Rozdział 3

Erling Müller stał przy oknie w swoim gabinecie i spoglądał na port.

Jego myśli, jak zwykle, krążyły wokół Tiril. Szukał jej od tygodni, lecz dziewczyna jakby zapadła się pod ziemię.

Mimo wszystko jednak nie wierzył, że Tiril nie żyje, nie on jeden bowiem jej poszukiwał. Dwaj tajemniczy mężczyźni ostrożnie rozpytywali o nią wszędzie, także w jego biurze, oczywiście podczas jego nieobecności.

Westchnął ciężko. Upłynęło już tyle czasu…

Czuł się w pewnym sensie odpowiedzialny za Tiril. Nie miała przecież nikogo innego, kto by się o nią troszczył.

Móri był na Islandii i szukał tej przeklętej „Rödskinny”. Erling zarazem cieszył się i smucił, że nie ma go właśnie teraz w Bergen. Cieszył się, bo Móri był wszak groźnym rywalem w walce o względy Tiril, a martwił, ponieważ przydałaby mu się pomoc tajemniczego czarnoksiężnika w poszukiwaniach zaginionej.

Erling miał świadomość, że uczynił wszystko, co w jego mocy, aby pomóc Tiril. Osobiście dopilnował spraw związanych z pogrzebem jej przybranych rodziców. Była to nieprzyjemna uroczystość, wygłoszono wiele napuszonych mów o wspaniałości i wielkości konsula Dahla, o tym, ile znaczył dla miasta. Erling ledwie zdołał opanować gniew na wspomnienie dwóch młodych dziewcząt, których życie zrujnował Dahl.

Na cmentarzu, kiedy trumny składano do grobu, Erling dostrzegł dwóch mężczyzn, wyglądem odpowiadających opisowi złoczyńców, przekazanemu mu przez Tiril. Starszy z nich miał kozią bródkę, drugi był młodszy i właściwie niczym się nie wyróżniał. Stali daleko, w cieniu kościoła, a Erling nie mógł do nich podejść, bo nie chciał przerywać mowy pastora. Później zniknęli mu z oczu; z pewnością szukali Tiril na pogrzebie.

Erling udał się do wójta i opowiedział mu o mężczyznach, twierdząc, że to oni zamordowali konsula i jego żonę, usiłowali też zabić Tiril.

– To nonsens! – zaoponował wójt. – Wiemy przecież, że zrobił to jakiś człowiek znający się na czarach, wyglądający jak śmierć we własnej osobie.

– To absolutnie niemożliwe – zapewnił go Erling tak przygnębiony, że wójt wreszcie mu uwierzył. – Czarnoksiężnik był przyjacielem Tiril i jej jedyną ochroną przez pewien czas, kiedy konsul ją napastował.

Wójt zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, chociaż z początku głęboko urażony zawołał, że nie wolno źle mówić o zmarłych. Erling wyjaśnił mu więc, co wie o całej sprawie, która, jego zdaniem, miała związek z Tiril i jej prawdziwym pochodzeniem.

– No cóż, i tak musimy dopaść tego czarnoksiężnika – mruknął wójt. – Nie może chodzić wolno i straszyć ludzi do szaleństwa.

– O nim można zapomnieć. Nie ma go już w Norwegii.

– Ach, tak? Wobec tego chcę poznać całą historię sióstr Dahl!

– Chętnie ją opowiem. Bardzo będę sobie cenił współpracę z panem, bo trzymam stronę Tiril, lecz jestem, trzeba przyznać, dość w tym osamotniony. Tych dwóch mężczyzn, z których jeden nosi imię Georg, najchętniej zobaczyłbym za kratkami, i to jak najprędzej.

Erling przedstawił wójtowi zawiłe układy rodzinne Dahlów. Pani Dahl poślubiła żołnierza i miała z nim córkę, Carlę. Po śmierci owego żołnierza powtórnie wyszła za mąż, za Dahla. Ich dziecko zmarło podczas porodu. Tak się złożyło, że akuszerka właśnie wtedy miała u siebie noworodka, który przyszedł na świat w najgłębszej tajemnicy. Tym dzieckiem była Tiril. Dahlowie wzięli ją do siebie i przez te wszystkie lata dostawali pieniądze od nieznanej matki dziewczynki. Dahl otrzymał tytuł konsula, ich sytuacja materialna znacznie się poprawiła.

– Do tej pory wszystko toczyło się w miarę gładko – ciągnął Erling. – Potem jednak Dahl zaczął napastować małą Carlę, księżniczkę z bajki.

– Tak, Carla rzeczywiście była czarującym, wprost uroczym dzieckiem – pokiwał głową wójt, ale już następne słowa zdradziły, jak kiepsko zna się na ludziach. – Natomiast jeśli chodzi o tę drugą, to nie była powodem do dumy.

Twarz Erlinga spochmurniała.

– Moim zdaniem, z kogo jak z kogo, ale z Tiril można być naprawdę dumnym. Dajmy jednak temu spokój. Z tego, co mi mówiła, konsul zaczął wykorzystywać Carlę bardzo wcześnie. Tiril nie potrafiła ustalić dokładnie, przypuszczała jednak, że zaczął, kiedy siostra miała sześć lat.

– Do kroćset! – wykrzyknął wójt z oburzeniem. – I pomyśleć, że utrzymywało się kontakty z takim łajdakiem!

– Przypuszczam, że Carla bardzo chciała mnie poślubić – rzekł Erling, utkwiwszy wzrok gdzieś w niezmierzonej dali. – Tiril o tym wspominała. Ale jak można wyjść za mąż z takim obciążeniem jak Carli? Rozumiem, że to popchnęło ją do samobójstwa.

– Hm – mruknął wójt, pobielały na twarzy.

– W sprawę zamieszana jest jeszcze jedna osoba – powiedział Erling. – Pewien lichwiarz, zacząłem już o niego rozpytywać, wykorzystując moje koneksje. Tiril widziała go wielokrotnie i potrafiła dobrze go opisać. On ma chyba niewiele wspólnego z popełnionymi morderstwami, wiedział jednak o pochodzeniu Tiril. A to naprawdę ważne! Tiril jest bowiem kluczową osobą w całej tej zawikłanej sprawie.

– Tak, już pan o tym wspominał – mruknął wójt. – I mówił pan, że konsul nastawał także i na jej cześć?

– Tak, całkiem niedawno, Tiril nie jest jednak lalką z porcelany. Złamała kość nosową swemu przybranemu ojcu, a potem uciekła z domu.

Wójt przez dobrą chwilę milczał, usiłował przetrawić bulwersującą historię. Do tej pory wyobrażał sobie, że wspaniały tytuł stanowi jednocześnie gwarancję wspaniałości jego właściciela, teraz jednak wszystkie jego iluzje legły w gruzach. Gotów był skręcić kark konsulowi Dahlowi.

Ktoś jednak zrobił to już wcześniej…

W końcu kiwnął głową.

– Dobrze, panie Müller. Jestem do pańskiej dyspozycji.

– Dziękuję. Proszę o pomoc w odnalezieniu Tiril! Prawda o jej pochodzeniu, a także ci dwaj mordercy mają w tej chwili podrzędne znaczenie, wierzę, że pan to pojmuje. To ona jest dla mnie najważniejsza.

– Doskonale rozumiem. Zrobię, co w mojej mocy.


Działania rozpoczęli od odszukania lichwiarza.

Zajęło im to trochę czasu, właściwie o wiele więcej niż przewidywał Erling. Lichwiarz musiał być szczwany jak lis, potrafił zacierać ślady.

Zdobyli jednak adres jego kantoru. I właśnie teraz Erling stał przy oknie, wypatrując, kiedy zza rogu od strony portu wyłoni się dostojna postać wójta.

Wrócił myślą do ostatnich tygodni; prawdę mówiąc, można już było liczyć je na miesiące. Otrzymał w tym czasie wiele propozycji od młodych kobiet. Był przecież doskonałą partią, powtarzano mu to często, celowała w tym zwłaszcza jego matka, bezustannie podsuwając kolejne kandydatki do zamążpójścia. Śliczne panny, bogate panny, panny wszelkiego rodzaju…

Jego jednak nie interesowała żadna z nich, pozostawał obojętny na ich zalety.

Działo się tak, ponieważ poznał Tiril, dzielną samotniczkę o fascynującej osobowości. Dziewczynę, z którą można było rozmawiać.

Na cóż mu więc „świetna partia, żona godna jego”?

Tiril, Tiril… Jakby zapadła się pod ziemię, zniknęła bez śladu.

Od czasu do czasu widywano natomiast dwóch tajemniczych mężczyzn. Dopóki i oni szukali dziewczyny, Erling wciąż miał nadzieję.

Bardzo chciał pojechać do Christianii, by pomóc Tiril w odnalezieniu jej korzeni, ale praca w firmie ojca pochłaniała wiele czasu. Choć, trzeba przyznać, ostatnio trochę ją zaniedbał.

Nareszcie! Nareszcie na wietrznej kei pojawił się wójt.

Natychmiast udali się do kantoru lichwiarza.

Kantor, tak jak się spodziewali, okazał się mały, zapuszczony, brudny i dobrze ukryty w najmroczniejszych zaułkach dzielnicy portowej.

Ktoś jednak w nim pracował! Młody człowiek w wytartych zarękawkach, wychudzony, jakby przez całe życie odżywiał się tylko cienkimi kromkami suchego chleba i skwaśniałym mlekiem, przywitał ich, prawdopodobnie z przyzwyczajenia, lękiem i podejrzliwością.

Niestety, jego pracodawca nie pojawiał się od mniej więcej dwóch tygodni.

– Czy to normalne? – spytał wójt.

– Nie, nie bardzo – przeciągając słowa odparł młody człowiek. – Zdarza się, że wyjeżdża, ale nigdy na tak długo, nie uprzedziwszy mnie o tym. Prawdę mówiąc, sam zacząłem się już zastanawiać.

Erling najbardziej władczym tonem, na jaki go było stać, spytał:

– Gdzie przechowuje dokumenty? Chcemy sprawdzić dane dotyczące pewnego konkretnego klienta.

Młodzieniec wystraszył się jeszcze bardziej.

– Wszystko jest w archiwum, do którego ja nie mam kluczy.

Po jego nerwowo rzuconym spojrzeniu zorientowali się, że archiwum mieści się za niewielkimi drzwiami. Wójt nacisnął klamkę, ale drzwi oczywiście były zamknięte.

Nie mieli upoważnienia, by przeprowadzić rewizję, najpierw należało odnaleźć samego lichwiarza.

– Gdzie on mieszka?

Otrzymawszy adres, natychmiast się tam skierowali. Dzień był wyjątkowo wietrzny, jesienne sztormy nadciągnęły już z pełną siłą.

– Ci dwaj mężczyźni, których uważamy za morderców Dahlów… – Wójt mówił wolno, zasłaniając uszy przed wiatrem. – Ciekawe, czy oni wiedzą o istnieniu lichwiarza?

– Mało prawdopodobne, ale.,. Trudno powiedzieć.

– Sądzi pan więc, że nie są w zmowie?

– Tego nie wiem, ale, jak już mówiłem, wydaje się to mało prawdopodobne. Według słów Tiril lichwiarz to typ spod ciemnej gwiazdy. Chytry i podstępny, nie brzydzi się szantażem.

– Ale ci dwaj też chyba nie są najlepszymi dziećmi Boga?

– Nie, nie, ale nawet bagno nie jest jednolite.

Dom lichwiarza wyglądem odpowiadał kantorowi. Oszust albo nic nie zarabiał na swych ciemnych sprawkach, albo też był nieprawdopodobnie skąpy. Jak się tego spodziewali, mieszkał całkiem sam. Wskazywało wszak na to nieporządne ubranie, o którym wspominała Tiril.

Stukali do drzwi, ale nikt nie odpowiedział W końcu nie pozostawało im nic innego, jak pójść do sąsiadów.

Niestety, człowieka, którego poszukiwali, nikt nie widział już od dawna. Sąsiedzi nic nie wiedzieli, nie chcieli mieszać się w jego sprawy. Lichwiarz był bardzo ostrożny, wychodził z domu i wracał chyłkiem, z nikim nie utrzymywał bliższych kontaktów. Czy zauważyli dwóch mężczyzn, odpowiadających opisowi? Nie, i z tego, co sąsiedzi zdołali zaobserwować, rzadko go ktoś odwiedzał.

Niewiele więc się dowiedzieli.

– Czy można przypuszczać, że on wyjechał do Christanii? – spytał wójt.

– Żeby wyciągnąć jeszcze więcej pieniędzy ze sprawy Tiril? Nie mam pojęcia – odparł Erling. – Chyba tylko on sam wie, do jakiego stopnia jest w to zamieszany.

Czuł w sobie ogromną pustkę. Nawet śladu po Tiril. Ani po Nerze.

Opieczętował dom dziewczyny, załatwił interesy konsula, zadbał też o to, by służący otrzymali odprawę i nowe miejsca pracy. Nie miał jednak serca, by przeglądać pozostałe w domu rzeczy czy tym bardziej wystawiać je na sprzedaż. Nie chciał tego robić, dopóki nie pozna losu Tiril.


Upływały miesiące. Boże Narodzenie. Nowy Rok. Erling wciąż nie mógł się wyrwać, by pojechać do Christanii. Starał się, lecz oburzona rodzina żądała, by zajmował się firmą. A najlepiej ożenił. Dlaczego, na przykład, nie z bogatą panną Drake?

Ale nie, on nie chciał żadnej panny Drake, bez względu na jej urodę, wdzięk i bogactwo.

Chciał Tiril! Tiril, której nigdzie nie było. Właściwie szkoda, że nie sporządził spisu dobytku Dahlów, prędko by się wtedy zorientował, że gdzieś się zapodziała nieduża łódź wiosłowa. Mogłoby mu to dać co nieco do myślenia.

Nie uczynił tego jednak. Czasami można przesadzić z delikatnością.

Ileż to razy żałował, że mimo wszystko nie ma z nim Móriego. Móri wszak tyle potrafił. Może byłby w stanie wyczuć, co przydarzyło się Tiril? Chociaż pewnie jego znajomość czarów nie była aż tak dogłębna.

Pewnego dnia odwiedził go wójt i bez zbędnych wstępów powiedział, z czym przychodzi.

– Otrzymałem informację, że w okolicy cypla Nordneset morze wyrzuciło na ląd zwłoki. Pójdzie pan ze mną?

Po plecach Erlinga przebiegł lodowaty dreszcz. Czuł, że cała krew odpływa mu z twarzy.

– Kto to taki?

– Nic więcej nie wiem. Chodźmy!

Wójt najwidoczniej nie chciał być sam przy oględzinach. Pełni najgorszych przeczuć natychmiast wyruszyli na Nordneset.

Tłum ludzi na brzegu wskazał im miejsce, gdzie znaleziono topielca. Na widok eleganckiego Erlinga i błyszczących guzików wójta gapie zaraz się rozstąpili.

Erling ledwie śmiał spojrzeć.

Nie wypada może mówić, ale na widok napuchniętego trupa obaj odetchnęli z ulgą.

Ubrane w czerń obrzmiałe zwłoki zdecydowanie nie były ciałem Tiril.

– To musi być on – mruknął Erling. – Człowiek, którego szukamy.

– Z pewnością. – Wójt podszedł o kilka kroków bliżej. – Długo leżał w morzu.

– Tak, tak, a w takich okolicznościach nie wygląda się apetycznie. Ale oto utraciliśmy źródło informacji.

– I tak, i nie. Teraz mam prawo przeszukać jego tak zwane archiwum. Czy zechce pan towarzyszyć mi przy przeglądaniu tych papierów? Nie mogłem się do tego zabrać, dopóki traktowano go jako zaginionego. Ale teraz?

– Oczywiście! Być może uda nam się znaleźć coś, co naprowadzi nas na ślad, kim naprawdę była Tiril. To znaczy, kim jest! Ale, och! Proszę spojrzeć na szyję tego człowieka!

– Już to zauważyłem. Ma poderżnięte gardło. Nic dziwnego, że tak okropnie wygląda. Gdy wrzucono go do wody, miał w sobie niewiele krwi. No cóż, zajmę się najpierw tym, a potem może się spotkamy, powiedzmy za dwie godziny?

Erling przygnębiony odwrócił się od odrażającego widoku.

– Zaczekam u siebie w biurze.

Odszedł, a wójt przystąpił do wypełniania swych nieprzyjemnych obowiązków.


Tajne archiwum lichwiarza okazało się nie uporządkowanym zbiorem pokrętnych dokumentów. Wójt od czasu do czasu wydawał okrzyki zdumienia: „To ci dopiero, i on tutaj jest? I ten także? Najwidoczniej miał jakieś swoje ciemne sprawki. Jakaś dama… Wpadła w finansowe tarapaty. Ojoj! To by było coś dla miejscowych plotkarek! A tu mamy samego… No, trzeba trzymać język za zębami. Temu łajdakowi udało się pochwycić w sieci wielu zacnych obywateli i obywatelek naszego miasta.

Wreszcie stwierdził:

– I cóż za horrendalny procent! Nic dziwnego, że musiał pożegnać się z życiem!

– To chyba jasne, kto go zamordował – odparł Erling. – Czy znalazł pan coś na temat konsula Dahla?

– Na razie jeszcze nie. Zaraz, zaraz, dawno coś powinno mi wpaść w ręce, bo przecież „d”" to jedna z pierwszych liter, ja tymczasem dotarłem już do „m”. Trzeba się cofnąć.

O Dahlu nic nie było.

– Może pod jakąś inną literą? – sugerował Erling. – Coś mogło zostać zapisane pod prawdziwym nazwiskiem Tiril.

– A jak ono brzmi?

Erling westchnął.

– Tego nie wiem. Ale szukajmy dalej.

To było długie popołudnie. Odkryli wiele brudów: sprawy, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, dowody kłopotów finansowych ludzi, w których wypłacalność nikt nie śmiał wątpić, listy z pogróżkami napisane przez tych, którym pozostała jedynie pozłacana fasada. Erling był naprawdę wstrząśnięty marną sytuacją finansową części swych najlepszych nawet klientów. W archiwum znalazły się listy kobiet błagających o zwrot zastawu, małżonków stopniowo nabierających podejrzeń, listy mokre od łez, listy pozwalające wyjaśnić dotąd nie zrozumiałe samobójstwa…

Ten lichwiarz zasłużył sobie na śmierć, obaj byli co do tego zgodni, kiedy, zakurzeni i brudni, musieli się wreszcie poddać.

Przejrzeli wszystkie papiery, lecz o konsulu Dahlu ani o Tiril nie było tam ani jednej wzmianki.

– Jakiś ślad musiał tu zostać – upierał się Erling.

– Ale czyż Tiril nie mówiła, że konsul zdołał zapłacić wszystko, co był winien temu łajdakowi?

– Owszem, ale nie wyobrażam sobie, żeby lichwiarz wyrzucił cokolwiek, co mogłoby mu się przydać w przyszłości.

– Wobec tego pozostaje jedno wytłumaczenie: ktoś się tu włamał i skradł papiery.

Erling pokiwał głową.

– W każdym razie wiemy, że konsul Dahl wierzył, iż sam może się posłużyć szantażem wobec matki Tiril lub kogoś występującego w jej imieniu. Pewnie wyszkolił się u tego oszusta. Ale Dahl nie powinien był się o to nigdy pokusić.

– To prawda. Mieszanie uczuć z pieniędzmi to niebezpieczna gra. A teraz proponuję rozmówić się z tym urzędniczyną.

Urzędnik, obraz nędzy i rozpaczy, siedział przerażony w głównym kantorze. Włamanie? Nie… Chociaż… Jesienią… Musiał przecież wymienić zamek w drzwiach, bo klucz tak trudno było wsunąć do dziurki. Ale czy to można nazwać włamaniem?

– Może pan być pewien, że ktoś przybył tu w niecnych zamiarach i uszkodził przy tym zamek. No cóż, nic tu po nas.

Następnego dnia Erling dokonał w swym biurze odkrycia, które nim do głębi wstrząsnęło.

Szukał właśnie jakichś dokumentów w jednej z szaf, gdy na najniższej półce spostrzegł nieduży, zwinięty w rolkę kawałek kory brzozowej.

– Co to jest? – zwrócił się do siostry, która często bywała w kantorze, ponieważ pomagała mu w rachunkach.

– Co takiego? Ach, o to ci chodzi. Co to może być? Pozwól mi się zastanowić! Już wiem, przyniósł to jakiś chłopak, prostak najgorszego rodzaju. Powiedział, że to dla ciebie. To, oczywiście, od którejś z twoich licznych wielbicielek. Położyłam to tam, bo nie chciałam tego ani wyrzucać, ani też zawracać ci głowy natrętnym plebejuszem.

Erling zdążył już odwiązać rzemyk otaczający zwój kory i usiłował go teraz rozprostować. Kora ze starości wyschła i zesztywniała.

– Coś tu napisane, ale prawie nieczytelne…

Z wzbierającym przerażeniem, pomieszanym z radością i gniewem, przeczytał:


Miewam się dobrze, lecz boję się wracać do domu. Nie szukaj mnie, tylko daj znać, co się tam dzieje. Przyjadę, kiedy powiadomisz mnie, że jestem bezpieczna. Wybacz mi moje zniknięcie. Nie mogłam postąpić inaczej.


Tiril.


Erling o mało nie rozpłakał się z rozpaczy.

– Mów! Czy chłopiec prosił o odpowiedź?

– Co takiego? Tak, prosił, ale jak już mówiłam: nie chciałam ci zawracać głowy takimi głupstwami. Wrócił zresztą kilka tygodni później, ale wtedy wyrzuciłam go za drzwi. Kiedyś trzeba w końcu położyć kres takiej natarczywości! Ależ, co się z tobą dzieje?

Nigdy jeszcze nie widziała brata tak rozgniewanego.

– Christine – wyszeptał zdrętwiałymi ustami ze łzami w oczach. – Czy wiesz, coś ty zrobiła? To był list od Tiril!

– Czy to źle? Teraz przynajmniej wiesz, że ona żyje.

– Owszem, ale gdzie jest? I czy żyje jeszcze teraz? Kiedy chłopiec był tu ostatnio? Myślisz, że jeszcze wróci?

– Chy-chyba nie, mógł się przestraszyć – wyjąkała Christine. – Byłam wobec niego dość surowa.

Erling poderwał się rozzłoszczony.

– Jak mogłaś postąpić tak bezmyślnie? Czy ktoś inny widział chłopaka?

– Skąd mam to wiedzieć po tak długim czasie? Erlingu, przepraszam, jeśli uczyniłam coś nie po twojej myśli, ale chciałam tylko twojego…

Nie słuchał dłużej, już wybiegł, by wypytać pracowników. Poruszał się prawie na oślep, bo łzy zalały mu oczy.

Móri, powtarzał sobie w duchu, Móri, powinieneś tu być, tak cię potrzebuję. 0, dlaczego przyczyniłem się do tego, byś opuścił Norwegię?

Erling zdawał sobie jednak sprawę, że to nie on popchnął Móriego do wyjazdu. Móri sam był zdecydowany jechać, by odszukać osławioną „Rödskinnę”.

Christine zrezygnowana spoglądała za bratem. Nie mogła go zrozumieć. Przystojniejszego mężczyzny próżno by szukać ze świecą w całym Bergen. Wysoki, postawny, zawsze elegancko ubrany. Jasne włosy lokami spływały aż do ramion, ciemnoniebieskie, budzące zaufanie oczy przyda- wały uroku szlachetnej twarzy. Sympatyczny, życzliwy i dobry. Bogaty młody człowiek, posiadający władzę, którą z latami mógł jedynie pomnażać.

Erling miał naprawdę wszystko, czego można sobie życzyć. A gonił za jakimś zerem, za tą Tiril Dahl, która nigdy nie zdobyła.liczącej się pozycji w towarzystwie. Na cóż mu ona? Przedtem miał zamiar poślubić Carlę, siostrę Tiril. To jeszcze dało się zrozumieć. Carla bowiem była czarującą, śliczną i uległą dziewczyną. Ale Tiril?

Christine pamiętała ją jako dziwne dziecko, zawsze chadzające własnymi drogami, popełniające okropne gafy na przyjęciach i, o zgrozo, głoszące własne opinie.

Co prawda wyrosła na ładniejszą, niż wszyscy się z początku spodziewali, Christine też było trochę jej żal, dziewczyna straciła wszak całą rodzinę, ale w jakiż nieprzyzwoity sposób! Carla popełniła samobójstwo, a tego Christine absolutnie nie mogła zrozumieć, panna miała wszak miłość Erlinga, czekała ją wspaniała przyszłość. A rodziców zamordowano! Takich rzeczy się nie robi, zwłaszcza jeśli pragnie się być zaliczonym do elity miasta.

Christine nie chciała nawet myśleć o plotkach krążących na temat Tiril. Podobno dziewczyna obracała się wśród biedoty, pielęgnowała chorych, nosiła im jedzenie. To, to… to przecież niebezpieczne, dla ciała i ducha.

Plotki głosiły także, że Tiril wałęsała się z bezpańskimi psami, miała nawet wśród nich jednego ulubieńca. Wszystko to razem sprawiało niezwykle wulgarne i prostackie wrażenie. I o kogoś takiego zabiegał wspaniały brat Christine!

Christine była bardzo z siebie zadowolona, że wyrzuciła tamtego chłopaka za drzwi. Nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego Erling tak bardzo się o to rozgniewał.

W związku z Tiril krążyła jeszcze straszniejsza pogłoska. Podobno dziewczyna utrzymywała związki z… z mężczyzną-czarownicą. Jak się nazywa ktoś taki? Czarnoksiężnik? I ten bezbożnik miał się ze dwa razy publicznie pokazać z Erlingiem!

Christine gorąco pragnęła, aby Tiril nigdy nie odnaleziono. I by nikt nigdy nie ujrzał już na oczy tego strasznego czarnoksiężnika.

Wzdrygnęła się i wyciągnęła puderniczkę. Musiała ładnie wyglądać w drodze do domu. Mogło się przecież zdarzyć, że spotka któregoś z kawalerów przechadzających się po Torvalmenningen.

Загрузка...