12. Wybory oblubienicy

Chris wyszedł z tego w środku tańca. Działając automatycznie, jego ciało nadal kontynuowało ruch, zanim zdołał wreszcie wyhamować, i wtedy wpadła na niego od tyłu duża błękitna tytania. Uśmiech zamarł na jego twarzy.

Ktoś chwycił go za łokieć, wyciągnął z szeregu tancerzy i obrócił. Stanął twarzą w twarz z inną tytanią.

— Powiedziałam, że musimy natychmiast ruszać, bo spóźnię się na mój pokaz — powiedziała, wyciągając dużą rękę pod dziwnym kątem. Kiedy Chris nie reagował, przegarnęła ręką długie różowe włosy i westchnęła. — No, wstawaj, Chris! No, dalej!

Pod wpływem jakiegoś impulsu podniósł bosą stopę i włożył ją w dłoń tytanii. Jego ciało pamiętało wyuczoną operację, którą jego umysł zdążył zapomnieć. Tak, dobrze. Podciągnęła go, a on złapał jej ramię i wylądował na grzbiecie pokrytym gładką, bezwłosą skórą. W większości była żółtego koloru, ale tu i ówdzie rozrzucone były małe, brązowe plamki, jak na skórce dojrzałego banana. W odczuciu jego gołych nóg skóra miała odpowiednią temperaturę i szorstkość: po prostu ludzka skóra rozpięta na innej ramie.

Obróciła swój ludzki tors, przechylając się na jedną stronę na tyle, że mogła objąć jedną ręką jego ramiona. Jej wielkie, migdałowe oczy błyszczały podnieceniem. Ku jego zaskoczeniu pocałowała go mocno w usta. Była tak duża, że czuł się przy niej jak sześciolatek.

— To na szczęście, złotko. Mamy kumpli i sposób. Potrzebujemy tylko odrobinę szczęścia, a ty jesteś moją maskotką i mi je przyniesiesz. — Wydała z siebie coś na podobieństwo zawołania bojowego Indian, wparła w ziemię tylne nogi i ruszyła do przodu, od razu przechodząc do pełnego galopu z Chrisem uczepionym jej bioder.

Trochę się już zdążył przyzwyczaić do takiego obrotu rzeczy. Bywało i tak, że odzyskiwał przytomność na grzbiecie rumaka, sądził więc, że jest gotowy niemal na wszystko.

Ale nie na to.

Wszędzie było pełno jasnego światła słonecznego, kurzu, tytanii, namiotów i muzyki. Zwłaszcza muzyki. Uderzała w nich falami, zawierającymi wszelkie dźwięki, jakie kiedykolwiek wymyślił rodzaj ludzki, i znacznie większą liczbę brzmień znanych tylko tytaniom. Powinno z tego wyniknąć akustyczne szaleństwo, ale jakoś nie wynikało. Każda grupa miała świadomość tego, co robi sąsiednia. Z wielkim talentem improwizacyjnym podrygiwały sobie wzajemnie, przerabiały motywy i przerzucały do opracowania: zmiana tempa, wszystko bardziej sweet. Chris z tytanią przechodzili przez całe rodziny muzyczne — ragtime obok cakewalka, ramię w ramię ze swingiem i dziesiątkami odmian jazzu nowoczesnego, z małymi niszami muzyki nieludzko obcej, cichej jak szept lub donośnej niczym dźwięk surmy.

Nie wszystko mieściło się w jego pojęciu o muzyce. Mógł co najwyżej pomyśleć sobie: owszem, to mogłoby być ciekawe, gdyby muzyka była właśnie taka. Gatunki uwielbiane przez ludzi były tylko fragmentem pejzażu, i to bynajmniej nie pierwszoplanowym, zaledwie fragmentem muzyki rodzinnej. Chris słyszał po prostu stałe dźwięki w grupach po trzy lub cztery, każdy odrobinę atonalny. Tytaniom udało się przekształcić wynikłe stąd uderzenia, tony różnicujące i sumujące w muzykę, co prawda — bardzo szczególną.

Przepychanie się przez ciżbę Purpurowego Karnawału przypominało podróż wewnątrz tysiąckanałowego, elektronicznego miksera dźwięków. Gdzieś tam Główna Tytania operowała przy olbrzymiej tablicy rozdzielczej, tu wzmacniając, tam wyciszając czy uwypuklając wybraną linię melodyczną tylko po to, by po kilku sekundach pozwolić jej zamrzeć.

W stronę jego towarzyszki co rusz biegły rozmaite śpiewane teksty. (Czy mógł ją nazywać swoim rumakiem? Koniem?) Zazwyczaj reagowała machnięciem ręki i krótką piosenką. Wtedy jakaś tytania zawołała po angielsku:

— Co tam masz, Valiha?

— Mam nadzieję, że czterolistną koniczynę — odkrzyknęła Valiha. — Talon na macierzyństwo.

To miło, że miała jakieś imię. Zdawała się znać go, i to dobrze, co wprawiało go w zakłopotanie, bo pewnie oczekiwała, że i on ją zna. Nie po raz pierwszy zastanowił się, o co mu właściwie chodzi.

Zmierzali do krateru o zniszczonych przez erozję zboczach i średnicy około pół kilometra. Spróbował sobie przypomnieć nazwę. Grandioso, tak. Bez sensu, ale dobrze brzmiało. Skała też miała jakąś nazwę, ale tej nie zdołał już sobie przypomnieć.

Ze zbocza Grandioso spojrzał do tyłu, na obozowisko tytanii. Dotarł do niego oszalały zgiełk, przypominający strojenie tysiąca orkiestr, a jego oczy poraziła feeria kolorów ciągnąca się jak pióropusz dymu na wietrze.

Wnętrze krateru przedstawiało całkowicie odmienny widok. Również i tutaj było mnóstwo tytanii, które nie miały jednak nic z szaleńczej, jarmarcznej anarchii tych na zewnątrz. Grandioso był porośnięty kobiercem krótkiej, zielonej trawy, podzielonej białymi liniami na sektory. Tytanie skupiły się w małych grupach, nie więcej niż po cztery osoby w jednym kwadracie, jak pionki w grze. W niektórych kwadratach stały budowle o wyzywających kształtach i barwach, które nie sprawiały jednak wrażenia trwałych — przypominały raczej platformy używane z okazji święta kwiatów. Inne były prawie puste. Valiha wkroczyła do tego labiryntu, przechodząc trzy kwadraty w bok i siedem wzdłuż. Dołączyła do dwóch innych tytanii stojących w kwadracie, w którym było kilka przedmiotów wyglądających jak wieńce, a także sporo wypolerowanych kamieni, ułożonych we wzór, który Chrisowi z niczym się nie kojarzył.

Przedstawiła go jako Wielką Szansę Dur. Czy to właśnie jej powiedział? Jedna z tytanii była osobnikiem płci żeńskiej o imieniu Czynel (Lidyjskie Trio) Preludium, druga była mężczyzną o nieprawdopodobnym imieniu Hichiriki (Frygijski Kwartet) Madrygał. Dowiedział się, że Valiha również była członkiem akordu Madrygał. Wyróżniała ich żółta skóra i włosy przypominające cukrową watę. Jej środkowe imię, umieszczane w nawiasach, brzmiało Eolskie Solo. Rozumiał, że środkowe imiona tytanii oznaczały szczep. Poza tym jednak reszta była dla niego jedną wielką niewiadomą.

— A to wszystko…? — Chris miał nadzieję, że urywając w pół zdania, ukryje swoją niewiedzę dotyczącą spraw, które — jak sądziła Valiha — doskonale znał. Machnął ręką w stronę białych linii, kamieni i kwiatów. — Powiedziałaś, że to ma być w jakiej tonacji?

— Mixolidyjskie Trio z Dwoma Bemolami — odpowiedziała. Wyraźnie była tak zdenerwowana, że chętnie gadała o byle czym, nie zważając na to, że już o tym mówiła. — Tu z przodu jest wszystko napisane. Wiesz oczywiście, że to nie oddaje istoty sprawy. Mixolidyjskie Trio z Dwoma Bemolami jest muzycznym bezsensem; to po prostu zbitka słów angielskich, których używamy dla zastąpienia prawdziwych słów, których nie można wyśpiewać. Och, zdaje się, że nie powiedziałam jeszcze, że tonacja ta oznacza, że Czynel była przednią matką, a Hichiriki był przednim ojcem. Ale Czynel może być także zadnim ojcem.

— A ty zadnią matką — powiedział Chris, czując się w tej problematyce trochę pewniej.

— Właśnie. Wytworzyli jajeczko, a Czynel włoży je we mnie.

— Jajeczko.

— Właśnie tu. — Sięgnęła do swojej torby. Jakie to poręczne mieć wbudowaną taką kieszeń — pomyślał Chris, kiedy rzuciła mu coś, co rozmiarem przypominało piłeczkę golfową. Niemal to upuścił, a Valiha wybuchnęła śmiechem. — Jest pozbawione skorupki — powiedziała. — Na pewno nie widziałeś czegoś takiego nigdy wcześniej? — Lekko zmarszczyła czoło.

Chris nie miał pojęcia, gdzie mógł widzieć coś takiego. Jajko było całkiem twarde: najwidoczniej było ciałem stałym. Było idealną kulą o bladożółtym kolorze z brązowymi rysami przypominającymi odciski palców w półprzeźroczystej masie. W głębi majaczyły jakieś mleczne zgęstnienia. Na powierzchni widniał jakiś napis w języku tytanii.

Po chwili oddał jej jajko i przyjrzał się znakom, na które zwróciła mu wcześniej uwagę. Wyryte były na dziesięciocentymetrowej metalowej tabliczce leżącej na ziemi. Symbole i linie przedstawiały następujący wzór:

K M K

1-K M K K M M —

Ktoś z tyłu powiedział:

— K oznacza kobietę. — Chris odwrócił się i zobaczył dwie ludzkie kobiety pogrążone w rozmowie. Obie były niewysokie i raczej ładne. Mniejsza miała wymalowane na czole zielone, szeroko rozwarte Oko. Skąpe odzienie odsłaniało inne rysunki na jej rękach i nogach. Wyglądała młodo. Ta druga była ciemniejsza i miała głos, który już gdzieś słyszał. Jej wiek trudno było odgadnąć, ale z wyglądu mogła mieć trzydzieści kilka lat.

— I oczywiście M oznacza mężczyznę. Gwiazdka po prawej stronie oznacza częściowo zapłodnione jajeczko wytworzone przez przednią matkę, a strzałka wskazująca w górę od dolnego rzędu oznacza pierwsze zapłodnienie. To jest właśnie Mixolidyjskie Trio z Dwoma Bemolami, co oznacza, że przednia matka jest również zadnim ojcem. Zespoły Mixolidyjskie to takie, w których uczestniczą dwie żeńskie tytanie, z wyjątkiem Duetów Eolskich, w których cały zespół jest żeński. Wszystkie tonacje Eolskie są całkowicie żeńskie. Lidyjskie tonacje mają jedną kobietę i jednego, dwóch lub trzech mężczyzn, a tonacje Frygijskie, z których istnieje zresztą jedynie kwartet, mają trzy kobiety i jednego mężczyznę — przedniego ojca.

Chris przepuścił mniejszą kobietę, która uklękła, by przyjrzeć się opisowi znaku. Był ciekaw, jak on sam pasuje do tego układu, i miał nadzieję dowiedzieć się tego podsłuchując. Wypróbował już tę taktykę w przeszłości, przy okazji którejś z rzędu utraty pamięci, co było dość powszechne u osób psychicznie chorych, które nie chciały ujawniać przed innymi swego prawdziwego stanu.

Kobieta wyprostowała się z westchnieniem.

— Obawiam się, że ciągle jeszcze czegoś mi brakuje — powiedziała z leciutkim akcentem, którego Chris nie potrafił rozpoznać. Wskazała na Chrisa, jakby był martwym przedmiotem. — A jak on do tego pasuje?

Starsza kobieta roześmiała się.

— Do Mixolidyjskiego Tria w ogóle nie pasuje. Są dwie tonacje, do których mogą być włączone istoty ludzkie: Dorycka i Jońska, ale tych akurat dziś tu nie ma. Nieczęsto zdarzy ci się je spotkać. Nie pasuje, jeżeli już, to może być co najwyżej częścią wystroju. Pewnie jest szczęśliwą wróżbą, amuletem płodności. Jeśli idzie o Karnawał, tytanie są szalenie przesądne.

Mówiąc, nieustannie mu się przyglądała. Teraz po raz pierwszy ich spojrzenia spotkały się. Wyglądało na to, że tamta czegoś szukała i nie znalazłszy, uśmiechnęła się szeroko. Wyciągnęła rękę.

— Myślę jednak, że tak naprawdę wcale nim nie jesteś — powiedziała. — Jestem Gaby Plauget. Mam nadzieję, że cię nie obraziłam.

Chris był zaskoczony siłą uścisku.

— Jestem…

— Chris Większy. — Znowu się roześmiała. Był to niewinny śmiech, którego nie można było odebrać inaczej niż pozytywnie. — Nie powinnam tego robić. Chociaż się nie znamy, zorientowałeś się pewnie, że coś nie coś o tobie wiem.

— Mam uczucie, jak gdyby… mniejsza z tym. — Chris odniósł wrażenie, że skądś zna tę kobietę, ale ponieważ powiedziała, że się nie spotkali, machnął na to ręką. Gdyby próbował przypomnieć sobie wszystko, co niejasno kołatało mu się w głowie, nigdy w życiu niczego by nie zrobił.

Kiwnęła głową.

— Pogadamy później. Do zobaczenia. — Z uśmiechem pomachała mu dłonią i odwróciła się ponownie do drugiej kobiety. — Popatrz na górny rząd symboli okiem tytanii — wyjaśniła. — Tylne nogi po lewej, głowa po prawej. Górny rząd przedstawia kobietę: pochwa z tyłu, penis pośrodku, jeszcze jedna pochwa pomiędzy przednimi nogami. Drugi rząd jest także żeński, a trzeci, męski. Czy teraz to ma sens? W górnym rzędzie masz przednią matkę i zadniego ojca, w środkowym, zadnią matkę, wreszcie u dołu…

— O czym ona z tobą rozmawiała?

Chris odwrócił się i ujrzał Valihę, która wyglądała na mocno zdenerwowaną.

— Zaraz, a właściwie co ja ci powiedziałem?

— Że masz zawsze szczęście i że… Chcesz powiedzieć, że to nieprawda? — Otworzyła szeroko oczy i położyła palce na ustach.

— Wydaje mi się, że bywały w moim życiu szczęśliwe chwile — powiedział. — Ale nie polegałbym na tym zbytnio. Nie przypominam sobie też, w jaki sposób się spotkaliśmy, o czym rozmawialiśmy, ani też czy coś razem robiliśmy. Nic nie pamiętam od… No cóż, ostatnia rzecz, jaką pamiętam, to rozmowa z Gają w wielkiej sali w piaście. Przykro mi. Czy coś ci obiecywałem?

Nie doczekał się odpowiedzi, bo Valiha wróciła już do pozostałych dwóch tytanii. Głowa przy głowie zaśpiewały słodką, tęskną piosenkę. Domyślał się, że dyskutują o ostatnich rewelacjach. Westchnął i rozejrzał się za Gaby i jej towarzyszką, ale były już daleko, zmierzając w stronę dużego białego namiotu, który stał na skraju pola sędziowskiego.

Valiha poprosiła go, by był w pobliżu, gdy nadejdzie czas jej pokazu. Chciała wiedzieć, czy przynosił pecha w okresach pomiędzy atakami, na co odpowiedział, że raczej nie. Było jasne, że trzy tytanie zmartwiły się nowinami i nie wiedziały, co robić. Pomyślał, że być może zrobiłby najlepiej po prostu znikając w tłumie, nie obciążając ich piętnem przeznaczenia, które jak sądził, nosił. Z tym zamiarem zaczął przesuwać się powoli w dół pola, przyglądając się uważnie grupkom tytanii.

Teraz wyglądało to o wiele sensowniej. Każdy kwadrat zajmował zespół, który ubiegał się o uprawnienia do reprodukcji. Żeby je otrzymać, zgłaszał propozycje własnych reguł gry. Tytanie skupiały się w dwójki, trójki i czwórki; każda z tych grup prezentowała jeden z 29 możliwych sposobów prokreacji, każda dysponowała gotowym i częściowo zapłodnionym jajeczkiem: pierwszym stadium seksualnego menueta tytanii.

Wędrując powoli pomiędzy grupami, Chris zastanawiał się, ile z tych propozycji doczeka się realizacji i kto będzie podejmował decyzje. Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, by zauważyć, że Gaja była światem zamkniętym. Przypuszczał, że stopniowe uprzemysłowienie Gai mogłoby pozwolić na przyjęcie znacznie większej liczby istot niż teraz, ale nawet wtedy limitu zaludnienia nie można byłoby przesuwać w nieskończoność. Wyglądało więc na to, że tylko niewielka część grup, które tu spotkał, uzyska zezwolenia na rozmnażanie. Licząc ostrożnie, spróbował zgadnąć, ile ich będzie, ale później przekonał się, że w rzeczywistości i tak było ich pięć razy mniej, niż przypuszczał.

Tak duża konkurencja powoduje stres, ten zaś z kolei prowadzi do postępowań irracjonalnych. Gdyby tytanie były ludźmi, Karnawał nie obyłby się bez bójki. Tytanie jednak nie walczyły ze sobą. Ci, którzy przegrali, opłakiwali swoją porażkę w samotności. Po okresie żałoby przychodził czas szaleńczego pijaństwa i tańca, a także planów na następne „podejście”. Przedtem jednak tytanie chwytały się wszystkiego, dekorując przydzielone im kwadraty talizmanami, amuletami i fetyszami i ulegając niezliczonym przesądom.

Przypominały kibiców wyścigów konnych albo dzikusów świadomych swojej nikczemnej kondycji i dokładających wszelkich starań, by przyciągnąć uwagę bóstwa.

Pokazy, które prezentowały, by wzmóc atrakcyjność swojej propozycji, sięgały od konstrukcji barokowych do niesłychanie oszczędnych w wyrazie. Chris zauważył na przykład parę, która zbudowała kruchą pagodę udekorowaną ułamkami szkła, kwiatami, pustymi puszkami i przepiękną ceramiką. Inny kwadrat wyściełany był białym puchem spryskanym krwią. Jeszcze inne tworzyły „żywe obrazy” albo wystawiały krótkie skecze. Była nawet żonglerka nożami. Była też absolutnie prosta scenka, której Chris nie mógł się oprzeć: oszlifowany szary kamień, na nim jajko, gałązka i dwa małe kwiaty.

Jeden z kwadratów zajęty był przez samotną tytanie. Chris zrazu pomyślał, że reszta grupy się spóźnia, ale dokładna lektura tabliczki opisującej schematycznie propozycję, wprawiła go w jeszcze większe zdumienie:

K M K

Zgodnie z wyjaśnieniami Gaby każdy rząd przedstawiał jedną tytanie. Sam znak miał wskazywać, że kobieta miała być przednim ojcem, przednią matką i zadnim ojcem oraz zadnią matką swego dziecka. Przyjrzał się centaurowi, który zgłaszał taką propozycję. Było to przepiękne stworzenie pokryte śnieżnobiałym futrem, siedzące z jednym jasnozielonym jajeczkiem ułożonym pomiędzy guzowatymi kolanami przednich nóg. Nie mógł się powstrzymać.

— Przepraszam. Myślę, że nie bardzo rozumiem, jak…

Uśmiechnęła się do niego, ale nie sprawiała wrażenia, że cokolwiek rozumie. Zaśpiewała kilka dźwięków, uniosła wymownie ramiona i potrząsnęła głową.

Zostawił ją, ciągle jednak ciekaw, jak chciała zrealizować swoją propozycję.

Właściwie Chris zamierzał się po cichu wynieść, ale tak się jakoś złożyło, że ciągle jeszcze był, kiedy Czarodziejka wyszła ze swego namiotu i rozpoczęła przegląd. Przypadkiem znalazł się tuż obok niej. Postanowił przyjrzeć się jej choć przez chwilę.

Była to wysoka kobieta, która nie ukrywała swojej imponującej postury. Trzymała się prosto, ze ściągniętymi łopatkami i wysuniętym podbródkiem. Jej skóra była jasnobrązowa, a włosy koloru szlachetnego mahoniu układały się swobodnie po obu stronach głowy. Miała trochę zbyt wypukłe czoło, nieco zbyt długi nos i odrobinę za szerokie usta, by grać rolę filmowej amantki, była jednak jakaś siła w jej ruchach, coś, co wykraczało poza tradycyjne kanony piękna. Chodziła na czubkach palców bosych stóp. Ten chód „na ćwierć g” Chris już widział. Ugięcie kolan przy każdym kroku było minimalne, a większość pracy wykonywały biodra. Był to sposób poruszania się bardzo miękki i koci, a jednocześnie bardzo seksowny, choć być może wrażenie takie sprawiała raczej mimowolnie niż rozmyślnie. Po prostu był to najbardziej wydajny sposób chodzenia na Gai.

Przez pewien czas podążał za nią, gdy przesuwała się wzdłuż szpalerów petentów. Towarzyszyła jej para męskich tytanii z rodu Kantata: wielkich nawet jak na tytanie, płowych, porośniętych tylko na głowie, ogonie, ramionach i łydkach. Jeden niósł tabliczkę ze spinaczem do przytrzymywania kartek, a drugi złotą skrzynkę. Wyglądali jak bliźniacy. Nosili na sobie tylko złote bransolety i obręcze na rękach i nogach. Odzienie samej Czarodziejki robiło mniej dostojne wrażenie. Miała na sobie wypłowiały ceglastoczerwony koc z otworem na głowę, który okrywał ją aż po kolana. Często chowała ręce, kiedy jednak wysuwała je, Chris przekonał się, że pod spodem niczego nie nosi.

Czarodziejka nie przejmowała się białymi liniami na ziemi i przechodziła od kwadratu do kwadratu tak, jak się jej podobało. Jej orszak i garstka innych obserwatorów trzymała się alejek dzielących poszczególne kwadraty. Chris posuwał się ich śladem. Jedna z Kantat pilnowała, by wszystkie stanowiska zostały ocenione, odkreślając je w swoich notatkach i raz nawet zawracając swoją szefową, gdy jednemu z kwadratów groziło pominięcie.

Okazało się, że Czarodziejka zna wiele tytanii osobiście. Czasami zatrzymywała się, rozmawiając z nimi w ich śpiewnym języku lub wymieniając uściski i całusy. Przechodziła wolnym krokiem pomiędzy członkami poszczególnych grup, odczytując przedtem układ zapisany na tabliczce i z kamienną twarzą taksując tytanie od stóp do głów. Czasami znów zatrzymywała się jakby pogrążona w rozmyślaniach, by po chwili odbyć szeptem krótką naradę z asystentem i ruszyć dalej. Przy niektórych kwadratach zadawała pytania kandydatom.

W ten sposób przeszła przez całą grupę i ruszyła z powrotem. Chris poczuł, że zaczyna go to nudzić. Zdecydował, że pora się pożegnać z Valihą i jej zespołem.

— Gdzieś ty się podziewał?! — przywitała go Valiha.

— Myślę, że naprawdę nie będzie ze mnie pożytku — powiedział. Zauważył, że śliczne jajko tytanii zostało umieszczone na szczycie opróżnionej butelki po tequili, ustawionej przy jej nogach. Machnął ręką ku niemu. — Nie zdziałam więcej niż te wszystkie błazeństwa.

— Proszę, Chris, zgódź się. Przecież przyrzekłeś. — Spojrzała na niego z błaganiem, co przypomniało mu, że faktycznie coś w tym rodzaju jej obiecał. Uciekł wzrokiem, a potem z rezygnacją kiwnął głową.

— Nie musisz nic robić. Wystarczy, żebyś stał przy brzegu kwadratu. Nie możesz wchodzić do środka w czasie przeglądu… Sza! Wszyscy cicho, idzie!

Chris odwrócił się i dostrzegł Czarodziejkę posuwającą się wzdłuż tylnej linii kwadratu. Oceniała teraz stanowiska naprzeciwko, idąc dość szybko i przechodząc zaledwie o kilka metrów od Chrisa. Przeszła jeszcze kilka metrów, zatrzymała się, przechyliła lekko głowę, a potem odwróciła się i spojrzała na niego spode łba. Poczuł się niezręcznie, ale nie mógł odwrócić wzroku. Wreszcie uniosła kącik ust.

— A więc znowu jesteś z nami — powiedziała. — Spotkaliśmy się przelotnie mniej więcej przed dekaobrotem. Jestem Cirocco. Możesz mnie nazywać Rocky. — Nie wyciągnęła ręki i ciągle badawczo mu się przyglądała. Czuł się nieswojo, ubrany tylko w szorty, w których się obudził. Czarodziejka rzuciła okiem na Valihę, po czym jakby coś przeoczyła, przyjrzała jej się ponownie z tą samą dociekliwością, która tak onieśmielała Chrisa. Potem weszła pomiędzy uczestników potencjalnego Mixolidyjskiego Tria.

— To ty jesteś Valiha — powiedziała Cirocco. Tytania w odpowiedzi wykonała dziwaczny dworski dyg. — Znam dobrze twoją zadnią matkę. — Obchodziła ją dookoła, gładząc ręką jedwabiste, cętkowane boki. Kiwnęła Hichiriki i Czynelowi, schyliła się, by dotknąć kosmatej dolnej części prawej zadniej nogi, a potem znowu wróciła do głaskania. Po chwili przeszła do przodu i pogładziła nogę centaura, a potem zwróciła się do Chrisa.

— Trafiłeś w dobre towarzystwo — powiedziała. — Valiha jest Eolskim Solo. Myślę, że to jest jedyny przypadek, kiedy przyznałam je takiej szczególnej mieszance Madrygał-Samba. Za następne 200-300 kiloobrotów jej potomkowie będą mogli utworzyć własny akord. Jej propozycja jest dobrze przemyślana. Stanowi zdecydowany postęp w porównaniu z tym śmiałym Lokrilidyjskim Deutem, który proponowała na ostatnim Karnawale. Ale ona ma tylko… och, przypuszczam, że jakieś pięć ziemskich lat, a młodzi chcą wszystko robić samemu, prawda, Valiha?

Żółte policzki tytanii zaróżowiły się lekko, kiedy Czarodziejka wstała. Odwróciła wzrok i zalała się pąsem, kiedy Cirocco roześmiała się i klepnęła ją po biodrze.

— Spodziewałam się, że tym razem będziesz śpiewała właśnie Eolskie Solo — powiedziała z przekąsem. Popatrzyła krótko na Chrisa, którego ta rozmowa jakoś krępowała. Według niego cała ta impreza za bardzo przypominała koński jarmark. Czekał tylko, kiedy odchyli wargi tytanii, by sprawdzić stan uzębienia.

— Śpiewać Eolskie Solo jest w języku tytanii eufemistycznym określeniem zarozumialstwa — wyjaśniła Cirocco. — Tytania płci żeńskiej może się rozmnażać jakby „przez pączkowanie”, służąc swojemu potomstwu za całą czwórkę rodziców, wykorzystując przednie i tylne samozapłodnienie. Nie pozwalam im jednak robić tego zbyt często. — Ujęła się pod boki, a potem jeszcze raz przeciągnęła grzbietem dłoni po klatce piersiowej tytanii. — Czy te piersi są gotowe na przyjęcie tak wielkiej odpowiedzialności, moje dziecko?

— Tak jest, kapitanie.

— Dobrze wybrałaś przednich rodziców, Valiha. Twoja zadnia matka może być z ciebie dumna. — Zdjęła jajko ze szklanej podstawki. Zrobiło się bardzo cicho, kiedy podniosła je do światła, a potem przytknęła do ust. Pocałowała je, otworzyła usta i ostrożnie umieściła w nich szklistą kulkę. Kiedy ją wyjęła, jajko stało się przezroczyste jak szkło. Teraz Valiha rozłożyła tylne nogi, uniosła ogon i pochyliła do przodu tułów. Kiedy tak zastygła w oczekiwaniu, różowe włosy opadły, zakrywając jej twarz. W nagłym przypływie pamięci Chris skojarzył ten widok z innym obrazem, który często widział w czasie Karnawału: zadniego stosunku dwóch tytanii, które robiły to często i z dużym upodobaniem. To właśnie była pozycja żeńskiego partnera, gotowego do przyjęcia męskiej tytanii. Czarodziejka przeszła do tyłu, a Valiha drżała w oczekiwaniu.

Chris skrzywił się. Nie mógł na to patrzeć. Ramię Cirocco zagłębiło się powyżej łokcia. Gdy jej wyciągnęła, dłoń była pusta.

— Co, zemdliło cię? — Czarodziejka wytarła rękę ręcznikiem i rzuciła go swej asyście. — Farmerzy ciągle to robią.

— Tak, ale tu chodzi… no, to są przecież ludzie. Po prostu wydało mi się to poniżające. Może nie powinienem tego mówić.

Cirocco wzruszyła ramionami.

— Mów, co chcesz. One o tym wiedzą. Sądzą, że nasze obyczaje małżeńskie są dość nudne, i być może mają rację. — Popatrzyła spod przymrużonych powiek. — Powiedz no, czy ty i Valiha gracie w kulki?

— Nie wiem, co masz na myśli. — Kiedy to mówił, miał przykre uczucie, że być może jednak wie.

Mniejsza z tym. Wydaje się w każdym razie, że jest twoim przyjacielem.

Na to wygląda. Tak naprawdę to nic nie pamiętam. — Spojrzał przez jej ramię, śledząc wzrokiem tytanie wspinające się po krawędzi krateru, by uzupełnić zespół.

— To nie będzie łatwe. Wyobrażam sobie, po co tu przyszedłeś. No cóż, i tak powinieneś być na obchodach. Gdyby Valiha była mniej podniecona, pewnie by cię podwiozła. — Zaśpiewała do jednej z tytanii, która skierowała rękę w znajomy sposób. — To jest Harfa z Akordu Kantata. Nie mówi po angielsku, ale zabierze cię na zabawę i przywiezie z powrotem za kilka obrotów. Trzeźwego, mam nadzieję. Znajdziesz mnie w tamtym namiocie. Mamy kilka spraw do omówienia.

Загрузка...