Rozdział 18

Tiril prowadząc Nera po schodach miała wrażenie, że ledwie żyje. Nie mogła opanować dygotu. Serce biło jej mocno i szybko.

A więc była w stanie widzieć duchy! Nigdy właściwie tego nie pragnęła, w dzieciństwie, a nawet później, trochę bała się ciemności. Pocieszała się tylko tym, że na pewno utraci tę zdolność, kiedy odłoży na miejsce ów straszny magiczny znak.

Rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła. Dzięki Bogu, dom był przecież stary i wiele mogło się tu wydarzyć.

Móri leżał jak przedtem. Tiril wiedziała, że do jednego ze znaków przypisana jest długa formuła, jakaś historia o Jezusie i Maryi. Co z tego, skoro nie mogła jej sobie przypomnieć? Młotem Tora także należało się posługiwać wraz z zaklęciem, ale miała nadzieję, że i bez tego runy zadziałają.

Najwidoczniej się pomyliła.

Uklękła przy swym niezwykłym przyjacielu. Ujęła go za rękę, by przekazać mu choć trochę swej siły. Dłoń Móriego była lodowato zimna, ale ręce zawsze miał chłodne, i widziała przecież, że oddycha.

Ogarnęła ją czarna rozpacz.

Zapomniała o kobiecie, o której zamierzała mu opowiedzieć, o tym, że chciała się przyznać do zabrania jednego z jego magicznych znaków, i przeżyciu tego, przed czym tak bardzo chciał ją uchronić. Zapomniała o podnieceniu wywołanym tym, co widziała. I o postanowieniu, że przekona go, iż wszystkie jego wizje podziemnego świata były jedynie wytworami wyobraźni, że musi przestać o nich mówić, bo inaczej ludzie zaczną myśleć, że oszalał.

Zamiast tego pogrążyła się w bezdennej rozpaczy.

Następnego wieczoru mieli przecież wyjechać! Erling wszystko przygotował, musieli uciekać z Bergen.


Jedno spojrzenie rzucone na Móriego wystarczyło, by stwierdzić, że podróż absolutnie nie wchodzi w rachubę. Móri nigdzie nie mógł jechać.

Konno? Przez wiele dni? Przecież on nie jest w stanie podnieść się z posłania!

– O, Móri, Móri, najdroższy przyjacielu! – jęknęła.

Płacz ściskał ją za gardło, nie potrafiła znaleźć wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji.

A jeśli Erling będzie nalegał na wyjazd? Czy mają zostawić Móriego samego? Czy Erling może przypuszczać, że ona opuści przyjaciela w potrzebie?

Pogładziła go po czole opalonym islandzkim słońcem. Skóra była wilgotna od potu, lepiły się do niej ciemne włosy.

Za wszelką cenę musi pohamować płacz.


Powinna była być przygotowana na taki rozwój wydarzeń, niestety nie przyszło jej to do głowy.

Nagle kątem oka coś dostrzegła. To Nero, powiedziała sobie w duchu. Ale Nero jest przecież czarny.

Rzeczywiście było to zwierzę. A raczej coś, co kiedyś było zwierzęciem.

W pierwszej chwili przeraziła się tak bardzo, że dech zaparło jej w piersiach, a potem wybuchnęła płaczem.

– Och, nie, to niemożliwe – szeptała wielka przyjaciółka żywych stworzeń. – Co oni z tobą zrobili?

Istota, która kiedyś mogła być psem, lecz równie dobrze innym zwierzęciem, kulejąc, na trzech nogach podeszła do posłania i ułożyła się pomiędzy Tiril a. Mórim, w ulubionym miejscu Nera. Teraz jednak Nero spokojnie spał pod drzwiami, pilnował, by nie wtargnął żaden nieprzyjaciel. Nie brał pod uwagę, że obcy mogą przybyć z wnętrza pomieszczenia.

Tiril usiłowała się zorientować, czy ma do czynienia z psem, czy może z wielkim kotem, lecz kości zwierzęcia były odsłonięte, a łapy tak zmaltretowane, że trudno było je rozpoznać. Zwierzę spoglądało na nią jednym okropnym okiem. Tiril wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała stworzenie po łbie. Musiała bardzo uważać i znaleźć fragment, na którym sierść była gęściejsza, bo w wielu miejscach wystawało spod niej poszarpane ciało. Teraz nawet już nie próbowała powstrzymać się od płaczu.

– Biedny, biedny przyjacielu! Jaką krzywdę potrafią ludzie wyrządzić zwierzętom! Tylko dlatego, że jesteśmy silniejsi i potrzebujemy kogoś, na kim można się wyżyć? Żeby jeszcze mocniej poczuć, że jesteśmy panami? Co mogę dla ciebie zrobić? Mam trochę jedzenia…

Znalazła resztki kolacji Nera, które zachowała na śniadanie dla ulubieńca. Położyła je przed udręczonym zwierzęciem z nadzieją, że nie jest to przedstawiciel roślinożerców. Naprawdę nie dawało się określić gatunku, jaki reprezentował.

Każda kosteczka jego ciała zdawała się połamana, nie sposób było rozpoznać maści ani rodzaju sierści.

Zwierzę musiało znosić trudne do opisania cierpienia.

Bezradnie próbowała oczyścić najbardziej rozjątrzone rany, lecz od czego miała zacząć? Górna warga zwierzęcia była całkiem oderwana, zęby szczerzyły się w uśmiechu, który mógł się wydawać przerażający i złośliwy, gdyby nie bezdenny smutek w oku.

– Co mogę zrobić? Co robić? – szepnęła.

Podniosła kawałeczek mięsa przeznaczony dla Nera i podsunęła zwierzęciu.

Popatrzyło na nią przygnębione, a potem otworzyło pysk i ostrożnie przyjęło poczęstunek. Przy przeżuwaniu wyraźnie odczuwało ból.

Tiril zrozumiała wówczas, że pies – postanowiła myśleć o nim jak o psie – nie jest tylko wytworem wyobraźni. Zjadł to, co mu dała.

Ucieszona przysunęła miseczkę z wodą. Pies, najwyraźniej spragniony, pił długo, łapczywie. Kiedy miska była pusta, ułożył się z powrotem w tym samym miejscu. Ale ze spojrzenia, jakim obrzucił Tiril, płynął spokój i ufność.

Spostrzegła, że w jego ogólnym wyglądzie coś się zmieniło. Rany na łapach się zagoiły. Teraz rozpoznała w nim wilka. Tiril poczuła bezgraniczną radość.

– Dostaniesz jeszcze – powiedziała wzruszona. – Dostaniesz wszystko, co tylko zechcesz!

– Znakomicie się popisałaś – rozległ się czyjś głos. Brzmiał w nim nieskrywany podziw.

Podniosła głowę i na jednej z ukośnych belek podpierających ściany zobaczyła jakąś siedzącą postać. Prędko odwróciła wzrok.

Cóż to, na miłość boską, za istota? I dlaczego tak ją przeraziła, wygląd przecież miała w miarę normalny, a jednak wydała jej się paskudna i odrażająca.

Upłynęła dobra chwila, zanim zdała sobie sprawę, co tez czyniło zjawę taką straszną. To nastrój Tiril nagle się zmienił, ogarnęło ją przygnębienie, ponura rozpacz. Nie mogąc się powstrzymać, zawołała:

– Przepadnij! Nie zniosę tego, nie wytrzymam!

Mężczyzna westchnął.

– Wiem. Przykro mi, ale to nie moja wina.

Wyglądał prawie jak człowiek, lecz nie był człowiekiem. Jak mówił o nim Móri? „To”?

– Wybacz mi mój okrzyk, panie – poprosiła Tiril. – Wiem już, kim jesteś, wiem też, że kiedyś byłeś pięknym mężczyzną.

– To prawda.

– Byłeś nadzieją, która się rozwiała.

– Tak. Za każdym razem, gdy ludzie wszczynają wojnę lub wiodą prywatne boje, coś we mnie niszczeje i coraz trudniej patrzeć na mnie bez lęku.

Tiril w istocie nie mogła na niego patrzeć. Miała wrażenie, że każde spojrzenie rzucone na ową istotę kładzie na jej duszy niewypowiedziany ciężar i uchodzi z niej wszelka ochota do życia.

Chcę umrzeć, pomyślała. Bo nie ma żadnej przyszłości, ani dla mnie, ani dla Móriego, ani dla całej ludzkości. Pragnę śmierci!

Nie, nie wolno mi tak myśleć! Muszę być dobrą gospodynią, nie miałam ku temu okazji od czasu, gdy mieszkałam w Laksevåg. I nie wolno mi tracić nadziei!

– Czy zechcesz dzielić z nami nasze skromne pożywienie, panie? – spytała uprzejmie.

Podziękował jej ruchem dłoni, ale uśmiechnął się z wdzięcznością.

– Jesteś dobrą dziewczyną – odezwał się kolejny głos za jej plecami.

Odwróciła się gwałtownie. Musiała odchylić głowę mocno do tyłu, by zobaczyć istotę, która za nią stała.

Pochylał się nad nią mężczyzna niezwykle wysokiego wzrostu, o szerokich ramionach. Głowę wysuniętą miał przód jak u kondora, ciężką, z przesadnie wysokim czołem i głęboko zapadniętymi oczyma. Mężczyzna był kompletnie łysy, ubrany w czarną szatę, może pelerynę.

Z twarzy wyczytać jednak się dało inteligencję, a także rozpoznać południowe rysy. Tiril natychmiast się zorientowała, z kim ma do czynienia. Pomimo jego niebywałej brzydoty – Tiril musiała się odwrócić, ponieważ Ogarnęły ją mdłości – poczuła dla niego pewną sympatię.

Popatrzyła na niego raz jeszcze, wstała i dygnęła.

– Ty jesteś nauczycielem Móriego, panie, prawda? Wielkim czarnoksiężnikiem rodem z Hiszpanii? Pomimo twej bladości dostrzegam pewne mauretańskie cechy, one właśnie naprowadziły mnie na tę myśl.

– Masz całkowitą rację – rzekła przerażająca postać, górująca nad nią niczym występ skalny, mogący w każdej chwili runąć w dół.

– I co… co myślisz o swym uczniu, panie? Czy okazał się godzien twojej pomocy?

– Móri jest najpotężniejszym z obecnie żyjących czarnoksiężników. Nierozsądnie jednak postępuje ze swym życiem, naraża je na wielkie niebezpieczeństwa.

– Wiem o tym – rzekła Tiril zasmucona. – Ale niełatwo nim kierować ani go upilnować.

– To prawda. Nie tylko ja tego doświadczyłem.

Ręką wskazał Tiril, że w niedużej izbie zaczyna robić się ciasno.

Dziewczynie zaparło dech w piersiach. Istota o prawdziwie nieziemskiej urodzie! Jasnowłosa kobieta spoglądała na Móriego z niepokojem i rezygnacją w oczach.

– Pomóżcie mu! – błagała Tiril. – Nie odbierajcie mu wsparcia duchów opiekuńczych, on tak rozpaczliwie potrzebuje was obojga!

Wcześniej zauważyła, że mężczyzna, ten, który pozostawił Móriego sam na sam ze złymi mocami, stoi za kobietą.

– On sam tego chciał – łagodnym głosem rzekła kobieta. – Wielu uważa, że magia to. prosta droga do szczęścia i władzy. W rzeczywistości jednak jest odwrotnie. Traci się więcej, niż można zyskać. Nic już nie możemy dla niego zrobić.

Spojrzenie Tiril skrzyżowało się ze wzrokiem opiekuna-mężczyzny. Długo.przyglądali się sobie badawczo. W końcu mężczyzna uśmiechnął się na znak, że zrozumiał, iż Tiril wie, kim on jest.

Nie padły jednak żadne słowa.

Jak cicho jest na zewnątrz!

Bergen spało. Także w niewielkiej izdebce zapanowała cisza. Tiril przenosiła wzrok z jednego gościa na drugiego.

Wbrew swej woli musiała przyznać, że wszystko, co opowiadał jej Móri, jest prawdą. Nie śniła. Czuła przewiew ciągnący po podłodze, ostry zapach myszy, słomy, smoły i starego stęchłego kurzu. Słyszała spokojne oddechy Móriego i Nera. Płomyki świec niespokojnie migotały.

Przybyli kolejni goście.

Tiril zaparło dech w piersiach. Ze strony dwóch kobiet nic jej nie groziło. Wciąż były piękne, lecz wkrótce miała je zniszczyć nienasycona chciwość ludzi i ich bezwzględność. Tak powiedziały Móriemu panie powietrza i morza.

Zaśmiała się krótko nerwowym śmiechem, graniczącym z histerią.

– Dobrze, że żadna ze złych mocy nie zdołała sforsować zapory – stwierdziła. – Inaczej one także by się tu znalazły.

– Z pewnością – odpad nauczyciel. – Ale twój pies uratował Móriego. Po raz kolejny! I do pewnego stopnia ty. Akurat w chwili, gdy złe moce miały się przedrzeć przez zwały chmur, ocaliła go myśl o twoim psie i o tobie. Spadł na dół.

– Ja? Ja ocaliłam Móriego?

– Tak. A raczej przywiązanie Móriego do ciebie. Bliskość, jaka was łączy.

Gdy spostrzegł, że się zmieszała, powiedział:

– Nie musisz się niczego obawiać z naszej strony. A jeśli odłożysz magiczny znak, który masz w kieszeni, nie będziesz musiała na nas patrzeć.

– Ach, oczywiście!

Tiril już wsunęła dłoń do kieszeni, kiedy ujrzała jeszcze jedną istotę. Odruchowo podniosła rękę do ust. żeby powstrzymać krzyk. Cofnęła się pod ścianę.

Nie musiała się długo zastanawiać, wiedziała, że ma przed sobą Nidhogga. Do tej pory krył się w cieniu, teraz jednak postanowił się pokazać.

Nie, to było więcej niż mogła znieść. Nidhogg z „Eddy” był przypominającą smoka istotą, która mieszkała pod ziemią i podgryzała korzenie Yggdrasilla, Drzewa Wszechświata. To stworzenie było czymś pośrednim między baśniowym potworem a człowiekiem. Żółtobiała, wydłużona twarz o długich ostrych zębach zdecydowanie należała do makabrycznego świata fantazji.

Tiril pociemniało w oczach, lecz zmusiła się do patrzenia na stwora. Powitała go ukłonem i powtórzyła zaproszenie do poczęstunku.

Istota wydała z siebie cichy, skrzekliwy śmiech i wbiła potworne kły w drewnianą belkę, oderwała kawałek potrząsnęła głową. Tiril odetchnęła drżąc. W oczach zakręciły jej się łzy upokorzenia. Przecież chciała tak dobrze!

Brakowało teraz tylko jednego z towarzyszy Móriego: Pustki.

– Pustka nie przyjdzie – oświadczył nauczyciel, jakby czytał w jej myślach. – Bo wokół ciebie nie ma pustki, Tiril z ludzkiego rodu. Nadajesz życiu ludzi sens i sprowadzasz radość. A teraz odłóż magiczny znak, wtedy znikniemy.

Z portu dobiegło kilka uderzeń dzwonu okrętowego, poza tym panowała niezwykła cisza, jak gdyby znajdowała się na bezludnym pustkowiu, a nie w tętniącym życiem mieście.

– Chyba całkiem nie znikniecie?

– Nie, przez cały czas krążymy wokół naszej zdobyczy: Móriego.

Tiril zebrała się na odwagę i powiedziała dokładnie to, co chciała:

– Nie podoba mi się słowo „zdobycz”. Ale proszę, abyście zostali jeszcze przez chwilę. Wiecie, że jestem gotowa uczynić wszystko dla mego przyjaciela.

– Wiemy, bez ciebie przekroczyłby granice i stał się jednym z nas.

Z sercem w gardle wpatrywała się w górującą nad nią przerażającą postać upiora czarnoksiężnika z zamierzchłych czasów.

– Czyż nie chcecie, by wykorzystywał swe niezwykłe umiejętności na tym świecie?

– Świat nic nas nie obchodzi. Nic dobrego nas na nim nie spotkało.

Tiril odetchnęła głęboko, by ukryć, jak bardzo się boi.

– Proszę więc, abyście zrobili to dla mnie. Nie mam sił, by teraz mu pomóc. Musimy wyruszyć w drogę przed upływem jednej doby, a Móri nie może się nawet podnieść. Naprawdę jesteśmy zmuszeni jechać dalej. Ale ja nigdy nie opuszczę mego przyjaciela. Bez waszej pomocy oboje zostaniemy uwięzieni i być może wkrótce umrzemy.

Staliw milczeniu. Tiril przyszła do głowy szalona myśl, że oni porozumiewają się ze sobą bez słów.

W końcu przemówił nauczyciel, jego głowa zwisała nad dziewczyną niczym głowa starego żółwia.

– Ze względu na ciebie, i twego dzielnego wiernego psa, przyjdzie ci z pomocą Zwierzę. Nidhogg w podzięce za okazaną mu dobroć także zrobi, co w jego mocy. Ja również. Za ciepło, jakie łączy ciebie i Móriego, panie nieba i mórz uczynią, co tylko będą mogły. W twym czystym, gotowym zawsze nieść pociechę sercu utracona nadzieja dostrzega światełko rozjaśniające mrok. A opiekunka Móriego gotowa jest dać mu jeszcze jedną szansę.

Tiril w podzięce skłoniła głowę. Nie zdołała ukryć uśmiechu radości i ulgi.

Potem zwróciła się do ostatniego, mężczyzny, ducha opiekuńczego Móriego.

– Ty się jeszcze nie wypowiedziałeś, panie. W życiu Móriego uczyniłeś niewiele albo wręcz nic.

Mężczyzna, który bez słowa towarzyszył Móriemu w- podróży poprzez inne wymiary, przemówił po raz pierwszy:

– Nie miałem ku temu okazji. Mój czas na ziemi upłynął, zanim jeszcze jego się rozpoczął. Ale to ja się teraz za nim wstawiłem.

Tiril padła na kolana.

– Dzięki ci, Hraundrangi-Móri – rzekła cicho. – Możesz być, panie, dumny ze swego syna.

Ujęła dłoń Móriego i siadła przy nim.

Mężczyzna uśmiechnął się.

– A więc odgadłaś to, co jemu nigdy nie przyszło do głowy. Zaopiekuj się nim, moja droga!

– Z waszą pomocą na pewno wszystko

Okaleczony wilk kulejąc podszedł do Nera i obwąchał go. Tiril obserwowała to ze strachem. Bardzo bała się o swego ulubieńca.

– Nie lękaj się, życie twego psa zostanie przedłużone – cicho powiedział nauczyciel.

– Och, naprawdę? – westchnęła uszczęśliwiona. – Serdeczne dzięki! Największym moim zmartwieniem było to, że psi żywot trwa tak krótko.

Zwierzę wróciło do niej. Patrzyli na nią wszyscy.

– Dziękuję – szepnęła. – Dziękuję, jestem taka szczęśliwa, że nie wiem, jak to wyrazić. I żegnajcie!

Wyjęła z kieszeni kawałek dębowego drewna z rysunkiem magicznego znaku i schowała go do worka Móriego.

Izdebka opustoszała.

Tiril siedziała oparta o ścianę, nie wypuszczając z ręki chłodnej dłoni przyjaciela.

Cisza wokół niej była ogromna.

To się nie zdarzyło, przekonywała samą siebie oszołomiona. Nie potrafiła zebrać myśli, przemykały przez głowę oderwane od siebie. Znów snułam pobożne życzenia. Pod wpływem fantazji Móriego stworzyłam własne.

Przez nieszczelną ścianę przecisnął się powiew wiatru, podrywając do góry kurz z podłogi. Zamigotały świece.

Ich blask przez moment padł na drewnianą belkę. Wyraźnie było widać, że całkiem niedawno ktoś odłupał z niej kawałek, jakby koń zawadził zębami o żłób.

Poczuła uścisk dłoni Móriego. Przeciągnął się.

– Tiril? Siedzisz tutaj?

Pochyliła się nad nim. Nie śmiała wierzyć własnym oczom.

– Najdroższy przyjacielu, odzyskałeś przytomność?

Usta Móriego rozciągnęły się w uśmiechu, ale nie dało się zrozumieć wypowiadanych przez niego słów.

– Co mówisz?

Powtórzył:

– Blask twoich oczu. Twoje oczy znów błyszczą, Tiril!

– To chyba nic dziwnego. Jak się czujesz?

Móri usiadł.

– Czuję się silny i zdrowy, gotowy, by podbić świat.

Dziękuję, pomyślała Tiril. Dziękuję wam, on zdoła jutro opuścić Bergen!

Zdmuchnęła świece.

– Ty może się już wyspałeś, ale ja muszę się choć trochę zdrzemnąć.

– Oczywiście. Ja też jeszcze będę spał. Czuję się taki spokojny, odprężony.

Odwrócił się na drugi bok. Tiril ułożyła się za jego plecami i naciągnęła okrycie na oboje.

Otoczyła ramieniem pierś przyjaciela, poczuła, że nie jest już tak koścista jak przedtem. Wpasowała kolana w zagłębienie jego kolan – mieściły się idealnie – i starała się ogrzać mu plecy.

– Wszystko będzie dobrze, Móri. Bylebyś tylko był zdrów, poradzimy sobie z każdym kłopotem. Ty i ja.

Neto przytulił się do niej.

Wszyscy troje – poprawiła się.

Загрузка...