętego przed atakiem kępą drzew. Chris został z Robin, przyglądając się, jak Gaby klęka i obcina jasnopomarańczowe włosy, a potem wstaje i starannie je zawiązuje. Zebrali się we trójkę bez żadnej ceremonii. Tytanie po prostu stoczyły ciało do wody i zepchnęły je w główny nurt przy pomocy długich tyczek. Psałterium był teraz ciemnym kształtem huśtającym się na łagodnie marszczącej się wodzie. Chris śledził go wzrokiem, aż nie zniknął mu z oczu.

Zostali tam przez dziesięć obrotów, czekając, by ciało odpłynęło. Nie mieli nic do roboty, nie mieli również ochoty na rozmowę. Tytanie łkały, śpiewając cicho. Kiedy Chris poprosił Cirocco, by przetłumaczyła mu te pieśni, odparła, że wszystkie dotyczyły Psałterium.

— To nie są jakieś szczególnie smutne pieśni — powiedziała. — Żadna z tych trzech tytanii właściwie nie była blisko związana z Psałterium. Ale tu nawet najlepsi przyjaciele nie są opłakiwani na naszą modłę. Pamiętaj, że dla nich po prostu go już nie ma. Nie istnieje. Ale kiedyś istniał i jeżeli ma żyć w jakimkolwiek sensie, to na pewno w pieśniach. Śpiewają więc o tym, kim był dla nich. Śpiewają o tym, co sprawiało, że był kimś dobrym. Nie jest to tak znowu bardzo odmienne od tego, co my robimy, za wyjątkiem wiary w życie pozagrobowe. Myślę, że dlatego właśnie jest to dla nich jeszcze ważniejsze.

— A ja jestem ateistą — powiedział Chris.

— Ja również. Ale to co innego. Oboje musieliśmy odrzucić koncepcję życia po śmierci, nawet jeśli nie byliśmy wychowani w wierze w nie, ponieważ wszystkie cywilizacje ludzkie pogrążyły się w tej idei. Napotykasz ją wszędzie, dokąd się nie zwrócisz. Myślę więc, że gdzieś w zakamarku naszych umysłów, choćbyśmy się nie wiem jak zapierali — tkwi jakaś cząstka nas, która żywi się nadzieją, że jednak jesteśmy w błędzie, albo zgoła jest pewna, że takie rozumowanie jest błędne. Nawet ateiści doznają wrażeń pozacielesnych, kiedy umierają i z powrotem są przywracani życiu. W twojej duszy też tkwi to gdzieś głęboko, a w ich po prostu nie istnieje. Właśnie dlatego zadziwia mnie, że są one tak pogodnym gatunkiem. Ciekawe, czy Gaja i to w nie wbudowała, czy też to ich własny wynalazek. Nie będę jej pytać, ponieważ tak naprawdę wcale nie chcę wiedzieć. Wolę myśleć, że to ich szczególny talent pozwala im wznieść się ponad daremność tego wszystkiego, kochać życie tak mocno i nic więcej od niej nie żądać.

Chris nigdy nie myślał o korzyściach z „przyzwoitego pochówku”. Nie mógł się powstrzymać, by nie myśleć na swój ludzki sposób o ciele jako o osobie. Ten związek kazał ludziom zamykać umarłych w skrzyniach, by nie dobrały się do nich robaki, albo spalać ich i usuwać w ten sposób wszelką możliwość dalszej grabieży.

Pochówek w rzece ma w sobie pewną sielską poetyczność, ale Ophion nie przejmował się wcale zachowaniem przyzwoitości wobec śmierci. Rzeka wyrzuciła Psałterium na mulistą łachę o trzy kilometry dalej w dół rzeki. Kiedy przepływali obok jego okaleczonego ciała, tytanie nawet nań nie spojrzały. Chris nie mógł się powstrzymać. Widok ciała rojącego się od rozmaitych padlinożerców jeszcze długo w nocy nie dawał mu spać.

Загрузка...