Pora obiadowa! Papazjan wszedł do lichej, obskurnej jadłodajni na Broadwayu w pobliżu Ulicy Dwudziestej Ósmej.
— Poproszę hot-doga; wasz zakład słynie z hot-dogów — zwrócił się do barmana.
— Słynie? — uśmiechnął się krzywo barman. — To by dopiero było święto.
— W takim razie jest święto — powiedział Papazjan. — Wasz zakład słynie z hot-dogów na całą galaktykę. Znam istoty, które pokonały tysiące lat świetlnych tylko po to, żeby zjeść u was hot-doga.
— Kretyn — oświadczył barman.
— Kretyn? Tak pan uważa? Może to pana nie zainteresuje, ale połowa pańskich klientów, którzy tu siedzą w tej chwili, to istoty pozaziemskie. Naturalnie w przebraniu.
Połowa klientów, przy stole barowym zbladła.
— Co pan za jeden, zagranicznik jakiś? — zaciekawił się barman.
— Po matce Aldebarańczyk — wyjaśnił Papazjan.
— Aaa, to już wszystko rozumiem — powiedział barman.