Rozdział jedenasty Przebudzenie

Po drugiej stronie polany, tam gdzie pracował człowieczek z młotem, leżał ostatni orzech wielkości połowy Akwili. I kołysał się lekko. Człowieczek wziął zamach, a orzech potoczył się w bok.

Widzieć to, co jest naprawdę, powiedziała do siebie Akwila i roześmiała się.

Królowa rzuciła jej zdziwione spojrzenie.

— Co cię rozbawiło? Co jest w tym śmiesznego? Cóż znajdujesz zabawnego w tej sytuacji?

— Po prostu pomyślałam coś śmiesznego — odpowiedziała Akwila.

Królowa rzuciła jej spojrzenie kogoś, kto nie ma za grosz po czucia humoru i spotyka się ze śmieszną sytuacją.

Nie jesteś zbyt bystra, pomyślała Akwila. Nigdy nie musiałaś być. Zdobywałaś wszystko, co było ci potrzebne, po prostu śniąc to. Wierzysz w swoje sny, więc nie musisz myśleć.

Odwróciła się i wyszeptała do Rolanda:

— Rozbij orzech. Nie martw się tym, co ja robię, rozbij orzech!

Chłopiec popatrzył na nią zaskoczony. Nic nie rozumiał.

— Co mu powiedziałaś? — żachnęła się Królowa.

— Powiedziałam mu „do widzenia” — odparła Akwila, tuląc brata do siebie. — Nigdy nie oddam mojego brata, żebyś nie wiem co zrobiła!

— Czy wiesz, jakiego jesteś koloru w środku? — zapytała Królowa.

Akwila niemo potrząsnęła głową.

— W takim razie się dowiesz. — Królowa uśmiechnęła się słodko.

— Nie masz takiej mocy.

— A wiesz, że masz rację. Taka fizyczna magia jest naprawdę bardzo trudna. Ale sprawię, byś myślała, że zrobiłam… coś najstraszliwszego. I to wystarczy. Czy chcesz mnie teraz błagać o litość? Potem możesz już nie mieć okazji.

Akwila milczała przez chwilę.

— Nie — odezwała się wreszcie. — Chyba tego nie zrobię.

Królowa pochyliła się nad nią.

Jej zielone oczy wypełniał świat Akwili.

— Ludzie będą to pamiętać bardzo bardzo długo — powiedziała.

— Mam nadzieję — zgodziła się Akwila. — Rozbij… orzech.

Przez moment Królowa wyglądała na zdziwioną. Niezbyt sobie radziła z nagłymi zwrotami akcji.

— Co?

— Co? — mruknął Roland. — No… dobra.

— Co ty mu powiedziałaś? — zapytała Królowa, kiedy chłopiec pobiegł w stronę orzecha.

Akwila kopnęła ją w kostkę. To nie było zachowanie godne czarownicy. To było zachowanie godne dziewięciolatki i bardzo żałowała, że nie potrafiła wymyślić nic lepszego.

Ale też miała bardzo ciężkie buty i to było znakomite kopnięcie.

Królowa szarpnęła ją mocno za ramię.

— Dlaczego to zrobiłaś?! Dlaczego nie robisz tego, co ci każę? Powinnaś być szczęśliwa, wykonując moje polecenia.

Akwila spojrzała jej w twarz. Oczy miały teraz szary kolor, ale źrenice wyglądały jak srebrne lusterka.

Wiem, kim jesteś, powiedziała jej rozsądna myśl. Jesteś kimś, kto się nigdy niczego nie nauczył. Nie masz pojęcia o ludziach. Jesteś… dzieckiem, które się zestarzało.

— Chcesz cukierka? — wyszeptała.

Usłyszała za sobą hałas. Udało jej się obrócić, choć Królowa trzymała ją z całych sił, i zobaczyła, że Roland walczy z elfem o młotek. Chwilę później podniósł ciężki młot nad głową.

Królowa szarpnęła ją w swoją stronę, w momencie gdy młotek uderzył.

— Cukierka? — wysyczała. — Ja pokażę ci cukie…

— Na litość! To Królowa. Ma naszą wodzę…

— Nie mamy królowej! Nie mamy pana! Jesteśmy wolni Ciutludzie!

— Mógłbym zamorrrrdować tę kebabę!

— Bierzcie ją!

Jest całkiem możliwe, że Akwila była jedyną osobą na wszystkich światach, którą cieszyły głosy Fik Mik Figli.

Figle wylewały się z roztrzaskanego orzecha. Niektóre wciąż miały na sobie smokingi.

Inne znowu swoje spódniczki. Wszystkie zaś były w bardzo bojowych nastrojach — żeby nie marnować czasu i dla rozgrzewki, biły się między sobą.

Polana opustoszała. Człowiek prawdziwy czy nierealny bez trudu rozpozna kłopoty, zwłaszcza gdy suną wrzeszczącą, przeklinającą, czerwono-błękitną ławą.

Akwila wymknęła się z objęć Królowej i nie wypuszczając Bywarta, stanęła wśród traw, by patrzeć na to, co się będzie działo.

Duży Jan minął ją biegiem, niosąc nad głową szarpiącego się pełnej wielkości elfa.

Nagle zatrzymał się i cisnął nim przez polanę.

— Mamy go z głowy! — wykrzyknął i biegiem powrócił do bitwy.

Fik Mik Figli nie da się zdeptać ani zgnieść. Pracowały w grupach, wdrapując się jeden na drugiego, by dosięgnąć większych elfów fangą lub główką, a kiedy przeciwnik był na łopatkach…

W sposobie, w jaki Fik Mik Figle walczyły, była metoda. Na przykład zawsze wybierały największego przeciwnika, ponieważ, jak powiedział jej później Rozbój, „Łatwiej takiemu przykopać”. I nie przestawały. To właśnie wykańczało ludzi. Jakby atakowały osy z pięściami.

Uświadomienie sobie, że nie mają już przeciwników, zabrało im dobrą chwilę. Więc jakiś czas jeszcze okładały się nawzajem, bo ostatecznie przebyły po to kawał drogi.

Akwila wstała.

— Niezła robota, sam to muszę przyznać — oświadczył Rozbój, rozglądając się wkoło. — Bardzo przyzwoita walka, nawet nie musieliśmy używać poezji.

— Jak dostaliście się do orzecha? — zapytała Akwila. — To był dla mnie… ciężki orzech do zgryzienia!

— Tylko taką drogę znaleźliśmy — odparł Rozbój. — Musi istnieć droga, która pasuje. Nawigowanie w snach nie jest proste.

— Szczególnie że byliśmy ciut trąceni — oświadczył Głupi Jaś, uśmiechając się szeroko.

— Co takiego? Piliście? — zapytała z niedowierzeniem Akwila. — Ja tu stawiam czoło Królowej, a wy siedzicie sobie w pubie?

— Och, nie — zaprotestował Rozbój. — Pamiętasz ten sen o wielkim przyjęciu? Na którym miałaś taką śliczną sukienkę? Ugrzęźliśmy tam na trochę.

— Ale przecież zabiłam senka.

Rozbój wyglądał na nieco wytrąconego z równowagi.

— Nooo… nam nie poszło tak łatwo jak tobie. Zabrało nam to ciutchwilkę.

— Dopóki nie skończyliśmy wszystkich trunków — chciał mu dopomóc Głupi Jaś.

Rozbój obdarzył go morderczym spojrzeniem.

— Nie musiałeś tak stawiać sprawy — żachnął się.

— Czy to znaczy, że sen trwa nadal? — zapytała Akwila.

— Jeśli jesteś wystarczająco spragniona — wyjaśnił Jaś.

— Ale myślałam, że gdy się je lub pije we śnie, to już się w nim pozostanie!

— Na większość stworzeń tak to właśnie działa — potwierdził Rozbój. — Ale nie na nas. Domy, banki i sny to dla nas to samo, nikt ani nic nas nie powstrzyma, gdy chcemy się dostać do środka lub gdy chcemy wyjść.

— Wyjątek stanowią puby — dodał Duży Jan.

— No właśnie — zgodził się pogodnie William. — Wyjście z pubu czasami sprrrrawia nam pewną trrrrudność.

— A gdzie podziała się Królowa? — zaciekawiła się Akwila.

— Ona? Zmyła się w tej samej chwili, gdy myśmy się pojawili — oświadczył Rozbój. — A my powinniśmy iść w jej ślady, zanim sen się zmieni. — Skinął głową w stronę Bywarta. — Czy to jest ten ciutbraciszek? Ciut hałaśliwy.

— Chcę cukierka! — wrzasnął Bywart, jakby ktoś włączył automatycznego pilota.

— Ale teraz nie dostaniesz! — odkrzyknął mu Rozbój. — Przestań chlipać i chodź z nami. Dość już byłeś ciężarem dla swojej ciut-siostry!

Akwila już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale zamknęła je, kiedy Bywart po chwilowym szoku parsknął śmiechem.

— Siusiu ludź! — powiedział.

— Och, nie! — jęknęła. — Znowu zacznie.

Ale ku jej zdumieniu nic takiego się nie stało. Bywart nigdy nie okazał takiego zainteresowania niczemu, co nie było żelkiem.

— Rozbój, mamy tutaj prawdziwego! — wołały praludki.

Akwila przerażona ujrzała, jak kilka Fik Mik Figli ciągnie za głowę nieprzytomnego Rolanda.

— A, to ten chłopak, który był dla ciebie niegrzeczny — powiedział Rozbój. — Próbował też uderzyć Dużego Jana młotkiem w głowę. To nie było bardzo mądre. Co z nim poczniemy?

Trawa zafalowała. Światło na niebie zaczynało przygasać. Robiło się coraz chłodniej.

— Nie możemy go tu zostawić! — krzyknęła Akwila.

— Dobra, ciągniemy go, chłopaki — rozkazał Rozbój. — Ale ruszajmy się, i to już!

— Siusiu ludź! Siusiu ludź! — pokrzykiwał wesoło Bywart.

— Obawiam się, że będzie się tak zachowywał przez cały dzień — powiedziała Akwila. — Przepraszam.

— Biegnij do wyjścia! — krzyknął Rozbój. — Czy nie widzisz drzwi?

Akwila rozejrzała się w panice. Wiatr prawie kąsał.

— Spójrz na drzwi — rozkazał Rozbój.

Zamrugała i obróciła się.

— Eee… — wykrztusiła. Weszła do tego snu bez namysłu, bo goniła Królową, teraz powrót okazał się dużo trudniejszy. Próbowała się skoncentrować. Zapach śniegu…

Mówienie, że śnieg pachnie, wydawało się idiotyczne. Przecież to czysta zamarznięta woda. Ale jeśli w nocy padał śnieg, Akwila wiedziała to zawsze zaraz po przebudzeniu. Śnieg pachniał tak, jak smakuje blaszane pudełko. A blaszane pudełko ma smak, choć trzeba przyznać, że smakuje tak, jak śnieg pachnie.

Wydało jej się, że słyszy skrzypienie własnego umysłu od wysiłku myślenia. Jeśli była we śnie, to powinna się obudzić. Bieganie nie miało sensu. To we śnie się w kółko biega. Ale jeden kierunek wydał jej się… cienki i biały.

Zamknęła oczy i wyobraziła sobie śnieg, skrzypiący niczym świeża pościel.

Skoncentrowała się na tym, co powinna czuć pod nogami. Wystarczyło się tylko obudzić…

Stała na śniegu.

— Udało się — oświadczył Rozbój.

— Wyszłam! — wykrzyknęła Akwila.

— Czasami drzwi znajdują się w naszej głowie — dodał Rozbój. — A teraz ruszajmy.

Akwila poczuła, że unosi się w powietrze. Pochrapującemu w pobliżu Rolandowi wyrosło kilka par błękitnych nóg.

— Nie zatrzymujemy się, dopóki stąd nie wyjdziemy — oświadczył Rozbój.

Szybko przemieszczali się ponad śniegiem, część Figli biegła przodem. Po jakiejś minucie lub dwóch Akwila obejrzała się i zobaczyła rozciągające się za nimi błękitne cienie.

Coraz ciemniejsze.

— Rozbój… — zaczęła.

— Tak, wiem — odparł. — Biegniemy, chłopcy.

— Zbliżają się bardzo szybko.

— Tak, to też wiem.

Śnieg siekł Akwilę w twarz. Drzewa migotały, zlewając się w jedną plamę.

Pokonywali las z ogromną prędkością. Ale cienie kładły się już wzdłuż ścieżki przed nimi i za każdym razem, gdy praludki przebiegały przez nie, stawały się coraz gęstsze, niczym mgła.

Minęli ostatnie drzewa, przed nimi rozciągała się biała równina.

Zatrzymali się tak raptownie, że Akwila o mało nie zaryła w zaspę.

— Co się stało?

— Gdzie zniknęły nasze stare ślady? — zapytał Głupi Jaś. — Jeszcze chwilę temu tutaj były. Którędy mamy teraz iść?

Wydeptany szlak, który ich dotąd prowadził jak po sznurku, nagle zniknął.

Rozbój obrócił się, by popatrzeć na las. Ciemność kłębiła się niczym dym, rozciągając się nad horyzontem.

— Wysłała za nami koszmary — warknął. — Chłopaki, nie będzie łatwo.

Akwila dostrzegła w nadchodzących ciemnościach kształty. Mocno przytuliła do siebie Bywarta.

— Koszmary — powtórzył Rozbój, zwracając się do niej. — Nie chciałabyś nic o nich wiedzieć. Zatrzymamy je. Musisz uciekać. Ruszaj, i to już.

— Nie mam gdzie uciekać! — wykrzyknęła.

Usłyszała wysoki głos, jakby brzęczenie nadlatującego ogromnego owada. Dźwięk dochodził z lasu. Praludki zbiły się w gromadę. Dotąd zawsze gdy czekała je walka, uśmiechały się szeroko, tym razem były śmiertelnie poważne.

— Królowa nie umie przegrywać — powiedział jeszcze Rozbój.

Obejrzała się, by popatrzeć na horyzont przed sobą. Tam też kłębiła się czerń, jej pierścień zaciskał się wokół nich.

Drzwi są wszędzie, pomyślała Akwila. Tak powiedziała stara wodza, drzwi znajdziesz wszędzie. Muszę znaleźć drzwi.

Ale był tylko śnieg i kilka drzew…

Praludki wyciągnęły miecze.

— Jaki, hm… rodzaj koszmarów tu nadchodzi? — zapytała.

— Och, długonogie mięśniaki o głodnych oczach, z wielkim zębami, łopoczące skrzydłami, tego typu — powiedział Głupi Jaś.

— Tak, i jeszcze gorsze. — Rozbój wpatrywał się w ciemność.

— Co może być gorsze?

— To, co jest prawdziwe, ale nie wyszło tak, jak trzeba — odparł Rozbój.

Akwila zrozumiała dopiero po chwili. O tak, znała takie koszmary. Nie zdarzały się często, ale kiedy już przychodziły, były naprawdę przerażające. Kiedyś obudziła się cała roztrzęsiona, bo śniło jej się, że gonią ją buty babci Dokuczliwej, innym razem była to cukierniczka. Wszystko może być koszmarem.

Mogła stawić czoło potworom. Ale nie miała ochoty mierzyć się z szalonymi butami.

— Ja… mam pomysł — powiedziała.

— Ja również — stwierdził Rozbój. — Nie być tutaj, oto mój pomysł.

— Tam jest kępa drzew.

— No i co z tego? — Rozbój spoglądał na zbliżającą się armię. Były teraz już dobrze widoczne: zęby, kły, oczy, pazury. I ze sposobu, w jaki na nie spoglądał, jasne było, że niezależnie od tego, co miało wydarzać się później, stanięcie twarzą w twarz z tymi, które nadchodziły pierwsze, stanowiło poważny problem. Jeśli w ogóle miały twarze.

— Czy z koszmarami się walczy? — zapytała Akwila. Brzęczenie było już teraz bardzo głośne.

— Nie istnieje nic takiego, z czym nie potrafimy walczyć — warknął Duży Jan. — Jeśli ma głowę, wytrząśniemy z niej cały łupież. A jeśli nie ma głowy, to pewnie ma coś, w co można dać kopa.

Akwila wpatrywała się w niespiesznie nadciągające… nie wiadomo co.

— Niektóre z nich mają więcej niż po jednej głowie — powiedziała.

— W takim razie to nasz szczęśliwy dzień — oświadczył Głupi Jaś. Praludki zapierały się na nogach, gotowe do ataku.

— Dudziarz! — zawołał Rozbój do barda Williama. — Zagraj elegię. Będziemy walczyć przy dźwiękach mysich dud…

— Nie! — wykrzyknęła Akwila. — Ja się na to nie zgadzam. Żeby wygrać z koszmarem, trzeba się z niego obudzić. Jestem waszą wodzą. To rozkaz. Przenosimy się do tamtej kępy drzew. Róbcie, co wam każę.

— Siusiu ludź! — pokrzykiwał Bywart.

Praludki spojrzały na drzewa, a potem na Akwilę.

— Wykonać! — wrzasnęła tak głośno, że niektóre aż podskoczyły. — I to już! Róbcie, co wam powiedziałam. Jest lepszy sposób!

— Nie można się sprzeciwiać czarownicy, Rozbój — mruknął William.

— Zamierzam was zabrać do domu! — wyrzuciła z siebie Akwila. Mam nadzieję, dodała już do siebie. Ale widziała małą, okrągłą, bladą twarz spoglądającą na nich zza pnia. W kępie drzew krył się senk.

— Tak, tak, ale… — Rozbój popatrzył nad ramieniem Akwili i do dał: — O nie, tylko spójrzcie na to!

Przed linią potworów widoczna była jasna kropka. Sneebs robił dla siebie wyłom.

Jego ramiona pracowały jak tłoki. Jego małe nóżki wydawały się obracać. Policzki miał niczym balony.

Fala koszmarów przetoczyła się po nim i szła dalej.

Rozbój schował miecz do pochwy i krzyknął:

— Słyszeliście, chłopaki, co powiedziała nasza wodza! Łapać ją. I zjeżdżamy.

Akwila poczuła, że unosi się w górę. Figle podniosły też nieprzytomnego Rolanda. I wszyscy rzucili się ku drzewom.

Dziewczynka wyciągnęła rękę z kieszeni fartuszka i rozwinęła papierek po tytoniu Wesoły Żeglarz. To było coś, na czym mogła się skoncentrować, coś, co przypominało jej sen…

Ludzie mówili, że kiedy się stanie wysoko w górach, można zobaczyć morze, ale choć Akwila wypatrywała go w piękny zimowy dzień, gdy powietrze było krystalicznie czyste, poza niebieską mgiełką nie zobaczyła nic. Jednak na opakowaniu tytoniu morze było błękitne, z białymi falbankami na falach. I dla Akwili tak właśnie wyglądało morze.

A to, co dostrzegła między drzewami, wyglądało na małego senka. Co oznaczało, że nie był zbyt potężny. Przynajmniej miała taką nadzieję. Taką miała nadzieję.

Drzewa były już całkiem blisko. Podobnie krąg koszmarów. Towarzyszyły im równie koszmarne dźwięki przywodzące na myśl łamanie kości, kruszenie skał, bzyczenie owadów i jęczenie kotów, były coraz bliżej i bliżej.

Загрузка...