Rozpłaszczony na podłodze, z przyciskanym do potylicy przez zbryzganego świeżą krwią Cienia zimnym pyskiem Trupodzierżcy, kląć się będzie Hunt na tę modłę: – A na co ci było, kretynie mosiężny, w ogóle pytać o tego Grzyba? Po cóżeś za jakąś urojoną prawdą drążył? Tak i zdechniesz tu prawdziwie, tyle wiedząc…!
A jaki był wówczas dumny z własnej przebiegłości!
– No a jak tam z Grzybem? – jak gdyby nigdy nic zagadnął Krasnowa drugiego dnia konferencji, w piątek, w środku podkręcanej alkoholem rozmowy z Rosjaninem w jego kwaterze na minus dwa Bunkra.
– A, nie wiem – zamachał ręką starzec. – Per-Mueller wyciągnął to z archiwum, będzie miał chyba wykład na grupie, możesz posłuchać, zdaje się, że marzy mu się Księżyc.
Huntowi oczywiście nic to nie mówiło, niemniej zapamiętał każde słowo. Per-Mueller, archiwum, Księżyc. Sprawdzić, w której grupie.
Krasnow tymczasem ponownie przeszedł się do barku (zaopatrzono je specjalnie z myślą o uczestnikach konferencji, Hunt dobrze dbał o swoje szczury).
– Zawsze uważałem, że naukowcy chodzą na wodorotlenach – mruknął Nicholas, dolewając sobie grapefruita.
– Muszę podtrzymywać narodowe stereotypy – chuchnął Krasnow, wychyliwszy szklaneczkę cieczy o inkryminowanej grupie chemicznej.
– Powiedz mi pan, profesorze, co wy tam w Hacjendzie właściwie robicie? Biedny Anzelm co chwila rozbija sobie łeb o jakieś bariery poufności. Czyż priorytetu absolutnego nie posiadają Wojny Monadalne? Czemuście wcześniej nie dali tego estepu?
Krasnow z westchnieniem zwalił się w fotel.
– I tak za wcześnie go wypuściłem. To jest seria próbna, dalece niedoskonała.
– Czytałem specyfikację – zaprotestował Hunt. – Gwarantujecie niekonfliktowość genów.
– Tak, ale nie jestem pewien, czy na tym uniknięciu niepewnych sprzężeń nie tracimy więcej, niż ono summa summarum warta. Oprzeć się musieliśmy na DNAM tych naturalnych telepatów Vassone, działaliśmy jak krawiec, nie jak architekt: wycięliśmy sekwencję minimum, wyprofilowali podług niej RNAdytor… Nie rozumiemy mechanizmu. Osłabienie bariery umysł-myślnia jest mniejsze niż u Numerów Vassone. To znaczy: średnio, bez uwzględnienia wariancji genotypowej. Trzeba wziąć pod uwagę, na co to rzucamy. No bo komu wstrzykniecie estep? Rzeźbionym, prawda? To też ogranicza.
– A skąd wy to, u licha, możecie wiedzieć? Jakie testy mogliście przeprowadzić?
– Będzie o tym na grupie estepowej, zajrzyj.
– Tak czy owak… po diabła grzebaliście w efesie? Wszyscy tu na mnie naskakują za lekceważenie zagrożenia i niewystarczające wysiłki, a wy w Hacjendzie…
– Co: my w Hacjendzie? – zirytował się Krasnow.
– Dotacje tylko zasysacie, ot, co! – warknął Hunt, po trosze udając, po trosze istotnie wyprowadzony z równowagi bezczelnością starego nierzeźbieńca.
– Pewnie, że zasysamy! – zarechotał Rosjanin. -cię boli! Zawiść gniecie!
– Wojny Monadalne nad nami, estep wam produkować, nie nowe laboratoria wznosić…
– Błogosławiona niech będzie dalekowzroczność decydentów! – zawołał Krasnow, wznosząc krzywe ręce nad głowę. Zazgrzytał żółtymi zębami. – Tfu! Tfu! Amerykance! Job twoju mat'! Ja wam podaję na tacy zwycięstwo w Ekonomicznych, a wy ślepi jako krety, tak nie inaczej, tylko klęska wam pisana.
– Nie zapluwaj mi się tu, Krasnow. I wróć do angielskiej składni. – Nicholas wybrał z podręcznego arsenału ton zimnego biurokraty. – Pamiętaj, skąd płynie forsa. Pamiętaj, o co tu idzie. Bo coś mi się widzi, że twoja skleroza objęła również to, coś sam nam nawypisywał.
– Powiedz mi, Hunt: ty też nie rozumiesz, czy tylko udajesz? Przecież estep i monady to tylko sposób na wygranie Wojen Ekonomicznych, jeden z możliwych. No bo czyż nie o to tu przede wszystkim chodzi? Czyż nie dlatego opłaca się wam pompować w ten projekt mega i mega? Ale okazuje się, że po raz kolejny ze środka uczyniliście cel! Wszak efeserzy to oczywista droga na skróty do zwycięstwa w Wojnach Ekonomicznych! Ale wy uczepiliście się myślni i nie popuścicie. Pewnie gdybym to ja rezydował przy Zespole, a ta zimna dupa Vassone tkwiła tam na pustyni, byłoby na odwrót. Atak…
– Nie sądź wszystkich podług siebie.
– A niby podług kogo? Co za durne aforyzmy mi tu wpychasz? Nie sądź, nie sądź! – przedrzeźniał Hunta Krasnow, mówiąc coraz szybciej i coraz mniej wyraźnie. -Zajoba jakiegoś z tym macie. Jasne, że osądzam; każdy osądza. Wszystkich, bez przerwy. Chcesz mi może wmówić, że nie czujesz do mnie niechęci? Pierwej w świętych obcowanie uwierzę! Vassone siedzi ci tu na głowie, błyska cyckami, szpanuje buźką z komputera, wcielona Atena, anioł wiedzy, a ja co, stary, pokurczony demon, złośliwe bydlę, nieprzyzwoicie nieestetyczny, na dodatek na wygnaniu – co ja mogę? kogo ja przekonam? komu…
Bogiem a prawdą Krasnow miał tu rację. Cóż z tego, wrażenie było silniejsze od rozumu, wszak Hunt wychował się w społeczeństwie już zestratyfikowanym fenotypicznie, piękno ciała informowało tu o pułapie inteligencji i wykształcenia. Podświadomie każde słowo usłyszane z ust dzikusa dzielił przez dwa, nic nie mógł na to poradzić, podobnie jak na upodobanie do likierów czy herpetofobię Forma narzucała kontekst.
– Sam się dziwię – perorował Krasnow – jak głęboko zakorzenione jest w was to oświeceniowe wyobrażenie postępu jako procesu prostoliniowego, posiadającego pewną stałą wartość, względnie stałe przyspieszenie, na dodatek w ogólnym zarysie deterministycznego, gdzie jedno odkrycie wynika z drugiego i prowokuje kolejne. Taką macie wizję naukowców i nauki: jest wielka ciemność i jest koło światła, i średnica tego koła się powiększa. A na obwodzie robotnicy jasności, mróweczki prawdy, my, naukowcy. Gówno. Wyjąwszy nieweryfikowalne, bezużyteczne pseudoodkrycia tak zwanych humanistów – całość postępu stanowi prostą pochodną aktualnych trendów gospodarczych. Przecie to oczywiste! No ślepy by zobaczył! A tu ciągle jakieś zdziwienia, zniesmaczone miny… Pieniądze i ludzie idą tam, gdzie jest możliwość zysku. Zysk zależy od uwarunkowań ekonomicznych: nie GUT, jeno chemia afrodyzjaków. Postęp jest trwale sprzężony z chaosem wolnego rynku i stanowi jego bezpośrednie odbicie. Tak też i postęp jest chaotyczny, w sensie grafiki Mandelbrotowych zbiorów. Jakbyś tak się przyjrzał, nie ujrzałbyś koła, jeno rozszczepiony fraktal, a ja, ja, ja zawsze byłem i będę na końcu tej najcieńszej, najdłuższej gałęzi, najdalej wysuniętej w ciemność…
– Okay, okay, nie sierdź się tak, przepraszam, przeczytam wszystko z uwagą. Słowo. No? Już dobrze?
Krasnow przymknął jedno oko, uniósł wskazujący palec prawej dłoni.
– Macie tu taki zjadliwy mem słowny: „Wiesz, na czym polega twój problem?" No więc – wiesz, Hunt, na czym polega wasz problem?
– „Nie, ale na pewno zaraz mi powiesz". I: „Chcesz o tym porozmawiać"?
– Hę hę hę, no właśnie. Wy nie wierzycie w nienawiść. – Że co?
– Że nienawiść. Ale taka nastojaszczaja, ognista, bezwarunkowa, nienażarta. Bo niechęć, zazdrość, gniew, pretensje – no owszem. Ale nienawiść? Nie potraficie nienawidzieć. I kiedy ktoś was nienawidzi – też nie wiecie, jak sobie z tym poradzić. Nie potraficie żyć z cudzą nienawiścią- Instynktownie się uginacie, przyznajecie rację jego uczuciu, na siłę idziecie na kompromis, rozpaczliwie szukacie dróg pojednania, chociaż on nie chce kompromisu ani pojednania. Ale tego nie jesteście w stanie zrozumieć. Kaleki. Trzeba umieć nienawidzieć i żyć jako ten znienawidzony.
– Ty to bez wątpienia umiesz.
– A żebyś wiedział! – Krasnow łypnął na Hunta i zamachał ręką. – Nie zrozumiesz, masz takie beton-skojarzenie: nienawiść grzech największy. Nawet zniszczyć, zabić – byle bez nienawiści, jakoś elegancko, w płaszczu cynicznych racjonalizacji. Ale skoro nie istnieje nic, co warte byłoby waszej nienawiści, ani też akceptacji cudzej – to kim wy właściwie jesteście? Jak się definiujecie? Jak sami siebie postrzegacie? Chmury jakieś niedookreślone, wielkie kłęby dymu maskującego. I co on maskuje? Nic; sam siebie. Nienawiść jest siłą pozytywną, ona daje ci poczucie kierunku, tworzy wektory osobowości, ona…
Zostawił szefa Hacjendy w jego pokoju, zapijającego się w rytm tej ody do nienawiści d la Gekko, i zjechał na minus siedem, gdzie, w kilku salach i w rozległym foyer, toczyła się właściwa konferencja. Żeby tak pozostać do końca w zgodzie ze słownikiem – bardziej były to warsztaty naukowe, ciąg paneli, płatne burze mózgów, aniżeli prosta prezentacja dotychczasowych osiągnięć. Tu miały powstać wytyczne dla nowych strategii Zespołu i za ich określenie Nicholas płacił z funduszy Programu wysokie honoraria wszystkim uczestnikom, a w każdym razie – za podjęcie efektownej próby ich określenia. Oni zresztą w większości doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Uśmiechali się doń porozumiewawczo – odkłaniał się lekko. Krążąc po foyer, od grupki do grupki, wymieniali wizytówki i ironiczne komentarze, łowił je niechcący z jednostajnego szumu przyciszonych głosów („Silentium uni-versil Wszechświat milczy, bo taki memotrend dominuje w myślni!"). Po kątach, w niszach, na ciemno wyściełanych fotelach rozsiadły się kompanie towarzyskie. W kłębach ziołowego dymu, nad stolikami zastawionymi kubkami z kawą, oplotkowywali nieobecnych, wymieniali środowodowiskowe żarty. Między setną kpiną, a tysięcznym przekleństwem zrodzi się tu i ustali nastrój, który następnie określi treść i ostateczną wymowę raportów pokonferencyjnych. Jawne uzależnienie od pieniądza – czyli od biznesu oraz budżetowych szafaży pokroju Hunta – tylko wyjaskrawia reguły socjobiologicznej walki o byt: widzą, że psychomemetyka ma poparcie i nie zaatakują nieroztropnie nowego drapieżnika.
Hunt minął drzwi sali grupy pierwszej, gdzie Schatzu perorował o sektach, rezonansie formy i gwieździe dwóch znaków (nawet na korytarz dochodził rozgorączkowany głos Ronalda) i zajrzał do grupy drugiej. Trafił w środek kosmologicznego sporu.
Na ściennym ledunku dwuwymiarowy wszechświat kurczył się do osobliwości, po czym eksplodował, w inflacyjnym poślizgu rozdymając się na sufit i sąsiednie ściany. – Przyjęte przez doktor Vassone założenie o niesamodzielności bytowej monad i myślni jako takiej – prawiła wysoka fenoindianka w szarym kostiumie mono od N'Hui – jest pozbawione naukowych podstaw. Nie przedstawiono żadnych dowodów na ciągłe uzależnienie struktur psychomemicznych od produktów materialnych systemów nerwowych. Pomijając konsekwencje problemu psychofizycznego – (tu sala zagrzmiała śmiechem) – życie takich istot byłoby zbyt kruche, bez przerwy zagrożone natychmiastową destabilizacją homeostazy, na pewno zaś mocno utrudniałoby to wszelką ewolucję. Racjonalniejsza wydaje się zatem hipoteza o długotrwałości tworów myślni, niezależnie od lokalnych promieniowań psychomemicznych, zwłaszcza że przecież nie wiemy, co znaczy „lokalny" w kontekście myślni. A skoro tak, skoro monady nie potrzebują ciągłego istnienia organizmów materialnych, bezustannego przez nie „dokarmiania", nie są jedynie modulacją strumienia umysłowych wydzielin – to ich istnienie staje się również możliwe w interwałach bezpsychozoicznych. Na przykład u zarania wszechświata. I w grobowej ciszy jego cieplnej śmierci. Jeśli zatem przychylamy się do modelu wszechświata pulsującego najwyraźniej większość obecnych się przychylała, Hunt z kosmologią nie był za pan brat, pojęcia nie miał, które teorie są tu aktualnie na topie – widzimy, że rozłączność kolejnych wszechświatów nie jest zupełna, istnieje sfera niepodległa prawom fizyki. Coś zostaje odziedziczone.
Głos z sali:
– Czy doktor Peer zatem sądzi, że neuromonady pochodzą z poprzedniego cyklu wszechświata?
(Doktor Peer to ta fenoindianka, skonstatował Hunt).
Peer wzruszyła ramionami. Nie wie. Ale istnieje możliwość ciągłości. Należy zatem bardzo dokładnie przyjrzeć się mechanizmowi interakcji myślni i materii, to kamyczek do ogródka neurofizjologów i tych, co tu się tak śmiali, bo jeśli fenomen faktycznie zachodzi na poziomie kwantowej grawitacji…
– To co?
– To w ówczesnej strukturze myślni doszukiwać się możemy wzorca, który odkształcił w pierwszych ułamkach sekund formę wszechświata i ustanowił parametry.
– Świadomie? Nieświadomie? Znów wzruszenie ramion.
– Być może neuromonady chciały po prostu mieć pewność, że w nowym kosmosie nie zabraknie im pożywienia.
Z sali:
– Bajki! Bajki! Nowe równanie antropiczne!
Z sali:
– A kto ustanowił parametry pierwszego wszechświata, tego, z którego emisji psychomemicznych ukonstytuowała się myślnia?
Z sali:
– Przynajmniej ostatecznie kładzie to kopniętą wersję Wheelera, bo jednak był jakiś zewnętrzny obserwator.
– Co to za wersja Wheelera? – spytał cicho Hunt opierającego się o framugę drzwi fenonordyka w mundurze EDC. Identyfikator głosił: MAJOR T. FUZZ.
– Wariacja na temat zasady antropicznej – wyjaśnił major, nie odwracając nawet głowy, wyraźnie myśląc o czymś innym. – Wszechświat partycypacyjny Wheelera. O ile kolejne mutacje na ewolucyjnej drodze do postaci obdarzonego świadomością psychozoika również uznamy za zdarzenia kwantowe, oczywistym jest, że aż do momentu pojawienia się owej świadomości istniały one, te warianty specjacyjne, jako superpozycje stanów prawdopodobnych. – Na takie dictum Hunt wytrzeszczył oczy, ale major Fuzz mówił dalej. – Redukcja następuje w chwili obserwacji. Istnienie człowieka uprawomocnia się przez wsteczny wybór stosownej ścieżki mutacji, a to takiej, która umożliwiłaby powstanie świadomości i tąże redukcję. Paradoks kauzalny. To wytrąca sens z pytania o zbiegi okoliczności, ponieważ Homo sapiens staje tutaj w roli pierwotnej przyczyny, chociaż późniejszej w strumieniu czasu. No, ale myślnia to falsyfikuje. Hunt nic z tego nie pojął.
Major musiał zobaczyć to w jego oczach. Zerknąwszy raz jeszcze na doktor Peer (sprzeczała się właśnie z jakimś mundurowym z pierwszego rzędu), westchnął i pociągnął Nicholasa do foyer. Przystanęli tuż za drzwiami. Fuzz rozglądnął się i wyszarpnął serwetkę z zestawu kawowego na pobliskim stoliku.
– Fizyka kwantowa, podstawy – mruknął, rysując na serwetce wykres nie wiedzieć kiedy i skąd wyciągniętym wiecznopisem. Wykres składał się z dwóch prostopadłych kresek i krzywej dzwonowej. – W pionie prawdopodobieństwo, od zera do jedności. Na osi poziomej poszczególne stany układu. O kocie Schrodingera słyszał pan?
– Aż tak zapóźniony nie jestem.
– Okay. W takim razie wie pan, że do momentu obserwacji układ znajduje się nie w jednym, konkretnym stanie, lecz w złożeniu, superpozycji wszystkich stanów prawdopodobnych. Kot żyje i kot jest martwy. Moneta spadła orłem do góry i moneta spadła reszką do góry, fifty-fifty. Ale zacznijmy nieco komplikować przykłady, weźmy rzut kilkoma kostkami sześciennymi. Sumę wyrzuconych oczek opisuje taka właśnie funkcja falowa, krzywa Gaussowska jest naturalna dla rozkładów stochastycznych. Jedynka na osi prawdopodobieństwa jest gdzieś tutaj, ekstremum funkcji tu. Kości leżą pod kubkiem, nie widzimy. Unosimy kubek, następuje obserwacja, funkcja kollapsuje, redukuje się do jednego stanu, którego prawdopodobieństwo skacze do jedności. Dajmy na to, tego. – I major skreślił szybko słupek mniej więcej w dwóch trzecich szerokości dzwonu, wyższy odeń parokrotnie. – Widzi pan? Wszystkie inne stany spadają do zera, wypłaszczają na osi, a ten jeden, zaobserwowany…
– Rozumiem, rozumiem.
– Teoretycznie funkcją falową można opisać układ o dowolnej złożoności, składający się z dowolnie wielkiej liczby obiektów kwantowych. Ziemię. Galaktykę. Wszechświat. Dopóki nie zaobserwowany, prezentuje się właśnie tak. Do redukcji funkcji potrzebny jest obserwator.
I Wheeler w tę właśnie stronę to pociągnął. Bo wyobraźmy sobie: Big Bang, ekspansja, formowanie galaktyk -wciąż nie ma nikogo, kto by dokonał obserwacji, żaden stan kosmosu nie został przesądzony, żaden konkretny rozkład materii, żadne proporcje cząstek, może także żadne konkretne stałe fizyczne. Cały zbiór możliwych pakietów parametrów wszechświata masz tu na krzywej; przesuń się kawałek po osi w lewo czy w prawo i dostajesz inny wszechświat. Pytanie: do którego wszechświata funkcja się ostatecznie zredukuje?
– No przecież się jednak jakoś zredukowała! – zaśmiał się niepewnie Hunt.
– Tak, ale dlaczego nie akurat do takiego stanu, w którym zaistnienie człowieka byłoby niemożliwe? To jest pytanie leżące u podstaw Zasady Antropicznej. Zdziwienie nieprawdopodobieństwem naszego istnienia. Odpowiedź Wheelera jest następująca: istniejemy, ponieważ możemy obserwować. Mamy moc załamywania funkcji falowych. Gdyby nie my, wszechświat nie zaktualizowałby się w ogóle. Aktualizacja wymaga obserwatora, więc wybór zawęził się do stanów owocujących tymi obserwatorami: psycho-zoikami, istotami inteligentnymi i samoświadomymi.
Nicholas przygładził wąsy.
– Mhmmm, czuję, że gdzieś tu tkwi jakiś haczyk. Panie majorze… jakże można dokonywać obserwacji układu z jego wnętrza?
Major uśmiechnął się do Hunta, złożył serwetkę, schował wiecznopis.
– Gdy mówimy o wszechświecie – rzekł – czyli układzie z definicji obejmującym wszystko, nie ma czegoś takiego, jak „obserwacja z zewnątrz".
– Skąd więc pewność, że redukcja w ogóle się dokonała?
Major rozłożył ramiona – Nicholas nie był pewien intencji gestu: czy Fuzz okazywał tak swą bezradność, czy też wskazywał w odpowiedzi na świat wokół.
Hunt przeszedł do kolejnej sali. Tu, zgodnie z uprzednio sprawdzonym telefonicznie harmonogramem, miał niebawem wystąpić ów PerMueller. Dzisiejszy dzień grupa przeznaczyła na omówienie potencjalnie użytecznych teorii pobocznych i właśnie produkowali się ludzie Hacjendy. Doktor Jugrin rozwiewał czyjeś wątpliwości na temat faktycznej skuteczności efesu. Na ścianie białe myszki wyjadały z podajników syntetyczne pożywienie.
– Efes (FS – futuroskop) w wersji aktualnej – utrzymywał Jugrin – sięga nominalnie na trzysta dwanaście sekund. Moc ustala się w sposób analogiczny do testów estepu, lecz zamiast identycznych labiryntów, mamy trzy równo rozmieszczone podajniki sprzężone z generatorami liczb pseudolosowych. O czasie trnd maszyna decyduje, w którym rogu pojawi się pożywienie. Kamera rejestruje wszystkie poruszenia myszy. Uśrednione wyprzedzenia, z jakimi wygłodzone zwierzęta zaczajają się przed właściwym podajnikiem, wyznaczają moc wersji. W kolejnych próbach zwiększa się liczba podajników i oddala się je od siebie. Czas prereakcji (trnd – tn) nie waha się dla poszczególnych eksperymentów o więcej niż kilka sekund: myszy są genetycznie zestandaryzowane. Jednak po przejściu do testów na materiale genetycznie nietożsamym różnica zasięgów efektywnych przekracza pięćset procent! Ta sama wersja efesu, która w pierwszych próbach daje horyzont pięciominutowy, niektórym efeserom pozwala na predykcje blisko półgodzinne. Sugeruje to istnienie determinowanych genetycznie cech lub zespołów cech szczególnie sprzyjających futuroskopowi. Dotąd nie potrafimy ich wyizolować. Ową właściwość organizmu, ówm czynnik modyfikujący przyjęło się od mojego nazwiska -wyznał z niepewnym uśmiechem doktor – nazywać jugrinem. – Gwizdy i chichoty. – Najwyższy zarejestrowany dotąd u Homo sapiens jugrin wynosi 4.78. Nie zanotowano jugrina zerowego.
– Jeśli chodzi o użyteczność efesu w Wojnach Ekonomicznych – kontynuował doktor – teoretycznie może on dać nam olbrzymią przewagę, jednak w praktyce pojawiają się pewne trudności. O ile początkowo – przed wiekami – gra na giełdzie odnosiła się do pewnych wskaźników ekonomicznych ze świata rzeczywistego, o tyle w erze Wojen jedyny realny punkt odniesienia stanowi sama giełda. Jednak nie dla efeserów – dla efeserów podstawą jest już owa metagiełda, nieanalizowalna wydzielina rozmytych logik prywatnych i państwowych maszyn maklerskich. Nie istnieją żadne racjonalne przesłanki dla dokonywanych tu przez efeserów wyborów: decydują jedynie odczyty przyszłości. A z nieznanych dotychczas przyczyn niemożliwa jest każdorazowo skuteczna, równoczesna gra na więcej niż jeden papier: któraś realizacja zysków nie powodzi się, czasami wszystkie. Praktycznie uniemożliwia to giełdową walkę obiektową, ponieważ w Wojnach Ekonomicznych nie sposób przeprowadzić skutecznego ataku w oparciu o pojedynczą emisję.
Potem na mównicę wszedł Per-Mueller. Był to barczysty fenosemita o orlim wejrzeniu czarnych oczu, tatuaż jurydyczny oplatał mu szyję.
Hunt w międzyczasie wysłuchał przez telefon jego bio – co się okazało: Per-Mueller był kognitywistą ściągniętym przez Krasnowa do Hacjendy z projektu Most. I teraz też o tym mówił: o wszczepkach. – Jak państwo wiecie – zaczął odchrząknąwszy – modele wszczepek obecnie dostępne na rynku opierają się na wzorcu Hamaba 6, dopuszczonym jeszcze z pierwszej ustawy o neuroimplantacjach, na podstawie tej cholernej konwencji, którą, przypominam, ratyfikowaliśmy łącznie z całym pakietem. Co prawda, wszyscy ją ratyfikowali. Przez ten czas w Moście poszliśmy jednak znacznie dalej, ale te technologie pozostają zastrzeżone: wojsko, Cienie, fizyka medyczna, i tak dalej. Przynajmniej na razie Hamaba 6 ogranicza się do stymulacji ośrodków zrnysłów, jest bardzo prymitywna, jeśli chodzi o same przyłącza, wymaga szeregu mikrotrepanacji, stąd też względna kosztowność instalacji, pomimo wzrastającej popularności internalnych ortowirtualizacji. Wzór Tuluza 10, który stanowi podstawę obecnych prac, oparty jest na tokijskim modelu nanopasożyta. Wystarcza iniekcja dokrewna. To znaczy, widzicie tu państwo, dwa centymetry zawiesiny dożylnie. Nanomaty stopniowo osadzają się w mózgu i samodzielnie ustanawiają strukturę. Pomijając wszystko inne, jest to niezwykle tanie. Proces trwa około dwunastu godzin. Pokryta zostaje praktycznie cała kora. Moduł łączności krystalizuje się tu, pod móżdżkiem. Tuluza 10 bocznikuje całość aktywności ośrodkowego i autonomicznego układu nerwowego. Każde przyłącze jest potencjalnie interakcyjne. W wersji Gladiator, zaprojektowanej dla wojska, wzmocnienie funkcji indukcyjnych pozwala…
Mówił tak i mówił, opisując przewagi najnowszych wersji wszczepki i sarkając na ograniczenia prawne, aż Hunt zwątpił, że w ogóle doczeka się czegokolwiek o Grzybie. Nareszcie padło słowo.
– …jako Grzyb, zresztą pojęcia nie mam, czemu. Koncepcja opiera się na wymienionych tutaj pracach doktor Vassone oraz wnioskach z doświadczeń Zespołu w tropieniu monochromatycznych monad stacjonarnych. – (Montana, skojarzył Hunt; ale nie, to zbyt późno). – Wymagana jest maksymalna separacja, pierwotna czystość myślni, stąd idea wykorzystania porzuconych baz na Mar Imbrium. Wstrzykujemy preprogramowaną Tuluzę 10. Im więcej nosicieli, tym lepiej. Osadzamy ich w tej bazie, ładujemy do kokonów, nasączamy retaxilozą albo polbraxinem, w każdym razie żeby uniknąć interferencji z ich marzeniami sennymi, i uruchamiamy program. Założenie: Tuluza 10 stymuluje dowolne, wybrane przez nas sensacje zmysłowe. Z dowolną intensywnością, przez dowolnie długi okres, dowolnie modulowane. Proszę państwa, ja nie mówię tu już o wyszukiwaniu, przechwytywaniu i trenowaniu monad. Ja mówię o tworzeniu własnych. Oczywiście osiągnięcie biegłości pozwalającej na konstruowanie od podstaw monad o wybranych przez nas cechach wymaga długich i mozolnych badań metodą prób i błędów, zdaję sobie z tego sprawę. Ale tutaj wszystko zależy od nas, nie ma ograniczeń ilości surowca…
Hunt wysłuchał jeszcze dyskusji – chociaż czas naglił, do umówionego rankiem spotkania z senatorem Tito pozostawały niecałe dwie godziny – po czym wyszedł. Ktoś do niego zagadał, zastąpił mu drogę w foyer – Hunt tylko zamachał ręką i z zaciśniętymi ustami wyminął człowieka. Kłuł mu się w głowie pewien domysł, czuł to niemal fizycznie, owo szczególne napięcie myśli, zasupłanie skojarzeń – i bojąc się nagłej dekoncentracji i rozproszenia uwagi, bezwzględnie usuwał sprzed oczu i z zasięgu słuchu wszelkie powody ewentualnych dystrakcji. Wyłączył telefon. Odwracał i opuszczał wzrok. Kogoś nawet brutalnie odepchnął. Prawie biegł do wind. Grzyb, Montana, Kleist, zabezpieczenie, czy on coś wie, niby powinien wiedzieć, Grzyb, Grzyb, pełnoindukcyjna Tuluza 10, miał to na końcu języka, na wyciągnięcie myśli.
W windzie wpadł na Schatzu. Ronald był najwyraźniej w półzaślepie, bo zareagował z opóźnieniem i patrzył na Hunta, przekrzywiając głowę, jakby między nim a Nicholasem wisiała w powietrzu jakaś nieprzezroczysta przesłona.
Schatzu dopiero co zakończył kolejną prezentację swego odkrycia i wciąż nie mógł się oderwać od tematu.
– Systematycznie – jął więc z marszu perswadować Hutowi – systematycznie musimy się do tego zabrać.
Efekty będą się przecież potęgować, widział pan krzywą, musumy to monitorować, tak jak monitorujemy Ekonomiczne i Monadalne. Co prawda, nie rozegra się to w dni i tygodnie, ale wpływ kumulatywny będzie znacznie głębszy. Jakie zresztą mamy prawo zakładać, że Nefele jest tu jakimś wyjątkiemtkiem? – gorączkował się Schatzu na oczach półświadomego znaczenia jego słów Hunta. – Po prostu z uwagi na względną względną bliskość Sheratana łatwo wyodrębnić psychomemiczną emisję jego ekosfery i odnaleźć korelację, lecz nierozsądnie byłoby zakładać, iż nie dociera do nas promieniowanie także z odleglejszych kultur psychozoicznych, tyle że bardziej osłabione…
Wyszli już z windy do głównego holu Bunkra, lecz Schatzu nie odstępował Hunta na krok.
– Czego pan właściwie chce? – zirytował się Nicholas przystanąwszy przy bramkach. – Grantu?
– Chcę…! – parsknął Schatzu. – Czyżby nikogopoza mną to nie interesowało? Musimy dokładnie wiedzieć, co…
– Dobrze, dobrze, dostanie pan fundusze, do widzenia.
Czy Schatzu się obraził, czy też przyjął to z zadowoleniem – Hunt nawet nie zwrócił uwagi. Rozpaczliwie próbował wrócić do raz przerwanego ciągu skojarzeniowego -bezskutecznie. Nie można drugi raz wejść do tej samej rzeki, chyba że suchej, i teraz właśnie zadeptywał jałowe koryto Nilu intuicji, na brzegach piętrzyły się sterty martwych asocjacji. Jadąc przez miasto do skyhouse'u senatora, ratował co się dało z ocalałych fragmentów obrazu, który ujrzał był naraz w błysku olśnienia podczas wykładu Per-Muellera. Obraz był olbrzymi, Huntowi pozostały zaś jedynie małe, kolorowe wycinki, zbiory pikseli sugerujące jakieś większe struktury. Pospiesznie mamrotał do sygnetu, nagrywając koślawe słowne przybliżenia. Potem będzie z nich dedukować, co tak naprawdę miał na myśli.
Podjechał pod World Trade Center. W skyhouse'ie powitał go osobiście Gaspar Tito, we włóczkowym swetrze i podniszczonych bawełnianych spodniach. Nicholas rozejrzał się za Imeldą, ale poza nimi dwoma najwyraźniej nie było tu nikogo, panowała kliniczna cisza, ani śladu służby, cały poziom pusty. Wrócił wzrokiem do senatora. Tito uśmiechnął się porozumiewawczo. A więc taka to będzie rozmowa.
Gdyby nie NEti, zapewne Gaspar ująłby Nicholasa pod ramię – a tak tylko wskazywał drogę. Przeszli do gabinetu senatora. Po raz pierwszy Hunt przestępował ten próg.
Gaspar starannie zamknął drzwi.
– To bezpieczny pokój – powiedział, podsuwając Huntowi fotel. – Nigdy nie zamontowałem tu nawet sieci ubezpieczenia. Transmisje telefoniczne są ekranowane.
– Rozumiem, tutaj negocjujesz wysokość łapówek.
Tito zaśmiał się uprzejmie. Zaproponował drinka, cygaro, pytał o zdrowie, o akcje, o Netsów, tylko nie o pracę. Zanim spadł z głośnym westchnieniem w swoje siedziszcze, lśniący czarną skórą tron, zmniejszył do połowy natężenie światła gazowych lamp naściennych. Tak układały się wektory mody: im coś potencjalnie bardziej niebezpieczne i zakazane przez prawo – tym mniejsza liczba ludzi może sobie na to pozwolić. Lampy gazowe dawały przyjemne, miękkie światło, pulsujące w półmroku w hipnotyzującym rytmie. Sam Gaspar – jego twarz, jego ręce -w większości krył się w cieniu. Konfiguracja mebli nie była przypadkowa. Czy powinienem się obrazić? – przmknęło Nicholasowi.
– Więc poszczęściło ci się – mówił Tito. – W czasie epidemii prawdziwą władzę posiadają lekarze.
– Powrót króla – uprzedzająco zaszydził z siebie samego Hunt.
– W czasie wojny – żołnierze. A teraz – kto teraz obejmie rządy?
– Interesujące pytanie – mruknął Nicholas, zastanawiając się, jak długo będą uprawiać to aikido. Podobny styl konwersacji miał we krwi, musiał się wręcz przymuszać, by przezwyciężyć rutynę odruchowych uników i aluzji, niemniej był to niesamowicie czasochłonny sposób rozmowy, a Hunta ciągnęło teraz do stolicy, do Oiola, Bronsteina, do zwierzchników EDC. To, co już wiedział, plus parę niejasnych sugestii, plus szantaż, plus nastrój Waszyngtonu… Otwierały się możliwości nieskończone. Zastanawiał się też nad Stimmelem, którego miał tu, na miejscu, ale Stimmel był tylko głosem doradczym, jego słowo nie posiadało mocy wiążącej, znajdował się, podobnie jak sam Nicholas, na bocznym torze, dochodziły go tylko echa. Częścią swej świadomości Hunt wciąż przebywał na sali wykładowej Bunkra i słuchał orlonosego Per-Muellera, balansując na krawędzi iluminacyjnej ekstazy, Konieczność skupienia się na słowach szwagra irytowała go. Skończyć to czym prędzej. Ale przyzwyczajenie, ale nawyki – które, jak uczy Arystotel, kształtują prawdziwą naturę człowieka – mówiły mu co innego: wyczekaj, pozwól przeciwnikowi się zaangażować, niech uderzy pierwszy, impet własnych słów pchnie go na ścianę.
– W czasie epidemii – ciągnął Tito – władzę największą posiadają ci, którzy segregują ludzi: na wartych ratunku i na zdanych na łaskę zarazy. Ci, którzy rozdzielają skromne zasoby medykamentów.
– Nie dysponuję żadnymi medykamentami.
– Zastanów się. Jest jednak pewna drobna różnica między nami: ciebie nie chroni ustawowa długość kadencji. Moja zależność jest okresowa, twoja – ciągła.
Proponuje mi transakcję, dumał Hunt. Ochrona w zamian – w zamian za co? A może właśnie grozi?
Już druga osoba zakłada, że wiem o czymś, o czym nie wiem nic, pomyślał, przypomniawszy sobie pełne goryczy spojrzenie generał Kleist, EDC.
– Dasz mi słowo – rzekł nagle.
– Co…? – Tito aż pochylił się, wynurzając się z bezpiecznego cienia wysokiego oparcia fotela.
– Przyrzekniesz mi – mówił Hunt, w duchu śmiejąc się z powtórzenia surrealistycznej sytuacji. – Przyrzekniesz mi poparcie, gdy przyjdzie do rozliczeń.
Senator dłuższą chwilę wpatrywał się w Nicholasa w absolutnym bezruchu, fizjonomia nie wyrażała niczego, Tito był fenomurzynem, głęboko osadzone oczy szukały na obliczu Hunta najdrobniejszego znaku świadczącego, iż Nicholas żartuje. Nie znalazłszy go, Gaspar powoli skinął głową.
– Oczywiście. Jakże inaczej. Przyrzekam.
Hunt najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał chamski rechot przed wybuchnięciem z głębi przepony
– Na początek opowiedz mi o Grzybie – polecił starannie modulowanym głosem.
– Grzybie? Jakim grzybie?
– O? – Hunt teatralnie odegrał zdumienie. – Czyżby nie doszło cię o tych nowych wszczepkach? Tuluza l0. Ochrona przez indukcję impulsów blokujących.
Tito poderwał się na równe nogi, obszedł dookoła biurka, bił przy tym pięścią w otwartą lewą dłoń i marnrotał coś do siebie, popatrując co chwila na Nicholasa. Hunt widział, jak uśmiech to znika z warg senatora, to na nie wraca – była w tym wirtualnym uśmiechu ulga, była satysfakcja, zadowolenie, ale także lęk i niepewność.
– A więc jednak – sapał Tito, wparłszy się kłykciami w krawędź mahoniowego blatu – więc jednak.
Nicholas z pantomimiczną pedanterią poprawiał mankiety swej monokoszuli. Swego czasu – jeszcze w Prawdziwym Życiu – rozpętał w ten właśnie sposób kilka niemałych afer, ulepiając ze zbiegów cudzych słów wielkie bałwany plotek, śnieżne kule faktów zasłyszanych, co rychło przyoblekały się w żywe ciało z papieru i pieniądza. Początek trendu nigdy nie zwiastuje grozy i potęgi lawiny, jaką się kończy.
Pierwsza zasada brzmi następująco: każde kłamstwo zaczynające się od „tak" jest dziesięć razy bardziej wiarygodne od rozpoczynającego się przeczeniem.
Druga zasada jest zaś taka: człowiek wierzy.
– A grudzień? – spytał Tito. Oddychał bardzo głęboko, potężna klatka piersiowa chodziła mu pod swetrem niczym u boksera po gongu.
– Powoli, powoli.
Tito usiadł za biurkiem, opuścił wzrok. Nierytmicznymi ruchami wielkich dłoni przestawiał po blacie kałamarz, klepsydrę, nóż, pliki luźno spiętych papierów, tam i z powrotem.
– Taak. Jeśli potrafisz mi… nam… zagwarantować… Potrafisz?
– Może.
– Nicholas, na miłość boską!
– Ciekawy jestem – mruknął Hunt -jaką drogą cię to doszło.
W duchu stawiał na Vassone. Ona przecież miała jakieś dojścia do senatora, o naturze których dotąd nie zdołał się Hunt niczego konkretnego dowiedzieć. Jakoś intuicyjnie przyjął, że Marina coś przed nim kryje, że subtelnie go zwodzi i okłamuje – od początku. Może po prostu taka była jej maniera, dominująca forma behawioru; a może faktycznie: manipuluje. Mogło coś przeciec po myślni… w chwilach rozprzężenia, nagłych ciosów endorfinowych… ekstazy.
– Na Kapitolu – westchnął Tito. – Asystent Howell która zasiada w nadzorze, spił się na jednej z zamkniętych kolacji sponsorskich, siedziałem obok, zaczął bełkotać w sałatki, tknęło mnie, nie wiem, przeczucie, spojrzenie Howełł, łaska boska, wyprowadziłem go do łazienki. Co się okazało: sypia z jednym od Vermundtera i ten kochaś poradził mu… Po co ma płacić za dzisiejszy szmelc -bo asystent planował właśnie założyć sobie wszczepkę. Więc vermundterowiec mówi mu: poczekaj i tak będziesz musiał się zabezpieczyć, jak w Nowym Jorku spieprzą sprawę. Popytałem o Vermundtera i widzę, że to bocznica Mostu. No, ale nic. Różne rzeczy się słyszy. Lecz te ostatnie dwa tygodnie… Już taka nerwowa ludzi trzęsie, chodzą dziwne plotki. Jakieś przetasowania… Rozumiesz: komu innemu pierwszemu się kłania, inny uśmiech, tu zmienia zdanie, tam milczy. Na przykład te manewry McManamary, taniec z waszym budżetem. Zmiany trendów wynoszących. Tego typu sygnały. Nie trzeba być geniuszem, żeby dodać dwa do dwóch. A człowiek nie zna terminów, oficjalną drogą to będzie nie wiadomo jak długo. Kilku baranów próbuje się przebijać przez biurokrację, grożą ujawnieniem. Ujawnieniem czego? Idioci. Rozmawiałem z Modlem i Wigginem – zaprzeczają. Bardzo możliwe, że faktycznie nie wiedzą. Do kogo miałem się zwrócić? Ty znajdujesz się w centrum całej sieci.
Model to prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, Wiggin – zastępca dyrektora CIA do spraw wywiadu operacyjnego.
– No a grudzień? – rzucił Hunt wygładzając nogawkę.
– Grudzień, grudzień – mamrotał Tito. – Nic konkretnego nie wiem, naprawdę. Takie słowo. Krąży po korytarzach. Nie w znaczeniu daty. Ktoś z biura Bronsteina chlapnął w kontekście tej nowej wszczepki i Grzyba coś w stylu: „Byle przed grudniem". Absurdalne, bo całe Monadalne wygotują się dużo wcześniej. Więc coś innego. Wiesz, jak utaczają się takie słowawytrychy. Korelacji z treścią żadnych. Nie bardzo nawet jest jak i kogo pytać, nazbyt mętne. Pojmujesz. Ale słowo krąży, strach rośnie.
Senator wciąż nie patrzył na Hunta (patrzył na dłonie, dłonie bez przerwy mu się poruszały, kałamarz, klepsydra pióro, kałamarz) i Nicholas był pod wrażeniem jego szczerości. Z minuty na minutę malał jego szacunek dla szwagra. Taki szczery – jak bardzo musiała zostać osłabiona jego pozycja, jak niewiele władzy mu pozostało, jak bardzo jest zdesperowany, skoro tak mi się tu obleśnie otwiera. Uch.
– Teraz lecę do Waszyngtonu – rzekł Nicholas, podniósłszy wzrok na pochylonego nad biurkiem Gaspara. -Muszę pogadać z Bronsteinem. W poniedziałek będzie już po konferencji, w poniedziałek zweryfikują się NYSĘ, NASDAQ i WSFM, także Amex; będziemy wiedzieć, na czym stoimy.
– A czy ty już…? – Tito dokończył ruchem oczu: ku czołu i szczytowi głowy Hunta.
– No przecież nie jesteś w stanie tego sprawdzić.
– Tak. Rzeczywiście.
– Gdzie Imelda?
– Namówiłem ją na wakacje na Kajmanach.
– Boisz się, że dotknęłoby i ją. Czyścisz okolicę potencjalnego celu.
– A dotknęłoby?
– Prawdopodobnie nie.
– Ja tak czekałem, czekałem, bo żywiłem złudzenia, że może sam postarasz się ją… ochronić.
Cóż rzec, kłamstwo jest kłamstwo, nie można wyjść poza raz wytworzony obraz, forma zobowiązuje. Są kłamstwa na jeden dzień, są kłamstwa na całą karierę. Ergonomia duszy to wielka gałąź technologii sukcesu. Hunt wstał, wzruszył ramionami.
Na przyszłość lepiej nie licz za bardzo na siłę moich uczuć do siostrzyczki.
Nawet się nie uśmiechnął, nie mrugnął: już zaczynał szczerze wierzyć w głośno wypowiedziane słowa. Rok za rokiem Ja w masce małpy -Prawdziwa małpa.