Rozdział 10

Postój w Holar dobrze zrobił biednym łapom Nera. Młodzi chłopcy, kształcący się na pastorów, życzliwie się nim zajęli – nie co dzień wszak zdarzała im się wizyta młodziutkiej panny – a psu bardzo się spodobało, że znalazł się wreszcie w centrum zainteresowania.

Tyle dni upłynęło od czasu, kiedy we śnie dowiedziałam się o tragicznej sytuacji Móriego, myślała z rozpaczą Tiril. Za długo trwają te poszukiwania.

Nawet przez chwilę nie wątpiła w prawdziwość swoich przeczuć, nigdy nie pomyślała: to był tylko sen, wszystko sama wymyśliłam.

Byli sobie z Mórim zbyt bliscy, aby mogła się pomylić, poza tym jego zdolności telepatyczne z pewnością nie miały sobie równych.

Ale od tamtej nocy nie otrzymała od niego żadnych sygnałów.

Czy to znaczyło, że nie może już się z nią porozumiewać? Czy przestał istnieć?

Z tej myśli zrodziła się kolejna, taka, od której wiało grozą. Jej przyjaciel był wszak czarnoksiężnikiem. Nosił imię Móri. Może mógł żyć dalej? Po śmierci? Albo… albo już wcześniej był upiorem. Aniołem Śmierci.

Nie, nie wolno jej tak myśleć.

Hjaltadalsheidhi. Ogromny obszar, najprawdopodobniej bezludny. Czego Móri tam szukał? Jak mieli go odnaleźć na tym pustkowiu?

Kiedy już opuszczali Holar, młody diakon przybiegł się pożegnać.

– Przypomniało mi się coś, o czym wspomniał Móri – oznajmił zdyszany. – Mówił o jakiejś starej ziemiance, w której mogą nocować podróżni i pasterze. Powinna leżeć gdzieś w okolicach Hraundrangi.

– Doskonale – ucieszył się przewodnik. – Chyba wiem, gdzie to jest. Na tak trudnym do przebycia terenie niewiele jest miejsc, w których może być usytuowana.

– Czy tam nie ma żadnych domów? – dopytywała się Tiril.

– Są nieliczne zagrody, porozrzucane po obrzeżach tego rejonu. Zorientowałaś się już chyba, jak rzadko zaludniona jest Islandia? Domy stoją w trudnym do pojęcia oddaleniu od siebie.

– Jeżdżenie w zaloty może być naprawdę męczące – zauważyła Tiril. – Dobrze, że macie te wasze dzielne, mocne koniki.

– Rzeczywiście, bez nich byłby kłopot.


Następnego dnia rano ich oczom ukazał się łańcuch górski ze szczytem Hraundrangi. Góry przypominały miasto. Większość szczytów była płaska, czworokątna jak domy. Niczym kościół nad miastem górował nad nimi pojedynczy wierzchołek. Hraundrangi istotnie przypominał kształtem kościelną wieżę z cienką, ostro zakończoną iglicą.

– Nikt nigdy nie zdoła się tam wspiąć! – wykrzyknęła na ten widok Tiril.

– Rzeczywiście, chyba raczej powinniśmy zapomnieć o skrzyni pełnej złota – uśmiechnął się Steinar.

Wstrzymał konie i rozejrzał się dokoła.

– Nie znam zbyt dobrze tych okolic, ale jeśli całkiem się nie mylę, ziemianka powinna leżeć mniej więcej tam.

Wskazał palcem kierunek.

– Wobec tego ruszamy – postanowiła natychmiast Tiril.

– Jesteś najbardziej wytrzymałą dziewczyną jaką kiedykolwiek spotkałem. Jeśli to nie miłość cię popędza, to sam już nie wiem…

– Nie – odparła Tiril cichutko. – To nie miłość. Ja nie kocham Móriego. To raczej przyjaźń, oddanie. Wdzięczność. A oddanie potrafi być równie mocne i bolesne jak miłość. Nigdy nie byłam zakochana. Ale wiem, czym jest oddanie.

Steinar nic na to nie powiedział. Dziewczyna mówiła z taką szczerością, że odczuł dla niej szacunek.

Tiril bardzo polubiła tę ich niedużą grupę: dwoje ludzi, pięć koni i pies.

Teraz jednak była spięta. Każdy nerw ciała był naprężony jak struna.

Trochę pokręcili się w kółko, wreszcie jednak dostrzegli ziemiankę, na wpół ukrytą w zielonym zboczu.

Natychmiast przyspieszyli kroku.

Wkrótce mieli już pewność: ktoś niedawno w niej mieszkał. Teraz jednak świeciła pustkami.

Tiril starała się nie okazywać rozczarowania. Wiedziała, że osoba, która ostatnio przebywała w ziemiance, był Móri. Poznała znak, jaki wyrył na kawałku węgla brunatnego. Co prawda nie widziała nigdy przedtem takiego znaku, zrozumiała jednak, że to czarnoksięska runa.

Steinar i tak dostrzegł jej zawód.

– Pojedźmy przez równinę i dalej w dolinę za tym wzniesieniem – zaproponował życzliwie. – Tam leży najbliższa zagroda. Może ktoś go widział? Rozmawiał z nim?

Tiril skinęła głową. Nie chciała dawać przewodnikowi do zrozumienia, że w to nie wierzy. Móri zawsze unikał ludzi, zdawał bowiem sobie sprawę, że jego szczególny wygląd może wzbudzać rozmaite reakcje.


Nieduży rozgniewany owczarek wybiegł im na spotkanie, zanim jeszcze dojechali do domu.

– Boże – szepnęła Tiril. – Co teraz będzie?

– Miejmy nadzieję, że to suka.

– Miejmy nadzieję, że nie ma cieczki.

Ale spotkanie dwóch psów całkowicie ich zaskoczyło. Owczarek okazał się psem, nie suką, a psy, jak wiadomo, zazdrośnie strzegą swoich rewirów. Nero także nie należał do tych, co to unikają bójek.

Spotkanie jednak miało naprawdę zdumiewający przebieg. Ani śladu wrogości, z początku sztywna ostrożność z uszami położonymi po sobie. Potem nieduży owczarek wyciągnął się na grzbiecie, dając tym samym znak, że się poddaje, a Nero życzliwie dał mu do zrozumienia, że są sobie równi.

Potem psy z zapałem przystąpiły do powitania. Podniosły oklapłe uszy i w drobnych podskokach zaczęły się obwąchiwać, głucho przy tym zawodząc.

– One ze sobą rozmawiają – szepnęła zdumiona Tiril.

– Rzeczywiście na to wygląda – uśmiechnął się przewodnik.

Psy w najlepszej komitywie pobiegły w stronę domu. Prowadził mniejszy. Całym ciałem zdawał się mówić: „Chodź, zobaczysz, jak mieszkam!”

– Dziwne – mruknęła Tiril. – Nero zwykle tak się nie zachowuje. W towarzystwie innych psów potrafi być prawdziwym urwisem.

Gdy dojechali do chaty, wyszedł z niej mężczyzna. Przywitał ich z pytaniem w oczach.

Steinar przedstawił Tiril i wyjaśnił, że przybyła tu w poszukiwaniu przyjaciela, który, z tego co wiedza, zaginął w tych okolicach.

Wieśniak zwrócił swe łagodne, spokojne oczy na dziewczynę. Tiril opisała Móriego.

Chłop odpowiedział dopiero po chwili:

– Nie sądziłem, że tacy jak on mają jakichś przyjaciół.

Tiril poczuła ukłucie w sercu.

– A więc on tu był?

– Nie.

– Ale…

– Nie „był”. On tu jest.

Tiril cała krew odpłynęła z głowy.

– Jak się czuje? Żyje?

– Ledwie, ale jeszcze żyje – wieśniak uśmiechnął się z goryczą, – Tacy jak on mają konszachty z siłami, jakich my nie znamy. Chodźcie ze mną!

Zsiedli z koni na dziedzińcu i chłop poprowadził ich do jednego z niedużych budynków, jakiejś szopy, Tiril nie wiedziała, do czego właściwie jej używano.

Na poddaszu była nieduża izdebka. Dostali się tam po drabinie.

– Żona nie zgadza się trzymać go w domu – wyjaśnił cicho mężczyzna. – Ale miał dobrą opiekę. Tylko że nie chce jeść.


Przez maleńkie okienko wpadało trochę światła. Móri siedział w najbardziej odległym kącie łóżka, skulony, plecami oparty o ścianę.

– Ach, Móri! – jęknęła Tiril.

Ledwie go poznała.

Był nieprawdopodobnie chudy. Twarz nosiła ślady wycieńczenia, pod skórą wyraźnie odznaczały się kości. Najstraszniejsze jednak wrażenie robiły oczy.

Bił z nich niezwykły, jakby białawy blask, Tiril nie potrafiła ich opisać. Zapadły się głęboko i przypominałyby oczodoły w czaszce, gdyby nie ów migotliwy, nieziemski blask, tak jasny, że zdawał się niemal biały.

– Tiril – szepnął, resztką sił wyciągając ku niej rękę.

Tiril natychmiast siadła przy nim.

– Pomóż mi, Tiril.

Otoczyła go ramionami, a on przytulił się do niej. Przez ubranie czuła, że została z niego skóra i kości.

Cicho, tak że tylko ona usłyszała, powiedział:

– Pomóż mi, moja droga przyjaciółko, bo brnę ku zagładzie. Wędrowałem po ścieżkach, nie przeznaczonych dla ludzi. Zaglądałem w otchłanie, do królestwa lodowatych wichrów i niemego strachu…

Chłop zwrócił się do Steinara:

– Sądzę, że powinniśmy zostawić ich samych. Mówią językiem, którego my nie rozumiemy.

Nie chodziło mu przy tym wyłącznie o norweski.

Steinar popatrzył na dwoje młodych i pokręcił głową.

– I to dla niego przejechała taki kawał świata! Kto zrozumie kobietę? Miało się wrażenie, że ona równa drogę, którą ma jechać, spłaszcza góry i zasypuje doliny. Nie było dla niej przeszkody. Przeprawiała się przez rzeki, siniała z zimna na deszczu, dzieliła się ze mną prostym pożywieniem, nocą owijała się w zniszczone owcze skóry, służące za siodła, a wszystko to bez słowa skargi. Oczy jej błyszczały zapałem i lękiem o niego. Jakby popędzała ją wewnętrzna siła… ale rozumiem teraz, co miała na myśli mówiąc, że nie można kochać tego mężczyzny. To, co czuje, nazwała oddaniem. Boże, zmiłuj się nade mną, w takim razie to oddanie jest po stokroć silniejsze, niż może być miłość!

Po drabinie zeszli na dół. Młodzi ludzie nie zwrócili na nich uwagi.

– Jestem teraz przy tobie – szepnęła Tiril. – Wszystko będzie dobrze. Jest też ze mną Nero, już się cieszę na to, że zobaczę, jak cię przywita.

Dostrzegła, że Móri próbuje się uśmiechnąć.

– Nero… mój stary przyjaciel.

– Wydaje mi się, że mój widok wcale cię nie dziwi?

– Myślałem, że to tylko sen, jak zwykle – odparł z uśmiechem.

Sen, jak zwykłe? Na te słowa serce Tiril zaczęło uderzać mocniej.

Delikatnie ujął jej głowę w dłonie i przyglądał się jej uważnie. Tiril niemal przestraszył jego wygląd. Tak niebywale się zmienił. A mimo wszystko był to Móri, przerażająco piękny.

– Blask twoich oczu – szepnął. – Nigdy go nie zapomniałem. Widziałem go, jakbyś stała przede mną. Kiedy na mnie patrzyłaś, twoje oczy lśniły blaskiem czegoś nieskończenie pięknego. Nie potrafię tego nazwać. Nie wiesz, ile dla mnie znaczył ten blask. Dzięki niemu wiedziałem, że istnieje ktoś, kto obdarza mnie zaufaniem, okazuje, że jestem potrzebny…

Znów przyciągnął ją do siebie, przytulił policzek do jej policzka.

– A ja z tego zrezygnowałem. Z powodu żałosnego opętania, z targającej mną żądzy zdobycia władzy, wiedzy tajemnej i znajomości czarnoksięskich formuł. To mogło kosztować mnie życie, Tiril!

Teraz też niedaleko ci do śmierci, pomyślała Tiril. Balansujesz na krawędzi!

– Mag-Loftur nie żyje – powiedziała cicho.

Dreszcz grozy wstrząsnął jego ciałem.

– Byłaś tam? Byłaś w Holar?

– Tak.

– Jak mnie tu znalazłaś?

– Wiedziałam, że znajdujesz się w pobliżu jakiegoś płaskowyżu. Potem usłyszałam nazwę Hraundrangi, a przecież twój ojciec nazywał się Hraundrangi-Móri.

– To prawda. Wyruszyłem tutaj, bo przyszedł mi do głowy niemądry pomysł, że być może on zdoła mi pomóc. Niestety, nie spotkałem żadnego upiora o tym imieniu.

– Najwyraźniej zupełnie nieźle potrafimy odczytywać swoje myśli – roześmiała się Tiril ucieszona. – Tak, Móri, wyruszyłam twoim śladem. Już tamtej nocy, kiedy wydawało mi się, że Nero odebrał od ciebie sygnał. Czy tak było naprawdę?

– Nero uratował mi życie. Zdołał nawiązać kontakt – nie pytaj mnie, w jaki sposób – z pieskiem z tej zagrody.

Tiril roześmiała się nieco bezradnie.

– Szkoda, że nie widziałeś, jak się witały. One się znały!

– Muszę natychmiast przywitać się z Nerem. Właściciel owczarka uwolnił mnie spod lawiny. W ostatniej chwili.

– Ale rany w twej duszy jeszcze się nie zagoiły?

– Nie. Te światy, które oglądałem, Tiril! Nie mogę wrócić do światła. Wokół mnie panuje taki mrok, twój świat od mojego odgradzają teraz całe epoki. Pomóż mi dostać się z powrotem do twej świetlistej krainy, Tiril, zapadam się w otchłań!

– Na pewno sobie z tym poradzisz – starała się dodać mu otuchy, lecz jej drżący głos świadczył o tym, że nie do końca w to wierzy. – Wiesz, Mag-Loftur czynnie uczestniczył w tym, co się stało, zrozumiałe więc, że w następstwie swych nieodpowiedzialnych poczynań został wciągnięty do otchłani. Ale ty przecież niczego nie zrobiłeś.

– Dobrze wiesz, jakie było moje pragnienie. Gdyby on mnie nie uprzedził, na pewno uczyniłbym to samo.

Wyczerpany osunął się na łóżko. Nawet mówienie przychodziło mu z trudem.

– Tiril, dowiedziałem się trochę o tym, co nas otacza. Wiem już, że istnieją inne światy. Inne wymiary. Otchłanie. Chcę ci także powiedzieć, że każdy człowiek ma swego opiekuna, wyższą istotę, która towarzyszy mu przez życie.

– Ja także?

– Oczywiście! Wiem, kto jest twoim opiekunem. Widziałem go raz u twego boku, nie zdawałem sobie wówczas sprawy, co to ma znaczyć. Teraz już wiem.

– Opowiedz mi o tym!

– Nie teraz. Widzisz, Tiril… Wtedy, w kościele, wkroczyłem na obszary Śmierci. Nigdy nie powinienem był się tam zapuszczać. Później, kiedy wędrowałem po mrocznych zboczach, których nie oświetla słońce, mój opiekun nie mógł mi towarzyszyć. Wykorzystując czarnoksięskie formuły w zakazanych strefach naraziłem się na przekleństwo czarnej magii. Tak jak Mag-Loftur otworzyłem się na ciemne moce, na wszelkie zło czyhające w nieznanych sferach. I nie mam już nikogo, kto by mnie chronił.

– Ja cię będę strzec.

– Ty? Dzięki ci, najmilsza, ale to może się skończyć tylko źle. To ja wciągnę cię w mroczne królestwa, do których nikt nie powinien zaglądać.

Myśli Móriego pobiegły gdzieś daleko. Po jego oczach Tiril poznała, że powrócił do straszliwego świata, znanego tylko jemu.

– Błędne ogniki – szepnął.

– O co ci chodzi?

– Wszystko to błędne ogniki. Ludzkie sny. Ich krótki czas na ziemi. Wszystko migoce i znika. Uścisnęła go jeszcze raz i wstała.

– Może najpierw skoncentrujemy się na tym, co doczesne? Musisz jeść, Móri!

– Tak, teraz będę jadł.

– Doskonale! Wrócisz z nami? Mam zamiar osiąść w Rejkiawiku.

– Pojadę z tobą – oświadczył i miękko jak kot zsunął się z łóżka. – Ale ty musisz wrócić do Norwegii.

– Nie mogę. Ścigają mnie. Zarówno żądni krwi mordercy, jak i samo prawo.

Móri stanął prosto. Pomimo swej przeraźliwej chudości wydał się nagle niesamowicie silny.

– Być może owej strasznej nocy w kościele, a zwłaszcza podczas błędnych wędrówek po zakamarkach umysłu, przywiodłem swoją duszę do zguby. Lecz moja magiczna siła, czarnoksięska moc, stała się o wiele potężniejsza.

– Czy to zasługa „Rödskinny”? – cicho spytała Tiril, choć bardzo tego nie chciała.

– Chyba nie. Nowe umiejętności objawiły się dopiero później, właśnie podczas tych podróży, szaleńczych gonitw poprzez nieznane krainy. A ty znów dałaś mi odwagę, by żyć. Pragnę teraz jechać wraz z tobą do Norwegii. Oboje będziemy ścigani, pasujemy więc do siebie, jedno może pomagać drugiemu. Ty pomożesz mi wrócić do światła, a ja tobie w odnalezieniu twych korzeni. I raz na zawsze położymy kres prześladowaniom!

Chciała protestować, powiedzieć, że czeka ją sroga kara za piractwo, a za jego głowę wyznaczono już cenę, ale świadoma woli życia, jaka właśnie się w nim zbudziła, milczała.

Był nieprawdopodobnie, nieziemsko wprost piękny. Chociaż określenie „nieziemsko” było niewłaściwe, kojarzyło się raczej z istotami niebiańskimi, z którymi Móri nie miał nic wspólnego. I ona, i on dobrze o tym wiedzieli. Czasami dostrzegała w jego oczach smutek właśnie z tego powodu. Już lepsze byłoby słowo „pozaziemski”. Z początku wydał jej się taki zmieniony, a to za sprawą zapuszczonej brody, czarnej wpadającej w granat, przywodzącej na myśl jezuitę. Ciemne włosy nadal opadały mu na ramiona, grzywka urosła tak, że skrywała czoło. \Skóra, która zawsze miała odcień ciemnozłotawej kości słoniowej, napięła się na kościach policzkowych, dodatkowo uwydatniając kształt zgrabnego nosa i ust. Cała twarz uderzała swą niezwykłą szlachetności% jak gdyby stworzył ją Fidiasz lub Michał Anioł.

Ale najbardziej wyraziste w niej były oczy. Nikt na świecie nie miał takich oczu jak Móri. Potrafiły wydawać się młode i niewinne, innym razem spoglądały tak, jakby chodził po ziemi przez tysiąc lat.

Ujął dziewczynę pod brodę i przyglądał się jej badawczo. Tiril niemal zakręciło się w głowie od patrzenia w te niezwykłe oczy, które tyle widziały.

Byle tylko nie odgadł, o czym śniła tamtej nocy! O nim! Musiała spuścić wzrok.

Teraz nie mogła pojąć, jak odważyła się na tak śmiały sen! O Mórim? To przecież czyste szaleństwo!

Przez głowę przemknęło jej jak błyskawica wspomnienie tego, co poczuła wtedy na swoich plecach, na biodrach. Odruchowo wstrzymała oddech, widziała pytanie w jego wzroku.

Nie, ten sen nie powinien był w ogóle się pojawiać. Erling miał rację: Móri nie został stworzony do miłości, a jeszcze mniej do zmysłowych uciech. To dla niego całkowicie obce obszary. Nie mieścił się w nich. Owszem, można żywić dlań podziw, można się go bać, szanować jego niezmienny autorytet i doceniać ukryte zdolności… To wszystko dało się wyobrazić. Mógł się stać dominującą osobą w czyimś życiu. Ale nie kochankiem!

A jednak o tym właśnie śniła!

Zdumiewające.

Zmusiła się, by znów spojrzeć mu w oczy. Co on o niej myślał? Czyżby czuł, że coś przed nim ukrywa?

Bo przecież tak właśnie było! Miała przed nim tajemnicę, ów bezwstydny, cudownie podniecający sen.

Uff…

– Jesteś taka opalona, wyglądasz zdrowo – stwierdził z uznaniem.

Dzięki ci, Boże, nic nie zauważył!

– Zmagałam się ostatnio z twardym życiem – roześmiała się nerwowo. – Opowiem ci. Ale teraz chodźmy!

Загрузка...