Rozdział 19

Bergen nie słynie z jasnych słonecznych dni, lecz nazajutrz powitała ich piękna pogoda.

Erling zastanawiał się, czy nie lepiej wyprawić się do Christianii statkiem. Myślał o Mórim, któremu zapewne z trudem przyjdzie znosić trudy kolejnej podróży. Przeprawa statkiem trwała co prawda dłużej, lecz była znacznie wygodniejsza. Erling lubił wygodę.

W portowym magazynie powitał go jednak zdrowy i radosny Móri.

– Co się z tobą stało? – spytał zdumiony Erling. – To chyba jakieś czary!

– Rzeczywiście można tak to ująć – tajemniczo uśmiechnęła się Tiril.

– Sam tego nie rozumiem – przyznał Móri. – Owszem, guz na głowie jeszcze pobolewa, ale to drobiazg. Nagle poczułem się całkiem zdrów. Nie pamiętam, bym czuł się tak dobrze od czasu tego nieszczęsnego eksperymentu w kościele na Islandii. Musiałem przejść jakiś kryzys.

– To wspaniale! W takim razie możemy jechać konno – stwierdził Erling. – Zadbałem o twojego wierzchowca, jest więc przygotowany do drogi. A Tiril może wziąć jednego z naszych. Tiril, czy ty właściwie umiesz jeździć konno?

– Nie pytaj – odparła nie bez goryczy. – Nauczyłam się na Islandii. A raczej dowiedziałam, co to jest.

Erling spoważniał.

Moja siostra bardzo się postarała! Wójt był u mnie i oznajmił, że widziano was w Bergen. Odparłem, że już o tym słyszałem, ale was nie widziałem. O podróży do Christianii wspominałem od dawna, nikt więc nie będzie się dziwił, jeśli wyjadę teraz.

Tiril spoglądała przez okno.

– Raniutko wyjrzałam przez zasłonkę – powiedziała – żeby sprawdzić, czy jest już jasno, i wtedy zobaczyłam na rogu jakiegoś mężczyznę. Stał odwrócony plecami i patrzył na port. Wydało mi się, że bardzo przypomina starszego z dwóch napastników, tego z kozią bródką. Ale mogłam się pomylić. Kiedy zerknęłam jeszcze raz, zniknął.

– Wieść, że wróciliście, z pewnością rozniosła się prędko, a zatem to całkiem możliwe. Musimy jak najprędzej wyruszyć. Dobrze by było jechać powozem, ale podróż trwałaby zbyt długo. Niestety, bo w powozie człowiek tak się nie kurzy.

– Pojedziemy konno – zdecydowała Tiril. – Nero przy- wyki już do biegu przy koniach. I norweskie trawiaste drogi będą przyjaźniejsze dla jego łap niż islandzkie pola lawy.

Przy słowie „łapy” przypomniała sobie nieszczęsną istotę, którą ujrzała nocą, i umilkła. Żaden z mężczyzn nie wiedział o jej przeżyciach.

A jednak nieświadom niczego Erling nawiązał do tego tematu:

– Wiem, że to, co powiem, nie pasuje do trzeźwego, mocno stąpającego po ziemi kupca, raczej będzie w waszym stylu, ale wydaje mi się, że nie pojedziemy sami, towarzyszyć nam będzie ktoś jeszcze. Wybaczcie mi, jeśli mówię niemądrze, ale zauważyłem to już wówczas, kiedy się spotkaliśmy, Móri. Czy to, co powiedziałem, jest głupie?

– Nie ty jeden tak to odczuwasz, Erlingu – rzekł Móri z powagą. – Powiedzmy tylko, że sporo przeżyłem na Islandii.

– Musiałeś mieć naprawdę różne doświadczenia – mruknął Erling.

Po twarzy Móriego przemknął jeden z jego uśmiechów – przelotny, lecz pełen smutku i śladów tajemnej wiedzy. Tiril kochała te uśmiechy. Uważała je za swoje zwycięstwo.

Ale jednocześnie Tiril dokonała odkrycia, które napełniło ją strachem:

Nagle ujrzała Erlinga Müllera w zupełnie innym świetle.

Nie, nie zapomniała swojej siostry Carli. Absolutnie nie chciała jej zranić, przestając łączyć Erlinga z jej wspomnieniem.

Popatrzyła na niego jednak swymi własnymi oczyma, nie oczyma Carli. I odkryła, że jest nie tylko bardzo przystojnym mężczyzną. Był również pociągający.

A to całkiem zmieniało postać rzeczy.

Co się ze mną dzieje? pomyślała. Kochany wierny Erling! Wybraniec Carli. Mój przyszły szwagier, którym nigdy już nie zostanie.

Stała patrząc, jak Erling rozmawia z Mórim, a policzki jej płonęły. Z Mórim, niezwykłym, nie z tego świata.

Ale Erling był rzeczywisty. Był żywym, młodym mężczyzną, mogącym stać się przedmiotem marzeń każdej kobiety.

Gdzie ona miała oczy?

Co się z nią teraz działo?

Odwróciła się gwałtownie, aby nikt nie zobaczył, jak bardzo się zaczerwieniła. Miała także wrażenie, że oczy jej aż pociemniały. I na pewno słyszeli, jak mocno bije jej serce.

Czy uczynili to towarzysze Móriego, aby go przed nią ochronić? Nie, nie miała przecież teraz przy sobie tamtego magicznego znaku, tylko ten, który ją chronił przed nimi!

W poczuciu bezsilności jęknęła cicho. Wszystko nagłe tak się skomplikowało. A przecież nie powinno, w ten. sposób sytuacja powinna stać się jaśniejsza, prostsza.

Ogarnięta niepokojem zaczęła pakować to, co mieli zabrać ze sobą w podróż. Miseczka Nera, jego smycz. Jej osobiste rzeczy, których nie było zbyt wiele…

Mój Boże, chyba jakiś mężczyzna może mi się wydać pociągający, nie muszę od razu się w nim zakochiwać! Zresztą nie kocham się w Erlingu. Ani w Mórim. W nikim!

Rzecz po rzeczy wrzucała do swej podróżnej skrzyni. Głupia, głupia, głupia Tiril!


Gdy zapadł zmierzch, wyruszyli z miasta na wschód.

Erling do ostatniej chwili nalegał, żeby wzięli powóz. Nie uchodzi jechać konno jak wędrowne rzezimieszki! Chciał utrzymać styl, do jakiego przywykł. Nienagannie ubrany na każdą okazję, zawsze gotów na spotkanie z osobą wysokiego stanu.

– Zakurzymy się – prychał.

– W powozie też nam to grozi – odparła Tiril. – Kto wie, czy nie bardziej.

– Może padać deszcz.

– Owszem, to bardzo prawdopodobne.

Móri wmieszał się w rozmowę.

– Drogi, którymi będziemy jechać, nie nadają się dla powozu.

– Doprawdy? A którędy pojedziemy?

– Przez góry. Żeby jak najprędzej dotrzeć na miejsce.

Erling zganił Tiril wzrokiem.

– Ty, jako dama, nie powinnaś…

Tiril nie mogła już dłużej tego słuchać.

– A więc zostań w domu, przeklęty snobie! A rano prawie się w tobie zakochałam! Idź do diabła!

Zapadła cisza. Twarz Móriego pozostawała jak wykuta z kamienia. Erling wpatrywał się w nią zdumiony.

– Przepraszam! Proszę, zapomnij, co powiedziałam. To nie była prawda, po prostu się rozgniewałam.

– Jedziemy konno – ustąpił Erling. W oczach pojawił mu się koci błysk zadowolenia.


Jechali bardzo szybko, bo tego popołudnia wiele się wydarzyło. Wójt pragnął spotkać się z Erlingiem, czego, rzecz jasna, Erling absolutnie sobie nie życzył. Christine znów doniosła, twierdziła, że brat spotkał się z parą uciekinierów. Erling nie chciał oszukiwać przyjaciela-wójta.

Otrzymał także liścik miłosny od Amalie Drake, w którym nawiązywała do pewnych momentów poprzedniej nocy i przypominała o umówionym wieczornym spotkaniu. Erling całkiem o tym zapomniał, poprosił więc matkę, by przekazała kochance wiadomość o jego nagłym wyjeździe do Christianii. Pragnął ostatecznie zakończyć ich krótki romans, ale o taką przysługę matki prosić nie mógł. Bał się, że może zareagować zbyt histerycznie.

Poza tym dwaj złoczyńcy zaczęli węszyć po dzielnicach wokół portu. Widziano ich kilkakrotnie. Tiril i Móri zrozumieli, że musieli wpaść na jakiś trop i mieli lepsze wiadomości niż sam wójt: domyślali się, w jakich rejonach miasta może przebywać Tiril.

Erling czekał na nich za granicami Bergen. Miał konie pod wierzch i dwa juczne; załadował na nie wszystko, co zabrał z domu Tiril, którym zarządzał pod jej nieobecność. Wziął tylko rzeczy potrzebne jej w czasie podróży. Poza tym konie niosły jego bagaż i trochę próbek towarów.

– Nie powinieneś był tego zabierać – zaprotestował Móri.

– Dlaczego nie połączyć korzyści z przyjemnością? wesoło odparł Erling.

Tiril i Móri popatrzyli po sobie. Erling najwidoczniej nie w pełni zdawał sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa.

Bagaż Móriego był ograniczony do minimum. Zmieścił się w jego sakwie podróżnej. Móri dostał nowe buty od Erlinga, jego stare miały już bardzo zdarte podeszwy.

– Gdzieś ty właściwie chodził? – spytał Erling, kiedy je zobaczył. – Sądziłem, że przede wszystkim jeździłeś wierzchem.

– Móri znalazł jakąś wymijającą odpowiedź.


Ludzi wójta się nie bali, ci, którzy opuszczali miasto, ~przestawali interesować stróżów porządku. Wszyscy troje jednak nie mogli pozbyć się wrażenia, że dwaj nieznajomi prześladowcy depczą im po piętach.

Wrażenie pozostaje jednak tylko wrażeniem. Nie mieli żadnej pewności.

Tiril, Móri i Steinar tworzyli zgraną grupę. O wiele trudniej było podróżować z Erlingiem.

Choć zawsze pozostawał lojalny wobec swych trojga przyjaciół – Tiril, Móriego i Nera, nie przywykł do trudów i niewygód. Na co dzień zmagał się z innymi sprawami: zawikłanymi negocjacjami, niezgodnymi rachunkami, ściąganiem długów, transportami, które nie dotarły na czas. Przywykł, że obsługiwali go służący, był rozpieszczany przez rodzinę i bardzo, bardzo serdecznie witany we wszystkich eleganckich kręgach. Bogatemu i przystojnemu kawalerowi z dobrej rodziny niczego się nie odmawia.

Erling upierał się, by nocowali w zajazdach. Pod gołym niebem? Czy oni poszaleli, przecież to nie uchodzi! Czy Móriemu nie przyszło do głowy, że jest z nimi młoda dama z najlepszego towarzystwa?

Oboje westchnęli znużeni jego narzekaniem.

– Erlingu, ty także spróbuj nas zrozumieć – powiedziała Tiril. – Na Islandii nie ma zajazdów. Tutaj także nie. Może są jakieś w pobliżu Bergen, może bliżej Christianii. Ale w drodze? Będziemy jechać przez puszcze i górskie płaskowyże. Nie martw się, Erlingu, nie jestem laleczką z porcelany, dobrze o tym wiesz. Uważasz, że nie umiem zachować godności w otoczeniu surowej przyrody?

– Tiril naprawdę to potrafi – poparł ją Móri. – Ona nie stanowi dla nas żadnego problemu. W przeciwieństwie do ciebie, Erlingu.

Wówczas Erling zrozumiał, że to on utraci godność, jeśli wciąż będzie się upierał przy swych wymaganiach. Uśmiechnął się do przyjaciół i skinął głową.

– Ja też sobie poradzę. Ale jeśli akurat będziemy mijać zajazd…

– To oczywiście się w nim zatrzymamy – dokończył Móri. – Jasne! Pamiętaj tylko, że jeśli ktokolwiek jedzie naszym śladem, to przede wszystkim będzie nas szukał po zajazdach.

– Rozumiem.

Od tej pory z całych sił starał się udawać, że jest zahartowanym podróżnikiem, by w ten sposób zyskać sobie uznanie Tiril.

A za nimi pospieszały milczące niewidzialne istoty, które Erling odczuwał jako nieprzyjemny powiew na karku, a które pozostała dwójka w pełni zaakceptowała.


Zjechali w doliny ciągnące się na wschód od Hardangervidda i wtedy coś zaczęło się dziać. Podczas przeprawy przez góry pogoda im dopisywała, mieli o wiele więcej szczęścia niż Móri i Tiril na Islandii. Erling co prawda trząsł się z zimna na chłodnym wietrze i uważał, że warunki noclegowe są gorsze niż przypuszczał, skończenie prymitywne, lecz ponieważ nikt inny nie narzekał, on także zachowywał komentarze dla siebie.

Zauważył, że Tiril zaczęła patrzeć na niego inaczej. Jej stosunek do niego wyraźnie się zmienił od czasów obojętności, jaką okazywała mu w Bergen. Uznał to za oszałamiające zwycięstwo. Nigdy jeszcze nie czuł się tak szczęśliwy jak podczas tej podróży i nie przestawał zabiegać o względy dziewczyny.

Tiril z początku przyjmowała jego podziw ze zdumieniem, które potem przerodziło się w zachwyt. Jakież to emocjonujące, zwłaszcza że Erling także nie był jej obojętny.

Móri pozostawał milczący. Szukał towarzystwa Nera, zajmował się końmi i bez słowa wykonywał przydzielone mu zadania.

W jednej z dolin, której nazwy żadne z nich nie znało, bo po prostu kierowali się według słońca, Tiril zwróciła uwagę na Móriego stojącego przy koniach. Zauważyła, że kiedy rozmawiała z Erlingiem, Móri od czasu do czasu zerkał na nich ukradkiem.

Poczuła ukłucie w sercu. Zdała sobie nagle sprawę, że przez ostatnie dni zaniedbała swego przyjaciela. Ale z Erlingiem tak wspaniale się rozmawiało, zawsze był przy niej (prawdę mówiąc, to przez jego starania Móri musiał jechać albo z tyłu, albo z przodu) i nigdy nie brakowało im tematu do rozmowy. Tiril wypytywała o starych znajomych z Bergen, o życie towarzyskie, z którego już dawno się wycofała. On powtarzał jej ploteczki i opisywał drobne skandale, dużo się śmiali.

Móri odwrócił się plecami. Rozsiodływał konia.

– Wybacz mi, Erlingu, muszę pomówić z Mórim – przerwała mu Tiril w pół zdania.

Podbiegła do koni.

– Czy mogę ci pomóc, Móri?

Drgnął, nie słyszał, że nadchodzi.

– Nie trzeba, poradzę sobie sam.

A jednak zaczęła mu pomagać. Płacz ściskał ją w gardle. Jak też ona się zachowała!.

– Czujesz się już całkiem zdrów?

– 0, tak! A ty? Dobrze się miewasz?

– To bardzo ciekawa wyprawa. Z Erlingiem tak przyjemnie się gawędzi.

– Lubisz go?

– Bardzo! A ty nie?

– Owszem.

Zabrzmiało to prawie tak, jakby miał zamiar dodać „niestety”.

– Mamy wielu wspólnych znajomych – próbowała się usprawiedliwiać Tiril. – I wiesz co? On chce się ze mną ożenić. Pragnął tego chyba już od dawna, ale ja do tej pory nie traktowałam go poważnie. Uważałam, że bardzo się od siebie różnimy.

– Ale teraz traktujesz go poważnie?

– Tak, łączy nas o wiele więcej, niż sądziłam. I zrozum, zawsze uważałam, że jestem nikim. A on mówi, że mnie podziwia! Ze mam niezwykłą osobowość. Takich rzeczy przyjemnie się słucha, Móri, zwłaszcza komuś, kto był w rodzinie szarą myszką.

– Wielu uważa cię za osobę wyjątkową.

Nie słuchała uważnie jego słów.

– Co, twoim zdaniem, powinnam zrobić, Móri? Czy, mam się zgodzić? Nie czuję się jeszcze w pełni dojrzała, ale zdaję sobie sprawę, że Erling może dać mi wszystko, czego pragnie dziewczyna.

– To zależy wyłącznie od twoich uczuć, Tiril – odparł Móri, w skupieniu zdejmując siodło z kolejnego konia.

– Moja matka zawsze powtarzała, że jeśli chodzi o małżeństwo, nie należy kierować się uczuciami. Trzeba słuchać rozsądku, inaczej może się to źle skończyć.

– Ty też tak sądzisz?

Tiril westchnęła.

– Nie wiem, Móri. Wiem jedynie, że bardzo lubię Erlinga.

– No, to wszystko w porządku.

Czyż nie była to zachęcająca odpowiedź? Tylko dlaczego poczuła się nagle odepchnięta?

Taka biedna, taka… samotna?

Tej nocy przestało im dopisywać szczęście.

– Lato było ciepłe, nie musieli więc rozpalać ognia, aby się ogrzać. Noce były też stosunkowo jasne. Rozbili obóz na porośniętej miękką trawą płaskiej części zbocza.

Nawet tutaj Erling upierał się na oddzielaniu damskiej części obozowiska od męskiej. Wiedział wprawdzie, że Tiril nocowała razem z Mórim w magazynie portowym, lecz Móri był wtedy bardzo chory i nie stanowił żadnego zagrożenia. Nigdy zresztą nie uważał, by Tiril coś z jego strony groziło. Osoba taka jak Móri nikomu nie kojarzyła się z erotyzmem.

Nie miał pojęcia o ich noclegach na Islandii, o tym, jak blisko siebie wówczas byli, a już na pewno nie o cielesnej bliskości.

Nie spodobałoby się to Erlingowi.

Koniec końców, Tiril musiała sypiać teraz osobno, mając do towarzystwa i ochrony jedynie Nera.

Pospali może godzinę, gdy nagle z gardła psa dobyło się głębokie, przytłumione warczenie.

Tiril natychmiast usiadła, co rzecz jasna ~kłoniło Nera do jeszcze większej czujności. Jak szalony zaczął ujadać, wskazując na rosnące nie opodal zarośla.

Mężczyźni zaraz poderwali się na równe nogi.

– Co się stało, Tiril? – ściszonym głosem zawołał Erling.

– Nie wiem – odparła niepewnie. – Nero coś usłyszał.

Widzieli, że pies stoi zwrócony w stronę lasu.

Erling przy koniach już szukał swego pistoletu.

– Kto tu jest? – zawołał.

Nie było odpowiedzi.

– Prawdopodobnie tylko lis – stwierdził Móri.

– Nie – zaprotestowała Tiril. – Nero inaczej reaguje na mniejsze zwierzęta. I na drapieżniki. Albo był to łoś, albo człowiek.

Zarośla jałowca na tle trawiastego zbocza wydawały się całkiem czarne. Niebo na wschodzie szarzało, rysowały się na nim ciemne sylwetki koni.

Erling znalazł pistolet, lecz nie wiedział, gdzie szukać prochu.

– Nie mamy czasu do stracenia – mruknął. – Będę musiał ich postraszyć nie naładowaną bronią.

Wraz z Mórim poszli do Nera, który wciąż stał zwrócony w stronę zagajnika.

W następnej chwili Tiril poczuła wciskający jej się do ust knebel. Ramiona wygięto jej na plecy. Napastnicy widocznie przekradli się bokiem i zaatakowali ją od tyłu.

Poczuła, że ktoś ją podnosi i taszczy przez równinę do lasu. Przekonanie, że człowiek, któremu usta zatka się szmatą, nie może wydobyć z siebie żadnego dźwięku, jest całkiem błędne. Tiril wydała przez nos krzyk ostrzeżenia – wprawdzie zduszony, lecz dość głośny.

Zorientowała się, że nadbiega Nero wraz z Erlingiem i Mórim, a jednocześnie zbir, który ją niósł, szepnął:

– Strzelaj, do diabła, strzelaj do nich i do psa!

Och, nie, pomyślała Tiril Nie wolno strzelać do Nera, on nic z tego nie rozumie!

Usłyszała jednak, że Móri przywołuje psa do nogi. Udało mu się przytrzymać rozwścieczone zwierzę za obrożę. Dzięki Bogu, mówiła sobie w duchu, kiedy jeden ze złoczyńców niósł ją na plecach, a drugi zatrzymał Móriego i Erlinga.

Już raz Erling zdołał ją uratować, teraz jednak nie mógł użyć pistoletu.

Mężczyźni przedzierali się przez zarośla, dźwigając wierzgającą i szamoczącą się Tiril. Las jednak wkrótce się skończył, znaleźli się na otwartej przestrzeni. Tiril, zajęta walką z prześladowcą, nie bardzo mogła się zorientować, co się dzieje.

Nagle znalazł się koło nich Erling. Padł strzał. Erling przeklął, lecz najwidoczniej nie został trafiony. Łotr niosący Tiril potknął się, dziewczyna usiłowała się wyrwać, lecz przytrzymywał ją mocno, jak gdyby była ze złota. Erling dopadł drugiego zbira i rozpoczęła się bijatyka.

Erling potoczył się do tyłu.

– Uciekaj! – padło polecenie drugiego z napastników.

Tiril robiło się słabo, gdy podskakiwała na ramionach uciekającego mężczyzny. Cały czas starała się wyrwać.

A potem Móri puścił Nera.

Złoczyńcy już przecież wystrzelili, a nie mieli czasu, by powtórnie załadować broń.

Nero pomknął jak błyskawica i zaatakował mężczyznę zabierającego mu ukochaną panią. Rozległ się odgłos dartego materiału i głośny krzyk człowieka.

Drugi rzezimieszek próbował uderzyć psa pistoletem, ale osiągnął tylko tyle, że Nero wbił mu zęby w ramię. Przez moment mignęła Tiril przed oczami kozia bródka.

A potem wydarzyło się coś niezwykłego.

Tiril usłyszała ostry okrzyk Móriego, jakby rozkaz. Mężczyzna, który ją niósł, mocno pchnięty potknął się, poleciał na głowę i w końcu musiał puścić swą zdobycz. A przecież Nero wpił się w ramię drugiego z łotrów, Erling właśnie wstawał, a Móri stał w pewnej odległości od nich…

Któż więc pchnął bandytę?

– Hraundrangi-Móri – szepnęła Tiril cichutko. – Poproś swego towarzysza, Zwierzę, aby pomogło Nerowi.

Nigdy nie potrafiła odtworzyć tego, co stało się później. Jeszcze mniej rozumiał Erling. Od Móriego zaczęła nagle bić jakaś siła, która poderwała obu opryszków na nogi. Ale Móri nie uczynił tego sam. Nie on przecież był winien gwałtownemu rozdarciu spodni drugiego mężczyzny, odsłaniającemu dwa różowe pośladki. Potężna siła cisnęła obu łotrów w przód, potoczyli się na łeb, na szyję po stromym zboczu. Wydawało się, że ich krzyki nigdy nie ucichną.

Erling przeniósł wzrok na Móriego, uwalniającego Tiril od knebla, na Nera, który dumny, ciężko dysząc, czekał na pochwałę. I na Tiril, która sprawiała wrażenie niczym nie zdziwionej, jak gdyby spodziewała się takiego biegu wydarzeń.

– Dzień już bliski – rzekł krótko. – To nie jest dobre miejsce na nocleg. Jedźmy dalej!

Загрузка...