25. Inglesina

— Co sądzisz, Rocky?

Cirocco była pochłonięta rytmem nie kończącej się wspinaczki. Z zaskoczeniem podniosła głowę.

— Co sądzę o Kriosie? Daj spokój. Być może jest jakiś sposób, by wciągnąć go do zmontowanego doraźnie ugrupowania. No wiesz, już po wszystkim. Ale teraz zapomnij o nim.

— Nie sądzisz, że to był pomyślny znak? — nalegała Gaby. — Fakt, że rozmawiał o zażaleniu do Gai na ciebie? Co o tym myślisz?

Cirocco parsknęła.

— Cholernie mało z tego rozumiem.

— Nie sądzisz, że można by rozdmuchać tę iskrę?

— Nie podniecaj się tak, Gaby. Nie wiem, czy można chodzić po jeszcze bardziej kruchym lodzie niż ten, po którym my się poruszamy, ale gorączkowy sposób, w jaki traktujesz pewne rzeczy…

— Przepraszam. Wiesz, jaki mam do tego stosunek.

— Pewnie, że wiem. Byłabym ci jednak wdzięczna, gdybyś nie była aż tak szczera przy tych dwóch dzieciakach. Myślę, że każde z nich powinno wiedzieć tylko tyle, ile naprawdę musi. Im mniej będą wiedzieć, tym lepiej dla nich, gdyby coś poszło nie tak. Nie robisz im przysługi, opowiadając o Kriosie i jego lojalności czy jej braku. Gdyby trafiło to do niepowołanych uszu, gdyby któreś z nich zrobiło choćby niewinną uwagę, mogłoby to wywołać pewne podejrzenie, a tego za nic bym nie chciała. Lepiej byłoby, żebyś ich tu w ogóle nie zabierała.

— Pewnie masz rację — powiedziała Gaby. — Będę ostrożniejsza.

Cirocco westchnęła i dotknęła ramienia Gaby.

— Po prostu rób to, co robiłaś dotąd. Spełniaj rolę przewodnika. Pokazuj niezwykłe zjawiska, opowiadaj im zabawne historyjki. Niech się bawią i pamiętają, że są tu po to, aby nauczyć się rzeczy, które pozwolą im uniknąć kłopotów, a nie po to, by wtrącać się w nasze sprawy.

— Nie sądzisz, że mogłabyś być trochę bardziej otwarta? Jest masa spraw, których możesz ich nauczyć.

Cirocco popadła w zadumę.

— Mogłabym im powiedzieć to i owo o piciu.

— Nie bądź aż tak surowa dla siebie.

— Nie wiem, Gaby. Myślałam, że pójdzie mi lepiej. Ale teraz mamy Inglesinę.

Gaby skrzywiła się. Chwyciła rękę Cirocco i uścisnęła ją.

Zaraz za linią pionowych kabli Ophion robił szereg obszernych zakoli. Teren był niemal płaski, a nachylenie tak nieznaczne, że rzeka ledwie płynęła.

Robin wykorzystała czas na poprawę swoich umiejętności wioślarskich. Wiosłowała cały dzień, a Obój wprowadzała ją w co bardziej zawiłe arkana sztuki. Kazała Robin samodzielnie skręcać łodzią, robić ciasne kółka albo ósemki, i to na czas. Potem obie wiosłowały usilnie, żeby dogonić pozostałych. Ramiona dziewczyny wzmocniły się, dostała pęcherzy, a potem odcisków na rękach. Z końcem tego dnia była kompletnie wyczerpana, ale każdego następnego ranka czuła się coraz lepiej.

Nie spieszyli się. Na brzegu pojawiły się grupy tytanii, śpiewając coś do Czarodziejki. Gaby albo Cirocco odkrzykiwały im czasem jedno słowo, a one uciekały w ogromnym podnieceniu. Słowo to brzmiało „Inglesina”. Robin dowiedziała się, że była to nazwa dużej wyspy na Ophionie. Podobnie jak Grandioso nazwa ta wywodziła się od jednego z ulubionych marszów tytanii. Tam właśnie odbywał się miejscowy Purpurowy Karnawał.

Tym razem miał się rozpocząć sto dwadzieścia obrotów od pierwszego spotkania z miejscowymi tytaniami, tak aby miały czas się zebrać. Wcześnie rozbijali obóz i późno wstawali. Robin czuła się coraz lepiej w śpiworze. Przestała zwracać uwagę na tysiące odgłosów życia na Gai i polubiła nawet szmer wody, kiedy odprężona czekała na sen. W końcu nie był znowu tak bardzo odmienny od szumu wentylacji, który słyszała całe życie.

Nie zdarzyły się już żadne wypadki z jedzeniem, nie było również wizyt nieznanych istot. Na jednym z biwaków jednak, kiedy Robin czuła szczególnie dotkliwą nudę, namówiła Chrisa na polowanie z zasadzki. Sądziła, jak się okazało słusznie, że nie będzie podawał w wątpliwość jej twierdzenia, że tytanie potrzebują parę bekasów do wieczornego posiłku. Sądziła również, że sprawdzona metoda łapania bekasów nie wyda mu się dziwna. Zresztą co na Gai nie było dziwne?

Zabrała go więc dość daleko od obozu i pokazała, jak się trzyma sak, ostrzegając go, że powinien go zawiązać, kiedy małe bestie będą już w środku, a potem zeszła z niewysokiego wzgórza, by je wypłoszyć z podszycia.

Trochę gryzło ją sumienie. Był tak łatwowierny, że znaczna część radości z kawału gdzieś się ulotniła. Zastanawiała się również, zresztą nie po raz pierwszy, czy było to etyczne płatać figle towarzyszom podróży zgodnie uważanej za niebezpieczne przedsięwzięcie. Kłopot polegał na tym, że jak na razie nie bardzo było widać te niebezpieczeństwa, a poza tym doszła do wniosku, że i tak nie jest w stanie się powstrzymać.

Stał tam blisko dwie godziny. Już się zbierała, żeby go sprowadzić z powrotem do obozu, kiedy pojawił się sam. Wszyscy siedzieli wokół ogniska i kończyli właśnie kolejny znakomity posiłek. Usiadł i sięgnął po miskę, a Gaby i Cirocco spojrzały nań ze zdziwieniem.

— Myślałam, że jesteś w swoim namiocie — powiedziała Cirocco.

— Ja też — dodała Gaby, a potem popatrzyła z namysłem na Robin. — Ale kiedy teraz sobie to przypominam.

Robin wcale tego nie powiedziała. Po prostu sprawiła, że byłam przekonana, że tam jesteś.

— Przepraszam — powiedziała Robin, adresując to do Chrisa.

Wzruszył ramionami i zdobył się na uśmiech.

— Udało ci się mnie nabrać. Pamiętam, co powiedziałaś. To o wiedźmach, które potrafią docenić łgarstwo. — Ucieszyła się, widząc, że nie jest rozgoryczony. Oczywiście, był zmartwiony, ale najwidoczniej ludzie z Ziemi, tak samo jak wiedźmy, czuli się zobowiązani nie okazywać złości. W każdym razie Chris tak reagował.

Historia wyszła na jaw stopniowo, bo Robin nie za bardzo miała się czym szczycić, a i Chris nie palił się, by przyznać się do swej łatwowierności. W miarę rozwoju opowieści Obój poszukała wzrokiem spojrzenia Robin i mrugnęła ostrzegawczo. Tytania uważnie obserwowała Cirocco. Nagle dała znak, a Robin przesadziła kamień, na którym siedziała, i rzuciła się do ucieczki.

— Olbrzymi kurczak! — ryknęła Cirocco. — Olbrzymi kurczak? Dam ja ci kurczaka, że nie usiądziesz przez miesiąc.

Cirocco miała dłuższe nogi, ale Robin była za to szybsza. Nigdy nie udało się sprawdzić, czy Czarodziejka faktycznie by ją dognała, bo w pościg rzucili się wszyscy. Wkrótce osaczono Robin, która śmiała się histerycznie. Mimo bohaterskiej obrony bez trudu wrzucili ją do rzeki.

Nazajutrz zabrali autostopowicza. Był to pierwszy człowiek, jakiego spotkali od chwili opuszczenia Hyperionu. Niewysoki, nagi mężczyzna z rozwianą czarną brodą stał na brzegu rzeki. Kiedy się zbliżyli, pozdrowił ich i podpłynął do łodzi Cirocco, a po uzyskaniu zgody przelazł przez burtę. Chris tak manewrował łodzią, by lepiej przyjrzeć się przybyszowi. Nieco obwisła, blada zniszczona skóra wskazywała na wiek ponad sześćdziesięciu lat. Mówił slangową wersją angielskiego z silnym akcentem śpiewnego języka tytanii. Zaprosił ich, by zjedli w jego siedzibie, na co Cirocco przystała w imieniu grupy.

Miejsce nazywało się Brazelton. Było tu kilka kopuł, stojących wśród pól uprawnych. Kiedy dobili do brzegu, Chris dostrzegł nagiego mężczyznę, który prowadził pług ciągnięty przez zaprzęg tytanii.

Osada liczyła około dwudziestu mieszkańców. Ich nagość wynikała z wymogów religii. Brodę mieli zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Na Ziemi zarost u kobiet był przejściową modą, która pojawiła się kilkakrotnie w XXI wieku. Teraz była to już rzadkość, widząc jednak brodatą kobietę, Chris przypomniał sobie dzieciństwo i matkę ze schludną capią bródką. Nawet mu się to podobało.

Gaby niewiele wiedziała o osadzie za wyjątkiem tego, że grupa uprawiała kazirodztwo. Człowiek, którego wzięli na pokład, nazywał się Dziadek i nie był to bynajmniej pseudonim. Inni nosili imiona w stylu Matka 2 czy Syn 3. Była też Wielka Babka, nie widać było natomiast jej męskiego odpowiednika. Kiedy rodziło się dziecko, wszyscy zmieniali swoje imiona.

Robin uznała cały ten układ za bardzo dziwny. Chris podsłuchał jej rozmowę z Gaby na ten temat.

— Zgoda — powiedziała Gaby. — Nie są jednak bardziej pomyleni niż cała masa innych małych grup wygnańców rozrzuconych po całej Gai. Tobie w szczególności wypadałoby też pamiętać, że z początku i twój Konwent mógł wyglądać na zdrowe wariactwo. Do licha, pewnie jeszcze i dziś budzi zdziwienie, jeśli zapytać o niego kogoś na Ziemi. Wasze matki ruszyły do Punktu Sargassowego; teraz takie grupy odchyleńców, jeżeli są dostatecznie małe, by uzyskać zezwolenie Gai, lądują tutaj.

Grupa była dziwna nie tylko ze względu na oryginalne obyczaje. Byli tu również osobnicy sami w sobie niezwykli. Chris po raz pierwszy miał okazję ujrzeć mieszańca człowieka i tytanii. Jedna z kobiet, która poza tym niczym szczególnym się nie wyróżniała, miała długie uszy tytanii oraz nagi ogon, sięgający jej do kolan. Były też duże tytanie z ludzkimi nogami, zakończonymi normalną stopą. W tym czasie tak się już przyzwyczaił do nóg tytanii, że ta nowa wersja wydawała mu się jakimś kalectwem.

Podzielił się tymi wrażeniami z Cirocco, nie był jednak dostatecznie biegły w genetyce, by zrozumieć wywód, którym go uraczyła. Podejrzewali zresztą, że sama Czarodziejka pokrywa uczonym frazesem własną niewiedzę. Faktem było jednak, że Gaja nigdy nie pozwoliła ludziom na badanie materiału genetycznego tytanii, nigdy też żaden mieszaniec nie opuścił Gai. Skrzyżowanie dwóch tak odmiennych gatunków było nadal niewyjaśnioną zagadką.

Inglesina była płaską wyspą o długości ośmiu kilometrów i szerokości trzech kilometrów. Była położona na wschodnim obrzeżu Kriosa, blisko Fojbe, Morza Zmierzchu. Pośrodku znajdował się doskonały krąg o średnicy dwóch kilometrów ze starannie pielęgnowanych drzew. Cały obszar na zewnątrz tego kręgu był szczelnie zastawiony namiotami uczestników karnawału.

Na wyspę można było się dostać przez jeden z sześciu drewnianych mostów, które teraz przystrojone były wstążkami i chorągiewkami. Na południe i na północ ciągnęły się przystanie, do których przycumowano szeroko pokładowe barki tytanii. Obok były plaże, gdzie mogły dobijać mniejsze łódki, od których roiło się na całej szerokości rzeki. Miejscowe tytanie spędzały na wodzie o wiele więcej czasu niż ich hyperiońscy pobratymcy.

Goście mieli tu zostać dwa tradycyjne hektoobroty — dziewięć ziemskich dni. Valiha rozbiła dla Chrisa namiot zaraz za zwiewną białą tkaniną przygotowaną dla Czarodziejki, a namioty Robin i Gaby wyrosły tuż obok. Chris przeszedł się, żeby odetchnąć świątecznym nastrojem.

Miejscowe tytanie były nie mniej gościnne niż mieszkańcy Hyperionu, ale Chris nie bawił się najlepiej. Męczyło go, że może się natknąć na Siilihi. Miał niemiłe uczucie, że historia jego ataku rozeszła się szerokim echem, że wszyscy go znają i zachowują pewną rezerwę w obawie, że atak może się powtórzyć. Nikt nie dał mu w żaden sposób powodu, by tak myślał, wręcz przeciwnie — wszyscy byli dla niego absolutnie przyjaźni. Jego lęk miał źródło w jego własnej imaginacji, jednakże nawet świadomość tego niewiele pomagała. Nie potrafił się szczerze cieszyć i nic nie mógł na to poradzić.

Robin nadal spędzała z nim wiele nocy, chociaż jego utracony namiot został zastąpiony nowym. Nie był pewien jej intencji. Lubił towarzystwo, ale czasami było to trochę kłopotliwe. Po doświadczeniach z plaży nad Noxem pamiętała, by się nie rozbierać w jego obecności. To z kolei denerwowało go, ponieważ wysiłki, by zachować skromność we wspólnym namiocie dodatkowo przypominały mu o jego przypadłości. Kilka razy był nawet prawie gotów ją wyprosić. Pomyślał jednak, że w ten sposób ona okazuje swoją odwagę i akceptuje go jako przyjaciela. Jeżeli taki był sens jej gestu, to w żadnym razie nie chciał jej zniechęcać, więc przewracał się bezsennie na posłaniu, kiedy ona spała jak dziecko.

Najgorzej było piątej nocy. Nie mógł zasnąć, mimo iż usilnie się starał. Z rękami pod głową obserwował blade światło sączące się przez sufit namiotu. Do głowy przychodziły mu same czarne myśli. Jutro z tym skończy, tak czy inaczej. Są pewne granice.

— Czy coś się dzieje?

Popatrzył na nią, zaskoczony, że też nie śpi.

— Nie mogę zasnąć.

— W czym problem?

Uniósł ręce, szukając odpowiednich słów, a potem nagle pomyślał, czy musi być delikatny.

— Stoi mi. Tyle czasu bez kobiety, cały dzień w otoczeniu atrakcyjnych kobiet… Prawie mnie roznosi, to wszystko.

— Mam podobny problem — powiedziała.

Już otwierał usta, by zaproponować rozwiązanie, ale się rozmyślił. Cóż za marnotrawstwo, to byłoby przecież idealne wyjście. Podrap mnie chociaż po plecach…

— Mówiłeś kiedyś, że jesteśmy do siebie podobni — powiedziała. — Myślałam, że to cię męczy. — Kiedy skwitował to chrząknięciem, rozpięła śpiwór i usiadła. Wyciągnęła rękę i dotknęła palcem jego ust. — Pokażesz mi?

Spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale poczuł pożądanie nieporównywalne z niczym, czego doznał kiedykolwiek od czasu dzieciństwa.

— Dlaczego? Uważasz, że jestem pociągający, czy tak po prostu z ciekawości?

— Z ciekawości — przyznała. — Co do tego drugiego nie jestem jeszcze pewna. Coś w tym jednak jest. Cirocco powiedziała, że to, co nazywam, zgodnie z tym, co mi mówiono, gwałceniem, może bardzo przypominać kochanie się. Powiedziała też, że kobieta może mieć z tego przyjemność. Mam trochę wątpliwości. — Uniosła brew. Jeszcze przed kilkoma tygodniami Chris nie dostrzegłby tego gestu spoza tatuażu na jej twarzy, ale teraz lepiej wyczuwał jej nastroje. Odrzucił śpiwór i wziął ją w ramiona.

Wydawała się zaskoczona, że nie wszedł w nią od razu i nie zabrał się do dzieła. Kiedy zrozumiała, że może się kochać w taki sam sposób, jak robią to dwie kobiety, przestała się wahać. W rzeczywistości robiła rzeczy, za które Trini na pewno zażądałaby dodatkowej zapłaty. Była zupełnie pozbawiona oporów. Powiedziała mu, co chce i kiedy chce, mówiąc to tak, jakby była przekonana, że nigdy przedtem tego nie robił. W pewnym sensie miała rację. Mimo iż miał za sobą pewne doświadczenie z kobietami, nigdy nie spotkał takiej jak Robin, tak świadomej swoich potrzeb i tak pewnej w ich wyrażaniu.

Uczyła się błyskawicznie. Z początku miała masę pytań i uwag, chcąc wiedzieć, co czuje Chris, gdy robiła to czy tamto, zaskoczona wrażeniami i odczuciami. Żadna z niespodzianek nie wydawała się jej nieprzyjemna i kiedy poczuł gotowość wejścia w nią, spotkał się z jej strony z entuzjazmem dla tego pomysłu.

Jej sceptycyzm wrócił, kiedy już w nią wszedł. Musiała przyznać, że nie było to bolesne, a nawet, że odczucie było przyjemne, ale trzeźwo zauważyła, że układ wydawał się nienaturalny, bowiem nie uwzględniał jej potrzeb. Próbował ją upewnić, iż wszystko pójdzie dobrze, i z konsternacją stwierdził, że na to się nie zanosi, ponieważ sam był zbyt bliski szczytu, a było już za późno, by mógł się powstrzymać.

Zdążył jeszcze pomyśleć, że byłoby świetnie, gdyby Robin zechciała poczekać, aż będzie gotowy do drugiego razu, kiedy ktoś chwycił go za ramię i brutalnie odciągnął.

— Ty idioto, odczep się od niej! — To była Cirocco. Chris nie miał czasu zrozumieć niczego więcej, ponieważ zbyt wiele rzeczy zdarzyło się teraz równocześnie. Stoczył się na ziemię, zwijając się do embrionalnej pozycji i gwałtownie tryskając nasieniem. W gorączkowym zmieszaniu nie wiedział, czy powinien czuć się dotknięty, zakłopotany czy wściekły. Po chwili było po wszystkim i Chris podniósł się, robiąc zamach. Trzasnął ją w podbródek klasycznym hakiem. Zataczając się do tyłu, przez chwilę nie mogła ukryć zaskoczenia, które zresztą faktycznie czuła. Jego triumf trwał jednak tylko sekundę. Cirocco załamała się niczym marionetka z podciętymi sznurkami, zaczęła jej drżeć ręka, ale nagle jak spod ziemi pojawiła się Gaby. W chwilę później klęczała mu na piersi i zabierała się do rozorania jego twarzy rozcapierzoną dłonią.

Zawahała się jednak i ogień w jej oczach przygasł. Rąbnęła w ziemię pięścią, zeszła z niego i poklepała go po policzku.

— Nigdy nie bij pięścią po kościach — poradziła mu. — Od tego są kije i kamienie.

Pomogła mu wstać i wtedy zobaczyła Robin, która ciągle leżała i wyglądała na mocno oszołomioną. Piszczałka wsunął się do namiotu i ujrzał Cirocco, która ostrożnie masowała szczękę.

Chris był oczywiście nadal ogromnie wściekły, ale obecność Gaby i kilku tytanii zmusiła go do zabrania głosu.

— Nie miałaś prawa tego robić! — wrzasnął. — Cholera, nie mam najmniejszego pojęcia, co cię napadło. Wszystko jedno, stało się! Albo ty wychodzisz, albo ja.

— Zamknij się — powiedziała zimno Cirocco, odsyłając gestem Piszczałkę i siadając. — Nie sądzę, bym zrobiła coś okropnego. Gdyby tak było, możecie mnie do spółki obić tak, że zapomnę, jak się nazywam. Przedtem jednak lepiej mnie posłuchajcie. Robin, jakiego środka antykoncepcyjnego używasz?

— Nie wiem, o czym mówisz.

— Właśnie. A ty, Chris?

Chris poczuł wyraźny dreszcz, ale pozbył się go wzruszeniem ramion. Mogła mieć rację.

— Biorę pigułki, ale to nie ma…

— Pamiętam, że coś takiego mi mówiłeś. Kiedy był…

— Ale ona przecież nie może mieć dzieci! Tak mi powiedziała i jeśli ty…

— Stop. Posłuchaj do końca. — Cirocco podniosła rękę i zaczekała, aż wszyscy się uciszą. — Myślę, że ją źle zrozumiałeś. Powiedziała, że nie może, a ty zrozumiałeś, że nie jest zdolna mieć dziecka. Ona natomiast chciała powiedzieć, że nie powinna zachodzić w ciążę, bo przekaże dziecku swoją przypadłość. Jaki sens ma sterylizacja, gdy akt poczęcia jest tak skomplikowany? — Patrzyła na Robin, która potrząsała głową z rozdrażnieniem.

— Ale myśmy się tylko kochali — powiedziała. Cirocco podeszła do niej, ujęła ją za ramiona i mocno potrząsnęła.

— Do cholery, a jak twoim zdaniem robi się dzieci? Wszędzie za wyjątkiem Konwentu robi się to tak, jak przed…

— Ale ja mu ufam, nie rozumiesz? — odkrzyknęła Robin. — Myśmy się po prostu kochali, a nie robili dzieci. On by się… — Urwała i po raz pierwszy niepewnie spojrzała na Chrisa, który odwrócił głowę.

Kiedy Cirocco wytłumaczyła jej, jak to jest naprawdę, twarz Robin pobladła. Chris nigdy nie widział lęku na jej twarzy, ale widać było, że świadomość tego, co się mogło zdarzyć, wstrząsnęła nią. Całe to nieszczęsne nieporozumienie wynikło z tego, iż Robin nie potrafiła zrozumieć, iż orgazm u mężczyzny łączy się z wytryskiem, nad którym mężczyzna nie jest w stanie zapanować, a także z mniemania Chris, iż Robin jest bezpłodna. Tak jednak nie było, a i on nie był bezpłodny, o czym świadczył fakt wytworzenia jajka z Valihą. Faktycznie bowiem w czasie kwarantanny stracił swoje pigułki i nie miał możliwości ich odzyskania.

Robin rozpłakała się na dobre. Siedziała z głową w dłoniach, wstrząsał nią szloch i nieustannie powtarzała:

— Nie wiedziałam, nie wiedziałam, naprawdę nie wiedziałam.

Chris nie wiedział jeszcze, jakie długofalowe skutki będzie miał ten incydent dla jego stosunków z Robin, jedna wszakże rzecz nie ulegała wątpliwości.

— Winny ci jestem przeprosiny — powiedział do Cirocco.

Uśmiechnęła się do niego szeroko.

— Niekoniecznie. Sama zrobiłabym to samo. W takiej sytuacji nie czeka się na wyjaśnienia. — Potarła szczękę. — Właściwie to moja wina, że nie zrobiłam wcześniej uniku. Myślę, że tracę szybkość.

— Może ja jej nabieram?

— To dobre wytłumaczenie.

Jakby na komendę pozostali uczestnicy wyprawy wycofali się do swoich namiotów, zostawiając Robin i Chrisa samych. Chris czuł się jakoś niezręcznie. Jeżeli Rocky zrozumiała, w czym rzecz, dlaczego on tego nie dostrzegł? Może był zbyt napalony. Wydawało się, że z Robin mogło być podobnie. Widać było, że myślała o ich wcześniejszej rozmowie i być może zmieniła zdanie. Odwróciła się, żeby zebrać myśli, a potem powiedziała, że jej przykro. W kilku słowach wyznała, że nie wini go bardziej niż samej siebie. To było zwykłe nieporozumienie, na szczęście na czas wyjaśnione. Powiedziała też, że nie obawia się go teraz bardziej niż przedtem.

Tej nocy jednak spała w swoim namiocie.

Cirocco wróciła z ostatniego dnia karnawału, zionąc okowitą i śpiewając w głos. Gaby położyła ją do łóżka, a rano załadowała ją do łodzi i znowu przykryła kocem. Odbili od brzegu i wkrótce dogasające szaleństwo wyspy Inglesina pozostało w tyle. Ophion znowu płynął spokojnie, bez przeszkód, a grupa w skupieniu i ciszy wiosłowała rytmicznie w stronę Morza Zmierzchu.

Загрузка...