Rozdział 11

Tiril nie przypuszczała, że Móriemu wystarczy sił, by wyruszyć z nimi na południe.

Móri jednak, kiedy najadł się do syta, co nieco oporządził i oswoił ze świeżym powietrzem, oświadczył, że gotów jest do podróży.

Miał własnego konia, którym zajął się życzliwy wieśniak. Móri ucieszył się na widok Zwierzęcia, oczy, choć bilo z nich zmęczenie, zalśniły mu radością.

Radość była jeszcze większa, kiedy Nero zobaczył, kto idzie przez dziedziniec. Móri przykucnął i długo rozmawiał z psem. Tiril była przekonana, że mu dziękuje, przyjaciel bowiem zawołał później małego owczarka i jemu także coś szeptał do ucha.

Kiedy Móri w końcu się podniósł, nie było wątpliwości, że bardzo się ucieszył z tego spotkania.

– Została z ciebie sama skóra i kości – szczerze powiedziała mu Tiril.

– Wkrótce temu zaradzimy – uśmiechnął się w odpowiedzi.

Przed wyruszeniem w drogę Tiril nalegała, by zapłacić wieśniakom za życzliwą opiekę nad jej przyjacielem. Chłopce nie dawały spokoju wyrzuty sumienia, ponieważ nie chciała wpuścić Móriego do budynku mieszkalnego.

– Ale tak się bałam – wyznała. – Po prostu zabrakło mi odwagi, by trzymać go w domu. Mamy małe dzieci, a jemu coś towarzyszyło…

– Naprawdę? – zdziwiła się Tiril. – Co takiego?

– Tego powiedzieć nie potrafię, nigdy nic nie widziałam, ale miałam wrażenie, że on nie jest sam.

Tiril uspokajała ją mówiąc, że słusznie postąpiła.

– Nie chcemy zapłaty za opiekę – upierała się kobieta.

– Przecież on nic nie jadł.

– Naprawdę niewielu przyjęłoby u siebie czarnoksiężnika tak życzliwie jak wy.

– Czarnoksiężnik – szepnęła wieśniaczka. – Tak właśnie myślałam, ale nie bardzo wiedziałam, jak go zwać.

– Ale to dobry człowiek – gorąco zapewniała ją Tiril.

Móri podszedł do nich. Ogolił brodę i przyciął grzywkę, dzięki temu wyglądał bardziej po ludzku.

– Możemy jechać – oznajmił z uśmiechem.


Niedaleko w głąb Öxnadalur zdążyli dotrzeć, kiedy Tiril zorientowała się, że coś jest nie w porządku.

Z początku zastanawiała się, czy będą przejeżdżać przez Myrka, ciekawa bowiem była cmentarza, na którym pochowano diakona-upiora. Steinar wyjaśnił jednak, że musieliby nadłożyć kawał drogi. Należało wracać na zachód tą samą trasa, którą przyjechali.

Potem nie na żarty zaczęła niepokoić się o Móriego. Jak, na miłość boska, wytrzyma taką długą podróż? Wydawało się jednak, że Móri znosi trudy wędrówki samą tylko siłą woli. Wieśniaczka szczodrze zaopatrzyła ich na drogę, jakby w ramach zadośćuczynienia za to, że nie chciała wpuścić Móriego do domu, i teraz Tiril na każdym postoju skrzętnie pilnowała, czy przyjaciel je dostatecznie dużo i przyjmuje odpowiednią ilość płynów.

Stosunki między Steinarem a Mórim ułożyły się dobrze. Gdy przewodnik się zorientował, że Móri pomimo bijącego od niego autorytetu jest w rzeczywistości łagodnym, spokojnym człowiekiem, ośmielił się z nim rozmawiać. Z początku z rezerwa, dość obojętnie, lecz wkrótce wyraźnie poczuł się bezpieczniej.

Bardzo to ucieszyło Tiril. Prawdę mówiąc, jeszcze przed odnalezieniem Móriego niepokoiła się o drogę powrotną.

Jechali przez dość wąską przełęcz i właśnie wtedy Tiril, która zamykała orszak, zauważyła coś osobliwego. Popędziła konia ku Móriemu.

– Co się stało, Tiril? – spytał z uśmiechem.

– Nie jesteśmy sami – mruknęła.

Odwrócił wzrok od niej, zapatrzył się w dal.

– Wiem o tym. Miałem nadzieję, że tego nie zauważysz.

– Wieśniaczka także to wyczuła, choć niczego nie widziała.

– A ty widzisz?

– Nie.

Uśmiechnął się ze smutkiem i z czułością.

– Jak myślisz, czy Steinar też zwrócił na to uwagę. – spytał.

– Nie wiem. Chyba nie, ale możemy zapytać.

– Na razie nie – przestrzegł. – Nie ma sensu niepokoić go bez potrzeby.

– O co chodzi, Móri? – dopytywała się cicho. Wydawał się zakłopotany, najwyraźniej nie chciał odpowiedzieć.

– Przywiodłem ich z krainy zimnych cieni. Nie mogę się ich pozbyć.

– Ich? To znaczy, że jest ich więcej?

– Tak.

– Oczywiście żartujesz – zaśmiała się nerwowo.

– Niestety, nie.

Tiril zaniemówiła, ale tylko na chwilę.

– Jak oni wyglądają?

– Nie myśl o tym.

– Ale kim są?

– Tym także się nie przejmuj.

– Nie jesteś szczególnie chętny do rozmowy.

– To dla twojego dobra. Im mniej będziesz wiedziała, tym lepiej dla ciebie.

Tiril poczuła się dotknięta, ale nigdy nie potrafiła długo chować urazy. Już wkrótce jej jasny śmiech znów niósł się po przełęczy.

Z twarzy Móriego bił smutek. Wiedziała, dlaczego. Prosił ją przecież: „Pomóż mi wrócić do twej świetlistej krainy”. Gdybyż mogła odegnać cienie, które go otaczają! I te widoczne w jego oczach! Zwłaszcza te ostatnie. W istnienie pierwszych nie wierzyła.


Pod wieczór zatrzymali się na smaganym wichrem zboczu.

– Kawał drogi został dziś za nami – rzekł Steinar z uznaniem. – Jesteś twardszy, niż przypuszczałem, Móri.

– Dziękuję! To miłe słowa. A mnie potrzeba każdej odrobiny życzliwości, jaką tylko można mi ofiarować.

Po to, żeby odpędzić melancholię, pomyślała Tiril.

Uzgodnili, że będą się porozumiewać ich dawną mieszanką języków, tak by nikt nie czuł się pominięty. Tylko Móri dobrze znał i islandzki, i norweski.

Steinar zajął się przygotowaniem wieczornego posiłku. Tiril z ważną miną krzątała się po obozowisku. W pewnej chwili wybuchnęła śmiechem.

– Muszę przyznać, że w domu, w Bergen, należałam do osób, co to sprawiają wrażenie bardzo zajętych. Takie pracowite małe pszczółki, które w rzeczywistości jednak nie robią nic, pozwalając, by inni wykonywali za nich najcięższe prace.

– Chwalisz się na opak – stwierdził Móri, dokładając drew do ognia.

– Co masz na myśli?

– Chełpisz się swoimi wadami, podkreślasz je. A nie masz racji. Być może było tak w domu, bo tam źle się czułaś. Rozmawiałem jednak z wieloma dobrymi ludźmi w Bergen i oni mówili coś zupełnie innego.

Przysunęła się bliżej, oczy jej zabłysły.

– Budzisz moją ciekawość.

– Twierdzili, że nie ma bardziej ofiarnej i życzliwej bliźnim istoty.

– Mów mi tak więcej – zagruchała Tiril, nie ukrywając, jak bardzo ucieszyły ją te słowa.

Steinar włączył się do rozmowy.

– Siedzę sobie i przyglądam się wam dwojgu. Z przyjemnością patrzę, że dwoje ludzi potrafi tak się porozumieć. Gdzie, do kroćset, podział się nóż?

Móri podał mu narzędzie.

– Dobrze, że w ostatniej chwili przekląłeś – rzekł z uśmiechem. – Inaczej ta przemowa brzmiałaby zbyt anielsko.

– Pewnie masz rację. No jak, zjemy coś?

Nikt nie miał nic przeciw temu.

Kiedy się posilali, zmierzch zapadł nad pięknymi dolinami północnej Islandii. Tiril i Móri zauważyli wtedy, że Steinar raz po raz zerka przez ramię, jakby za plecami wyczuwał czyjąś obecność.

Żadne jednak nic nie powiedziało.

Gdy nadejdzie odpowiedni czas, Móri będzie musiał porozmawiać z przewodnikiem o towarzyszach ich podróży.

Tiril rzecz jasna także wyczuwała ich bliskość. W zapadającym zmroku istoty stawały się coraz wyraźniejsze, choć wciąż niczego nie widziała. Nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że ktoś zagląda jej przez ramię, być może dziwi się, czym to zajmują się ludzie.

Szalone myśli! Ale nie umiała ich odegnać, wrażenie porażało swą intensywnością.

Coś za jej plecami czaiło się zdziwione. Czekało.

Czy takie istoty, bez względu na to, czym są, jedzą?

Żałowała, że Móri nie powiedział jej o nich nic więcej. Ani trochę zabawne nie było czuć się obserwowanym przez coś, czemu nie potrafiło się nadać imienia.

– Masz ochotę? Proszę! – powiedziała nagle i zdradzającym niecierpliwość gestem wyciągnęła przez ramię kawałek chleba.

Móri zdrętwiał, a Steinar zdumiony upuścił trzymaną w dłoni kromkę w popiół. Najgorsze jednak było wrażenie, że coś wstrząśnięte uskoczyło w tył. Głośny śmiech, jakim Tiril usiłowała zbagatelizować incydent, zamarł jej na ustach.

Zmieszana opuściła rękę.

– Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam…

Steinar odzyskał mowę.

– Czy to znaczy, że ktoś jeszcze poza mną…

– Tak, nie mylisz się – spokojnie odrzekł Móri. – Przykro mi, ale zabrałem w naszą podróż pasażerów na gapę. Tiril postąpiła nierozważnie, ale nie sądzę, by to w czymś zaszkodziło. Tiril, z nimi nie ma żartów. Proszę…

Ze swego skórzanego worka wyjął dwa kawałki drewna, chyba dębowego, i nóż, by wyryć na nich magiczne znaki.

– Przecież ja już dostałam od ciebie znak, który ma mnie chronić – zaprotestowała Tiril. – A nawet dwa.

– Pokaż mi je!

Pociągnęła za cienki rzemyk na szyi. Wisiał na nim magiczny znak, podarowany jej przez Móriego już dawno, kiedyś należał do niego. Ze swego worka podróżnego wyjęła większy znak, Tarczę Arona, który tkwił nad drzwiami wejściowymi najpierw domu w Laksevåg, potem chaty Ester. A teraz znalazł się tu, na wzgórzach Islandii. Znak-podróżnik…

Steinar obserwował ich bacznie, a oczy coraz szerzej otwierały mu się ze zdziwienia. Raczej nie był zachwycony tym, co widział.

– Bardzo dobrze, Tiril – stwierdził Móri. – Nic dziwnego, że cała i zdrowa dotarłaś aż na północ Islandii! Ale w tym wypadku te dwa znaki nie wystarczą. I ty, i Steinar dostaniecie taki, który bardziej się wam teraz przysłuży.

– Dziękuję, chętnie go przyjmę – powiedział Steinar wyraźnie wystraszony.

– Czy nie będę wtedy mogła wyczuć obecności naszych towarzyszy podróży? – spytała Tiril.

– Czyżbym słyszał w twoim głosie nutkę zawodu? – uśmiechnął się Móri. – Będziesz ich czuła, ale nie zdołają się do ciebie zbliżyć, nic ci nie zrobią.

– No dobrze. Rzezaj swoje runy!


***

Móri zajął się sporządzaniem magicznych znaków, a Tiril i Steinar sprzątali obozowisko. Przewodnik wyjaśnił, że przyroda islandzka jest bardzo wrażliwa, nie znosi śmieci i nieporządku. Należy też pamiętać o owcach, uważać, by nie zjadły czegoś niewłaściwego.

Tiril natychmiast pojęła, o co chodzi, i za punkt honoru wzięła sobie uprzątnięcie terenu wokół nich tak, by nie pozostał najmniejszy ślad.

Kiedy chciała iść po wodę do zagaszenia ogniska, poczuła jakiś opór. Zatrzymała się.

– Czy mogę prosić, byście się odrobinę przesunęli? – spytała z nieco kwaśną miną.

Móri spostrzegł, że Tiril ma jakieś kłopoty, i wyjął jej bukłak z rąk.

– Ja się tym zajmę – mruknął. – Wracaj do ogniska i tam zaczekaj. I nie patrz w tę stronę!

Steinar i Tiril odwrócili się plecami i czekali, aż Móri wróci z wodą. Żadne o nic go nie pytało.

Wreszcie Móri uporał się z wykonaniem dwóch identycznych magicznych znaków.

– One was ochronią przed tymi, co się kręcą wokół nas. Przed upiorami, duszkami i wszystkim, co nie nazwane, ponieważ nie widziały tego ludzkie oczy.

– Oprócz niektórych czarnoksiężników – prowokacyjnie odezwała się Tiril.

– Oprócz niektórych czarnoksiężników – potwierdził Móri.

Steinar wsunął swoje drewienko z magicznym znakiem za koszulę, blisko serca, a Tiril schowała swoje do kieszeni. Oboje podziękowali Móriemu za pomoc.

– Nie ma za co dziękować – prychnął. – Przecież to ja sprowadziłem na was owo nieznane.

Ponieważ miejsce było zbyt wietrzne jak na obozowisko, jechali dalej, dopóki nie powstrzymała ich noc. Znaleźli się nad brzegiem i czym prędzej przygotowali nocleg.

Tiril zasnęła natychmiast w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku: odnalazła swego władającego czarnoksięskimi mocami przyjaciela. Ustąpiło też napięcie wielu dni; organizm zwykle dopomina się o swoje prawa, kiedy człowiek nie musi już dłużej czuwać.


Obudziła się przerażona, czując, że ktoś jej dotyka.

Okazało się jednak, że to tylko ciekawska owca. Zwierzę odskoczyło równie wystraszone. Tiril w ostatniej chwili przytrzymała Nera.

Później nie mogła już zasnąć. Noc zaczęła ustępować miejsca świtowi, na zachodzie pojawił się zarys Vatnsfjäll. Nocą góry nie było widać.

Północny wiatr z Hunafjördhur niósł ze sobą wspomnienia mas lodu, nad którymi przelatywał wcześniej na północy. Tiril zadrżała z zimna i otuliła się dokładniej.

Było jej jednak niewygodnie, więc usiadła. Nie sposób już spać!

Kawałek dalej głębokim snem spał Steinar. Móri leżał nieruchomo, jakby nie żył. Tiril przez moment nie na żarty się przestraszyła, miała ochotę podczołgać się i dotknąć jego klatki piersiowej, sprawdzić, czy się unosi. Powstrzymała się jednak, nie chciała budzić przyjaciela. Zapragnęła, aby ta chwila należała tylko do niej, by nieskrępowana mogła się mu przyglądać.

W tym oświetleniu sprawiał wrażenie nieziemsko pięknej istoty. Leżał na boku, odwrócony w jej stronę, jakby i we śnie chciał nad nią czuwać.

Wzruszyło to Tiril. Przecież właściwie to ona powinna się nim zająć teraz, kiedy płomyk jego życia ledwie się tlił! Wprawdzie nie miała zbyt wielkiego doświadczenia w obcowaniu z mężczyznami, zdawała sobie jednak sprawę, że nie może urazić jego męskiej dumy.

Zamyśliła się. Przypomniała sobie, co przypadkiem zobaczyła, kiedy przygotowywał dla nich czarodziejskie runy: widziała, jak zaciął się w mały palec prawej ręki i wyrzeźbione linie pokrył własną krwią.

Krew Móriego…

Dziwne, że w jego żyłach ciągle płynie krew!

Wsunęła dłoń do kieszeni i dotknęła kawałeczka drewna. Uświadomiła sobie, że odrobina krwi zapewne w nie wsiąkła, i to wydało jej się trochę straszne, tak bardzo zmysłowe. Bliskość Móriego.

W roztargnieniu pogładziła gęstą sierść Nera.

Wyczuwała – Nero także coś podejrzewał – obecność niewidzialnych istot, które im towarzyszyły. Nie mogły jej teraz wyrządzić krzywdy, chronił ją bowiem magiczny znak niezwykłego przyjaciela. Prosiła także o runę dla Nera, lecz Móri stwierdził, że psom nie zagraża tego rodzaju niebezpieczeństwo. Ciekawe, co miał na myśli…

Ale…

Tiril westchnęła zdziwiona własną reakcją.

Pragnienie, które sobie uświadomiła, było absolutnie szalone. Chciała ich zobaczyć. Prawdę powiedziawszy, była ogromnie ciekawa, jak wyglądają. No bo przecież nie wierzyła w ich istnienie.

A jednak wyczuwało się ich bliskość. Zauważył je nawet Steinar.

Jakaż ona niemądra! Miałaby być bardziej wrażliwa na nadnaturalne zjawiska niż Steinar, Islandczyk, wychowany wśród tych tajemniczych gór i dolin, przez całe życie ocierający się o dziwy natury?

Powinna raczej powiedzieć: nawet ona mogła ich wy- czuć. Tak byłoby właściwiej.

Nieznane istoty wyczekująco otoczyły ludzi. Oczywiście pilnowały Móriego. On był ich panem.

Ale czy aby na pewno? Czy Tiril mogła wiedzieć, kto tu jest panem, a kto sługą?

Musi ich zobaczyć. Inaczej z ciekawości umrze.

Być może to właśnie by się stało, gdyby ich naprawdę zobaczyła… Ale oni przecież nie istnieją.

W świetle nadchodzącego poranka popatrzyła na Móriego. Okolicę spowił czarodziejski, szarawy półmrok.

Móri się nie poruszył, leżał w takiej samej pozycji jak przedtem. Miała jednak pewność, że żyje, od razu by się zorientowała, gdyby coś działo się nie tak. Byli sobie z Mórim tak bliscy, nawet Steinar to zauważył.

Móri w ciągu dnia sporo zjadł. Bardzo ją to cieszyło. Potrzebował teraz każdego grama pożywienia, jaki tylko mógł przyjąć, sprawiał bowiem wrażenie niebywale osłabionego. Bliskiego śmierci.

Zastanawiała się, jak długo by jeszcze żył, gdyby nie przyjechała. Z tego, co zrozumiała, chciał jedynie umrzeć.

Potem sam jednak powiedział, że pragnienie życia wróciło.

Przypomniawszy to sobie, odczuła radość w całym ciele.

Teraz mogła spokojnie zasnąć.

Загрузка...