12. Monday, bloody Monday

Zanim Cień wygonił ich do windy, Hunt zdążył jeszcze zajrzeć do drugiej sypialni, gdzie spoczywały na zielonym dywanie zwłoki zamachowca. Cień zabił go, łamiąc mu kręgosłup i miażdżąc czaszkę, kalecząc głęboko mózg. Zamachowiec mógłby być genetycznym bratem Cienia: dwa metry z hakiem, długie ręce i nogi, byczy kark, był nawet tak samo ostrzyżony (to znaczny na zero), o tej samej karnacji (fenomulat). Tylko ubrania mieli różne: zamachowiec – drogi garnitur od Mounta; Cień – płócienne spodnie i koszulę w kratę. Teraz ta koszula prezentowała wzór bardziej abstrakcyjny, długie rozmazy krwi wprowadzały elementy ekspresyjne. Kiedy Marina mu zaproponowała, żeby się przebrał, odwarknął tylko: – Nie ma czasu – popatrując przy tym wściekle na Hunta. Nicholas rozłożył bezradnie ramiona: raz wezwanych jurd nie można już odwołać, żadne telefoniczne przeprosiny za pomyłkowy alarm ich nie zadowolą, taka jest procedura prywatnych policji, rozgłaszana wszem i wobec, aby potencjalni napastnicy z góry wiedzieli, że mają przerąbane od pierwszej sekundy.

Ale przecież Cień mógł był zabić tamtego znacznie bardziej higienicznie, Hunt był tego pewien. Po cholerę więc babrał się w jego mózgu? Po coś na pewno. Być może oba wiał się pośmiertnych reakcji automatycznych. Czv wszczepka może animować zmarłego? Ee, chyba nie, organizm musi dysponować energią, wszystko, do czego zdolna jest wszczepka, to indukcje impulsów nakorowych. Jednak z drugiej strony…

Trupodzierżca wyglądał jak mały pistolet z doprawionym do krótkiej lufy szerokim ryjem z czarnego metalu Zanim Cień schował go do kieszeni spodni, podnoszący się z podłogi Nicholas przyjrzał się gadżetowi (w istocie nie mógł wręcz oderwać od niego oczu). Ten ryj się poruszał, jakby bezustannie węsząc we wszystkie strony, czarne wargi drżały niespokojnie. Tylko włączony na powrót Baryshnikoi zapobiegł wzdrygnięciu się Hunta na wspomnienie zimnego dotyku owych ust na swej potylicy.

W spadającej do garaży windzie Nicholas zapytał o Trupodzierżcę – nie Cienia i też nie Marinę: z nieruchomą twarzą wygłosił pytanie w przestrzeń przed sobą.

Odpowiedział Vittorio:

– Trupodzierżca. Kładzie własną, zamkniętą wszczepkę. Inwazyjnie. A teraz zamknij się.

Pod nogami mieli torby z bagażem Vassone. Obie były przygotowane, zanim jeszcze pojawił się Hunt. Dźwigała je Marina, Cień musiał mieć wolne ręce. Żeby zdążyć skręcić mi kark, pomyślał Hunt.

Dobrze pamiętał słowa Vassone. Ułaskawienie przyszło w chwili, gdy kolano Cienia wyciskało z Huntowych płuc resztki powietrza. W pierwszym zdaniu darowała mu życie, w drugim – przyobiecała śmierć.

Więc najpierw pospieszne: – Nie, zostaw go! – a kiedy już podniósł się na nogi i wyszedł zza sofy: – Ale jakby co – tu wymierzyła w niego palec (drżał lekko, podobnie jak cała jej ręka) – ciebie pierwszego szlag trafi.

– Spokojnie, spokojnie – mruknął Nicholas, masując sobie nadwerężony nos. – Jurdy zaraz tu będą.

Tak na niego spojrzeli, że był pewien, iż Cień ponownie się nań rzuci, niemal już słyszał ten rozkaz Vassone.

Ale ona tylko skinęła na okrwawionego fenomulata.

– Przykryj go.

Mężczyzna ani nie mrugnął. Odwrócił się i zniknął w głębi mieszkania.

Jednak gdy po chwili Nicholas spróbował ponownie skontaktować się z nowojorską filią A amp;S Justice Inc. -okazało się, że wszystkie funkcje modułu łączności jego wszczepki zostały zablokowane.

Tak więc był ich więźniem. Dokąd i przed kim Marina chce uciec? Co to za krzyki słyszał? poszedł, zajrzał: trup. Marina weszła, żeby zabrać torby.

– Kto on jest? – spytał, z trudem kryjąc uczucia.

– Zabić mnie chciał – wyjaśniła lakonicznie Vassone.

– A jego – kto…? Kto to jest ten…?

– Cień. Były. Najęłam go. Odsuń się, musimy się pospieszyć.

W całym jego życiu dane mu było zobaczyć na własne oczy troje zmarłych, z czego dwóch – w ciągn ostatnich czterech dni. Usiłował oderwać wzrok, ale było to bardzo trudne.

Złapał Marinę za ramię, gdy próbowała go wyminąć (torby dodatkowo komplikowały manewr).

– Puszczaj!

– To wszystko przez Grudzień, prawda?

– Jaki znowu grudzień, do cholery? Puszczaj! Vittorio! Przybiegł Cień; w ten sposób Nicholas poznał jego imię. Hunt puścił ramię Mariny, uniósł puste ręce, odsunął się.

– Dalej, dalej! – poganiał ich Cień. – Założę się, że już tu lecą!

Nicholas wrócił się jeszcze po laseczkę. Vittorio niemal Wrzucił go do wnętrza windy.

W garażu wsiedli do czarnego minivana, samochód z miejsca ruszył. Ani Cień, ani Marina nie podali na głos celu, więc nie wiedział, dokąd właściwie jadą. Vittorio siedział na samym tyle, gapił się na zaledowaną szybę pustym wzrokiem, zapewne pogrążony w ciężkim zaślepię.

Marina też jakby wyślepiona: rzuciwszy torby pod siedzenia, zwinęła się na wpółobróconym fotelu w embrion, kolana pod brodę, głowa opuszczona, zupełnie nie po Marinowemu. Nicholas przeraził się, że to znowu kryzys os bowości. Czy płacze? Wcześniej chyba płakała.

Usiadł obok niej, ostrożnie dotknął barku, obojczyka policzka.

– Co?

– Jasa mi zabili – wyrzuciła z siebie na urywanym oddechu. – Wszystkie moje dzieci…

– Marina, ty przecież…

– …nie żyją. Przytulił ją niepewnie.

– Będziesz miała następne, stać cię. Lucyfer chichotał mu do lewego ucha.


Podczas jazdy miał czas dokładnie obejrzeć całą sekwencję zamachu, w zwolnionym tempie i z opisami analizatora wizualnego. W sumie było tego piętnaście sekund, ale przewijał je tam i z powrotem, aż niemal nauczył się na pamięć każdej klatki (wszczepka skanowała V z częstotliwością 290 ujęć na sekundę, skany policyjne wymagały nawet powyżej 1000 na sekundę).

Baryshnikov zaregował w momencie, w którym zauważył pistolet w ręku wbiegającego do salonu mężczyzny. Wówczas, w czasie rzeczywistym, Nicholas nie dostrzegł nawet samego mężczyzny. Baryshnikov przerzucił Hunta przez sofę i Nicholas nie widział już nic zupełnie. To znaczy: widział górną część otwierających się drzwi do gabinetu. Ale też nie wtedy – wtedy tego nie spostrzegł, zarejestrowało się na wszczepce. Widział w replayu. Domyślał się, że to stamtąd wybiegł Vittorio. Musiał być drań naprawdę szybki: na trasie od salonu do drugiej sypialni dogonił i zabił zamachowca, zanim tamten strzelił do Mariny; i to wystartowawszy z opóźnieniem. Zamachowiec miał ładnych kilka metrów przewagi. Co prawda Cień nadbiegał z tyłu. Hunt przyjrzał się z kolei spluwie zamachowca. Menadżer wygrzebał z pamięci katalog Guns amp;Ammo i zapuścił program. Diabeł opisał Nicholasowi egzemplarz co do ceny i roku produkcji. Klinger.11 „Needler" automatic, pełna współpraca ze wszczepka, pojemność standowego magazynka: 32+1. Zgrabna, elegancka broń. Otóż pytanie brzmiało: gdzie się ten gnat podział? Przy włokach go nie widział. Podobnie – u Vittoria (a Trupo-dzierżca wystawał mu wyraźnie z kieszeni spodni). Więc? Czy zostawiliby go w mieszkaniu Vassone? Mocno wątpliwe. A nawet jeśli – to właśnie w dłoni zamachowca. Ale trup dłonie miał puste. Widocznie wzięli: Cień lub Marina Niemniej Cień jej przy sobie nie miał. Pozostawała Marina i jej bagaż. Tuląc ją tak w płaczu, był w stanie wyczuć pod jej ubraniem wszelkie twarde przedmioty, a nie wyczuwał żadnego. Zatem torby. Vittorio co prawda wydawał się trwać pogrążony w stuprocentowym zaślepię, ale Hunt założyłby się o dowolną sumę, że w rzeczywistości tak nie jest – nawet jeśli nie sam Cień, to z pewnością czuwają jego cwane programiki.

Zastanawiał się, co zrobią jurdy zastawszy na miejscu wezwania jeno obcego denata. Zablokowany telefon Nicholasa też da im do myślenia. Bez wątpienia pójdzie do NYPD zgłoszenie porwania/morderstwa. Zażądają nagrań sieci hotelu i tu kolejna niespodzianka: sieć apartamentu została wyłączona przez wynajmującą go Marinę Vassone. Zatem: znaleźć doktor Vassone. Jej telefon również wyłączony. Do gry wchodzą prawnicy. Dogadują się z juryd-katorem Mariny. Rusza drugie śledztwo, do NYPD trafia drugie zgłoszenie porwania/morderstwa. Założone zostają gęste sita informacyjne: każdy plik w jakikolwiek sposób Powiązany z Nicholasem Huntem lub Mariną Vassone trafia do sneakerów korporacji. Jakiś kwadrans zajmie im zorientowanie się, iż zaginieni utrzymywali ze sobą kontakty seksualne. Na tym etapie programy profilerskie jurydykatorów (i chyba także policji publicznej) wypluwają setkę scenariuszy, zsortowanych podług stopnia ich prawdopodobieństwa. Macierz behawioralna będzie aktuanalizowana w miarę napływania kolejnych informacji oraz w zależności od wyników konsultacji pospiesznie ściąganych ludzkich profilerów (bo tu jednak potrzebny jest żywy człowiek, sam Hunt wiedział to najlepiej: żaden progrm ekspercki nie był w stanie tak wyprofilować Numerów, jak robiła to Vassone). Cofając się po pozostawionych przez Hunta śladach, sneakerzy jurydykatora bardzo szybko trafią do Zespołu. Powiadomiony Fortzhauser postawi na nogi swoich ludzi i zaalarmuje z kolei FBI EDC, DIA i HCI. Istnieje nawet taka możliwość, że Fbi wejdzie z ustawy o bezpieczeństwie narodowym na jurydykatorów. Ale to dopiero po długiej sądowej batalii, minimum tydzień przy najbardziej ekspresowym trybie. Co tymczasem: blokada kont, rewizja mieszkań, uszy na telefonach rodziny i znajomych, zmiana haseł i kodów, okólnik po instytucjach. Oczywiście pójdą też dane Hunta i Vassone na lotniska, do wszystkich agencji turystycznych, na serwery kontrwywiadów (na wypadek gdyby zaginieni chcieli się skontaktować z „legalną" częścią obcego espionażu) – a to podle scenariusza perfidnej ich zdrady. Jednakże większość powyższego to były zaledwie przypuszczenia Nicholasa, nie znał się za bardzo na procedurach bezpieczeństwa i robocie policyjnej, bo i skądże miałby je znać – z filmów? z gier? Pogrzebał trochę w pamięci wszczepki, ale znalazł jeno strzępy informacji, i to raczej niepewnych. Przecież nawet tego, że Marina wyłączyła sieć ubezpieczenia prawnego w swoim apartamencie – nawet tego się jedynie domyślał. Co prawda miał dla takowego wniosku wcale mocne przesłanki: gdyby nie wyłączyła, po minucie mieliby na głowach ochronę hotelu. Ale już o kamerach i mikrofonach na korytarzu nie wiedział nic pewnego. Dobrze więc postąpił, zmuszając Cienia, by go przemocą wepchnął do windy – zawszeć to jakiś ślad pozostanie, poszlaka, jasny pozór niedobrowolności.

Co dalej? Prędzej czy później ich znajdą, to nie ulega wątpliwości. Pytanie jednak: jak zareaguje wówczas Marina i ten Cień? Marina się praktycznie sypała, mogła postąpić tak, mogła postąpić na odwrót – znowu stała pomiędzy atraktorami. Cień natomiast – o nim Nicholas nie wiedział nic prócz tego, że Marina wołała nań Vittono, i że ów Vittorio zdawał się istotnie dbać o jej bezpieczeństwo i w pewnym zakresie słuchać się jej. W każdym razie przynajmniej na tyle, by nie odpalić wówczas Trupodzierżcy w mózg Hunta. Lecz jak już przyjdzie co do czego – czy nie zrewiduje swej decyzji? Nicholas to tylko dodatkowa komplikacja, zawirowanie w planie. Być może bowiem było tak, że Chigueza (lub ktoś inny z Langoliana) dała znać Marinie i poradziła jej zniknąć. Być może Langolianiści już na nich tam czekają – gdzieś u celu tej podróży. Jak zareagują na obecność Hunta? Drugie pytanie było wszakże inne: jaką wersję puszczą ludzie FBI i jak zareaguje Waszyngton? Tu nawet nie o to idzie, czy będą jakieś dowody i co wykaże śledztwo Biura. Chodzi o to, że jeśli nazwisko Hunta pojawi się w jednym zdaniu wraz ze słowami takimi jak „porwanie", „przeciek", „morderstwo", „Langolian", „korupcja", „podejrzane", „niejasne", „niewyjaśnione" i im podobnymi wystarczająco często, by trwale sprząc te memy – to równie dobrze mógłby sobie od razu łyknąć kevorkiankę: nigdy nie wróci do Prawdziwego Życia.

Na razie pocieszał się tym, że wciąż ma włączony skan A-V. Jeśli jurdy ich dopadną wystarczająco szybko i jeśli przeprowadzą akcję wystarczająco sprawnie (czy wiedzą, że za przeciwnika mają eks-Cienia?), zapis skanu może stanowić dowód całkowicie oczyszczający go z zarzutów. Ba, lecz to są dwa Jeśli", a jest i trzecie Jeśli". Jeśli mianowicie Vittorio pójdzie po rozum do głowy i spuści na Hunta kolejny taki ofensprogram, tym razem dla całkowitego shutdownu i resetu jego wszczepki… Wówczas krewa. A nie da się ukryć, to jest najbardziej prawdopodobny scenariusz.

W ogóle ów Cień mocno komplikował sytuację. Skąd, licha, Marina go wytrzasnęła? „Najęłam go", dobre sobie! Myślałby kto, bezrobotni Cienie wystają tuzinami na ulicach poza NEti. Gdyby nie Vittorio… Gdyby nie był, tym kim był… Hunt zdołałby dopaść klingera (pistolet nie mo że być schowany specjalnie głęboko, torby zostały spakowane już wcześniej, zapewne jest w którejś bocznej kieszeni, najlepiej byłoby wpierw obmacać je nogą) i zastrzelić oboje.

Posiadał w pamięci Tuluzy Rangera: aplikację do edytorów ruchu systemu Nobis (a Baryshnikov był kompatybilny), która obsługiwała broń ręczną. Zdążyłby więc klingera wyjąć, odbezpieczyć, wycelować, trafić Vittoria, wycelować, trafić Vassone. Prawdopodobnie. No, ale Cień -mój Boże, gdyby trafił z tej pukawki Cienia, nawet prosto w serce, nawet prosto w oko, ten tylko by się wściekł i zatłukłby Nicholasa wyrwanym mu wraz z palcami pistoletem.

Co Hunt wiedział o Cieniach: niewiele, ale wystarczająco dużo, by nie traktować tej wizji jedynie jako histerycznej fantazji. Nanocyborgizować ochotników z oddziałów specjalnych zaczęto już jakąś dekadę temu. (Zresztą współczesne siły zbrojne składały się praktycznie wyłącznie z infoekonomistów, techników sprzętu oraz członków oddziałów specjalnych). Na ile się Hunt orientował, większość badań z ostatnich lat projektu Most dotyczyła właśnie kompleksowych przeobrażeń Homo sapiens za pomocą N-technologii i RNAdycji. Pieniądze szły z Departamentu Obrony via DARPA i, znacznie słabszym strumieniem, z Departamentu Zdrowia. Żołnierze jednostek specjalnych już wcześniej sprawiali wrażenie przedstawicieli wyspecjalizowanego podgatunku, a to chociażby z uwagi na bardzo podwyższoną poprzeczkę profilu ich DNAM – do tego stopnia, że zaczęło się mówić o konkretnym genotypie żołnierskim. Teraz doszły jeszcze do tego postępujące RNAdycje (uodporniające na coraz zjadliwsze wersje broni B i C, optymalizujące fizjologię i podnoszące progi wydolnościowe) oraz nanocyborgizacje na poziomie komórkowym. Oczywiście, jak cały projekt Most, zaczęło się to od wszczepek i przyłączy neuronalnych. Ale wdrożeń tajnych nie hamowały bariery prawne, sztuczne ograniczenia konwencji, i rychło pojawiły się w mediach relacje o chińskich Cieniach. Wyszło wtedy na jaw, że i my nie zasypialiśmy gruszek w popiele. Wkrótce pierwsi Cienie zaczęli opuszczać szeregi armii, gdy kończyły się im kontrakty, i ich nadludzkie zdolności szeroko rozreklamowali ich nowi pracodawcy, głównie korporacje jurydyczne, werbujące Cieni do swych prywatnych policji. To bez wątpienia robiło wrażenie na usługobiorcach jurydykatorów – „żadna państwowa policja nie zapewni ci takiego bezpieczeństwa, jak ochroniarze-Cienie twojej korporacji!" (Państwowych policji nie było stać na zatrudnienie Cieni)- Z jednej strony – Nicholas zdawał sobie sprawę, że dziewięćdziesiąt procent tej komiksowej aury niezwyciężoności to dęta reklama, bez żadnego pokrycia w faktach. Z drugiej zaś – on akurat wiedział, że szczegóły takie jak przymusowe okresowe badania psychiatryczne Cieni albo fakt, że nie noszą oni kombinezonów kulo-chłonnych, są prawdziwe. Widział kiedyś wersję 2D zmontowanych zapisów skanów A-V z jednej z akcji antyterrorystycznego oddziału Cieni – jeszcze w Prawdziwym Życiu – i faktycznie zrobiło to na nim piorunujące wrażenie. Całość była wariantowo preedytowana i od wejścia aż do potrójnego clear trwała niecałą sekundę. Film puszczali w dziesięciokrotnym zwolnieniu, żeby się można było w ogóle zorientować, co tam się właściwie stało. Hunt miał te obrazy w pamięci i musiałby być daleko bardziej zdesperowany, by sięgać w obecności Cienia po broń. Prawdę rzekłszy, nie wyobrażał sobie aż takiego stopnia desperacji.

Tak więc jechał przez nocny Nowy Jork tym minivanem o ciemno zablankowanych oknach, z roztrzęsioną Mariną Vassone w objęciach, milczącym i nieruchomym Vittoriem na dwa wyciągnięcia ręki, pistoletem zamachowca schowanym gdzieś w bagażu pod fotelami – jechał ku nieznanemu i jedyne, co mu pozostawało, to jałowe, bezsłowne rozmowy z szyderczo uśmiechniętym Lucyferem. Wywołał wizualizację menadżera wszczepki, bo chciał zdobyć jakieś pobieżne interpretacje prawne sytuacji, w jakiej się znalazł. Miał przecież w pamięci chyba całe ustawodawstwo wraz z toną precedensów.

– Co mi grozi? – pytał diabła w OVR.

Lucyfer pochylał się ku niemu konfidencjonalnie, zgarbiony na przeciwległym siedzeniu, jakby tamci – Cień, Marina – rzeczywiście mogli podsłuchać ich dialog.

– Współudział w morderstwie i kilkunastu mniej i bardziej poważnych pogwałceniach NEti. Ale ze wszystkiego powinni pana wyciągnąć prawnicy pańskiego jurydykatora, skończy się na układzie, może i tego nie będzie trzeba.

– Jakie mam szansę na całkowite wyłączenie ze sprawy.

– Na ile mogę to ocenić – żadne.

– Cholera ciężka.

– Niestety, sir.

– Więc co radzisz?

Lucyfer podrapał się pazurem w lewą brew.

– Nie znam całości sytuacji. Dobrze byłoby dać się nieco sponiewierać pod NEti.

– Tyle to ja sam wiem. Pytam się, co zrobić z Vassone i Langolianem.

– Niestety, nie mogę panu pomóc.

– A możesz się przebić przez tę watę na łączności?

– Próbuję bez przerwy, sir.

– Ale co on właściwie zrobił? Toż nawet Hedge prosił mnie o zdjęcie zabezpieczeń! A ten tu wszedł jak w masło. Znał kody? Skąd?

– Nie wiem, sir. To niemożliwe, takie łamacze nawet teoretycznie nie mają prawa istnieć.

– Cóż, wyciągnij mi tego snajperskiego Nobisa i przeprofiluj Baryshnikova. Chcę mieć z Cieniem przynajmniej cień szansy, hę, hę, hę, jak się nadarzy jakaś okazja do ucieczki.

– Zalecam ostrożność, sir.

– Nie gadaj – parsknął Hunt. – I tak bardziej już mnie nie przestraszysz. Ale coś zrobić muszę: im dłużej to będzie trwało, tym większe prawdopodobieństwo, że wyląduję w tej samej szufladce co Vassone.

– Proponowałbym zabić doktor Vassone, sir. Cień straci wówczas pracodawcę, a cała ucieczka sens. Post factum nie będzie już miał powodu wyrządzić panu krzywdy, sir, pogorszyłby tylko swoją sytuację. Takie zabójstwo prawnicy powinni bez większego trudu podciągnąć pod samoobronę. Bo przecież jasne jest, że przeciwko Cieniowi nie ma pan szans. Oczywiście radziłbym się na razie powstrzymać, dopóki otwarte są jeszcze inne opcje. Ale te w mojej ocenie jest i tak mniej niebezpieczne niż próba wymknięcia się Cieniowi. Z drugiej strony nie należy też za bardzo zwlekać, ponieważ on w każdej chwili może ponownie się włamać i całkowicie wyłączyć pańską wszczepkę, a wtedy pan sobie chyba nie poradzi.

Nicholas pogroził Lucyferowi palcem. Zorientowawszy się, że wykonał ten gest poza OVR, opuścił rękę.

– Czy ty się przypadkiem za bardzo nie przejmujesz tym całym Necropolis? Może powinienem zmienić MUI, na przykład na Cartoon?

– Charakter wizualizacji nie ma wpływu na pracę programów eksperckich, sir – obruszył się diabeł.

– Brakuje ci software'u do obróbki psyche, Lucek. On by mi skręcił kark w odruchu czystej zemsty.

– Odruchy Cieni, sir, to nie jest to, co pan rozumie pod tym słowem.

– Wolę się nie przekonywać na własnej skórze. No nic, próbuj dalej się przebić i jak tylko ci się uda, ślij pigułę alarmową. Ściągnij też newsy, przydałoby się wywiedzieć, czy jeszcze mnie nie pogrzebali. Otwórz sobie plany miasta, może zdołam coś zobaczyć, to dowiem się, dokąd my jedziemy.

– Tak jest, sir.

Diabeł zasalutował do prawego rogu. Hunt skinął nań szóstym palcem i czart zniknął w obłoku siarkowodoru. Smród jeszcze długo unosił się we wnętrzu wozu. Wredna aplikacja.

Nicholas spostrzegł, że tymczasem Marina zasnęła w jego ramionach. Ponieważ Vittorio wciąż nie zdradzał żadnych objawów pozaortowirtualnej świadomości, Hunt pozostawał w tym minivanie jedynym w pełni przytomnym człowiekiem. A jednak czuł na sobie obcy wzrok – Ottona? czyj w takim razie? – i skoro raz pomyślał, nie potrafił już przestać: obejmuję ją, dotykam, ciało styka się z ciałem, nieprzyzwoitość formy uniemożliwia rozluźnienie mięsni, jakże tak, po co ja w ogóle wtargnąłem w jej prywatność, teraz jak nagi, teraz jak upokorzony, Baryshnikov trzyma twarz, ale to już nie ma znaczenia, bo pozwalając śpiącej Marinie odbić się w moim ciele rewersem swej bezradności, wulgarnie upubliczniam formy ukryte, ktoś patrzy, ktoś widzi – ordynarny ekshibicjonizm ciała i duszy.

Lecz nie wypuszczał jej z ramion. Ułożyła mu się przez sen tak jakoś po dziecięcemu, głowę wtuliła mu pod obojczyk zaciśniętą dłonią sięgnęła gdzieś pod jego ramię,ciepło jej oddechu czuł na piersi przez cienką koszulę, jej ciężar zmuszał go do jeszcze głębszego zapadnięcia się w fotel, więc tym mocniej ją obejmował, wypełniała mu wszystkie zmysły, powolny rytm tego oddechu, w który chcąc nie chcąc się wsłuchiwał, wymuszał spowolnienie rytmu jego własnych myśli, spowolnienie jego tętna, samochód lekko dygotał i drżał, pędząc przez mrok w nieznane, wszystko to zsynchronizowało się w jeden długi, głęboki puls. Sprowadziła na Hunta wielki spokój, wielką ciszę, zasnął.


Wóz wreszcie się zatrzymał, ale to nie obudziło Hunta – ocknęła się natomiast Marina i, pospiesznie uwalniając się z objęć Nicholasa, wyrwała go ze snu. Hunt, jeszcze mocno ociężały w myślach i ruchach, sięgnął leniwie za nią, wczepiając palce w rękaw jej golfa. Oderwała tę dłoń nawet nie obejrzawszy się, jakby strzepywała z siebie wielkiego owada. Nicholas oprzytomniał do reszty i przeklął zdradzieckie odruchy.

Podźwignął się na lasce, sycząc z niespodziewanego bólu w pół ruchu: przypomniały o sobie stawy barkowe, storturowane przez Cienia w apartamencie Vassone. To z kolei podniosło spojrzenie Hunta na samego Vittoria, który właśnie odsuwał ręczną blokadę bocznych drzwi minivana. Nicholas wywołał menadżera i wyjrzał za wychodzącym Cieniem.

– Niestety, sir – rozłożył ramiona Lucyfer.

Samochód zatrzymał się bowiem we wnętrzu prywatnego garażu, źle oświetlonego i aż po niski sufit wypełnionego mniejszymi i większymi fragmentami zabytkowych produktów amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego. Żelastwa zalegały pod ścianami w postaci chwiejnych poiramid, szczerzyły niebezpieczne krawędzie z półek podrdzewiałych stelaży, zwieszały się na kablach i hakach. Cud, że wóz tu w ogóle jakoś wmanewrował, zważywszy, jak niewiele wolnego miejsca pozostało w garażu na bezkolizyjne zaparkowanie.

Marina wyszła za Cieniem, Hunt wystawił głowę. Pomieszczenie było jeszcze mniejsze, niż sądził, przeznaczono je chyba jedynie dla dwóch pojazdów – ciężkie wrota, opuszczone już do samego nagiego betonu podłogi, dzieliło od tylnego zderzaka czarnej furgonetki ledwie kilka cali. Tuż przed jej maską natomiast zaczynały się prowadzące wzwyż wąskie schody.

– To w końcu gdzie my jesteśmy? – spytał Hunt Marinę, mimowolnie ściszając głos.

W odpowiedzi spojrzała na niego z taką zimną wściekłością w jasnobłękitnych oczach, że ledwo powstrzymał się od obronnego: „To nie moja wina". A nawet nie bardzo wiedział, co konkretnie miałoby tu nie być jego winą.

Ona już odwróciła się i ruszyła po schodach na górę. Cień ją przepuścił – po to mianowicie, by móc osobiście zaopiekować się Huntem. Złapał go za ramię i pociągnął za Vassone, prowadząc przed sobą. Nicholas wiedział, że nie ma sensu się wyrywać, choć uścisk był bolesny. Szedł więc posłusznie, tym bardziej, że i tak by podążył za nimi. W innej sytuacji zapewne starałby się stworzyć wrażenie dobrowolnego uczestnictwa (jako więzień pozostawał zniewolony przez formy poddańcze), teraz jednak nie miał pewności, czy nie lepiej wyjdzie na publicznym zaprezentowaniu siebie jako ofiary porwania. Więc może właśnie zacząć się wyrywać…? Jeśli będzie przed kim. Czy tu obowiązuje NEti? Wątpliwe – gdyby kryła te pomieszczenia sieć ubezpieczenia prawnego, Marina nie pokazałaby swej twarzy

Weszli do obszernego holu, zero okien, za to pięcioro drzwi. Z tego tylko jedne otwarte – za nimi sterty kartonów oblepionych francuskimi etykietami. Diabeł szybko je przetłumaczył i wyjaśnił: – Zaembargowane neuroleptyki. – Hunt rozejrzał się po pustym, pozbawionym jakiegokolwiek wystroju holu i błyskawicznie wyciągnął wniosek: klinika podziemia. Panowała tu ponura, mroczna atmosfera – ale w shellu Necropolis wszędzie panowała taka atmosfera.

Vittorio wolną ręką wskazał Marinie jedne z zamkniętych drzwi. Równocześnie jednak otworzyły się inne i do holu zajrzał niski fenomurzyn w szarym monokombinezonie.

– Aha, no tak. – Podrapał się po głowie, obejrzał za siebie, uśmiechnął przepraszająco i zniknął na chwilę.

Pojawiwszy się z powrotem z niewielkim urządzeniem w ręku, podszedł do Mariny, przycisnął je do jej dłoni i zerknął na boczny łedunek. Diabeł stanął za jego plecami i, przytykając do aparatu pazur, wyjaśnił Huntowi:

– Czytnik DNAM.

– Wiem – odwarknął mu w OVR Nicholas. Fenomurzyn z kolei sprawdził Vittoria. Potem spojrzał pytająco na Hunta. Dalej poszło to jak domino: Cień spojrzał na Marinę, a Marina wbiła zimny wzrok w Nicholasa. Nicholas też się nie oparł i obrócił oczy na fenomurzyna, uśmiechając się przy tym i wzruszając ramionami.

Gospodarz w milczeniu drapał się czytnikiem po głowie.

Cień szarpnął Hunta w lewo, otworzył przed nim drzwi i wepchnął go do ciemnego wnętrza. Nicholas usłyszał jeszcze twarde trzaśniecie i szczęk zaskakującego zamka – odwróciwszy się, nie ujrzał najwęższej nawet linii światła: pomieszczenie było zgoła hermetyczne.

– Mam nadzieję, że przynajmniej jest klimatyzowane. No i co teraz?

– Proszę się rozejrzeć.

– Nic nie widzę.

– Chwileczkę, sir, mapuję. Proszę klasnąć.

Hunt wsunął laskę pod pachę i klasnął (znowu dźgnął go przez stawy barkowe biały ból).

– Dziękuję. Teraz?

Pojawiły się zarysy ścian, niewyraźne kształty sprzętów – biurka? krzeseł? szaf? Zróżnicowały się cienie dookolne: od mroku najgłębszego, tego zalegającego odległe kąty, do najbliższej Nicholasowi miękkiej szarości, w której zdawało mu się, że naprawdę widzi przesuwane przed szeroko otwartymi oczyma dłonie.

Z ciemności wyszedł diabeł.

– Proszę spróbować haseł starych instalacji oświetleniowych – zapronował – i pomacać tutaj, dookoła pokażę panu, może to jest jeszcze starsze.

Nichołas zrobił to wszystko, bez efektu. – Jeszcze jakieś pomysły? – sarknął.

Lucyfer założył ręce na piersi.

Zamordują pana, sir. Nie mają wyjścia. Wiem – mruknął Nicholas i wsparł się ciężko na lasce.

– Zaprowadzę pana do krzesła. Tutaj. O. Ostrożnie.

Tak. Hunt usiadł.

– Dzięki.

Lucyfer wyczarował sobie stołek i też usiadł.

– Nie wyjaśnił mi pan wszystkiego, sir, nie rozumiem na przykład reakcji doktor Vassone na tę wzmiankę o Chiguezie, ani powodu samego zamachu, ale z danych, jakimi dysponuję, mogę prawomocnie wyciągnąć następujące wnioski. Doktor Vassone ma tutaj umówioną operację, najprawdopodobniej za pośrednictwem owego Vittoria. Planuje ucieczkę i zmianę tożsamości, w tym celu musi trwale zmienić fenotyp i genotyp, aby nie zostać rozpoznaną ani z przypadkowych recordów sieci NEti, ani z identyfikatorów DNAM. Najprawdopodobniej leżą gdzieś tutaj w chłodni zwłoki kobiety o podobnym do jej kośćcu – wymienią się cashchipami. A przecież całe to przedsięwzięcie nie posiadałoby najmniejszego sensu, gdyby miał pan zostać potem uwolniony. Muszą pana zabić. Nawet jeśli nie doktor Vassone, która być może żywi do pana jakiś sentyment, to nalegać na to będzie Cień, jego OVR stratedzy z pewnością jasno przedstawili mu wszystkie uwarunkowania. A jeśli i jego zdanie nie prze-waży, to nie wątpi pan chyba, że sami właściciele tej, mhm, Placówki zatroszczą się o swoje bezpieczeństwo? Sir?

– Ty mi teraz lepiej powiedz, jak ja się mam… Oślepiony, odwrócił głowę: to otworzyły się drzwi i weszła Marina. Zaraz jednak cofnęła się do progu i sięgnęła gdzieś na zewnątrz: w pokoju zapaliło się światło. Teraz już Hunt tylko mrugał, nawet filtry nerwowe OYR nie pomagały. Zamknął na chwilę oczy. Czy ona ma w ręce pistolet- Zapytał diabła. Lucyfer zaprzeczył, Usłyszał trzaśniecie drzwi i dźwięk, który najprawodoodporniej spowodowało przesunięcie krzesła po chropowatej podłodze. Westchnięcie Mariny. Uniósł powieki.

Siedziała naprzeciwko niego, okrakiem na obróconym oparciem do przodu drewnianym krześle, z brodą opartą na splecionych dłoniach. Ten pokój stanowił najwyraźniej magazyn staroci: mebel, który wybrała, rzeźbiony był w fantastyczne postacie, smoki, skrzaty, ludzi-brzozy.

Diabeł stał za plecami Mariny i wrzeszczał:

– Zabij ją! Zabij ją! Zabij!

– Zamknij się! – warknął nań Hunt w OVR. Marina w milczeniu wpatrywała się w Nicholasa, oczyma tak jasnymi, tak nieprzyzwoicie szeroko rozwartymi.

– Powinienem teraz panią zabić – rzekł jej niskim głosem Nicholas.

– Tak – przyznała. – Vittorio mało mnie siłą nie odciągnął.

– Stoi tam za drzwiami?

– Aha.

– Nie wypuściłby mnie żywego.

– Nie.

Hunt posłał diabłu ponure spojrzenie. Lucyfer wzruszył ramionami, po czym zacisnął dłonie w pięści i obrócił je obie wyprostowanymi kciukami w dół.

– Widać wyjątkowo nie w porę złożyłem pani wizytę -uśmiechnął się Nicholas do Mariny. – Chyba już koniec, co? Tutaj nie powinniście mieć wielkiego kłopotu z pozbyciem się ciała.

– To Fortzhauser, prawda? – Co?

– To pułkownik dokopał się do Chiguezy?

– Proszę potwierdzić! – syknął Lucyfer.

– Nie – pokręcił głową Hunt. – To ja.

– Wtajemniczył pan ludzi! – nalegał diabeł. – sir! Wielu ludzi! Wszyscy wiedzą! Sir…!

– I przyszedł pan z tym prosto do mnie… – ciągnęła Marina. – Po co? Prawo dyktuje inne postępowanie. Jakies dowody? U kogo?

– Jakie to teraz ma znaczenie? Z tym trupem i po naszym zniknięciu – w końcu dojdą i tak.

– Widzi pan, ja wolałabym, żeby oni dostali te dowody, Fortzhauser, FBI, kto tam się tym zajmuje, i to jak najszybciej.

Nicholas postukał w zamyśleniu laską o nogę krzesła. Marszowy rytm odwiódł jego wzrok od twarzy Vassone ku opartemu o szafkę obrazowi przedstawiającemii miotany przez sztorm statek.

– Ten kontenerowiec, który wszedł wam na kurs podczas transportu na „Curtwaitera"…

– Owszem. Chcieli mnie zabić już wtedy.

– Zastanawiam się, co konkretnie ich do tego popchnęło. Wrócił do niej spojrzeniem. Ale tym razem ona odwróciła wzrok.

– Kiedy przyszedł po zapisy Numeru Czwartego, miałam… – urwała. – Trochę mnie wtedy rozsprzęgło. Sprzeczne motywacje, rozumie pan. Nie bardzo panowałam nad ekspresją. Musieli się przerazić, że się do końca rozpadnę i przypadkowo bądź z premedytacją wszystko wyjawię. Nazbyt niestabilna osobowość. Wariatowi nie można przecież wierzyć. A wiedzieli, że potem spotykałam się z moim synem, rozmawiałam długo na osobności. Komu jeszcze mogłam opowiedzieć? Teraz dziwię się, że i panu nie przydarzył się jakiś wypadek samochodowy.

– Ale nie ostrzegła mnie pani.

– Jasona też nie ostrzegłam.

Przyglądał się kształtowi wygięcia jej dolnej wargi. Ucieszył się, bo nie drżała, kiedy Marina to mówiła.

A po chwili podniosła wzrok i spojrzała na Hunta tak samo jasnymi oczyma. Ona, nikt inny. Bez wątpienia były to chore reakcje, lecz nic nie mógł poradzić: cieszył się, szczerze radował.

Langolian – stwierdził, przemocą odwracając tok myśli.

– Tak.

Szantaż? Pieniądze?

Nie, skąd, to nigdy nie był przymus, to w ogóle…

– Ale przecież zdradziła im pani. Szpiegowała dla nich. Nałożę się, że to tędy wyciekło na zewnątrz, przez panią i ludzi Chiguezy. Przecież także z Langolian Group pracownicy odchodzą, również udziałowcy. Dzięki temu rośnie dzisiaj Hongkongijska, Transwaal i pozostałe królestwa Wojen.

Vassone kręciła głową.

– Pan w ogóle nie rozumie. Sama kolejność inna. Najpierw była Maria. Gdyby nie ona, nie wyszłabym nigdy poza początkowe hipotezy. Myśli pan, że skąd miałam pieniądze na te wszystkie badania? Granty nie spadają z nieba, zwłaszcza gdy idzie o podobne fantastyczne abstrakcje. Za każdym rozdziałem funduszy kryją się bezpośrednie lub pośrednie motywy komercyjne. Krasnow zazwyczaj to tłumaczy jako…

– Wiem, słyszałem.

– No więc ja nie jestem żadnym wyjątkiem. Każdy posiada jakieś kontakty. Kiedy mnie prześwietlali przed przydzieleniem do Programu, z pewnością dowiedzieli się wszystkiego o moich promotorach, donatorach, fundacjach, z których pomocy korzystałam. Ale czy to mnie zdyskwalifikowało? Nie. Ponieważ wówczas musieliby dyskwalifikować każdego aktywnego naukowca-praktyka w kraju. Dziewięćdziesiąt pięć procent niehumanistycznych katedr w Ameryce Północnej jest w części bądź w całości uzależnionych finansowo od firm prywatnych, w UE tylko odrobinę mniej. – Wyprostowała się, machinalnie wyrównała rękawy golfa, oba podciągając do pół przedramienia; niezorganizowane poruszenia ciała uwalniały ślepą energię. – Chiguezę z początku zresztą lubiłam. Sympatyczna dzikuska. Już kilka razy szepnęła dobre słowo za moimi projektami. A jak pan sądzi, w jaki sposób trafił do mnie „Chaos Genowy" Krasnowa? Skąd miałam dojście do senatora Tito? Musiałam dokonać maksymalnie szerokiego przesiewu DNAM i do tego potrzebne mi byty banki danych waszego Programu. Dlatego zgłosiłam się do pana. Tito był winien przysługę Vermundterowi, na którego patrona ma haka Chigueza, i otworzył mi wejście do Programu. Że akurat pan nim wtedy kierował – to nie miało nic do rzeczy. Przypadek. Zdaje się, że spadł pan tam przez jakieś…

– To istotnie nie ma nic do rzeczy – przerwał jej Hunt. – Ale czy naprawdę nie zdawała pani sobie sprawy, co oznacza wejście w podobny projekt rządowy? Podpisała pani zobowiązania. Fakty są takie, że świadomie łamała pani prawo.

Nawet jeśli, to nie bardziej niż wszyscy inni. Niech an tu teraz nie odgrywa mi hipokryty. Wiemy oboje, jak działa ta maszyna. Pan zresztą na pewno lepiej: wydał nań siostrę za członka establishmentu, ukorzenił się na lata. Czy przyjmując mnie z rekomendacji szwagra-senatora, też był w zgodzie z prawem? Co, może pan nie wiedział, co oznacza taka rekomendacja? Niby jakim cudem miałabym wyrobić sobie podobne dojścia? Nawet Nobla byłoby mało. Te powiązania są wliczone w system. Gdyby nie one, nie mielibyśmy ani teorii myślni, ani estepu, ani Tuluzy 10, ani Grzyba, ani nawet Projektu Most i wszczepek. Takie po prostu są obyczaje. Nie usprawiedliwiam się: przypominam o oczywistościach. Po tym, co o panu słyszałam, jest pan chyba ostatnim człowiekiem, który miałby prawo karmić mnie tu podobnymi kazaniami. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

– A co pani słyszała?

Z jakiegoś powodu zmieszało ją to. Znowu uciekła wzrokiem.

– Teraz znajduję się w sytuacji bez wyjścia…

– Będziecie mnie musieli…

– A co ja niby…

– Tylko że właściwie czego Langolian chciał? – ciągnął Hunt, ostentacyjnie nie zwracając uwagi na rozdrażnienie Mariny, jakby w gruncie rzeczy pytał sam siebie. – Co by na tym zyskał? Kilkutygodniowy monopol na Grzyba? Ale czy pani w ogóle wiedziała o Grzybie? Tuluza 10 przecież też nie była jego, nawet nie Vermundtera, jak się okazuje. W Langolianie wiedzieli natomiast o Grudniu. Czekali na niego. Co zatem…

– Jakim Grudniu?

– …stanowiłoby zysk z tej ich inwestycji w pani projekty?

A pan myśli, że po co ja tych biedaków słałam tam na orbitę? – warknęła na Nicholasa, rozeźlona. – Przecież nie dla tego idiotycznego „kontaktu"! Zapisy ich EEG…

Wtem spostrzegła się, co właściwie robi, ujrzała całą absurdalność sytuacji.

Umilkła, momentalnie zamrażając twarz. Nicholas, z nogą założoną na nogę, lewą ręką wyciągniętą w bok dla nonszalanckiego oparcia na lasce, ustami pod wąsem nieznacznie wygiętymi ku grymasowi złośliwego uśmiechu – odpowiadał jej spokojnym, otwartym spojrzeniem Tak, teraz wygrywał gładkością gorsu i ostrością kantów nogawek, zwyciężał trwałością makijażu, symetrycznością zaczesania włosów, elegancją sztywnych mankietów. Teraz krótkim ruchem stopy we wciąż nieskazitelnie białym tabi – sprowadzał ją do form zależnych, niewolniczych.

– Jakieś skrupuły? – rzucił z cieniem rozbawienia w głosie.

– Nie będziesz mnie tu analizował.

– Musisz ze mną rozmawiać – skonstatował z jawną satysfakcją. – Póki tak rozmawiamy, decyzja nie została podjęta. Bo ty po prostu nie wiesz, co ze mną zrobić.

Ledwo przebrzmiały słowa, ni z tego, ni z owego – znaleźli się już po drugiej stronie NEti. Nawet patrzyli teraz na siebie jakoś inaczej, bezpośrednie spojrzenie w twarz niekoniecznie już musiało oznaczać bezczelne wyzwanie.

Marina nerwowo przyczesała dłonią włosy. Rozpoznał ten gest. Zobaczyła to w jego oczach i opuściła rękę.

– Zdradziłbyś mnie, prawda? Prawda?

Zza pleców kobiety diabeł dawał Huntowi rozpaczliwe znaki.

Nicholas pogrzebał szóstym palcem w opcjach i przeskoczył z Necropolis na MUI Śródziemia. Rozjaśniło się, cienie straciły na ostrości i wpłynęły głębiej pod sprzęty, z sufitu spadł Gandalf i spalił Lucyfera jednym dotknięciem laski. Potem odwrócił się do Hunta i rzekł doń gębokim głosem o irlandzkim akcencie:

– Obiecaj jej, co chce. Okaż strach. Przekonaj o przywiązaniu. Daj…

Wobec tego Nicholas całkowicie wyłączył wizualizację menadżera. Pod czarodziejem rozwarła się przepaść, spadł w nią z przeciągłym krzykiem.

Hunt wrócił wzrokiem do Vassone. Teraz, poza Nectropolis, jej cera nie była już tak chorobliwie blada, nawę spoglądała jakby cieplej, choć to akurat mogło być złudzeniem ponadOVRowym.

Nicholas był już tym wszystkim lekko zirytowany.

– Oszczędź mi tego, Marina. I tak nie uwierzę w żadne cudowne ocalenie. – Zmęczonym ruchem potarł czoło. -Nie wiem, czy zdradziłbym. Pewnie tak. W sprzyjających okolicznościach. Zresztą – skąd jakikolwiek człowiek ma z góry wiedzieć, jak w przyszłości postąpi? Jesteś w końcu swego rodzaju profilerem, powinnaś się na tym znać. Ja ci tu mogę przyrzec, co chcesz. Ale nie przekona to ani ciebie, ani tym bardziej tych szemranych doktor-ków. Wiem, że się starasz i że jest ci trudno. Będę okrutny: tak, to wszystko twoja wina. Ale też przecież nie jest tak, że podobne testy wyboru układa dla nas jakiś boski psychoanalityk w celu wypróbowania domniemanych cnót. Zadecydujesz, jak przeważy chwila, w którą stronę popchną cię okoliczności; tyle. Zresztą oni muszą mnie uciszyć, nawet gdybyś miliony im…

– Vittorio mógłby za ciebie poręczyć – rzuciła. To Hunta zastopowało.

– Poszliby na to? – spytał niechętnie po dłuższej chwili. Wzruszyła ramionami, już się wycofując.

– Nie wiem. Ale Vittorio…

Przewrócili się na podłogę wraz z krzesłami, gdy cały budynek zatrząsł się w posadach. Posypały się na nich antyki. Zgasło światło. Przeraził się, bo natychmiast poderwało go na nogi i rzucił się długim skokiem w ciemność. Znowu przeklęty Baryshnikov. To, że zgasił Nicholas wizualizację menadżera, nie oznacza wszak, że sam menadżer się zdezaktywizował. Rozpoznawszy sytuację krytyczną, zagrożenie życia właściciela, korzystał ze wszystkich dostępnych mu środków, by je ratować. Edytor ruchu stanowił jeden z owych środków – widocznie gdzieś tam w swoim setupie posiadał nie wyłączoną przez Hunta opcję tymczasowego bezpośredniego przejęcia kontroli. Po incydencie w apartamencie Vassone powinienem o tym pamiętać, klął się teraz zadyszany od przymusowej atletyki. Trzeba mi było zdefiniować warunki brzegowe, Albo w ogóle cholerę wyłączyć. Huh. Nogi sobie połamię. Po trzecim kroku nastąpiła krótka szamotanina z niewidzialnyrn dla Hunta mężczyzną – Vittoriem? Obaj zwalili się na beton, gdy potworny huk rozdarł powietrze wewnątrz budynku i jedna ze ścian runęła na nich. To musiała być ściana, cóż innego, ból twardych obtłuczeń popłynął nerwowodami chyba z każdej części ciała Nicholasa, przez sekundę miał wrażenie, że jest żywcem miażdżony w jakieś gigantycznej prasie, zaraz trzasną mu kości, rozpęknie się czaszka (czuł te napięcia), wyrzucając z siebie gorącą papkę mózgu, zdechnie tu w rozwibrowanej ciemności, ot co. Szlag, szlag, szlag.

Ale Baryshnikw wyrwał go i z tego. Raz-raz-raz-raz, wyczołgiwał się Hunt spod gruzu, rytmicznie podciągając się na łokciach, potem chwycił się czegoś, czego nie widział, szarpnął ciałem – nawet nie przypuszczał, że taka siła drzemie w jego mięśniach, nigdy elektrochemicznie nie stymulowanych do wielkich osiągów – i wydostał się spod zawału. Edytor otworzył mu oczy, choć piekły od podniesionego kurzu i pyłu, zaraz zaciągając się łzami. Przez ciemne mgły przebiła się rozmyta jasność: tam jest wyjście na światło.

Biegł – ale dokąd? Tylko owo światło widział, i to niewyraźnie, ani się domyślając jego źródła. Co tu się w ogóle dzieje, skąd te wstrząsy? Stąpnął na coś miękkiego, co głośno jęknęło, gdy zeń zeskakiwał. Ludzie tu leżą. Kto? Marina? Vittorio? Ile już odbiegłem od tamtego magazynu?

Wyłączyć Baryshnikova! Już zginał szósty palec – ale nie starczyło odwagi, by dokończyć ruch. Wiedział, co by się wówczas stało: padłby tu jak mokra szmaciana lalka, pokonany przez ból, pokonany przez ciało, pozbawiony zupełnie orientacji w gryzącym oczy półmroku.

Przeszedł przez jakieś drzwi, lecz jeszcze w progu zawrócił. Dlaczego? Zdążył zobaczyć jedynie rozlewającą się na przeciwległej ścianie figurę blasku, z której wyskakiwała ludzka sylwetka, po czym nastąpił kolejny wstrząs, podmuch rzucił Nicholasa na plecy. Baryshnikov momentalnie poderwał go na nogi. Hunt oddychał już przez szeroko otwarte usta, prawie wypluwając z płuc szorstki powietrze, a wciągając je z bolesnym wysiłkiem, jakby zaiste spirale drutu kolczastego przez tchawicę przeszarpywał.

Głuchy odgłos odległego wichru, jakim rezonowała mu we wnętrzu czaszki rozpędzona krew, zagłuszał właściwie wszystkie inne dźwięki i krzyk Vittoria przedarł się doń dopiero, gdy ten mijał go w biegu z Vassone przerzuconą przez prawe ramię, najwyraźniej nieprzytomną, lewą rękę mając zajętą przez karykaturalnie kanciastą giwerę, z której szyły w ciemność długiego korytarza żółte stożki wystrzałów.

A co Cień krzyczał:

– Gaz! Gaz! Gaz!

Baryshnikov wyedytował rozpaczliwy sprint Nicholasa w ślad za znikającym już za zakrętem Vittoriem. Hunt biegł już tylko siłą woli programu. Nigdzie nie widział okien, wszystkie mijane drzwi były zamknięte, wydawało się, że nagi korytarz prowadzi w głąb nieskończonego labiryntu obejmującego całą dzielnicę. Znowu wstrząs, znowu huk, podmuch w plecy, co to za budynek, gdzie ja jestem, w piwnicach, pod czy ponad powierzchnią ziemi, może ten garaż znajdował się na jakimś niskim podpoziomie, gdzie teraz…

Wypadli na ulicę, Cień z Mariną kilkanaście kroków przed Nicholasem. Vittorio nie strzelał już od kilku zakrętów – a i przedtem Hunt nie miał jasności, w kogo właściwie on celował, bowiem edytor nie pozwalał się Nicholasowi obejrzeć. Czy ktoś ich gonił? Jeśli nawet, on nie słyszał tej pogoni, co zresztą nie było niczym dziwnym, krew huczała coraz głośniej. W każdym razie do nich nikt nie strzelał – to wiedział, bo wciąż żyli, w tak ciasnym korytarzu nie sposób spudłować, któryś rykoszet z serii doszedłby ich z pewnością.

Wypadli więc na ulicę i przecznicę dalej, po prawej, ujrzeli blokadę policyjną. Wozy stały w poprzek jezdni, nierówny szereg robotów porządkowych ostrzeliwał jakiś budynek szerokimi wiązkami światła, ponad tym wszystkim krążyły małe, zgrabne śmigłowce z wielkimi literami "NYPD" na ślepych burtach. Przy barierze zgromadziło się trzydzieści-czterdzieści osób, więcej znajdowało się za blokadą umundurowanych i nieumundurowanych. To musiało trochę potrwać, zanim się zjechali, rozstawili i rozpoczęli atak, skonstatował Hunt, odsapując bieg. A jednak zostaliśmy w klinice zaskoczeni przez szturm policji Jak to możliwe? Jeśli bowiem…

Naraz rozległ się syk, hurgot, ludzie chóralnie westchnęli, gdy przez grunt przeszło drżenie po tąpnięciu, które zachwiało unurzanym w białym świetle budynkiem.

Ani się Nicholas zorientował, kiedy postąpił pierwszy krok w tamtą stronę, zagapiony na efektowną scenę. Być może menadżer wszczepki podjął słuszną decyzję, być może po prostu trzeba było spróbować – niemniej nie na wiele się to zdało. Chodnik rozbryzgnął się kwieciście kilkanaście cali przed stopą Hunta i Baryshnikov z miejsca zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni, ku Cieniowi chowającemu pistolet pod wypuszczoną na spodnie koszulę. Dlaczego w ziemię, nie w głowę? – zakrzyknął w duchu Nicholas. Na kogo był wściekły, trudno rzec. Omal miał pretensję o ten strzał, że nie śmiertelny. Dopiero co wypluty z korytarzy prawdopodobnej śmierci, uwolniony z celi śmierci pewnej – rozpaczliwie potrzebował jakiegoś Anzelma, na którego mógłby swobodnie wrzeszczeć, póki tętno nie wróci do normy.

Vassone stała już na własnych nogach, podpierając się ramieniem o mur pokryty świecącym w półmroku miejskiej nocy graffiti. Kaszląc, wodziła wzrokiem za Vittoriem. Czy wycelowałby wyżej, gdyby nie patrzyła?

Nawet nie mógł mu Hunt zajrzeć w oczy, bo Cień biegi już wzdłuż szeregu zaparkowanych przy krawężniku wozów, szukając kandydata do łatwej kradzieży, czyli samochodu nie posiadającego logo jurydykatora i możliwie starego.

Nicholas minął wpółotwarte drzwi do sutenery, z których wybiegli. Edytor nie obrócił mu głowy, więc nie miał możliwości zajrzeć. Stąd przecież w każdej chwili może wyskoczyć pościg szturmowców, dlaczego oni oboje jakoś się tym nie przejmują?

Podszedł do Mariny. Graffiti parzyło źrenice, kłębili się tu w morderczo-erotycznych splotach komiksowi bohaterowie o płonących oczach.

– Marina – zaczął Hunt, bezskutecznie usiłując uzewnętrznić nagłe przerażenie – bo to nie były jego słowa, nie jego język, nie jego krtań! – pozwól mi odejść, przysięgam, że nic im… Lewą dłonią dotknął delikatnie rozcięcia na jej policzku.

Ponad nią widział Vittoria, dwadzieścia metrów dalej dyskretnie wyrywającego drzwi z białego nissana.

Vassone krztusiła się, głośno charcząc. Opadła na kolana. Kopała w graffiti. Patrzył na Cienia, który był już wewnątrz samochodu. Skóra szyi Mariny była bardzo gorąca, materiał golfu szorstki.

Tak! Należało się! Życie za życie! Bez zmrużenia oka posłała mnie na stracenie i teraz…

Szarpnął szóstym palcem. Krzyknął i puścił ją. Przewróciła się na plecy, z twarzą czerwoną, zaślinionymi ustami rybio rozwartymi, oczyma bezmyślnie wytrzeszczonymi w reklamowe niebo. Na moment poraziła go jej brzydota.

Równocześnie jednak spadła nań twardą falą nagła cisza z uprzedniego źródła stałego hałasu – i obejrzał się na blokadę. A tam nie było już blokady: ludzie rozbiegli się na obie strony ulicy, zapędzeni na chodniki przez buldożerowate roboty porządkowe, pozostawiając wolną przestrzeń między policyjnymi wozami, zestawionymi w centrum dowodzenia akcją, a Huntem. Tak to odebrał: jakby oni wszyscy zwrócili naraz swoją uwagę właśnie na nieego. Ponad ulicą pędziły na Nicholasa trzy bezzałogowe helikoptery NYPD, wysuwając spod białych brzuchów żądła karabinów.

Pisk opon: obejrzał się w lewo. Jeszcze nissan do końca nie wyhamował, Cień już był na zewnątrz i unosił pistolet, nakierowując lufę na środek twarzy Nicholasa – oto, co pierwsze Hunt zobaczył, pierwszy obraz na źrenicach po zwróceniu spojrzenia.

Bo sam Nicholas stał tam nad drżącą w konwulsjach Mariną i tylko obracał głową, bez Baryshnikova bezradny, z rękoma bezwładnie opuszczonymi wzdłuż ciała, z palcami jeszcze wpółzgiętymi. Chciał coś powiedzieć, teraz, gdy odzyskał już usta, ale nie bardzo wiedział, co.

Czas szorował mu po oczach, chropowata sekunda za sekundą, wszystkiego dwa mrugnięcia od śmierci, czas czas, teraz omal namacalny. Był to jego nieskończenie mały ułamek, gdy ręka Cienia błyskawicznym ruchem obracała maszynę mordu na Hunta, on zaś odruchowo obracał głowę, by spojrzeć prosto w laserowe ślepie, Marina charczała, śmigłowce terkotały, pot na plecach Nicholasa krew na przygryzionym języku, oto jest kwant życia, porcja rzeczywistości, żrące światło realności, które uderzy przez matrycę zmysłów i wytrawi ową figurę w płycie Nicholasowej pamięci tak głęboko, że jeszcze za lat sto stary Hunt będzie w stanie sięgnąć myślą i wymacać ostre bruzdy, wrócą wówczas do niego: zapach tej ulicy, benzynowy smród dzielnicy bezrobotnych, i wyraz twarzy Cienia, aż po najdrobniejsze z jej zmarszczek, i sylwetka dziecka w oknie na piętrze budynku naprzeciwko, i wzory naniebnych reklam, i ten ból, który graniczy z chwilą już z drugiej jej strony.

Jednocześnie weszli w jego ciało: Baryshnikov i kule. Edytor przemógł szok organizmu i pchnął go za osłonę nissana. Natomiast Vittorio się nie krył, skoczył po Marinę. Dostał w bark, dostał w biodro, całą serię w udo, dostał w szczyt czaszki i od tego się zachwiał. Kobieta krzyczała coś chrapliwie przez ściśnięte gardło. Wrzucił ją oraz Nicholasa do wnętrza wozu, który już się cofał, wykręcając ku wylotowi bocznej uliczki. Rozledowane szyby rozpryskiwały się od uderzeń miękkich kuł śmigłowców policyjnych. Hunt z rozpaczą patrzył na swoje ręce, lewą całą we krwi, wyciągające się ku zwiniętej na brudnej podłodze Marinie.

Nissan przyspieszał na siatkowych oponach, lawirując ciemnymi zaułkami bez włączania reflektorów, wyłącznie na radarach i sonarach, pasażerami rzucało pod sam dach. Nadal towarzyszył im terkot wirników śmigłowców, natężenie to rosło, to spadało. Pruta karoseria skrzeczała metalicznie. Zakręcali, zakręcali, zakręcali – okolica migała za wyłupionymi oknami: mury cienia, kaniony półmroku, place nocy.

Hunt ponownie wyłączył edytor ruchu, tym razem w ogóle zamykając aplikację. Akurat na czas, by całkowicie bezbronnym wpaść z powrotem w łapy Cienia. Vittorio podciągnął i przełożył Nicholasa przez oparcie przedniego fotela, twarzą do góry, odginając mu głowę po kres wytrzymałości kręgów. Hunt klął z wysiłkiem, wierzgając w powietrze i nieporadnie tłukąc pięścią bok Cienia, ale w tym momencie instynkt samozachowawczy przegrywał już z udręką ciała i nie było siły w tych ciosach.

Cień pochylił się nad nim, szeroko uśmiechnięty. Błąd: to nie był uśmiech. On odsłaniał zęby, gotował kły. Ugryzł szybko, głęboko, żmijowym ruchem zarzucając głową w przód i w dół, po łuku. Po szyi Nicholasa przeszły jedna po drugiej fale ciepła: od oddechu Vittoria, od własnej wylanej krwi, od uwolnionego w żyły jadu.

Trucizna rozchodziła się błyskawicznie. Najpierw odjęła mu ból i to było dobre. Potem odjęła mu czucie w reszcie ciała i przytłumiła pozostałe zmysły, i to było przerażające, bo dokładnie tak wyobrażał sobie śmierć. Jeszcze jakieś plamy przed oczyma, w uszach terkot dartej kulami blachy, słowa nerwowej rozmowy… Na koniec odjęto mu i to. Nie rozumiem, jęknął. Po co. Jak. Kto. Nie chciałem.

Odjęto Nicholasa Hunta i wtedy nie zostało już nic.

Загрузка...