Ni stad, ni zowąd, pewnego pięknego dnia u drzwi pojawił się domokrążny sprzedawca szczotek i zażądał rozmowy z „panią domu”.
— Wyszła, nie będzie jej jeszcze parę godzin — powiedział Papazjan. Ma dzisiaj lekcję demotycznej greki a potem zajęcia z intaglio.
— Doskonale — powiedział komiwojażer. — Tak naprawdę to chciałem się widzieć z panem.
— Nie potrzebuję szczotek — rzek Papazjan.
— A pies z nimi tańcował! Jestem pańskim wakacyjnym oficerem łącznikowym, przybywam, żeby pana poinformować, że odlatujemy dokładnie za cztery godziny.
— Odlatujemy?
— Wszystko co dobre ma swój koniec, nawet wakacje.
— Wakacje?
— Daj pan spokój — zniecierpliwi się komiwojażer. — Cholery można dostać z tymi Aldebarańczykami.
— A pan skąd!
— Z Arcturusa. My na Arcturusie posługujemy się solidniejszą psychiką, nie pozwalamy sobie na luki pamięciowe.
— My Aldebarańczycy zawsze chętnie pozwalamy sobie na luki pamięci — przyznał Papazjan.
— Dlatego właśnie ja jestem oficerem łącznikowym, a pan turystą. Przyjemnie się pan bawił z tubylcami?
— Jednego nawet zdaje się poślubiłem, raczej jedną — odparł Papazjan — A ściślej mówiąc, jestem chyba sparzony z jedną taką, której poprzedni samiec wyglądał dokładnie tak jak ja.
— Nasza robota — wyjaśnił Arcturianin. — Autentyczne ziemskie stadło — to był punkt pańskiego programu turystycznego. Idzie pan?
— Melon, bidulka, bardzo się zmartwi.
— Jej imię brzmi Ellen. Jak większość Ziemian, poświęca swój czas głównie zamartwianiu się. Nie mogę pana zmusić do powrotu. Jeżeli decyduje się pan zostać, następny statek do domu będzie pan miał za jakieś pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat.
— A niech to szlag trafi — powiedział Papazjan. — Zobaczymy, kto pierwszy dotrze do statku!