16. Klub Obieżyświata

Przy ładowaniu tytanii Cirocco dwa razy spadła, chociaż podtrzymywało ją silne, pomocne ramię Piszczałki. Uparła się, że da sobie radę sama.

Zgodnie z umową sprzęt, który zakupił Chris, czekał nań w szopie za La Gata, podobnie jak dobytek pozostałych członków ekipy. Tytanie miały juki, opasujące ich grzbiety i przechodzące dołem w rodzaj popręgu. Valiha obróciła się i umocowała swoje oporządzenie, w którego skład wchodziły dodatkowe pojemne torby ze skóry i płótna po obu stronach jej końskiego tułowia, pozostawiając jednakże trochę miejsca dla Chrisa. Wskoczył na jej grzbiet i otworzył torby, w których były już rzeczy, przyniesione przez Valihę. Podała mu, sztuka po sztuce, jego bagaż, by mógł go dobrze rozłożyć. Kiedy skończył, w torbach zostało jeszcze dużo miejsca. Powiedziała, że to bardzo dobrze, ponieważ po zakończeniu żeglugi rzeką będą potrzebowali miejsca na zapasy, które czekają na nich w łodziach.

Kiedy Chris się pakował, obserwował Gaby i Piszczałkę, które bezskutecznie próbowały uspokoić Cirocco i umieścić ją na grzbiecie tytanii. Widok był wzruszający i w znacznym stopniu niepokojący. Zauważył, że Robin klęczy na grzbiecie Obój i z odległości kilku metrów również obserwuje z zacięciem przedstawienie. Było niemal całkiem ciemno, a jedyne światło dawały oliwne lampy tytanii. Mimo to widział, że Robin marszczy brwi.

— Masz jakieś wątpliwości co do podróży? — spytał.

Zaskoczona, podniosła wzrok. Dotąd nie mieli okazji rozmawiać, a w każdym razie nie przypominał sobie rozmowy, więc oczywiście był ciekaw, co o nim sądzi. Sam uważał, że Robin jest osobą zdecydowanie dziwną. Wiedział już, że to, co brał z początku za malowidła, było w istocie tatuażem. Węże o mieniącej się wszystkimi kolorami łusce oplatały swoje ogony wokół prawego dużego palca nogi, małego lewego palca dłoni i owijały nogę i rękę, znikając gdzieś pod ubraniem. Zastanawiał się, jak wyglądają ich ukryte tam główki i czy Robin uprawia również inne gatunki sztuki.

Kobieta wróciła do pakowania.

— Kiedy się na coś zdecyduję, trzymam się tego — powiedziała. Włosy spadały jej na oczy; kiedy odrzuciła je ruchem głowy, odkryła jeszcze jeden znak szczególny. Większą część lewej połowy głowy miała ogoloną dla odsłonięcia skomplikowanego pięciokątnego wzoru wokół ucha. Wyglądała, jakby się jej zsunęła peruka.

Jeszcze raz zerknęła na Cirocco, a potem na Chrisa, z wyrazem twarzy, który można byłoby uznać za przyjazny uśmiech, gdyby nie tatuaż, który mocno utrudniał wszelką ocenę.

— Myślę jednak, że wiem, co masz na myśli — przyznała. — Mogą ją nazywać Czarodziejką, proszę bardzo, ale ja, kiedy widzę pijaka, nazywam go pijakiem.

Kiedy Chris i Valiha wynurzyli się z mroku pod drzewem Titantown, pozostała szóstka była już daleko w przodzie. Przez chwilę Chris mrugał nerwowo, zaskoczony intensywnością światła, a później uśmiechnął się. Dobrze było się ruszyć. I nawet nieważne było dokąd.

Pozostałe trzy zespoły wyglądały nader malowniczo, kiedy po pokonaniu pierwszego wzgórza ruszyły spieczoną, piaszczystą drogą wśród pól dojrzałego, złotego zboża. Gaby posuwała się na czele, odziana w swój zielono-szary strój Robin Hooda, na czekoladowo-brązowym Psałterium z pomarańczowym snopem włosów. Za nimi szedł Piszczałka z Cirocco rozciągniętą płasko na jego grzbiecie. Spod brudnoczerwonego poncho wystawały tylko nogi. W przyćmionym świetle włosy Piszczałki wydawały się zupełnie czarne, teraz zaś, rozwiane do tyłu, połyskiwały jak górski kryształ. Nawet brązowo-oliwkowe sploty Obój w blasku słońca wyglądały wspaniale. Robin jechała wyprostowana, z nogami na sakwach; była ubrana w luźne spodnie i lekką koszulę z dzianiny.

Chris rozłożył się wygodnie na szerokim grzbiecie Valihy. Oddychając głęboko, czuł ten nieuchwytny zapach w powietrzu, który często poprzedza letnią burzę. Na zachodzie widać było ciemne chmury nadciągające znad Okeanosa. Chmury przypominały grube kłęby waty; rozciągały się na północ i na południe. Czasami nadpływały sznurem niczym kiełbaski. Wyższe i mniejsze, nadpływając, układały się jakby w równą, białą warstwę. Cokolwiek to było, miało to coś wspólnego z efektem Coriolisa. Był to wspaniały dzień, by wyruszyć. Obojętnie dokąd.

Chris nie był przekonany, czy będzie mógł spać na grzbiecie tytanii, okazało się jednak, że nie jest to wcale takie trudne. Obudziła go Valiha.

Psałterium szedł długim pomostem wrzynającym się głęboko w rzekę Ophion. Valiha szła za nim i wkrótce jej kopyta załomotały po drewnianych deskach. Do pomostu przycumowane były cztery duże łodzie. Ich drewniane szkielety obciągnięte były połyskującym srebrzyście materiałem. Przypominały nieco aluminiowy sprzęt, który od ponad dwustu lat używano powszechnie na ziemskich jeziorach i strumieniach. Ich dna były wzmocnione deskami. Pośrodku każdej łodzi piętrzyły się zapasy, przykryte czerwonym brezentem i zabezpieczone sznurami.

Łodzie były lekko zanurzone, ale kiedy Psałterium wszedł do jednej z nich, wyraźnie osiadła głębiej. Chris z podziwem przyglądał się, jak tytanie żwawo poruszają się po wąskim pokładzie, układając juki na dziobie. Nigdy by nie pomyślał o nich jako o rasie z wodniackimi talentami, ale wyglądało, że dla Psałterium żegluga nie była pierwszyzną.

— Teraz będziesz musiał zejść — powiedziała Valiha z głową wykręconą o sto osiemdziesiąt stopni. Ten widok zawsze przyprawiał go o ból w karku. Próbował jej pomóc przy rozplątywaniu rzemieni, wkrótce jednak przekonał się, że świetnie sobie radzi sarna. Sądząc po łatwości, z jaką dźwigała ciężkie torby, Chris wnioskował, że musiały chyba zawierać same puchowe poduszki.

— Każda z łodzi może unieść dwie tytanie z odrobiną bagażu albo czterech ludzi — powiedziała Gaby. — Możemy też rozmieścić mieszane zespoły, takie, jakie są teraz po jednym w każdej łodzi. Jak wolicie?

Robin stała na skraju — pomostu, z namysłem przyglądając się łodziom. Wciąż nachmurzona, odwróciła się i wzruszyła ramionami. Potem wetknęła ręce w kieszenie i łypnęła ponuro ku wodzie, wyraźnie z czegoś niezadowolona.

— Nie wiem — powiedział Chris. — Myślę, że wolałbym… — Zauważył, że Valiha mu się przygląda, i szybko odwrócił głowę. — Myślę, że zostanę z Valihą.

— Nie robi mi to żadnej różnicy — powiedziała Gaby — dopóki przynajmniej jedna osoba w każdej łodzi będzie miała jakieś pojęcie o żegludze. Jak tam z tobą?

— Trochę pływałem, ale ekspertem nie jestem.

— To bez znaczenia. Valiha pokaże ci, które linki trzeba pociągać. Robin?

— Nie mam o tym pojęcia. Chyba wolałabym trochę lepiej się poznać…

— A więc popłyniesz z Obój. Potem będziemy mogli się wymieniać, żeby się lepiej poznać. Chris, czy możesz mi pomóc przy Rocky?

— Chciałabym coś zaproponować — powiedziała Robin. — Jest teraz sztywna. Dlaczego jej tu nie zostawić? Połowa całego jej bagażu to wóda, sama widziałam. To pijaczyna i będziemy z nią mieli…

Nie zdołała dokończyć, bo Gaby przygwoździła ją do pomostu, zanim Chris zdążył się zorientować. Gaby ściskała Robin za gardło, odchylając do tyłu jej głowę.

Nieznacznie drżąc z wściekłości, Gaby powoli rozluźniła uścisk i usiadła. Robin odkaszlnęła, ale nie próbowała żadnego ruchu.

— Nigdy nie mów o niej w ten sposób — wyszeptała Gaby. — W ogóle nie wiesz, co mówisz.

Nikt się nie ruszył. Chris przesunął stopę i usłyszał głośny skrzyp deski pomostu. Gaby wstała. Kiedy odwróciła się z opuszczonymi ramionami, wyglądała na starą i zmęczoną. Robin wstała, otrzepała się z lodowatą godnością i odchrząknęła. Jedną rękę oparła na rękojeści swojego pistoletu.

— Stój — powiedziała. — Stój tam, gdzie stoisz. — Gaby zatrzymała się, a potem odwróciła się, jak gdyby całe wydarzenie przestało ją interesować.

— Nie zabiję cię — powiedziała Robin spokojnie. — To, co zrobiłaś, wymaga rozliczenia, choć pewnie z twoim niewolniczym charakterem na nic więcej cię już nie stać. Ale dobrze sobie to zapamiętaj: ostrzegam cię! Nie mów potem, że nie wiedziałaś! Jeżeli jeszcze raz mnie tkniesz, jedna z nas umrze.

Gaby zerknęła na broń u boku Robin, kiwnęła ponuro głową i znowu się odwróciła.

Chris pomógł jej załadować Cirocco na dziób jednej z łodzi. Cała sytuacja była dla niego zagadkowa, wiedział jednak, kiedy trzymać język za zębami. Patrzył, jak Gaby wchodzi na łódź i okrywa bezwładne ciało Czarodziejki kocem. Ułożyła jej głowę na poduszce i w ten sposób miała przydać jej wygląd kogoś śpiącego zupełnie niewinnie i naturalnie. Całe wrażenie jednak prysło, gdy tamta wstrząsnęła się, chrapnęła i skopała koc. Gaby wygramoliła się z powrotem na pomost.

— Lepiej idź na dziób — powiedziała Valiha, gdy Chris dołączył do niej w przeznaczonej im łodzi. Wszedł do środka i usiadł; poszukał wiosła i na próbę zanurzył je w wodzie. Pasowało do jego dłoni idealnie. Podobnie jak wszystkie rzeczy, które robiły tytanie, było bardzo pięknie wykończone, z postaciami małych zwierząt wyrzeźbionymi w polerowanym drewnie. Poczuł kołysanie łodzi, kiedy na pokład weszła Valiha.

— Jak znajdujecie czas, żeby wszystko tak dobrze wykonać? — spytał, pokazując wiosło.

— Jeśli już coś robić — powiedziała Valiha — to robić to pięknie. Zresztą wiele innych rzeczy również robimy inaczej niż ludzie. Nie robimy rzeczy, które można natychmiast wyrzucić. Produkujemy sprzęty w miarę, jak zużywają się stare, a nie na zapas. Tytanie nie znają taśmowej roboty.

Odwrócił się.

— Czy tylko o to chodzi? Odmienny wygląd? Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

— To oczywiście wszystkiego nie tłumaczy. Pewne znaczenie ma tu również fakt, że w ogóle nie śpimy. Wy, ludzie, trzecią część życia spędzacie, nic nie robiąc, nawet nie myśląc. To straszna strata czasu.

— To musi być bardzo dziwne uczucie. — Wiedział, że nie śpią, ale nigdy się nie zastanawiał, jakie to ma konsekwencje.

— Dla mnie nie. Podejrzewam, że mamy odmienne od was poczucie czasu. Nasz czas jest ciągły. Oczywiście odmierzamy go, ale raczej jako ciągły przepływ niż następujące po sobie kolejne dni.

— Taak… ale co to ma wspólnego z poziomem rzemiosła?

— Po prostu mamy więcej czasu. Nie śpimy, ale czwartą część życia spędzamy na odpoczynku. Siedzimy, śpiewamy, a ręce muszą mieć zajęcie. Trochę się tego nazbiera.

Podróżujący po Ophionie często zwracali uwagę na poczucie bezczasowości, jakie dawała rzeka. Ophion był zarówno źródłem, jak i kresem wszelkiej rzeczy na Gai, kręgiem wód, który wszystko spajał. Wytwarzał aurę starej rzeki, ponieważ sama Gaja czuła się stara.

Ophion był stary, ale i to określenie było względne. Dorównując wiekiem samej Gai, był oczywiście młodzieniaszkiem w porównaniu z wielkimi rzekami Ziemi. Trzeba było również pamiętać, że większość ludzi widziała go tylko na terenie Hyperionu, gdzie rozlewał się szeroko i gdzie bez trudu można było nim podróżować. W innych częściach czterech tysięcy kilometrów swojej długości był tak bystry i kapryśny jak Kolorado.

Chris nastawiał się na bystrą żeglugę. Tak się żeglowało kajakiem: szukało się szybkiego nurtu i walczyło ze spienionymi falami.

— Możesz się spokojnie odprężyć — dobiegł głos z tyłu. — Za szybko się zmordujesz i zaśniesz. We śnie ludzie są straszliwie nudni. Znam dobrze tę część rzeki. Stąd do Aglai nie ma się czego obawiać. Tutaj Ophion jest dobrotliwy.

Położył wiosło na dnie łodzi i odwrócił się. Valiha spokojnie siedziała zaraz za przykrytym brezentem stosem zapasów. Jej wiosło było dwa razy większe niż jego. Wyglądała na zupełnie rozluźnioną, z wszystkimi czterema nogami podkulonymi pod siebie. Chris mocno zdziwił się tym widokiem. Nie spodziewał się, by istota tak podobna do konia lubiła siedzieć w takiej pozycji.

— Zdumiewacie mnie — powiedział. — Kiedy pierwszy raz zobaczyłem tytanie włażącą na drzewo, myślałem, że mi się przywidziało. Teraz z kolei okazuje się, że jesteście również ludem żeglarskim.

— A mnie z kolei zadziwiają ludzie — odparowała Valiha. — Weźmy choćby rzecz tak zagadkową, jak utrzymywanie równowagi. Kiedy ruszacie do biegu, wpierw padacie przed siebie, a potem wasze nogi próbują nadążyć za resztą ciała. Ciągle ocieracie się o katastrofę.

Chris roześmiał się.

— A wiesz, że masz rację. W każdym razie w odniesieniu do mnie. — Przyglądał się jej, jak wiosłuje i przez chwilę nie odzywał się, wsłuchany w cichy plusk wody.

Chciałbym jakoś ci pomagać. Chyba powinniśmy zmieniać się przy wiośle, prawda?

Oczywiście. Ja powiosłuję trzy czwarte obrotu, a ty możesz pomachać do jego końca.

— To chyba niezbyt sprawiedliwe?

— Wiem, co robię. To właściwie nie jest praca.

— Ale płyniemy całkiem szybko.

Valiha puściła do niego oko i zaczęła wiosłować naprawdę. Łódź prawie fruwała, odbijając się od wody niczym kamień puszczony kaczką. Pomachała tak jeszcze kilkadziesiąt razy, a później wróciła z powrotem do poprzedniego wypoczynkowego rytmu.

— Mogłabym tak przez cały obrót — powiedziała. — Weź pod uwagę, że jestem od ciebie znacznie silniejsza. A poza tym nie jesteś teraz w formie. Wciągaj się stopniowo, dobrze?

— Chyba masz rację… A jednak mam uczucie, że powinienem coś robić.

— Zgoda, ale na razie oprzyj się i pozwól mi odwalać całą czarną robotę.

Tak też zrobił, wolałby jednak, żeby użyła innego eufemizmu. Dotknęła czegoś, co w skrytości ducha go męczyło.

— Czuję się niezręcznie — powiedział. — Właściwie wszystko sprowadza się do tego, że my, to znaczy… ludzie używają tytanii jako… no więc, jako zwierząt pociągowych.

— Ależ my rzeczywiście możemy uciągnąć znacznie więcej niż wy.

— W porządku, to już wiem. Ale ja nie mam nawet plecaka. I… no cóż, czuję się jakoś niezręcznie, czuję, że cię wykorzystuję, gdy…

— Jazda na mnie cię denerwuje, prawda? — wyszczerzyła zęby w uśmiechu i wywróciła oczy. — Zaraz zaproponujesz, że od czasu do czasu pójdziesz piechotą, by dać mi odpocząć, co?

— Coś w tym rodzaju.

— Chris, spacer z człowiekiem jest najnudniejszą rzeczą, jaką znam.

— Nudniejszą niż towarzystwo śpiącego człowieka?

— Tu mnie masz. To jeszcze nudniejsze, fakt.

— Wydaje się, że uważasz nas za nieciekawy gatunek.

— Ależ nie, jesteście nieskończenie frapujący. Nigdy się nie wie, co człowiek zaraz zrobi albo z jakiego powodu. Gdybyśmy mieli uniwersytety, najbardziej uczęszczanym kierunkiem byłby Wydział Studiów nad Człowiekiem. Ja jestem młoda i niecierpliwa, jak słusznie powiedziała Czarodziejka. Jeśli chcesz, możesz iść, a ja spróbuję iść wolno. Nie wiem jednak, czy spodoba się to innym.

— Zapomnij o tym — powiedział Chris. — Po prostu nie chcę być dla ciebie ciężarem. Tylko tyle.

— Nie jesteś — zapewniła go. — Kiedy mnie dosiadasz, moje serce rośnie, a nogi mkną jak wicher. — Patrzyła mu w oczy z dziwnym wyrazem twarzy. Trudno mu go było odczytać, ale poczuł, że musi zmienić temat.

— Dlaczego tu jesteś, Valiha? Dlaczego płyniesz tą łodzią, dlaczego podjęłaś tę podróż?

— Myślisz konkretnie o mnie czy również o innych tytaniach? — Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. — Psałterium jest tutaj, ponieważ jest wszędzie tam, gdzie Gaby. To samo Piszczałka. Co do Obój… przypuszczam, że jest tu dlatego, że Czarodziejka często przyznaje dziecko temu, kto opłynie wielką rzekę.

— Naprawdę? — Roześmiał się. — Zastanawiam się, czy przyzna mi dziecko, gdy wrócę? — Myślał, że to ją rozśmieszy, ale znowu dostrzegł to szczególne spojrzenie. — Nie powiedziałaś jeszcze, dlaczego ty tu jesteś. Jesteś… no, jesteś w ciąży, prawda?

— Tak. Chris, naprawdę strasznie mi przykro, że wtedy uciekłam i zostawiłam cię. Mogłam…

— Mniejsza z tym. Już raz mnie przepraszałaś, a poza tym denerwuje mnie, że co chwilę chcesz to robić. Czy w twoim stanie nie powinnaś się oszczędzać?

— To odległa przyszłość. Poza tym to nie jest dla nas jakaś szczególna niewygoda. A jestem tutaj, ponieważ to wielki zaszczyt pójść z Czarodziejką. A także dlatego, że jesteś moim przyjacielem.

I znowu ten dziwny wyraz oczu.

— Mogę się dołączyć?

Chris z zaskoczeniem podniósł głowę. Nie spał już, ale nie był jeszcze całkowicie rozbudzony. Kolana zesztywniały mu od nie zmienianej od wielu godzin pozycji.

— Pewnie. Wchodź. — Łódź Gaby zbliżyła się do czółna Chrisa i Valihy. Gaby przeszła do nich i usiadła naprzeciw Chrisa. Przechyliła głowę z wyrazem powątpiewania na twarzy.

— Dobrze się czujesz?

— Jeśli chcesz spytać, czy właśnie wariuję, masz najlepszą okazję, żeby się sama przekonać.

— Przepraszam, nie chciałam…

— Nic się nie stało, mówię poważnie. — Chociaż trochę go to zabolało, przyznał w duchu. Musi kiedyś przestać się z tego tłumaczyć na każdym kroku, bo inaczej straci resztki szacunku dla siebie. — Nigdy nie wiem, kiedy mam to, co lekarze nazywają atakiem. Zawsze wydaje mi się, że zachowuję się zupełnie rozsądnie.

Zrobiła współczujący wyraz twarzy.

— To musi być okropne. To znaczy chcę powiedzieć… Spojrzała w niebo i przez chwilę cicho pogwizdywała sobie.

— Gaby, zamknij swoją niewyparzoną gębę — powiedziała. Znowu na niego spojrzała. — Nie przyszłam tu, żeby wprawiać cię w zakłopotanie, niezależnie od tego, jak to może wyglądać. Czy możemy zacząć od początku?

— Cześć! Jak to miło, że wpadłaś.

— Powinniśmy częściej się spotykać! — Gaby uśmiechnęła się promiennie. — Jest parę spraw, które chciałabym ci powiedzieć, a później muszę zmykać. — Ciągle czuła się niezręcznie, ponieważ złożywszy to oświadczenie, milczała przez parę następnych minut. Oglądała pilnie ręce, nogi, wnętrze łodzi. Patrzyła wszędzie, tylko nie na Chrisa. — Chciałabym przeprosić cię za to, co zdarzyło się na pomoście — powiedziała w końcu.

— Przeprosić? Mnie? Myślę, że to nie mnie należą się przeprosiny.

— Oczywiście, nie tobie w pierwszym rzędzie. Nie mogę jednak z nią mówić, póki nie ochłonie. Później poczołgam się do niej albo zrobię, co tylko będzie chciała, żeby to zmazać. Ponieważ… Wiesz, ona ma rację. Niczym sobie na to nie zasłużyła.

— Ja też tak oceniam.

Gaby skrzywiła się, ale spróbowała spojrzeć mu w oczy.

— Właśnie. I w szerszym sensie żadne z was na to nie zasłużyło. Jesteśmy tu razem i wszyscy macie prawo oczekiwać ode mnie lepszej postawy. Chcę, żebyś wiedział, że możesz liczyć na to w przyszłości.

— To mi wystarczy. Zapomnijmy o tym. — Uścisnął jej rękę. Kiedy ciągle nie odchodziła, pomyślał, że być może należy ten problem potraktować z większą uwagą. Nie bardzo wiedział, jak zacząć.

— Zastanawiałem się…

Uniosła brwi jakby z ulgą. — No cóż, szczerze mówiąc, czego możemy oczekiwać od Cirocco? Nie tylko Robin jak na razie nie jest zachwycona.

Kiwnęła głową i przegarnęła oburącz swoje krótkie włosy.

— Tak naprawdę to właśnie o tym chciałam pomówić. Chcę, żebyś sobie zdał sprawę, że na razie poznałeś ją tylko z jednej strony. Ale to nie wszystko. W niej jest o wiele więcej.

Nie odezwał się.

— Właśnie. Czego można się spodziewać? Szczerze mówiąc, w ciągu najbliższych kilku dni niewiele. Robin miała rację, kiedy powiedziała, że bagaż Rocky to przede wszystkim alkohol. Większość właśnie przed chwilą wylałam. Trzy dni się męczyłam, żeby jako tako przygotować ją do Karnawału, i zaraz po jego zakończeniu znowu poszła w tango. Kiedy się obudzi, będzie jeszcze gorzej, ale na trochę jej pozwolę. Potem na wszelki wypadek zostawię odrobinę alkoholu w jukach Psałterium.

Pochyliła się i popatrzyła na niego poważnie.

— Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale za kilka dni, kiedy przywyknie do braku picia i kiedy wywietrzeją wspomnienia Karnawału, będzie zupełnie w porządku. Teraz masz ją okazję oglądać w najgorszej formie. Kiedy się dobrze czuje, ma więcej biglu niż my wszyscy razem wzięci. Więcej przyzwoitości i współczucia, i… nie ma sensu, żebym ci to opowiadała.

Albo sam się przekonasz, albo zawsze będziesz ją uważać za pijaczynę.

— Nie mam zamiaru się uprzedzać — powiedział Chris.

Patrzyła mu w twarz z tą swoją szczególną intensywnością. Czuł, jak każdy gram jej potężnej energii wwierca się w jego mózg, tak jakby cała jej istota skoncentrowała się na penetracji jego wnętrza. Wcale mu się to nie podobało. Miał uczucie, że Gaby dostrzega rzeczy nawet przed nim ukryte w mrokach podświadomości.

— Jasne — powiedziała w końcu.

Znowu zapadła cisza. Chris czuł, że chce mu coś jeszcze powiedzieć, więc spróbował ją sprowokować.

— Nie znam się na Karnawale — powiedział. — Powiedziałaś: kiedy wywietrzeją wspomnienia Karnawału. Jakie to ma znaczenie?

Oparła łokcie na kolanach i splotła palce.

— A co widziałeś na Karnawale? — Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła dalej. — Masę śpiewu, tańca, weselenia się, feerię kolorów, kwiatów, dobrego jedzenia. Turyści byliby tym wszystkim zachwyceni, ale tytanie ich nie dopuszczają. Powód jest prosty: to jest bardzo poważny interes.

— Wiem o tym. Rozumiem, czemu to służy.

— Tak ci się tylko wydaje. Zapewniam cię, że znasz tylko jeden z celów imprezy. To rzeczywiście jest skuteczna metoda kontroli urodzin, której nikt nigdy nie lubił, obojętnie czy to dotyczy ludzi, czy tytanii. To jest dobre dla wszystkich tych głupich ludzi. — Podniosła brwi, a on kiwnął głową. — Jak sądzisz, jaką rolę odgrywa Czarodziejka w czasie Karnawału?

Zastanowił się przez chwilę.

— Wydawało mi się, że traktuje to poważnie. Nie wiem, jakie były jej kryteria, ale wyglądało, że starannie bada wszystkie propozycje.

Gaby przytaknęła.

— Tak rzeczywiście jest. Wie więcej o rozmnażaniu tytanii niż one same. Jest starsza od nich wszystkich. Jeździ na te Karnawały od siedemdziesięciu pięciu lat. Na początku jej się to podobało. — Gaby wzruszyła ramionami. — Pewnie, czemu nie. Ona tu na Gai jest rzeczywiście grubą rybą, o czym ani ty, ani Robin nie mieliście się jeszcze okazji przekonać. Na Karnawale czuje się dowartościowana. Każdy tego potrzebuje. Być może jest trochę za bardzo łasa na wyrazy uznania, ale nie mnie o tym sądzić.

Znowu się odwróciła i Chris pomyślał, że jednak jakieś zdanie na ten temat ma. Zrozumiał, że Gaby należy do tej kategorii ludzi, którzy nie potrafią kłamać w żywe oczy. Za to ją lubił; w końcu to była też i jego cecha.

— Po jakimś czasie jednak zaczęło ją to męczyć. Karnawał to nie tylko radość, ale również i rozpacz. Nie widać tego, bo tytanie opłakują niepowodzenia w samotności. Nie chcę przez to powiedzieć, że ci, których nie wybrano, od razu chcą się wieszać. Nigdy nie słyszałam o samobójstwie tytanii. Mimo wszystko jednak jej decyzje były przyczyną wielu zmartwień i trosk. Ciągnęła to dalej, mimo że już dawno przestało ją to bawić, raczej, no wiesz, z poczucia obowiązku. W końcu jednak, mniej więcej przed dwudziestu laty, stwierdziła, że wypełniła swoją rolę i że nadszedł czas, by tę robotę przekazać komuś innemu. Poszła do Gai i poprosiła o zwolnienie z funkcji. A ona odmówiła. — Przyjrzała mu się uważnie, czekając, by dotarł do niego sens tego, co powiedziała. Wydawało się jednak, że Chris niezupełnie pojmuje. Gaby oparła się o dziób łodzi z rękami splecionymi nad głową. Popatrzyła na płynące po niebie chmury. — Rocky podjęła się tej roboty z pewnymi zastrzeżeniami — powiedziała. — Wiem, bo przy tym byłam. Weszła w nią całkowicie świadomie, tak w każdym razie myślała. Nie wierzyła Gai tak do końca, była przygotowana na jakieś niespodzianki. Zabawne, ale Gaja wywiązała się ze swojej części umowy. Było wiele lat bardzo dobrych. Było też trochę sytuacji niebezpiecznych i trochę naprawdę poważnych kłopotów, ale w sumie były to najlepsze lata jej życia. Zresztą mojego też. Nigdy nie usłyszysz od nas słowa skargi, nawet w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa, ponieważ wiedziałyśmy, w co się pakujemy, kiedy zdecydowałyśmy się nie wracać na Ziemię. Gaja nie obiecywała nam łatwego życia. Powiedziała, że możemy dożyć bardzo dojrzałego wieku, dopóki będziemy w stanie utrzymać się na nogach. I dotrzymała obietnicy. Nie przejmowałyśmy się upływem lat, ponieważ zupełnie tego nie czułyśmy. — Zaśmiała się z lekką autoironią w głosie. — Trochę przypominałyśmy bohaterów serialu telewizyjnego albo komiksu. Do zobaczenia za tydzień… i to znowu my, ciągle całe, w poszukiwaniu kolejnej przygody. Zbudowałam drogę wokół Gai. Cirocco została porwana przez King Konga i musiała się uwolnić. My… Cholera, każ mi się zamknąć, proszę. Kiedy przychodzisz w gościnę do staruszków, nie unikniesz bajdurzenia.

— W porządku — powiedział Chris, szczerze ubawiony. Jemu również przyszła wcześniej do głowy ta analogia z komiksem. Życie tych dwóch kobiet było tak bardzo odległe od rzeczywistości, jaką znał, że właściwie wydawało się nierealne. A jednak rozmawiał z nią, wiekową i prawdziwą niczym kopniak w tyłek.

— A więc w końcu Rocky się zbuntowała. Figlarka, to był właśnie jej diabelski żart. Powinnyśmy się jednak tego spodziewać. Gaja nie ukrywała, że nigdy niczego nie daje za darmo. Myślałyśmy, że wywiązujemy się dobrze z naszej części umowy, ale ona chciała czegoś więcej. Zaraz ci opowiem, na czym polegało oszustwo. Widziałeś, jak Rocky bierze do ust jajko tytanu? — Chris doskonale pamiętał tę karnawałową scenę, więc kiwnął głową, a ona ciągnęła dalej. — Zmieniło kolor. Zrobiło się przezroczyste jak szkło. Rzecz polega na tym, że faktycznie żadne jajko nie może zostać całkowicie zapłodnione, zanim nie zajdzie w nim właśnie taka zmiana.

— Chcesz powiedzieć: zanim go ktoś nie włoży do ust?

— Prawie trafiłeś. Usta tytanii nie nadają się do tego. To muszą być usta człowieka. Właściwie to musi to być bardzo szczególny człowiek. Gruczoły ślinowe Rocky zostały tak zmienione, by wydzielać związek chemiczny, który umożliwia tytaniom reprodukcję. Nie od razu zaczęła pić. Kiedy była młoda, zdarzało jej się wąchać kokainę, ale od lat już tego nie robiła. Na jakiś czas wróciła do tego. Wóda była jednak skuteczniejsza, poprzestała więc w końcu na niej. Kiedy zbliża się Karnawał, stara się, jak może, by z tym zerwać. Nic z tego jednak nie wychodzi.

Gaby wstała i dała znak Psałterium, którego łódź posuwała się równolegle w odległości dziesięciu metrów, by się przybliżył.

— To wszystko trochę na marginesie, oczywiście — powiedziała żywo. — Jeżeli ma się ze sobą pijaka w podróży takiej jak ta, ważne jest nie to, dlaczego pije, ale czy komukolwiek na coś się przyda, włączając siebie, jeżeli sytuacja będzie tego wymagać. Mogę cię więc zapewnić, że ona przyda się na pewno, bo gdyby miało być inaczej, nie zaproponowałabym ci wspólnej wyprawy.

— Cieszę się, że mi to wszystko powiedziałaś — odparł Chris. — I przepraszam.

Uśmiechnęła się półgębkiem.

— Nie przepraszaj. Ty masz swoje problemy i my mamy swoje. Ja i Rocky mamy to, czegośmy chciały. Jeżeli nie wiedziałyśmy do końca, w co się pakujemy, to jest to wyłącznie nasza wina.

Загрузка...