— No proszę! — Towarzyszka kapitan Helen Zachary odchyliła się na oparcie fotela kapitańskiego i uśmiechnęła zimno do siedzącego w pobliżu komisarza Kuttnera. — Wygląda na to, że będziemy mieli towarzystwo.
— Właśnie widzę — przytaknął Timothy Kuttner, równocześnie marszcząc z namysłem brwi i bębniąc palcami lewej ręki po hełmie.
Podobnie jak cała obsada mostka Katany Kuttner był w skafandrze próżniowym, ale w przeciwieństwie do wszystkich nie zaczepił hełmu na prowadnicach nad fotelem, lecz trzymał go na kolanach, bo lubił się nim bawić. Zachary próbowała mu taktownie wytłumaczyć, że to nie jest najmądrzejszy pomysł jego życia, gdyż wstrząs wywołany trafieniem może wyrwać mu hełm z rąk i odrzucić gdzieś w kąt, co przy utracie hermetyczności oznacza bolesną i pewną śmierć, ale nie dotarło. Prawdę mówiąc, nie próbowała zbyt nachalnie, bo choć Kuttner nie był aż tak zły jak niektórzy jego koledzy po fachu, do najlepszych też nie należał. W tej chwili właśnie zajęty był typowym dla siebie kombinowaniem, co tu zrobić, żeby udowodnić, że panuje nad sytuacją i że to on tu rządzi. Aż za dobrze znała konsekwencje takich kombinacji, toteż czym prędzej spytała porucznika Allwortha:
— Kiedy znajdzie się w worku?
— Za około dwadzieścia trzy minuty, jeżeli utrzyma obecny kurs i prędkość, towarzyszko kapitan — odparł Allworth.
Zachary kiwnęła głową i udała zastanowienie, starannie uważając, by nie spojrzeć na Kuttnera. Potem skinęła na pierwszego oficera i spojrzała na komisarza.
— Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, za dwadzieścia pięć minut mam zamiar dać całą naprzód — powiedziała.
— Jeżeli będziemy tak długo czekali i nie odrzucimy zasobników, to nie zdążymy go przechwycić, zanim nas nie minie, prawda? — spytał zaskoczony Kuttner.
Zachary stłumiła jęk i wyjaśniła cierpliwie:
— To prawda, towarzyszu komisarzu, nie zdążymy przeciąć jego kursu, ale nie ma takiej potrzeby. Przeciwnik będzie leciał jedynie z prędkością sześciu tysięcy kilometrów na sekundę, gdy my będziemy już mieli maksymalne przyspieszenie. I będzie się znajdował tak blisko, że nie zdoła uniknąć walki, i choć nie zdołamy go dogonić, będziemy w stanie utrzymać go w zasięgu ognia aż do chwili, w której osiągnie granicę wejścia w nadprzestrzeń. Zakładając, że zdoła tam dotrzeć przed ogniem.
Spojrzała wymownie na Luchnera, ale jego twarz podobnie jak jej własna nie wyrażała niczego. Od chwili, w której stało się jasne, że okręt Królewskiej Marynarki, uciekając, znajdzie się w pobliżu Katany, Zachary poleciła ruszyć mu na spotkanie, choć z prędkością wynoszącą ledwie pięć procent maksymalnej. Wiedziała, że tak słabą sygnaturę napędu pokładowe środki maskowania elektronicznego zdołają całkowicie ukryć nawet przed sensorami Royal Manticoran Navy na odległość większą niż trzydzieści sekund świetlnych. Wraz z Luchnerem i Allworthem prawie idealnie przewidzieli kurs, jaki obierze przeciwnik. Jeżeli go nie zmieni w ciągu najbliższych dwudziestu trzech minut, wejdzie w skuteczny zasięg rakiet Katany, kierując się prawie dokładnie na niego na dobre pół godziny przed osiągnięciem granicy wejścia w nadprzestrzeń.
W innych okolicznościach Zachary byłaby taką możliwością poważnie zaniepokojona. Nie była tchórzem, ale jedynie dureń (a do nich też się nie zaliczała) ignorowałby przewagę, jaką dysponowały w walce okręty RMN. Tym razem jednakże w pobliżu znajdowało się potężne wsparcie — Nuada osiągnie maksymalny zasięg swoich rakiet za około dziesięć minut przed rozpoczęciem walki. Co więcej, komputery pokładowe miały dość czasu, by bez cienia wątpliwości zidentyfikować klasę wrogiego okrętu. Był to ciężki krążownik klasy Prince Consort, dla którego Katana był równorzędnym, a nie słabszym przeciwnikiem.
I to nawet nie biorąc pod uwagę sześciu zasobników, które holował za rufą…
— Doskonale rozumiem, że możemy go zatrzymać w zasięgu rakiet, towarzyszko kapitan — urażony głos Kuttnera wyrwał ją z rozmyślań. — Ale nie zdołamy znaleźć się na tyle blisko niego, by użyć broni energetycznej! Jest pani pewna, że pojedynek rakietowy na dużą odległość jest rozsądnym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę… dysproporcje w uzbrojeniu antyrakietowym?
Zachary ugryzła się w język w ostatnim momencie, co było tyleż trudne, co bolesne, i przez moment zapragnęła niespodziewanego wstrząsu i utraty hermetyczności mostka. Widok, jaki roztoczył się przed oczyma jej wyobraźni, był balsamem dla duszy — hełm wymykający się z rąk idioty siedzącego obok, który stanowił najgorszą mieszankę poczucia własnej ważności i pobieżnej wiedzy… i turlający się po pokładzie… a potem płuca wypływające temu idiocie przez nos… widok był zaiste piękny…
Uśmiechnęła się z rozmarzeniem…
I wróciła do rzeczywistości.
— Rozumiem, co pan ma na myśli, towarzyszu komisarzu — powiedziała poważnie — ale warunki są raczej nietypowe i chciałabym je takimi utrzymać.
Kuttner zmarszczył się jeszcze bardziej, próbując zrozumieć, co słyszy, a Zachary sklęła się w duchu: mając do czynienia z ignorantem, który liznął nieco wiedzy, ale uważał się za specjalistę, należało mówić prosto, wolno i wyraźnie. Jak krowie na rowie.
— Chodzi mi o to — dodała — że jak dotąd przeciwnik nie ma o nas pojęcia, gdyby miał, nie obrałby tego kursu lub też zmieniłby go, gdy tylko wykryłby naszą obecność.
Przerwała i spojrzała pytająco na towarzysza komisarza, by sprawdzić, czy za nią nadąża. Kiwnął głową, że nadąża.
— I chciałabym, by tak pozostało aż do momentu, w którym nie będzie w stanie unikiem wywinąć się z walki. Aby to osiągnąć, muszę utrzymywać bardzo małe przyspieszenie, gdyż tylko takie zdoła ukryć całkowicie nasz system maskujący. Przeciwnik musi znajdować się już przez co najmniej dwie minuty w zasięgu naszych rakiet, zanim będziemy mogli się ujawnić, gdyż dopiero wówczas nie zdoła się nam wymknąć. Ma pan rację, że przez tak długie czekanie nie zdołamy przeciąć jego kursu, nim dotrze do granicy wejścia w nadprzestrzeń, ani też nie znajdziemy się na tyle blisko, by zmusić go do pojedynku artyleryjskiego. Ale jedyny kurs, który może wyprowadzić go poza zasięg naszych dział, zmusi go do zbliżenia się do Nuady, przez co będzie się dłużej znajdował pod ogniem jego rakiet.
Ponownie zrobiła przerwę, sprawdzając, czy Kuttner się nie zgubił. Dał znak, że nie, więc dokończyła:
— Prawdą jest, że nasza obrona przeciwrakietowa jest gorsza, ale tym razem to my mamy zasobniki holowane. A to oznacza, że nasza pierwsza salwa będzie złożona z osiemdziesięciu czterech rakiet. Przeciwnik nie będzie się spodziewał aż takiej ilości, a nawet gdyby, nic na to nie poradzi — jego obrona antyrakietowa zostanie przeładowana nadmiarem celów i część naszych pocisków przedrze się przez nią.
— Rozumiem — Kuttner zrobił minę, jakby go zęby bolały, co oznaczało, że ciężko myśli.
W końcu skinął głową i oznajmił:
— Dobrze, towarzyszko kapitan: popieram pani plan!
— Jak oceniasz, Gerry: kiedy Bandyta Jeden nas zaatakuje? — spytał McKeon, używając kryptonimu, który po zidentyfikowaniu jednostek zastąpił Alfa Jeden.
— Uważam, że nie później niż jedenaście minut po tym, jak znajdziemy się w jego zasięgu, sir — odparła natychmiast komandor porucznik Metcalf. — Natomiast zastanawia mnie, dlaczego tak późno zrobił pierwszy zwrot po naszej zmianie kursu, skipper… i coś mi się wydaje, że ma nie w pełni sprawne sensory… Jeżeli jego sensory grawitacyjne szwankują, to by wyjaśniało tak późne rozpoczęcie pościgu. A jeśli musi czekać na dane przesłane przez sondę lub sensory innego okrętu, to także wyjaśniałoby opóźnienie w manewrowaniu, gdy zmieniliśmy kurs.
— Rozumiem… — przyznał McKeon. — Zdołaliście dojść do tego, co to właściwie jest?
— Odczyty są pewniejsze w miarę zmniejszania się odległości, ale jego systemy maskujące okazały się znacznie lepsze, niż analizy głosiły, że mają prawo być, skipper. Komputer nadal upiera się, że to krążownik liniowy, ale ja uważam, że to ciężki krążownik z tej nowej klasy, o której uprzedzał nas wywiad. Jeżeli nie zdjęto zabezpieczeń z napędu, a byłby to nonsens dla dogonienia w tych warunkach takiego celu jak my, ma zbyt duże przyspieszenie jak na krążownik liniowy. I mogę się założyć, że Bandyta Cztery to siostrzana jednostka tej samej klasy.
— Rozumiem… — powtórzył McKeon, po czym poklepał ją delikatnie po ramieniu i zawrócił ku swojemu fotelowi.
A potem nagle zamarł.
Koło fotela stała Honor z rękoma założonymi na plecy i wyprostowana niczym struna.
I bez skafandra próżniowego.
Ona, Andreas Venizelos i Andrew LaFollet byli jedynymi istotami na mostku nie ubranymi w skafandry, co dopiero w tym momencie dotarło do McKeona. Wziął głęboki oddech, przygotowując się odruchowo na nieuniknioną awanturę, i podszedł do niej. Spojrzała na niego poważnie, lecz nie odezwała się.
— Jedenaście minut — powiedział cicho.
— Słyszałam — odparła i potarła czubek nosa. Spojrzała na ekran taktyczny fotela, wskazała licznik przy symbolu przedstawiającym spodziewane miejsce wyjścia z nadprzestrzeni konwoju i powiedziała cicho:
— Dziesięć minut.
Kiwnął głową potwierdzająco.
— Dziesięć minut — zgodził się. — I Bandyta Jeden nie będzie wystarczająco blisko, by ich ostrzelać, nim wrócą w nadprzestrzeń.
— Służymy tym, którzy uciekają — odparła Honor z uśmiechem i McKeon roześmiał się szczerze.
Szybko jednak spoważniał i powrócił wzrokiem do głównego ekranu taktycznego. Udało im się odciągnąć pierwszy zauważony okręt Ludowej Marynarki, tak jak planowali i przestał on stanowić zagrożenie dla konwoju, ale przy okazji przekonali się też, jakie siły przeciwnik zaangażował w zasadzkę. Oprócz czterech wykrytych wcześniej okrętów sondy zlokalizowały pięć następnych: trzy niszczyciele, lekki krążownik i krążownik liniowy (tym razem bez cienia wątpliwości). Żaden z nich nie miał szansy dogonienia Prince Adriana, ale sama ich liczba oraz to, że podjęły i kontynuowały próbę przechwycenia, wiele mówiło o oficerze dowodzącym tym zespołem. Rozmieścił on swe okręty tak starannie, że nawet tak dobrze wyposażony w sensory dalekiego zasięgu okręt jak Prince Adrian wykrył je dopiero, gdy uniknięcie wszystkich bez walki było już niemożliwe. Nie dość tego — był zdecydowany użyć wszystkich sił, jakich mógł, nie zadowalając się zwykłą przewagą, lecz dążąc do miażdżącej.
Wielu dowódców na jego miejscu odwołałoby najdalej znajdujące się od Prince Adriana okręty, on tego nie zrobił, mimo że teoretycznie nie miały one żadnych szans na doścignięcie ofiary. Teoria ta nie uwzględniała jednakże jednej możliwości: że Prince Adrian mógł zostać uszkodzony w starciu z pierwszym okrętem, do którego na pewno dojdzie. Jeżeli Bandyta Jeden zbliżający się z prawej burty zdoła uzyskać choćby jedno istotne, a przypadkowe trafienie — czy to w pierścień napędu, czy w maszynownię — i spowodować poważny spadek szybkości okrętu RMN albo nawet zmusić go do ostrego uniku, to co najmniej jeszcze jedna ścigająca go jednostka zdąży wziąć udział w walce. A jeśli uszkodzenie będzie poważniejsze, to nie tylko jedna. Szanse na to były niewielkie, ale istniały i oczywiste było, że dowodzący okrętami Ludowej Marynarki w systemie Adler będzie próbował zrobić wszystko, by osiągnąć to, co zaplanował, tak długo jak będzie istniał choćby cień nadziei, że mu się uda. Było to podejście całkowicie odmienne od prezentowanych przez większość jego współtowarzyszy broni.
McKeon przestał wpatrywać się w ekran, spojrzał ponownie na Honor i zacisnął wargi. Najwyraźniej podjął decyzję, gdyż pochylił się ku niej i zażądał tak cicho, by nikt inny go nie usłyszał:
— Honor, proszę wyjdź stąd i włóż skafander ratunkowy.
Spojrzała na niego zaskoczona troską brzmiącą w jego głosie. Widząc wyraz jej twarzy i oczu, McKeon z trudem powstrzymał się przed zgrzytnięciem zębami. Wyrażały bowiem pełnię niewinnego zaskoczenia, jakby nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Podrapała Nimitza za uchem. Treecat zamruczał basowo. McKeon, nie mając z nim żadnej więzi, doskonale wiedział, że nakłania ją do tego samego co on.
Z równie kiepskim skutkiem.
— Jestem tutaj potrzebna — wyjaśniła łagodnie, przestając grać idiotkę.
McKeon poczuł nieodpartą chęć, by złapać ją za kark, wyrzucić z mostka i przekazać Marines, którzy wpakowaliby ją na jego rozkaz do skafandra ratunkowego. Problem polegał na tym, że było to niestety niewykonalne. Nawet zakładając, że LaFollet nie odstrzeliłby mu jakimś cudem głowy w chwili złapania Honor za kark, ona sama własnoręcznie zrobiłaby z niego obwarzanek. Mogłaby to zrobić jedną ręką, kiedy tylko chciała, i oboje o tym doskonale wiedzieli. A poza tym żaden Marine nie wykonałby jego rozkazu, słysząc przeciwny z ust dowódcy eskadry. Niemniej był zdecydowany zrobić co może, by pozbyć się jej z mostka przed rozpoczęciem walki, bo ani ona, ani nikt z przybyłych wraz z nią ludzi nie zabrał ze sobą swego skafandra, opuszczając Jasona Alvareza.
A skafandry próżniowe używane przez Królewską Marynarkę i Royal Manticoran Marine Corps nie były czymś, co można było zdjąć z wieszaka i włożyć. Każdy egzemplarz był starannie dopasowany do osoby, która miała go nosić — można by rzec, że robiony na miarę, choć nie do końca była to prawda. Zbroje czy skafandry pancerne używane do napraw w próżni były bardziej uniwersalne, a skafandry ratunkowe całkowicie uniwersalne — pomyślano je tak, by mógł ich użyć dosłownie każdy. Skafander pancerny był właściwie małym jednoosobowym pojazdem kosmicznym, podobnie jak zasilana zbroja.
Skafandry pancerne były jednak zbyt duże, by można ich było użyć wewnątrz okrętu, a zbroje zbyt specjalistyczne i niebezpieczne, by mógł je nałożyć ktoś, kto nie przeszedł gruntownego przeszkolenia. Skafandry ratunkowe mogły być noszone wewnątrz okrętu, ale określenie „skafander” było w stosunku do nich eufemizmem, gdyż w istocie były to nieporęczne opakowania pozwalające znajdującym się w nim osobom na przeżycie w próżni i przystosowane do holowania przez ekipy ratunkowe.
Pod tym względem Honor i pozostali byliby w lepszej sytuacji na pokładzie liniowca pasażerskiego, ponieważ prawo międzyplanetarne nakładało na armatora obowiązek wyposażenia każdego statku w taką ilość skafandrów, by wystarczyło dla kompletu pasażerów. Ponieważ dostosowanie ich do indywidualnych kształtów i wymiarów byłoby zbyt pracochłonne i czasochłonne, wymyślono coś, co nazwano skafandrami pasażerskimi. Był to niemalże powrót do wczesnych modeli skafandrów próżniowych z I wieku Po Diasporze, choć nie tak prymitywnych i nie aż tak nieporęcznych. Poruszać się w nich po statku było można, choć nie było to ani wygodne, ani praktyczne. Robić cokolwiek poza najprostszymi zajęciami fizycznymi nie dało się z uwagi choćby na grubość rękawic. Skafandry próżniowe posiadały miniaturowe serwomechanizmy z biosprzężeniem zwrotnym, dzięki którym można było w próżni nawlec igłę. Skafandry pasażerskie uniemożliwiały użycie karabinu pulsacyjnego. Niemniej były nieporównanie lepsze od ratunkowych.
Niestety lista wyposażenia Prince Adriana ich nie obejmowała, podobnie zresztą jak lista żadnego okrętu Królewskiej Marynarki. I nie tylko jej, gdyż wożenie ich byłoby marnotrawstwem miejsca. Skafandry ratunkowe zajmowały go znacznie mniej, a i tak zabierano ich niewiele, przewidziano je bowiem tylko na wyjątkowe sytuacje, gdy ktoś czasowo został odcięty od własnego skafandra próżniowego. RMN założyła, zresztą całkiem rozsądnie, że każdy członek załogi będzie swój skafander trzymał pod ręką, by móc włożyć go, gdy tylko zaistnieje możliwość utraty hermetyczności przez którąkolwiek część okrętu. Na wszelki jednak wypadek wydano przepis, zgodnie z którym każdy zamierzający przebywać na pokładzie innego niż własny okrętu dłużej niż dwanaście godzin powinien zabrać ze sobą skafander próżniowy. Przepis ten był regularnie ignorowany, czego najlepszym dowodem było postępowanie Honor i jej podkomendnych, a to z tego powodu, że niewygodnie było brać dodatkowy, a powszechnie uznawany za zbędny bagaż. Dlatego też z całego grona gości jedynie Nimitz był właściwie przygotowany do przebywania na okręcie w stanie alarmu bojowego, jako że torba do przenoszenia jego skafandra była niewielka.
— Posłuchaj — powiedział McKeon, nadal pamiętając, by nie podnosić głosu, choć przychodziło mu to z prawdziwym trudem. — Nie tylko ty zginiesz, jeśli stracimy hermetyczność…
I wskazał wzrokiem Venizelosa i LaFolleta pracowicie zajętych udawaniem, że nie słyszą rozmowy. Po czym dodał:
— Oni też nie mają skafandrów.
Coś błysnęło w jej ciemnych oczach… Honor odwróciła się i popatrzyła na LaFolleta. Musiał wyczuć jej spojrzenie, gdyż uniósł głowę i spojrzał na nią spokojnie. Odwróciła się do McKeona.
— To był chwyt poniżej pasa — oceniła.
Wzruszył ramionami i przyznał:
— Ważne, żeby był skuteczny. Jak chcesz, możesz się obrazić.
Przyglądała mu się w milczeniu przez kilka sekund, po czym odchrząknęła i poleciła głośno:
— Andy i Andrew, dołączcie do pozostałych!
Venizelos obrócił się na pięcie z miną wskazującą, że spodziewał się podobnego polecenia i nie ma ochoty go wykonać.
— Zakładam, że pani do nas dołączy, milady — powiedział rzeczowo.
To nie było pytanie, lecz stwierdzenie i Honor zacisnęła usta.
— Może pan sobie zakładać, co pan chce, komandorze, ale będzie pan to zakładał z pokładu hangarowego i w skafandrze ratunkowym — warknęła.
— Z całym szacunkiem, komodor Harrington, ale uważam, że tu jest moje miejsce — oznajmił niewzruszenie Venizelos.
Honor wzięła głęboki oddech… i ugryzła się w język. Było widać, jak próbuje nad sobą zapanować i że nie przychodzi jej to łatwo. W końcu jednak się udało, gdyż kiedy się odezwała, mówiła znacznie spokojniej i łagodniej.
— Rozumiem cię, Andy. Ale tak naprawdę nie jesteś tu potrzebny, a nie ma sensu, żebyśmy oboje wykazywali ośli upór.
Coś błysnęło radośnie w oczach Venizelosa przy słowach „oboje” i „ośli”, ale nie miał zamiaru się wycofać.
— Ma pani całkowitą rację, ma’am. Dlatego uważam, że powinna pani także dołączyć wraz z nami do reszty na pokładzie hangarowym.
— Jestem pewna, że tak uważasz — przyznała spokojnie — tyle że między nami jest jedna mała różnica…
Urwała wymownie, a gdy Venizelos uniósł pytająco brwi, dodała:
— Ty jesteś komandorem, a ja komodorem. To oznacza, że ja mogę ci rozkazywać, a nie na odwrót.
I uśmiechnęła się bez śladu wesołości.
— Nie… — zaczął Venizelos i zamilkł, widząc jej uniesioną dłoń.
— Mówiłam zupełnie poważnie, Andy. Niezależnie od tego, co uważa kapitan McKeon, jestem tu potrzebna. Ten okręt należy do mojej eskadry i znalazł się w tym położeniu dzięki moim rozkazom. Natomiast ty nie jesteś tu niezbędny, dlatego udasz się na pokład hangarowy. Natychmiast!
Venizelos zacisnął usta i spojrzał na McKeona, ale ten przyglądał się Honor ze smętną świadomością, że przegrał. Venizelos zmełł w ustach przekleństwo, oklapł i kiwnął głową.
— Według rozkazu, ma’am — burknął i skierował się ku windzie.
Przechodząc obok LaFolleta, dodał ponuro:
— Chodź, Andrew.
LaFollet przecząco pokręcił głową.
— Nie, sir — oznajmił zwięźle.
Venizelos stanął zaskoczony i spojrzał na niego, Andrew LaFollet patrzył na Honor i uśmiechał się leciutko.
I dodał, nim Honor zdążyła się odezwać:
— Zanim pani powie cokolwiek, milady, chciałbym przypomnieć, że jest to rozkaz, którego nie może pani wydać.
— Przepraszam, że jak? — spytała chłodno.
— Jestem członkiem pani osobistej Gwardii i ochrony, milady. Zgodnie z graysońskim prawem nie może mi pani rozkazać odejść, jeżeli coś zagraża pani życiu. A ja mam prawo nie wykonać takiego rozkazu, jeśli uznam, że takie zagrożenie istnieje. Jeśli pani wyda taki rozkaz, mam wręcz obowiązek go nie wykonać.
— Nie mam w zwyczaju tolerować niesubordynacji, majorze! — oznajmiła ostro Honor.
Jedynym widocznym skutkiem było to, że LaFollet stanął na baczność, nim odpowiedział:
— Przykro mi, że uznała pani moje zachowanie za przykład niesubordynacji, milady. Jeżeli chce pani wyciągnąć konsekwencje, ma pani pełne prawo zwolnić mnie ze służby, gdy tylko wrócimy na Graysona. Ale do tej pory pozostaję związany przysięgą nie tylko wobec pani, ale wobec całego Konklawe Patronów. A poprzysięgłem wypełniać moje obowiązki jako pani gwardzista.
Honor przyglądała mu się z wyraźną złością przez naprawdę długą chwilę, ale gdy się odezwała, zrobiła to prawie normalnym tonem:
— Nie jesteśmy na Graysonie, Andrew. Jesteśmy na pokładzie królewskiego okrętu. Załóżmy, że poleciłabym kapitanowi McKeonowi jako dowódcy Prince Adriana, by rozkazał ci udać się na pokład hangarowy i włożyć skafander ratunkowy?
— Z przykrością, ale musiałbym odmówić wykonania jego rozkazu, milady — odparł LaFollet.
Jego ton także uległ zmianie, jakby oboje znali już wynik rozmowy, natomiast uznali, że trzeba ją przeprowadzić do końca. McKeon obserwujący z miłym zaskoczeniem LaFolleta zrozumiał, że kieruje nim nie tylko urażona duma czy poczucie obowiązku. Przede wszystkim była to osobista lojalność i graysońska uczciwość, by nie rzec miłość, choć bez wątku romantycznego czy seksualnego, do kobiety, której służył.
— Nie możesz odmówić — głos Honor jeszcze złagodniał. — On jest kapitanem tego okrętu.
— A ja, milady, jestem pani gwardzistą — odparł LaFollet.
I tym razem się uśmiechnął.
Honor przyglądała mu się kolejną długą chwilę, tym razem już bez złości. Potem potrząsnęła głową i powiedziała:
— Po powrocie do domu będziemy musieli poważnie porozmawiać, majorze.
— Oczywiście, milady — zgodził się uprzejmie.
Uśmiechnęła się jak zwykle nieco krzywo i wskazała palcem Venizelosa:
— A pan, komandorze, na co czeka? — spytała też bez złości.
Ku swemu zaskoczeniu Venizelos roześmiał się. Po czym spojrzał z uznaniem na LaFolleta, kiwnął głową i wsiadł do windy. Drzwi zamknęły się i Honor odwróciła się do McKeona, posyłając mu uśmiech łączący przeprosiny i zadowolenie.
— Do wyjścia konwoju z nadprzestrzeni pozostało sześć minut! — oznajmiła Geraldine Metcalf.
— Za czternaście minut będzie w pułapce, towarzyszko kapitan — zameldował porucznik Allworth.
Helen Zachary przytaknęła ruchem głowy.
— Tu jest coś dziwnego… — odezwał się niespodziewanie komandor Luchner.
— Dziwnego? Co masz na myśli, Fred?
— Sam nie jestem pewien… — powiedział powoli Luchner, pocierając górną wargę wskazującym palcem. — Chodzi o to, że nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego manewruje w tej samej płaszczyźnie… gdybym był na miejscu jego dowódcy, obrałbym kurs, który najszybciej mnie stąd wyprowadzi, gdy tylko zorientowałbym się, że wpadłem w zasadzkę.
— Co pan próbuje powiedzieć, towarzyszu komandorze? — wtrącił się ostro Kuttner.
— Nie jestem pewien… — powtórzył Luchner, z trudem ukrywając zirytowanie.
Cham nie myty, nie dość, że wtrącił się w rozmowę pierwszego oficera z kapitanem nieproszony, to na dodatek tonem prawie że oskarżycielskim. Toteż sporo wysiłku kosztowało Luchnera nieokazanie tego, co myśli o podobnym zachowaniu. I zajęło mu trochę czasu.
— Myślę, że towarzysz komandor uważa, że uniki wykonane przez nieprzyjacielski okręt nie są najlepszymi z możliwych — wtrąciła się Zachary, widząc, że Luchner chwilowo nie jest zdolny do odpowiedzi. — Jest oczywiście całkiem możliwe, że jego dowódca nie należy do najlepszych i nie zauważył najoptymalniejszej możliwości ucieczki, to się może zdarzyć w każdej flocie. Natomiast do obowiązków pierwszego oficera należy analizowanie poczynań przeciwnika i poszukiwanie ukrytych motywów, zwłaszcza dziwnych manewrów. Motywy takie są zawsze logiczne, tylko że nie są nam znane w stosownym czasie.
— Z całym szacunkiem, towarzyszko kapitan, ale nie widzę tu nic tajemniczego — ocenił zniecierpliwiony Kuttner. — Zauważył goniące go nasze jednostki, ale jak sama pani mi wytłumaczyła, nie może wiedzieć o naszej obecności, a więc ucieka ku — jego zdaniem — wolnej drodze i wyjściu z pułapki.
— Być może, choć nie zawsze rozsądnie jest skupiać się wyłącznie na jednym wytłumaczeniu, choćby wydawało się niezwykle logiczne — odparła uprzejmie nieco zaskoczona własnym zachowaniem.
W końcu odezwała się tylko po to, by odwrócić uwagę Kuttnera od swojego zastępcy i ochronić tego ostatniego. A teraz czuła dziwną ochotę do kontynuowania tej dyskusji i nie bardzo wiedziała, skąd się ona wzięła. Albo miała ochotę utrzeć nosa pyszałkowi, albo też pytanie Luchnera wzbudziło w niej instynktowne podejrzenia…
— Może nie wiedzieć, że tu jesteśmy, ale uniki, które wykonał, świadczą o tym, że wie o istnieniu Nuady i o jego pozycji — dodała. — Myślę, że najpierw jego sensory wykryły Nuadę, a potem dopiero czekające na niego okręty…
— I? — ponaglił ją Kuttner, gdy milczała zbyt długo.
— A jego obecny kurs uniemożliwia mu ucieczkę bez starcia z Nuadą… czyli okrętem, którego pozycję i masę zna najdłużej, a więc najlepiej — powiedziała Zachary wolno i spojrzała na Luchnera. — To ci nie daje spokoju, prawda? Dlaczego zmienił kurs na taki, który umożliwia jedynemu okrętowi, o którym musi wiedzieć, ostrzelanie go.
— Właśnie! — oczy Luchnera rozbłysły nagłym zrozumieniem. — Gdyby zmienił kurs o dziewięćdziesiąt stopni, ale nie w tej samej płaszczyźnie, albo wykonał ostry zwrot w prawo, dotarłby do granicy wejścia w nadprzestrzeń, zanim Nuada miałby go w zasięgu rakiet, chyba że natknąłby się na nas, o czym nie mógł wiedzieć. Ale takim unikiem…
— Odciągnął jedyny okręt, który mógłby znaleźć się w pobliżu miejsca, w którym sam wyszedł z nadprzestrzeni — dokończyła Zachary.
Kuttner kręcił głową, przenosząc wzrok z jednego rozmówcy na drugiego z wyjątkowo głupią miną — nie ulegało wątpliwości, że nic nie rozumie.
Zachary z westchnieniem opadła na oparcie fotela i przyznała:
— To bardzo sprytny kapitan. Wszystko zrobił idealnie poza tym, że leci prosto na nas, ale to już zwykły pech. Jego pech.
— Czy moglibyście wyjaśnić, o czym mówicie? — warknął Kuttner.
Zachary spojrzała na niego i powiedziała:
— Jeżeli mamy rację, towarzyszu komisarzu, to za chwilę sam pan zobaczy.
— Ślad wyjścia z nadprzestrzeni! — rozległ się podniecony głos porucznika Allwortha. — Kilkanaście śladów w namiarze 1-0-6 na 0-0-3!
Ciężki krążownik Marynarki Graysona Jason Alvarez jako pierwsza jednostka konwoju wyszedł z nadprzestrzeni. Za nim kolejno robiły to transportowce, frachtowce i okręty eskorty. Każdy rozświetlał przestrzeń lazurowym ogniem obejmującym krąg o parusetkilometrowej średnicy, gdy jego żagle pozbywały się nadmiaru energii.
Żaden szerokopasmowy sensor w promieniu czterdziestu minut świetlnych nie był w stanie nie zarejestrować tak potężnego przeskoku energetycznego, jeżeli nie był zupełnie zepsuty. I Lester Tourville siedzący na pomoście flagowym krążownika liniowego Ludowej Marynarki Count Tilly klął, aż powietrze wyło, gdy sensory pokładowe wykryły konwój i na holoprojekcji taktycznej pojawił się stosowny symbol z opisem.
Nie był w tym osamotniony — cholery i inne sypały się na mostkach praktycznie wszystkich okrętów Ludowej Marynarki w systemie Adler, gdy ich kapitanowie zrozumieli, czego dokonał Prince Adrian i jakiego łupu ich pozbawił. Poza Nuadą i Kataną wszystkie biorące dotychczas udział w pościgu za Prince Adrianem okręty zmieniły kursy i ruszyły najszybciej jak mogły ku konwojowi. Nie dlatego, by miały jakąkolwiek realną szansę go przechwycić, ale po prostu dlatego, że ich kapitanowie nie mogli inaczej postąpić, widząc taki cel.
Kapitan Thomas Greentree stał obok fotela komandora porucznika Terracelliego i przez jego ramię przyglądał się ekranowi taktycznemu. Sensory potrzebowały paru minut na osiągnięcie pełnej sprawności po wyjściu z nadprzestrzeni, ale tymczasem…
— Sir! — rozmyślania przerwał mu głośny okrzyk porucznika Chaveza, oficera łącznościowego.
Greentree odwrócił się zaskoczony, gdyż Chavez nader rzadko podnosił głos. Nim jednak zdążył otworzyć usta, porucznik zameldował już prawie normalnym głosem:
— Odbieramy wiadomość od lady Harrington, sir. Wiadomość oznaczona jako Flash Priority!
— Najwyższy stopień uprzywilejowania! — powtórzył Greentree. — Jaka jest jej treść?
— Jeszcze nie wiem, sir. Jest nadawana z prędkością większą od świetlnej i nadal trwa transmisja…
Chavez urwał i wytrzeszczył oczy, a Greentree zmusił się do zachowania milczenia. Nie było sensu nagabywać biedaka, który sam jeszcze nie znał treści. Mimo usprawnień nadajniki nadświetlne nadal bowiem pozostały urządzeniami nadającymi niezmiernie powoli. Mogły przesłać impuls na wiele minut świetlnych praktycznie natychmiast, ale czas potrzebny na wygenerowanie każdego impulsu powodował, iż krótkie zdanie twierdzące mogło być nadawane i dwie minuty. Dlatego opracowano specjalny kod używający grup impulsów — przypominał flagowy kod sygnałowy używany na Ziemi w epoce flot żaglowych. Jedna flaga mogła w zależności od kontekstu oznaczać pojedynczą literę lub całe zdanie z księgi kodów floty.
— Rozkaz od dowódcy eskadry, sir — odezwał się Chavez drżącym głosem.
Greentree zacisnął szczęki i dał mu gestem znak, by mówił dalej.
— Konwój ma natychmiast powrócić w nadprzestrzeń i zawrócić do Clairmont — głos Chaveza stał się całkowicie beznamiętny. — Pan ma przejąć dowództwo, sir… i poinformować admirał Sorbanne w Clairmont, że wróg odbił system Adler.
— Ja mam przejąć dowództwo? — Greentree zadał pytanie, nim zdołał nad sobą zapanować.
Porucznik Chavez potwierdził ruchem głowy i dodał:
— I wrócić z konwojem do Clairmont. Natychmiast.
— A co z lady Harrington? — palnął Terracelli.
Greentree spiorunował go wzrokiem, ale bez specjalnej złości, bo sam miał ochotę zadać to pytanie.
— Nie… — zaczął Chavez i umilkł, odwracając głowę i spoglądając na swój ekran, na którym pojawiły się nowe grupy kodu cyfrowo-literowego.
Odczekał, aż skończą się wyświetlać nowe, przełknął z wysiłkiem ślinę i zameldował:
— Prince Adrian odciąga okręty wroga, zmuszając je do pościgu, sir. Powróci samodzielnie do Clairmont, gdzie dołączy do eskadry — beznamiętny głos załamał się, Chavez spojrzał na kapitana i dodał: — Rozkaz powrotu do nadprzestrzeni jest powtórzony, sir. Dwa razy.
Greentree podszedł do jego stanowiska i spojrzał na ekran, zaciskając usta w cienką linię. Chavez miał rację, a dodatkowo na ekranie powoli, litera po literze, wyświetlało się jeszcze inne, ostatnie zdanie. Brzmiało:
„Ten rozkaz nie podlega dyskusji, Thomas”.
Greentree zacisnął pięści. Spojrzał w oczy Chaveza i omal nie wydał mu rozkazu wykasowania tego zdania z dziennika okrętowego, nim się opanował. Był oficerem Marynarki Graysona i obojętnie jak bardzo pragnąłby lecieć z odsieczą, był odpowiedzialny nie tylko za swój okręt, ale za cały konwój i pozostałe jednostki. Otrzymał rozkazy i jego obowiązkiem było je wykonać.
Ciszę przerwał głos komandora porucznika Terracelliego:
— Sensory wykryły zbliżające się ku nam sygnatury napędów.
— Ile?
— Co najmniej pięć, sir. W tym dwa krążowniki liniowe.
— Kiedy tu będą?
— Minimum trzydzieści jeden minut, nim osiągną zasięg umożliwiający wystrzelenie rakiet, sir. To jest najbliższy z nich dotrze.
— Dziękuję.
Greentree powoli skierował się ku swojemu fotelowi. Opadł na niego ciężko i pogrążył się w rozmyślaniach. Trzydzieści jeden minut dawało konwojowi aż za dużo czasu na ucieczkę, więc nie musiał się spieszyć. Po wejściu w nadprzestrzeń fala, dzięki której tu dotarli, pozwoli im na osiągnięcie przyspieszenia rzędu tysięcy g, a ponieważ wszystkie statki należały do szybkich, żaden nie będzie spowalniał reszty. Nim przeciwnik zdoła wejść w nadprzestrzeń, konwój będzie zbyt daleko, by można było go wyśledzić, nie mówiąc już o ostrzelaniu. Jedyne, co musiał zrobić, to wydać rozkaz… i opuścić swego dowódcę.
Wiedział, że w tej sprawie nie ma wyboru. Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, nie było już w nich wahania. Spojrzał na porucznika Chaveza i polecił:
— Proszę nadać sygnał do wszystkich, poruczniku Chavez. Konwój wraca w nadprzestrzeń za dwie minuty. Adrian, wyznacz kurs na Clairmont i przekaż go porucznikowi do przesłania na wszystkie jednostki. Aha, i proszę przekazać kapitanowi Santandera, że leci jako czujka.
— Poszedł! — oznajmił z żalem Luchner.
Zachary pokiwała głową, doskonale go rozumiejąc. Ich gorycz była tym większa, że jako jedyni odgadli cel przeciwnika, zanim konwój wyszedł z nadprzestrzeni. Równocześnie czuli niechętny podziw dla kapitana tego krążownika. Nuadę odciągnął z pozycji w sposób doskonały. Co naturalnie nie miało żadnego wpływu na postanowienie Zachary zamierzającej zniszczyć go przy pierwszej okazji.
Gdy sygnatura napędu ostatniego okrętu eskorty zniknęła z ekranu taktycznego, Zachary spytała:
— Fred, jak długo konwój był w normalnej przestrzeni?
— Około dziewięciu minut, ale trzy minuty trwało wyjście z nadprzestrzeni, towarzyszko kapitan.
— Nieźle jak na tak duży konwój, prawda, Fred?
Luchner pokiwał głową.
— No cóż, im się udał ten numer, zobaczymy, czy nam się uda inny — Zachary uśmiechnęła się lekko. — Przekaż do maszynowni, że za cztery minuty chcę dać całą naprzód.