ROZDZIAŁ XVII

Honor zdołała nie okazać radości, ale czuła się, jakby zdjęto jej z ramion ogromny ciężar. Nie potrzebowała więzi z Nimitzem, by wiedzieć, że cała obsada mostka doznała ogromnej ulgi i podziela jej radość. Kiedy ostatnia jednostka konwoju zniknęła w nadprzestrzeni, spojrzała z satysfakcją na McKeona. Odpowiedział takim samym spojrzeniem. Teraz pozostała im tylko walka z jednym przeciwnikiem zagradzającym drogę do nadprzestrzeni i choć w czasie bitwy wszystko mogło się zdarzyć, Honor raczej spokojnie podchodziła do perspektywy jedenastominutowej wymiany ognia na dużą odległość. Przewaga Królewskiej Marynarki tak w rakietach, jak i w obronie antyrakietowej pozostała nadal duża i nawet jeśli przechwytujący ich okręt to krążownik liniowy, nie będzie miał dość czasu, by…

Sygnał alarmu przerwał jej rozmyślania — odwróciła głowę ku stanowisku taktycznemu i dostrzegła czerwony symbol na głównym ekranie taktycznym. Znajdował się trzydzieści stopni od lewej burty, praktycznie prosto przed lewoburtową ćwiartką dziobową i przyspieszał, by przeciąć kurs Prince Adriana.

— Nowy nie zidentyfikowany kontakt! — rozległ się zaskoczony głos Metcalf. — Kryptonim Bandyta Dziesięć. Musiał lecieć bardzo wolno i zdołał ukryć się przed naszymi sensorami… mamy sygnaturę jego napędu… to ciężki krążownik klasy Sword, ale coś jest nie w porządku z jego napędem…

Ostatnie słowa powiedziała nieco niepewnie i McKeon natychmiast zareagował.

— Co to znaczy „nie w porządku”? — spytał ostro.

— Nie przyspiesza tak jak powinien, biorąc pod uwagę ilość emitowanej energii — wyjaśniła Metcalf. — Powinien lecieć przynajmniej pięć kilometrów na sekundę kwadrat, a robi ledwie cztery koma dwadzieścia pięć kilometra.

McKeon zmarszczył brwi, ale miał poważniejsze problemy wynikające z niespodziewanego pojawienia się drugiego przeciwnika niż analiza anomalii jego napędu, toteż potrząsnął głową i skoncentrował się na nich.

— Gerry, oblicz, proszę, ile nam zostało do wejścia w zasięg rakiet i do granicy wejścia w nadprzestrzeń przy założeniu, że i my, i oni utrzymamy stałe przyspieszenie i kursy — polecił.

— Aye, aye, sir — odpowiedziała Metcalf i pochyliła się nad klawiaturą.

McKeon i Honor przyglądali się zaś z namysłem ekranowi taktycznemu. Honor przygryzła wargę — znała bowiem co najmniej jeden sensowny powód zbyt niskiego przyspieszenia osiąganego przez nowego przeciwnika.

— Przy tych założeniach, skipper, do granicy wejścia w nadprzestrzeń pozostało nam trzydzieści jeden minut — oznajmiła Metcalf. — Bandyta Dziesięć będzie w odległości nieco poniżej ośmiu milionów kilometrów, czyli w maksymalnym zasięgu rakiet, a my wejdziemy w ten zasięg za siedemnaście i pół minuty. Jeżeli utrzyma przyspieszenie i zmieni kurs na tyle, by maksymalnie przedłużyć możliwy czas ostrzału, będzie nam towarzyszyć do samej granicy, czyli przez około trzynaście i pół minuty od chwili oddania pierwszej salwy.

— Możemy go wymanewrować i uniknąć starcia?

— Nie, sir. Możemy skrócić czas jego trwania, ale nie zdołamy wyjść poza zasięg jego rakiet. Ustawił się prawie idealnie i nadlatuje z góry i z lewej, a Bandyta Jeden zbliża się z dołu i z prawej burty. Im dalej odbijemy od któregoś z nich, tym bliżej znajdziemy się drugiego. W zasięgu obu będziemy przynajmniej przez jedenaście minut.

— Rozumiem… — McKeon pomasował podbródek i sprawdził parę kombinacji na klawiaturze fotela.

Przyjrzał się wynikom wyświetlonym na ekranie taktycznym fotela i spojrzał na Honor.

— Gerry ma rację, ma’am — przyznał cicho. — Jesteśmy między młotem a kowadłem. Możemy skrócić czas starcia z Bandytą Dziesięć do dziesięciu minut, ale tylko przedłużając czas ostrzału przez Bandytę Jeden do kwadransa. Albo zostawić wszystko bez zmian i wtedy Bandyta Dziesięć będzie miał nas w zasięgu przez ponad trzynaście minut, a Bandyta Jeden przez jedenaście.

Honor skinęła głową, potwierdzając jego obliczenia, i zacisnęła dłonie w pięści. Ponieważ trzymała je za plecami, nikt tego nie zauważył. Westchnęła i spytała:

— Wiesz, jaki jest najbardziej prawdopodobny powód, dla którego ten nowy leci tak wolno?

— Zasobniki holowane — odpowiedział zwięźle.

— Właśnie…

Honor przyglądała się McKeonowi przez kilka sekund, ale nie odezwała się słowem. Mogła być komodorem i dowódcą eskadry, ale to McKeon był kapitanem HMS Prince Adrian i to on odpowiadał za losy swego okrętu. I on również decydował, jak go użyć w walce. Podobnie jak on zdawała sobie sprawę, że wielu oficerów, znajdując się na jej miejscu, przejęłoby dowodzenie, i to nie dlatego, by uważali, że pokierują walką lepiej, ale dlatego by móc coś zrobić, a nie tylko bezczynnie obserwować przebieg wydarzeń. Honor nie zamierzała tego uczynić, gdyż raz, że miała pełne zaufanie do McKeona, dwa — uważała, że nie ma do czegoś podobnego prawa. Ona była dowódcą eskadry, a tu był jeden okręt, więc kierowanie nim należało do jego kapitana. I nie miała też najmniejszej ochoty obrażać Alistaira, mieszając się w jego sposób dowodzenia czy inaczej podważając jego autorytet. Sądząc po spojrzeniu, jakie jej posłał, nim odwrócił się ku ekranowi taktycznemu, zdawał sobie z tego sprawę. I był jej wdzięczny.

— Macie Harris, proszę wykonać obrót o sto stopni na prawą burtę, zachowując obecny kurs i przyspieszenie — polecił sternikowi i odwrócił się ku Metcalf: — Gerry, sądząc po różnicy mocy i przyspieszenia, Bandyta Dziesięć holuje zasobniki, ale Bandyta Jeden nie. Możemy skrócić walkę z Dziesiątym, zbaczając na prawą burtę, ale nie sądzę, by to było sensowne. Dziesięć minut czy trzynaście to nie aż tak wielka różnica, zresztą najgorsza będzie jego pierwsza salwa, a tę zdąży oddać w każdej sytuacji i nic na to nie poradzimy. Natomiast Bandyta Jeden ma więcej wyrzutni, toteż każda jego salwa będzie dla nas groźniejsza. Dlatego zostajemy na kursie i będziemy trzymać się z dala od groźniejszego przeciwnika tak długo, jak będziemy mogli.

— Rozumiem, sir — w głosie Metcalf słychać było napięcie.


* * *

— Aha, zdecydował się — powiedziała cicho i z zadowoleniem Helen Zachary, widząc manewr krążownika Royal Manticoran Navy.

Zwrócił się on dennym ekranem ku Katanie i równocześnie uaktywnił środki walki radioelektronicznej. Natomiast nie zmienił kursu. Teoretyczny maksymalny zasięg rakiet w zasobnikach, większych niż te na uzbrojeniu pokładowym ciężkich krążowników, wynosił osiem i pół miliona kilometrów, natomiast bierne, czyli elektroniczne środki obrony antyrakietowej RMN redukowały ich skuteczny zasięg do siedmiu milionów kilometrów. To jednakże powinno w zupełności wystarczyć.

— Jak to „zdecydował się”?! — Kuttner zażądał wyjaśnień. — Przecież nic nie zrobił, tylko włączył zagłuszanie i resztę. Nawet kursu nie zmienił!

— Nie zmienił — zgodziła się Zachary. — I nie zmieni. Pierwotny kurs, jaki obrał, nim nas wykrył, wystawiał go na trwający dwadzieścia pięć minut pojedynek rakietowy. Trzynaście i pół minuty z nami i jedenaście minut z Nuadą. Każda modyfikacja kursu zmieni czas ostrzału przez każdego z nas, ale nie jego czas łączny. Przeciwnik może na przykład skrócić czas przebywania pod naszym ogniem, ale tylko wydłużyć czas, w którym będzie w zasięgu rakiet Nuady. I odwrotnie. Rozważył, co mu się bardziej opłaca, i wybrał. Charakterystyczne, że wykonał obrót od nas, nie do nas.

— I co z tego? — zdziwił się Kuttner.

Zachary zaskoczyła samą siebie: nie westchnęła.

— Obracając się lewą burtą od nas, zwrócił się nią ku Nuadzie, towarzyszu komisarzu. Nie daje mu to co prawda idealnego pola ostrzału, ale lepsze niż miał. Natomiast zwrócenie się ekranem ku nam oznacza, że bardziej martwi go nasz ostrzał i robi co może, by jak najlepiej się przed nim zabezpieczyć. A to oznacza, że domyślił się, iż holujemy zasobniki, a Nuada nie. Mówiłam, że jest dobry…


* * *

Czas ciągnął się w nieskończoność, mimo że elektroniczne chronometry pokazywały coś wręcz przeciwnego. Na mostku HMS Prince Adrian panowała cisza — wszyscy bowiem wiedzieli, że tym razem nie będzie żadnych genialnych a niespodziewanych manewrów w ostatniej chwili. Tym razem sytuacja była jasna i prosta, a wyliczenia brutalnie jednoznaczne. Większość obecnych widziała zasobniki holowane w akcji — co prawda te używane przez Sojusz, a nie przez Ludową Marynarkę, ale przeciwnik dysponował podobnymi. Dlatego też wiedzieli, czego się spodziewać, i jedyną niewiadomą była dokładna liczba rakiet, które będzie mógł wystrzelić w jednej salwie okręt Ludowej Marynarki.

Owszem, spore znaczenie miała także ich wielkość i jakość systemów samonaprowadzających, ale przy odpowiednio dużej liczbie jakość była kwestią drugorzędną. Jeśli będzie ich zbyt wiele, nawet najprymitywniejszych, to przez obronę antyrakietową przedrze się ich dość. Nawet najlepsze środki pasywnej obrony przeciwrakietowej mają bowiem swoje ograniczenia i nie są w stanie ogłupić każdej liczby nadlatujących rakiet. Jeszcze bardziej widoczne jest to w przypadku środków aktywnych: liczba antyrakiet jest ściśle określona czasem i liczbą wyrzutni, a nie każda z nich trafi w cel. Podobnie rzecz ma się ze sprzężonymi działkami laserowymi. Nade wszystko zaś system kontroli ognia mógł zająć się równocześnie określoną liczbą celów; jeśli robiło się ich za dużo, zaczynał się gubić. A co najważniejsze, Prince Adrian był sam — nie mógł liczyć na pomoc sąsiadów, co oznaczało, że skuteczność jego obrony antyrakietowej jest mniejsza niż potrzebna w tych warunkach. O szczegółach ani Alistair McKeon, ani Honor Harrington woleli nie myśleć — i tak nie mieli na nie żadnego wpływu.

— Za piętnaście sekund osiągniemy maksymalny zasięg naszych rakiet — sztucznie spokojny głos Geraldine Metcalf przerwał ciszę.

— Proszę otworzyć ogień zgodnie z planem — polecił McKeon.


* * *

— Wrogie rakiety! — zameldował porucznik Allworth donośnie. — Szesnaście leci w naszą stronę!

— Tak szybko? Przecież z tej odległości nie ma prawa nas trafić?! — tym razem zdumienie Kuttnera było tak wielkie, że zapomniał o nadętym tonie i zabrzmiało to zupełnie szczerze.

Zachary uśmiechnęła się lekko.

— On nie strzela do Katany, towarzyszu komisarzu — wyjaśniła. — A te rakiety nie mają impulsowych głowic laserowych. To klasyczne głowice nuklearne, a ich celem są zasobniki holowane.

Przestała mu się przyglądać — Kuttner wyglądał głupio, nawet gdy akurat nie był zaskoczony — i przeniosła wzrok na główny ekran taktyczny. Rakiety zbliżały się. Jeśli miała słuszność, zaprogramowano je tak, by eksplodowały za rufą Katany na tyle daleko, by poważnie utrudnić (o ile nie wręcz uniemożliwić) trafienie ich przez obronę antyrakietową. Eksplodują jednakże na tyle blisko, by spalić elektronikę zasobników i rakiet. Żeby tego dokonać, potrzebowały czasu… a ona nie miała zamiaru dać się sprowokować do zbyt wczesnego odpalenia rakiet.

— Towarzyszu poruczniku Allworth — powiedziała oficjalnym tonem.

— Słuchani, towarzyszko kapitan?

— Odpali pan rakiety z zasobników za… sto czterdzieści sekund, licząc od teraz.


* * *

Honor obserwowała z kamienną twarzą rakiety mknące ku przeciwnikowi — w piętnaście sekund po pierwszej salwie nastąpiła druga, potem w tych samych odstępach czasu następne. Załoga Prince Adriana nie była przeszkolona do strzelania z obu burt przy obrocie okrętu, co zwiększałoby dwukrotnie liczebność każdej salwy przy zaprogramowaniu odpowiedniej zwłoki w uruchomieniu napędów wcześniej wystrzelonych. W przestrzeni znajdowało się już dziesięć salw — sto sześćdziesiąt rakiet, a przeciwnik nawet nie odpowiedział ogniem. Czuła, jak wzrastają nadzieje części obecnych na mostku, ale nie podzielała tego optymizmu. Podobnie zresztą jak McKeon…

Spojrzeli na siebie i nie potrzebowała pomocy Nimitza, by wiedzieć, co Alistair myśli.

Dowodzący okrętem Ludowej Marynarki oficer nie dał się sprowokować i nie odpalił przedwcześnie rakiet z zasobników tylko dlatego, że został ostrzelany. A na to właśnie liczył McKeon, rozkazując tak wczesne otwarcie ognia. Pozostała więc jedynie nadzieja, że spóźni się z wydaniem komendy rozpoczęcia ognia i rakiety Prince Adriana zdążą zniszczyć zasobniki. Było to jednakże mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę jego dotychczasowe i w pełni profesjonalne za…

— Nieprzyjaciel otworzył ogień! — oznajmiła Metcalf. — Wystrzelił ponad osiemdziesiąt rakiet.

— Cholera! — westchnął McKeon prawie bez złości.


* * *

W stronę HMS Prince Adriana mknęły osiemdziesiąt cztery rakiety. Było to mniej niż połowa łącznej liczby rakiet wystrzelonych i nadal wystrzeliwanych przez okręt RMN, ale istniały między nimi dwie podstawowe różnice. Rakiety wystrzelone z zasobników były znacznie większe, takie jakie mają na uzbrojeniu jedynie superdreadnoughty, i leciały razem jako jedna salwa, znacznie utrudniając tym zadanie obronie przeciwrakietowej. Dotąd okręty Ludowej Marynarki były celami takich lawin ognia, teraz role się odwróciły.

Geraldine Metcalf i jej ludzie robili co mogli, ale bez złudnych nadziei. Zagłuszacze oślepiały systemy samonaprowadzające, wabiki próbowały odciągnąć je od celu i niektórym się to udawało. Ale te rakiety miały elektronikę przemyconą z Ligi Solarnej, nieporównanie lepszą od wszystkiego, czym dotychczas dysponowała Ludowa Marynarka. Ich sensory były dokładniejsze, oprogramowanie rozróżniające cele doskonalsze, a komputery szybsze. W sumie były o jedną trzecią skuteczniejsze, a ich zadanie ułatwiał fakt, iż Królewska Marynarka nie dysponowała konkretnymi informacjami o ich parametrach, przez co jej ECM-y okazały się znacznie mniej wydolne. Pasywne ośrodki obrony antyrakietowej zwane w skrócie ECM zdołały oślepić i ogłupić ledwie trzecią ich część — pięćdziesiąt siedem rakiet przedarło się przez nie i na ich spotkanie pomknęły antyrakiety. Z ekranu taktycznego zaczęły kolejno znikać czerwone symbole, znikały jednak zbyt wolno. Trzydzieści pięć rakiet przeleciało przez antyrakiety. Powstrzymać je mogły już jedynie sprzężone działka laserowe, które też strzelały jak opętane.

Zniszczyły dziewiętnaście. Jedynie szesnaście rakiet, czyli mniej niż dwadzieścia procent wystrzelonych, dotarło w zasięg ataku, ale wszystkie dysponowały paliwem i mogły manewrować, toteż desperackie uniki krążownika nie na wiele się zdały — jedynie cztery trafiły w denny ekran, nie czyniąc żadnych szkód. Trzy inne przestrzeliły i detonowały po drugiej stronie Prince Adriana, trafiając w górny ekran z takim samym skutkiem.

Dziewięć pozostałych dotarło do celu. Pięć eksplodowało z lewej i powyżej okrętu i Prince Adrian zatoczył się trafiony serią potężnych promieni laserowych, których nie zdołały odbić lub ugiąć osłony burtowe. Osłabiły ich siłę, ale nie były w stanie ich powstrzymać i pancerz pod ich uderzeniem wyparował, a wewnątrz okrętu rozszalało się piekło. Dwie wyrzutnie rakiet, graser, trzy sprzężone działka laserowe i zapasowe stanowisko radarowe zniknęły wraz z trzydziestoma trzema ludźmi. Jednak dzięki osłonom burtowym i elektromagnetycznemu polu siłowemu nie były to krytyczne zniszczenia.

Natomiast tam, gdzie trafiły promienie czterech ostatnich głowic, nie było ani pola siłowego, ani przede wszystkim osłon burtowych, gdyż eksplodowały one bezpośrednio przed dziobem. Goły pancerz nie stanowił dla nich żadnej przeszkody i tego, co rozpętało się na dziobie, nie sposób było nazwać nawet piekłem. Było to zniszczenie w czystej postaci. Całe przedziały bojowe wyparowywały lub znikały w potężnych eksplozjach, przepięcia elektryczne wywalały bezpieczniki albo gnały dalej zbyt szybko, by te zdążyły zadziałać, a w ślad za nimi następowały wtórne eksplozje i fluktuacje zasilania. Ludzie ginęli, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, a całym okrętem rzucało jak zabawką.

W pewnym momencie Honor upadła na kolana; wydawało się, że jakaś gigantyczna dłoń potrząsnęła okrętem niczym terier szczurem. Ekrany i oświetlenie zgasły, by po sekundzie znów rozbłysnąć.

— Meldować o uszkodzeniach! — warknął McKeon.

Odpowiedziała mu cisza.

Wybrał na oparciu fotela kombinację łączącą go bezpośrednio z kontrolą uszkodzeń i zażądał:

— Kontrola uszkodzeń, tu kapitan. Meldować o uszkodzeniach!

Nadal jedynie cisza była odpowiedzią.

Wybrał inną kombinację łączącą z zapasowym stanowiskiem dowodzenia i powiedział:

— Taylor, potrzebuję informacji o uszkodzeniach!

— Pierwszy nie żyje, skipper — rozległ się w głośniku słaby głos. — Kontrola uszkodzeń zniszczona… tu już… wszyscy nie żyją…

Głos zamarł, a McKeon na moment zamknął oczy.

— Jest! — rozległ się pełen mściwej satysfakcji głos Metcalf. — I jeszcze raz! Bandyta Dziesięć trafiony co najmniej cztery razy, sir!

— Cała dziobowa obrona antyrakietowa zniszczona! — oznajmił ktoś. — Straciliśmy lidar jeden i dwa, i radar główny, i zapasowe sensory grawitacyjne.

— Przełączyć na lidar pięć! — poleciła Metcalf. — Uaktywnić zapasowy radar!

Ktoś potwierdził, ale to bynajmniej nie był koniec. Bez kontroli uszkodzeń informacje o zniszczeniach napływały powoli, ale równie nieprzerwanie.

— Graser numer jeden zniszczony… Grasery numer trzy i pięć uszkodzone. Duże straty wśród obsług… Wyrzutnia numer pięć zniszczona… Brak kontaktu z wyrzutnią numer siedem… Magazyn numer jeden zdehermetyzowany, niesprawne podajniki rakiet…

— Co z dziobowym pierścieniem napędu? — spytał McKeon sternika, nie mogąc połączyć się z maszynownią.

— Dziobowa maszynownia nie odpowiada, sir! — zameldował mat Harris. — Przyspieszenie spadło do dwieście g i nadal maleje!

— Generatory osłon burtowych numer jeden, trzy, pięć i siedem nie działają! Tracimy lewoburtową osłonę, sir!

— Bandyta Jeden otworzył ogień, sir! Dwadzieścia cztery rakiety dotrą do nas za sto siedemdziesiąt trzy sekundy!

— Bandyta Dziesięć zmienia kurs i przyspiesza. Zbliża się, mając pięć koma trzy kilometra na sekundę kwadrat!

Prince Adrianem wstrząsnęły kolejne trafienia.

— Bezpośrednie trafienie w zapasowe stanowisko dowodzenia… Dehermetyzacja głównego komputera, tracimy… — głos umilkł, a z głównego szybu wentylacyjnego zaczął wydobywać się dym.

Na szczęście zadziałały śluzy, odcinając dopływ powietrza. Coraz to nowe alarmy wyły w różnych tonacjach.

— Mostek, tu Juno z drugiej siłowni! — w głośniku rozległ się głos porucznika Juno, jednego z młodszych oficerów maszynowych. — Próbuję zorganizować tu kontrolę uszkodzeń… sir, to nie wygląda dobrze…

— Co z dziobową maszynownią? — spytał McKeon.

— Zniszczona, sir. Dziobowy pierścień napędu też… może zostały dwa lub trzy węzły, ale nie wiem, czy uda się je spiąć i podłączyć do zasilania…

Twarz McKeona stężała. Bez dziobowego pierścienia napędu Prince Adrian nie mógł postawić żagli. A system Adler znajdował się w samym środku fali grawitacyjnej, w której poruszać się można było wyłącznie przy użyciu żagli. Co oznaczało, że nie mogą wejść w nadprzestrzeń i nie mogą uciec — ta salwa przesądziła o losach okrętu.

I McKeon był tego w pełni świadom.

— Harris, czterdzieści stopni lewo na burt! — warknął.

— Aye, aye, sir… jest czterdzieści stopni lewo na burt! — potwierdził sternik.

McKeon spojrzał na Metcalf i polecił:

— Idziemy prosto na jego dziób, Gerry! Wal w niego ze wszystkiego, co masz!

— Aye, aye, sir! — potwierdziła Metcalf i pochyliła się nad klawiaturą, walcząc w równym stopniu z brakiem danych i systemem kontroli ognia, co z przeciwnikiem.

Krążownikiem szarpnęły kolejne trafienia coraz łatwiej przenikające przez jego coraz słabszą obronę antyrakietową, wywołując kolejne zniszczenia i zabijając następnych ludzi.

Honor podniosła się, czując ściekającą po brodzie krew z przegryzionej przy upadku wargi. Nimitz jakimś cudem utrzymał się na jej ramieniu, co było dużym wyczynem ekwilibrystycznym, ale z tego, podobnie jak i ze swego stanu, zdawała sobie sprawę w mglisty, jakby odległy sposób. Tak jakby obserwowała coś, co przytrafia się komuś innemu. Wbiła wzrok w rozświetlony czerwienią zniszczeń i uszkodzeń plan krążownika i otworzyła usta. Nim zdążyła powiedzieć cokolwiek, okręt zatoczył się pod wpływem następnego trafienia i omal znów nie znalazła się na pokładzie. Zdołała utrzymać się na nogach, łapiąc za oparcie kapitańskiego fotela.

Kiedy podłoga przestała skakać, złapała McKeona za ramię i poleciła:

— Poddaj okręt, Alistair!

Nie podniosła głosu, ale właśnie jego spokój przebił się przez alarmy, meldunki o uszkodzeniach i całą resztę hałasu.

McKeon spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem.

— Ależ… — zaczął i urwał, widząc, że Honor energicznie potrząsa głową.

— Poddaj okręt! — powtórzyła. — To rozkaz! Osłupiał, nadal spoglądając na nią, i w jego oczach pojawiło się pełne bólu wahanie. Nie dziwiła mu się, rozumiała też to, co zaraz potem w nich zobaczyła — wstyd. W całej bowiem liczącej ponad pięćset lat standardowych historii Royal Manticoran Navy jedynie trzydziestu dwóch kapitanów zmuszonych było podjąć taką decyzję.

— Poleciłam, by poddał pan okręt, kapitanie McKeon! — Powtórzyła formalnie. — Konwój jest bezpieczny, a cały dziobowy napęd pańskiego okrętu nie istnieje. Proszę poddać okręt, nim zginą bez sensu następni członkowie pańskiej załogi!

— Ja… — McKeon zamknął oczy, otrząsnął się i kiwnął głową. — Sternik, proszę wziąć kurs oddalający nas od przeciwnika i rozpocząć wytracanie prędkości!

Następnie rozejrzał się, odszukał wzrokiem Metcalf i polecił tonem nie znoszącym sprzeciwu:

— Komandor Metcalf, będzie pani uprzejma wystrzelić wszystkie sondy i boje z nadajnikami szybszymi od światła i dopilnować ich samozniszczenia. Potem proszę skasować pamięć wszystkich komputerów pokładowych oraz zawartość banku danych i fizycznie zniszczyć nośniki. Zechce pani także wydać załodze rozkaz, by zniszczyła wyposażenie i instrukcje oznaczone jako tajne lub wyżej. Poruczniku Sanko, proszę nawiązać łączność z wrogiem i poinformować kapitana okrętu o kryptonimie Bandyta Dziesięć, że się poddajemy.

Загрузка...