Rozdział dwudziesty pierwszy

W blasku zimnego, zimowego Słońca dziesiątki Alf defilowało na rozległym placu, schodzącym niczym olbrzymi pomost od Pałacu Kongresu Światowego w Genewie; każdy android miał odznakę Partii Wolności Androidów. W rogach placu rozstawiono roboty bezpieczeństwa: czarne maszyny o pyskach buldogów, które kołysały się ponuro i zaczęłyby natychmiast pluć paraliżującymi taśmami, gdyby manifestujący wyszli poza teren przewidziany programem, zaaprobowany przez władze Kongresu. Ale reprezentanci PWA nie zrobią z pewnością nic nieoczekiwanego, zadowalając się wejściem na plac krokiem ani zbyt dumnym, ani zbyt nonszalanckim, ze wzrokiem utkwionym w kamerach holowizji, umiejscowionych nad nimi. W regularnych odstępach czasu, na znak przywódcy, Siegfrieda Fileclerka, jeden z manifestantów uruchamiał propagandową szpulę, z której wypływała gęsta, niebieska mgła i unosiła się na wysokość dwudziestu metrów, by tam się zatrzymać; powoli wyłaniało się z niej wypisane złocistymi literami posłanie. Gdy kłęby dymu zaczynały zanikać, Fileclerk dawał znak i kolejny android uruchamiał swoją szpulę.

Ponieważ tylko Kongres miał teraz posiedzenie, było wprost niemożliwe, by w ciągu kilku tygodni któryś z jego członków nie zwrócił na nich uwagi. Nie była to pierwsza manifestacja; celem PWA było rozprzestrzenienie na cały świat — dzięki programom informacyjnym holowizji — sloganów takich, jak:

„NATYCHMIASTOWA RÓWNOŚĆ DLA ANDROIDÓW!”

„CZTERDZIEŚCI LAT NIEWOLI TO DOSYĆ!”

„CZY CASSANDRA NUCLEUS ZGINĘŁA NA PRÓŻNO?”

„ODWOŁUJEMY SIĘ DO ŚWIADOMOŚCI LUDZKOŚCI!”

„AKCJA WOLNOŚĆ!”

„DOPUŚĆCIE NATYCHMIAST ANDROIDY DO KONGRESU!”

„NADCHODZĄ NOWE CZASY!”

„JEŚLI SIĘ NAS SKALECZY, CZYŻ NIE KRWAWIMY?”

Загрузка...