Ukazał się Papajzan w przebraniu człowieka. Pospiesznie sprawdził, czy głowa siedzi należycie. „Nos i stopy tak jak brzucho, z tyłu dupa, z boku ucho” — przepowiedział sobie i dokładnie tak wyglądał.
Wszystkie jego systemy działały. Psychikę miał solidnie przylutowaną do szyszynki, dysponował nawet niewielką duszą na baterie. Był na Ziemi, dziwacznej planecie, w Nowym Jorku, na samym skrzyżowaniu dziesięciu milionów indywidualnych istnień. Chciał sobie grąmpnąć, ale nie pozwoliło mu na to ludzkie ciało, wobec tego uśmiechnął się, co była adekwatnym substytutem grąmpnięcia.
Z budki telefonicznej wyszedł prosto na ulice, pobawić się z ludźmi.