ROZDZIAŁ 12 — RADA SZKOLNA

Stara Peg Guester była na pięterku, kiedy przed gospodę zajechała bryczka. Wietrzyła na parapetach materace, więc zobaczyła ich od razu. Poznała zaprząg Whitleya Physickera, nowomodny zamknięty powóz, chroniący przed kurzem i deszczem. Physicker mógł sobie używać czegoś takiego, skoro teraz już stać go było na wynajęcie woźnicy. Między innymi dzięki tej bryczce ludzie nazywali go teraz doktorem Physickerem, zamiast po prostu Whitleyem.

Woźnicą był Po Doggly, który miał kiedyś własną farmę, póki nie rozpił się po śmierci żony. To ładnie, że Physicker go zatrudnił, kiedy wszyscy uważali już starego Po za moczymordę. Dlatego prości ludzie szanowali doktora Physickera, chociaż chwalił się swoim majątkiem bardziej niż wypada wśród chrześcijan.

Po zeskoczył z kozła i podbiegł otworzyć drzwiczki powozu. Jednak to nie Whitley Physicker wysiadł pierwszy, ale Paul Wiseman, szeryf. Jeśli ktokolwiek zasłużył sobie na swoje nazwisko, to właśnie Paul Wiseman — mądrala. Peg trzęsła się ze złości na sam jego widok. Dobrze mówił Horacy: człowiek, który chce objąć stanowisko szeryfa, nigdy się do tego nie nadaje. Pauley Wiseman chciał dostać tę robotę — pragnął jej bardziej, niż inni ludzie pragną oddychać.

Można to poznać po tym, jak zawsze nosi tę głupią srebrną gwiazdę na wierzchu, na marynarce. Jeszcze ktoś by zapomniał, że rozmawia z człowiekiem, który trzyma klucze do miejskiego więzienia. Jakby w Hatrack River potrzebne było więzienie!

Potem z powozu wysiadł Whitley Physicker i Peg od razu wiedziała, po co tu przyjechali. Rada szkolna podjęła decyzję i ci dwaj zjawili się, żeby ją przekabacić i żeby publicznie nie robiła już hałasu w tej sprawie. Peg rzuciła materac na okno — rzuciła tak mocno, że niewiele brakło, a wypadłby na podwórze. Złapała go za róg i wciągnęła z powrotem, ułożyła jak należy; niech się dobrze wywietrzy. Potem zbiegła po schodach. Nie jest jeszcze taka stara, żeby biegiem nie dać rady schodom. Przynajmniej na dół.

Rozejrzała się za Arthurem Stuartem, ale oczywiście nie było go w domu. Urósł już i mógł pomagać w gospodarstwie, co zresztą czynił bez gadania, ale zawsze potem gdzieś znikał. Czasem biegł do miasta, kiedy indziej kręcił się przy tym chłopaku od kowala, Alvinie. „Po co tam chodzisz, synku?” spytała go kiedyś Peg. „Po co zawracasz głowę uczniowi Alvinowi?” Arthur tylko wyszczerzył zęby, wysunął ręce jak zapaśnik gotów do walki i odpowiedział: „Muszę się nauczyć, jak przewrócić kogoś dwa razy większego ode mnie”. Zabawne, powiedział to dokładnie głosem Alvina, zupełnie jak Alvin — żartobliwie, tak że człowiek wiedział, że nie jest do końca poważny. Arthur miał taki talent: naśladował innych, jakby ich poznał aż do głębi. Czasem zastanawiała się nawet, czy nie ma odrobiny daru żagwi, jak zbiegła córka, mała Peggy. Ale nie, Arthur chyba nie całkiem rozumiał, co właściwie robi. Po prostu umiał naśladować. Ale był bystry. Stara Peg wiedziała, że zasługuje na pójście do szkoły. Prawdopodobnie bardziej niż każde inne dziecko w Hatrack River.

Zastukali. Peg stała nieruchomo przy frontowych drzwiach, lekko zdyszana po biegu. Czekała z otwarciem, choć widziała już ich cienie przez koronkową firankę. Przestępowali z nogi na nogę, jakby się denerwowali. I bardzo dobrze. Niech się pocą.

To do nich podobne, do tych z rady szkolnej, żeby wysłać tu akurat Whitleya Physickera. Peg Guester rozzłościła się. Przecież to on sześć lat temu zabrał ze sobą małą Peggy, a potem zawiadomił Peg, że córka wyjechała. Dekane, tyle tylko powiedział. Do jakichś ludzi, których chyba znała. A potem Horacy raz po raz czytał list i powtarzał: Jeśli żagiew nie widzi w przyszłości żadnych niebezpieczeństw, to żadne z nas nie mogłoby lepiej o nią zadbać”. Gdyby Arthur Stuart jej nie potrzebował, Peg też spakowałaby rzeczy i wyjechała. Zwyczajnie wyjechała, i ciekawe, czyby im się to spodobało. Zabrać jej córkę i przekonywać, że to dla jej dobra! Jak można wmawiać matce coś podobnego. Ciekawe, co by zrobili, gdybym to ja uciekła. Gdyby nie musiała się opiekować Arthurem, zniknęłaby tak prędko, że własny cień by przycięła drzwiami.

A teraz wysyłają Whitleya Physickera, żeby jeszcze raz zrobił jej to samo i żeby martwiła się o następne dziecko, tak jak wtedy. A nawet gorzej, bo przecież mała Peggy naprawdę potrafi zatroszczyć się o siebie, a Arthur Stuart nie potrafi. Ma dopiero sześć lat i żadnej przyszłości, jeśli Peg nie wywalczy jej zębami i pazurami.

Zapukali jeszcze raz. Otworzyła drzwi. Za progiem stał Whitley Physicker z miną uprzejmą i godną, a za nim Pauley Wiseman z miną ważną i godną. Jak dwa maszty na tym samym okręcie z nadętymi żaglami. Zarozumiali i napuszeni. Chcą mi tłumaczyć, co się należy, tak? Zobaczymy.

— Pani Guester — zaczął Whitley Physicker.

Zdjął kapelusz, jak prawdziwy dżentelmen. Dlatego właśnie w Hatrack River ostatnio źle się dzieje, pomyślała Peg. Za wielu tu uważa się za dżentelmenów i damy. Zapomnieli, że to Hio? Cały elegancki świat mieszka w Koloniach Korony obok Jego Wysokości, tego drugiego Arthura Stuarta. Długowłosy biały król, całkiem inny niż jej krótko ostrzyżony czarny chłopak. A kto w Hio uważa się za dżentelmena, oszukuje siebie i innych, takich samych durniów jak on.

— Pewnie chcecie wejść — mruknęła.

— Miałem nadzieję, że nas zaprosicie — odparł Physicker. — Przychodzimy w imieniu rady szkolnej.

— Możecie odmówić mi na ganku tak samo dobrze jak w moim domu.

— Chwileczkę — wtrącił szeryf Pauley.

Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś każe mu czekać przed drzwiami.

— Nie przyszliśmy wam odmawiać, pani Guester — zapewnił doktor.

Peg nie uwierzyła mu ani na moment.

— Chcecie powiedzieć, że ta zarozumiała banda hipokrytów w eleganckich koszulach wpuści czarne dziecko do nowej szkoły?

Szeryf Pauley wybuchnął jak wiadro prochu.

— Jeśli z góry znacie odpowiedź, Peg Guester, to po co w ogóle pytacie?

— Bo chcę, żeby wszyscy zapamiętali, jak to w głębi serca nienawidzicie Czarnych i popieracie niewolnictwo! I kiedy pewnego dnia zwyciężą Mancypacjoniści, a Czarni wszędzie dostaną te same prawa, będziecie swoją hańbę obnosić publicznie, jak na to zasługujecie.

Peg krzyczała tak głośno, że nie usłyszała z tyłu kroków męża.

— Margaret — odezwał się Horacy Guester. — Zapraszamy tu każdego, kto stanie na naszym progu.

— To sam ich zaproś — burknęła.

Odwróciła się plecami do Physickera i Pauleya, po czym ruszyła do kuchni.

— Ja umywam ręce! — zawołała jeszcze przez ramię.

Ledwie znalazła się w kuchni, przypomniała sobie, że dzisiaj nie zaczęła jeszcze gotować. Sprzątała przecież pokoje na górze. I gdy przez chwilę stała zdezorientowana, uświadomiła sobie nagle, że to Poncjusz Piłat po raz pierwszy umył ręce. Własnymi słowami przyznała, że nie postępuje słusznie. Bóg nie zechce spojrzeć łaskawie na człowieka, który powtarza słowa kogoś, kto zabił Pana Jezusa, jak ten Piłat.

Zawróciła do izby gościnnej i usiadła przy kominku. Teraz, w sierpniu, kiedy ogień się nie palił, było tu dość chłodno. Nie to, co palenisko w kuchni, w letnie dni gorące jak diabelski wychodek. Dlaczego niby ma się zalewać potem, kiedy ci dwaj w najchłodniejszym miejscu w całym domu będą decydować o losie Arthura Stuarta?

Mąż i obaj goście spojrzeli na nią, ale nie powiedzieli ani słowa o tym, że najpierw wybiega wściekła, a potem wściekła przybiega z powrotem. Peg wiedziała, co gadają ludzie: że lepiej chwytać trąby powietrzne, niż stanąć na drodze starej Peg Guester. Ale nie szkodzi, niech taki Whitley Physicker i Pauley Wiseman trochę się poboją.

Odczekali sekundę czy dwie, aż usiądzie wygodnie, po czym wrócili do rozmowy.

— Jak już mówiłem, Horacy, poważnie rozważyliśmy waszą propozycję — rzekł Physicker. — Bardzo by nam odpowiadało, aby nauczycielka zamieszkała w tym zajeździe, zamiast błąkać się tu i tam, jak to zwykle bywa. Ale nie chcemy was prosić, żebyście przyjęli ją za darmo. Zapisało się dość uczniów i dość spływa pieniędzy z podatków. Możemy ofiarować wam za tę usługę skromne stypendium.

— Ile pieniędzy warte jest takie sto pendium? — spytał Horacy.

— Szczegóły pozostają jeszcze do omówienia, ale wspomniano o dwudziestu dolarach rocznie.

— Hmm… Niezbyt wiele, jeśli sądzicie, że ma mi to zwrócić koszty…

— Wręcz przeciwnie. Wiemy, że płacimy o wiele za mało. Ale że proponowaliście gościnę za darmo, to znaczna poprawa.

Horacy już miał się zgodzić, ale Peg nie mogła wytrzymać tej przewrotności.

— Sami wiecie, doktorze Physicker, co to takiego. Na pewno nie poprawa. Nie chcieliśmy gościć tu za darmo nauczycielki. Chcieliśmy za darmo gościć nauczycielkę Arthura Stuarta. A jeżeli się wam wydaje, że dwadzieścia dolarów mnie przekona, to lepiej wracajcie do siebie i wymyślcie coś lepszego.

Physicker zrobił zbolałą minę.

— Spokojnie, pani Guester. Proszę się nie denerwować. W radzie szkolnej nie znalazł się ani jeden człowiek, który osobiście miałby coś przeciwko przyjęciu Arthura Stuarta.

Kiedy Physicker to powiedział, Peg spojrzała surowo na Pauleya Wisemana. Oczywiście, zaczął się wiercić na stołku, jakby zaswędziało go nagle w miejscu, gdzie dżentelmen się nie drapie. Zgadza się, Wiseman. Whitley Physicker może sobie mówić, co mu się podoba, ale ja wiem swoje. Był tam przynajmniej jeden człowiek, który miał bardzo wiele przeciwko Arthurowi.

Whitley Physicker mówił dalej. Nie mógł przecież zauważyć zakłopotanej miny szeryfa, ponieważ udawał, że wszyscy bardzo kochają Arthura Stuarta.

— Wiemy, że Arthur Stuart został wychowany przez parę najstarszych osadników i najczcigodniejszych obywateli Hatrack River. Całe miasto lubi tego chłopca. Po prostu nie sądzimy, żeby edukacja szkolna przyniosła mu jakąś korzyść.

— Przyniesie takie same korzyści, jak wszystkim innym chłopcom i dziewczętom.

— Doprawdy? Czy umiejętność czytania i pisania zapewni mu posadę w kantorze? Czy wyobrażacie sobie, że przyjmą go do palestry i ława przysięgłych zechce słuchać przemowy czarnego adwokata? Społeczeństwo uznało, że czarne dziecko wyrasta na czarnego mężczyznę, a czarny mężczyzna, jak biblijny Adam, zdobywać będzie swój chleb powszedni w pocie czoła, a nie pracą umysłu.

— Arthur Stuart jest mądrzejszy od wszystkich dzieci, jakie trafią do tej szkoły. I wiecie o tym dobrze.

— Tym bardziej nie powinniśmy rozbudzać w nim nadziei tylko po to, by potem jej go pozbawić. Mówię o rzeczywistym świecie, pani Guester, nie o naszych pragnieniach.

— A niby dlaczego ci wszyscy mędrcy z rady szkolnej nie powiedzieli: do diabla ze światem, zrobimy to, co słuszne! Nie zmuszę was do zmiany zdania, ale przynajmniej nie udawajcie, że to dla dobra Arthura!

Horacy skrzywił się. Nie lubił, kiedy Peg przeklinała Zaczęła całkiem niedawno, kiedy zrobiła publiczną awanturę Millicent Mercher. Millicent życzyła sobie, żeby zwracać się do niej „pani Mercher” zamiast zwyczajnie, „moja Millicent”. Horacy nie był zadowolony, że Peg używa takich słów. Ale Peg doszła do wniosku, że jeśli nie można zrobić awantury kłamliwemu hipokrycie, to po co w ogóle ludzie wymyślili awantury?

Pauley Wiseman zaczerwienił się i z trudem powstrzymał wiązankę własnych ulubionych brzydkich słów. A Whitley Physicker był teraz dżentelmenem, więc tylko na moment pochylił głowę, jakby się modlił. Peg Guester odgadła jednak, że raczej czeka, aż ona się uspokoi, gdyż odezwał się bardzo uprzejmie.

— Racja, pani Guester. Dopiero po podjęciu decyzji wymyśliliśmy tę historię, że to dla dobra samego Arthura.

Ta szczerość odebrała jej mowę. Nawet szeryf Pauley tylko stęknął. Whitley Physicker nie trzymał się uzgodnionej wcześniej wersji, a to, co mówił, było nieprzyjemnie bliskie prawdy. A szeryf Pauley nie lubił, kiedy ludzie zaczynają na prawo i lewo opowiadać o prawdzie, wolnej i niebezpiecznej. Peg bawiła się świetnie patrząc, jak szeryf wychodzi na durnia, do czego zresztą miał wyjątkowy talent.

— Chcielibyśmy, żeby ta szkoła działała jak należy. Naprawdę byśmy chcieli — mówił dalej Physicker. — Sama idea szkół publicznych jest nieco niezwykła. Szkoły w Koloniach Korony tak są zorganizowane, że uczęszczają do nich ludzie z tytułami i pieniędzmi, więc biedni nie mają żadnej możliwości awansu. W Nowej Anglii wszystkie szkoły są kościelne, więc nie wypuszczają bystrych umysłów, lecz doskonałych małych purytan, którzy już zawsze pozostaną na miejscach, które Bóg im przeznaczył. Ale szkoły publiczne w stanach holenderskich i w Pensylwanii dowodzą, że w Ameryce możemy postąpić inaczej. Każde dziecko z każdej leśnej chaty możemy nauczyć pisać i czytać, aby całe społeczeństwo zyskało dostateczne wykształcenie, mogło głosować, obejmować urzędy i sprawować rządy.

— Wszystko to bardzo dobrze — przerwała mu Peg. — Pamiętam, jak żeście niecałe trzy miesiące temu taką samą mowę wygłaszali w naszej sali gościnnej. Nie mogę tylko zrozumieć, Whitleyu Physicker: dlaczego waszym zdaniem mój syn ma być wyjątkiem?

W tym momencie szeryf uznał, że pora się wtrącić. A że tak beztrosko używano tu prawdy, przestał nad sobą panować i także przemówił prawdziwie. Było to nowe doświadczenie i trochę uderzyło mu do głowy.

— Proszę o wybaczenie, Peg, ale przecież ten chłopak nie ma ani kropelki waszej krwi. A więc w żaden sposób nie może być Waszym synem. A jeśli nawet Horacy miał swój udział w jego narodzinach, to nie wystarczy, żeby dzieciaka zrobić białym.

Horacy podniósł się wolno, jakby zamierzał poprosić szeryfa Pauleya na zewnątrz i tam wbić mu do głowy trochę rozsądku. Pauley Wiseman musiał wiedzieć, że ściąga na siebie kłopoty, kiedy sugerował, że Horacy może być ojcem tego czarnego mieszańca. A gdy Horacy wstał, szeryf przypomniał sobie, że nie jest dla niego przeciwnikiem. Horacy Guester nie był drobnym człowieczkiem, a Pauley nie był wielkoludem. Dlatego zrobił to co zawsze, kiedy tracił kontrolę nad sytuacją: wypiął pierś, żeby wyraźnie pokazać swoją odznakę. Spróbuj mnie uderzyć, a czeka cię proces o obrazę urzędnika.

Peg i tak wiedziała, że Horacy nie uderzy człowieka z powodu kilku słów. Nie powalił nawet tego rzecznego szczura, który zarzucał mu niewymowne występki ze zwierzętami. Po prostu Horacy nie należał do tych, co tracą nad sobą panowanie. Peg widziała, że jej mąż zapomniał już o przyczynie swego gniewu i że myśli o czymś innym.

I rzeczywiście. Horacy zwrócił się do Peg, jakby szeryf Pauley w ogóle nie istniał.

— Może naprawdę powinniśmy zrezygnować, Margaret? Wszystko w porządku, póki Arthur jest małym chłopcem, ale…

Horacy patrzył prosto w twarz żony. Dlatego od razu zrozumiał, że lepiej nie kończyć tego zdania. Szeryf Pauley nie był tak rozsądny.

— On się robi coraz czarniejszy.

I co można na coś takiego odpowiedzieć? Przynajmniej było jasne, o co chodzi: to kolor skóry, nic innego, nie pozwalał Arthurowi Stuartowi uczęszczać do szkoły publicznej w Hatrack River.

Whitley Physicker westchnął. W obecności szeryfa Pauleya nic nigdy nie szło zgodnie z planem.

— Nie rozumiecie? — spytał Physicker. Przemawiał łagodnie i rozsądnie. W tym był dobry. — Są ludzie ciemni i zacofani… — Tu zerknął zimno na szeryfa. — Nie mogą znieść myśli, że czarny chłopiec otrzyma takie samo wykształcenie, jak ich własne dzieci. Jaka korzyść z wiedzy, myślą sobie, skoro Czarny będzie miał taką samą jak Biały? Ani się człowiek obejrzy, a Czarni zechcą głosować albo obejmować urzędy.

O tym Peg nie pomyślała. Jakoś nie przyszło jej to do głowy. Spróbowała wyobrazić sobie Mocka Berry'ego jako gubernatora, wydającego rozkazy milicji. W całym Hio nie było chyba żołnierza, który posłuchałby Czarnego. To wbrew naturze. Jakby ryba wyskoczyła z potoku, żeby zabić niedźwiedzia.

Ale Peg nie zamierzała łatwo się poddawać tylko dlatego, że Whitley Physicker przytoczył rozsądny argument.

— Arthur Stuart to dobry chłopak — oświadczyła. — Nie zechce głosować. Nie bardziej niż ja.

— Wiem o tym — zapewnił Physicker. — Cała rada szkolna o tym wie. Ale są ludzie zacofani, którzy nie wiedzą. I kiedy usłyszą, że czarne dziecko chodzi do szkoły, wtedy swoje dzieci zostawią w domu. W rezultacie będziemy płacić za szkołę, która nie spełnia funkcji kształcenia obywateli naszej republiki. Prosimy, żeby Arthur zrezygnował z edukacji, która i tak na nic mu się nie przyda, by dzięki temu inni otrzymali wykształcenie, które im samym i naszemu narodowi wyświadczy dużo dobrego.

Wszystko to brzmiało logicznie. W końcu Physicker był doktorem, prawda? Uczęszczał do college'u w Filadelfii i lepiej znał się na takich sprawach niż Peg. Jak mogła nawet przez chwilę wierzyć, że racja nie jest po jego stronie?

Ale choć nie potrafiła przytoczyć żadnego argumentu, nie mogła się pozbyć uczucia, że jeśli powie Whitleyowi Physickerowi „tak”, wbije nóż prosto w serce małego Arthura. Już słyszała jego pytanie: „Mamo, dlaczego nie chodzę do szkoły, jak wszyscy moi koledzy?” A wtedy te piękne słowa Physickera odlecą, wtedy siądzie tylko i powie: „Bo jesteś czarny, Arthurze Stuarcie Guester”.

Whitley Physicker uznał chyba jej milczenie za kapitulację, którą właściwie było.

— Zobaczycie, Arthur nie będzie żałował, że nie chodzi do szkoły. Więcej: biali chłopcy będą mu zazdrościć, że może sobie biegać, gdy oni muszą siedzieć w klasie.

Peg Guester wiedziała, że coś tu jest nie w porządkuje cały ten wywód nie jest taki rozsądny, jak się wydaje. Ale nie umiała dojść, w czym rzecz.

— A pewnego dnia sytuacja może się zmienić — dodał Physicker. — Pewnego dnia zmieni się społeczeństwo. Może w Appalachee i Koloniach Korony przestaną trzymać Czarnych w niewoli. Przyjdzie czas, że… — Umilkł. Potem otrząsnął się. — Czasem tak sobie marzę. To głupstwa. Świat jest, jaki jest. To nienaturalne, żeby Czarny wychowywał się tak jak Biały.

Te słowa wzbudziły w Peg gorzką nienawiść. Nie gorącą pasję, pragnienie krzyku. Raczej chłodną, rozpaczliwą nienawiść, która powtarzała: „Może i postępuję wbrew naturze, ale Arthur Stuart to mój syn i nie zdradzę go. O nie!” I znowu jej milczenie uznano za zgodę. Mężczyźni wstali; wyraźnie im ulżyło. A najbardziej Horacemu. Nie wierzyli chyba, że Peg Guester tak prędko wysłucha argumentów rozsądku. Goście mieli się z czego cieszyć, ale czemu Horacy był taki zadowolony? Peg zaczęła coś podejrzewać i od razu zrozumiała, że tak właśnie musiało być: Horacy Guester, doktor Physicker i szeryf Pauley omówili wszystko między sobą, zanim jeszcze przyjechali tu ci dwaj. Cała rozmowa była z góry ukartowana. Zwykła gra, żeby zadowolić starą Peg Guester.

Horacy nie chciał, żeby Arthur chodził do szkoły, tak samo jak Whitley Physicker i wszyscy inni w Hatrack River.

Peg rozzłościła się, ale było już za późno. Physicker i Pauley wychodzili, Horacy odprowadzał ich na zewnątrz. Kiedy znikną Peg z oczu, na pewno poklepią się po ramionach, uśmiechając się z zadowoleniem. Ale Peg się nie uśmiechała. Aż nazbyt dobrze pamiętała, jak mała Peggy widziała dla niej tej ostatniej nocy przed ucieczką. Widziała przyszłość Arthura. Peg zapytała ją wtedy, czy Horacy pokocha małego Arthura, a dziewczyna nie chciała odpowiedzieć. Ale to też była odpowiedź, jasne. Horacy może się zachowywać, jakby traktował Arthura niczym własnego syna, ale tak naprawdę uważał go tylko za czarnego chłopaka, którego żona wychowuje dla własnej zachcianki. Horacy nie jest tatusiem dla Arthura Stuarta.

A zatem Arthur znów został sierotą. Stracił ojca. A dokładniej mówiąc, nigdy ojca nie miał. Niech tak będzie. Ma za to dwie matki: jedną, która umarła, kiedy się urodził, i mnie. Nie mogę go posłać do szkoły. Od początku wiedziałam, że mi się to nie uda. Ale wykształcę go i tak.

Nowy plan pojawił się w jej głowie. Wszystko zależało od tej nauczycielki, którą sprowadzali tu z samej Filadelfii. Przy odrobinie szczęścia okaże się kwakierką, nie będzie nienawidziła Czarnych i wszystko pójdzie jak z płatka. Ale nawet gdyby nauczycielka nienawidziła Czarnych tak bardzo jak odszukiwacz, co widzi niewolnika stojącego swobodnie na kanadyjskim brzegu, to też nie ma żadnego znaczenia. Peg znajdzie jakiś sposób. Z całej rodziny pozostał jej tylko Arthur Stuart — jedyna osoba, którą kochała, a która nie okłamywała jej i nie oszukiwała, nie robiła nic za jej plecami. Nie pozwoli, by odebrano mu cokolwiek, co może się przydać w życiu.

Загрузка...