3

Paraliżująca cisza trwała długo. Jedni usiłowali rozumieć, inni…

– Indra – wargi Rama ułożyły się w imię ukochanej. Nigdy jeszcze nie widzieli chyba takiego przerażenia jak to, które teraz malowało się na jego pobladłej, zdrętwiałej twarzy.

Marco był równie sparaliżowany. Czuł się odpowiedzialny za Sassę, wnuczkę Nataniela i Ellen, ich jedyną potomkinię. Dolg myślał o swoim siostrzeńcu. Jak zareagują Taran i Uriel, kiedy wróci do domu i powie, że ich najukochańszy Jori po prostu zniknął w czarnych górach zła, przestał istnieć w jakiejkolwiek formie?

Tich drżał z lęku o los najbliższego przyjaciela, Chora. Madragów było przecież tak niewielu, żadnego nie mogli utracić.

I jak wrócą do domu, do Ptaka Burzy i wszystkich innych Indian bez Oka Nocy, nadziei i dumy plemienia?

Kiro, jeden z najlepszych Strażników… Jak zdołają wytłumaczyć jego zniknięcie w nicości? I Sol, tak bardzo kochana przez duchy i innych mieszkańców Królestwa Światła, a zwłaszcza przez uczestników ekspedycji?

Jedyna osoba, za którą nikt pewnie nie zatęskni, to Yorimoto, od niedawna bowiem przebywał w ich kręgu. Ci jednak, którzy brali udział w wyprawie, poznali go jako prawego człowieka, choć zamkniętego w sobie i spętanego więzami kultury, lecz mimo to obdarzonego wolą współdziałania i przyjaźni. Yorimoto gotów był zrezygnować ze swych samurajskich zasad, oddany i wierny tym, którzy go ocalili i zaakceptowali. Nie mógł zniknąć w nicości zapomniany przez wszystkich, jak to się stało udziałem większości ludzi na przestrzeni dziejów. Był przecież jednym z nich, uczestników tej nieszczęsnej ekspedycji.

Wreszcie odrętwienie wywołane wstrząsem ustąpiło.

– Nie! – zawołał Ram.

– Oni nie mogli tak po prostu zniknąć – jęknął Marco.

– Co się stało? Cieniu! Heike! Mieliście odszukać J1…

– …którego nie było – zmęczonym głosem uzupełnił Heike. – Potrafimy w mgnieniu oka przenieść się w dowolny punkt, ale nic nie znaleźliśmy. J1 został unicestwiony, Marco. Pokręciliśmy się dookoła, rozdzieliliśmy się nawet, żeby móc spenetrować większy obszar, ale wszędzie było pusto. J1 już nie istnieje.

– To niemożliwe – szepnął Faron.

Spostrzegli, jak bardzo przygniata go ciężar odpowiedzialności. To była jego ekspedycja, to on pełnił funkcję głównodowodzącego. Teraz ośmioro z dwadzieściorga dwojga uczestników zniknęło, niektórzy z nich byli bardzo ważni, lecz tylko jedna osoba wśród ósemki posiadała ponadnaturalne zdolności, Sol, którą na domiar złego Marco uczynił w połowie człowiekiem.

Czy można sobie wyobrazić bardziej beznadziejną sytuację?

Ram osunął się na krzesło, jakby całe życie, cała krew wyciekły mu z ciała. Indra, Indra przestała istnieć. To on nie pozwolił jej przenieść się do J2.

Faron siadł przy nim.

– Rozumiem, co czujesz, przyjacielu – powiedział cicho. – Właśnie rozmawiałem z Indrą, tuż przed opuszczeniem J1. Powiedziała coś, co mną wstrząsnęło. Podobno zabroniono wam być razem.

– To prawda – krótko odparł Ram. – Talornin stanowczo tego zakazał.

– Ale dlaczego?

Ram zapatrzył się w niego.

– Kto jak kto, ale chyba ty nie powinieneś pytać! Mieszanie gatunków. Upadek Lemuryjczyków i tak dalej.

Faron przez długą chwilę milczał. Słyszeli, że Tich wycofuje J2 przez mroczny tunel, by w ten sposób odnaleźć J1. Wiedział, że wszyscy w pełni się zgadzają z jego decyzją.

– A wy podporządkowaliście się temu zakazowi?

– Nie było to łatwe – przyznał Ram. – Lecz jakoś się nam udało.

– Ależ to przecież straszne! – poderwał się Faron. – Talornin musi wiedzieć, że mieszanie ras i gatunków na przestrzeni dziejów zdarzało się bardzo często. Obcy-ludzie, Obcy-Lemuryjczycy, Lemuryjczycy-ludzie i wiele innych konstelacji. Indra przecież była… jest wspaniałą dziewczyną. Dlaczego on tak zrobił?

– Przypuszczam, że po części z powodów osobistych – stwierdził Ram. Był wzburzony i śmiertelnie zmęczony. – Nie wiedziałem, że wy, Obcy, tak różnie potraficie patrzeć na tę samą sprawę. To znaczy, że ty nie miałbyś nic przeciwko mojemu związkowi z Indrą?

– Nie, a dlaczego miałbym mieć? Powiedziałem jej nawet: Ram jest dostatecznie kompetentny, by móc zdecydować.

Ram z westchnieniem wypuścił powietrze z płuc.

– Gdybym tylko wiedział… Sądziłem jednak, że Talornin głosi wasze prawo.

– Talornin znacznie przekroczył swoje kompetencje. A w tej chwili utracił je wszystkie. Jeśli wrócimy do domu, osobiście dopilnuję, by go usunięto.

Ram zadrżał. W takiej sytuacji nie chciałby być w skórze Talornina.

Pojazdem zatrzęsło, gdy Tich wrzucił wsteczny bieg i nacisnął pedał gazu do deski. Ram podświadomie zarejestrował, że mgła w korytarzu zaczyna rzednąć, lecz i tak nie widzieli choćby cienia J1.

Faron popatrzył na niego badawczo.

– Rozumiem, że masz poważne zamiary wobec tej dziewczyny.

– Ona nie opuszcza moich myśli nawet na sekundę, gdy jestem przytomny – wyrwało się Ramowi z głębi serca. – Wieczorem śnię o niej na jawie, nocą w podświadomości. Tyle o niej myślę, że przez cały czas muszę się pilnować, by nie zapomnieć o mojej odpowiedzialności za całą ekspedycję.

– Rozumiem, że ci bardzo trudno.

– Tak. Po raz pierwszy w życiu kogoś kocham. Nie wiedziałem, że miłość potrafi mieć taką siłę.

Czuł, że może zwierzyć się Faronowi. Nigdy wcześniej nie mógł z nikim o tym porozmawiać, a dopiero teraz, kiedy Indra zniknęła…

Ciekawe, czy i w tej sytuacji Indra zachowa wrodzony optymizm, pomyślał zasmucony.

– Widzisz, Faronie, tak bardzo się raduję, kiedy ją widzę, wystarczy nawet, że o niej pomyślę. Ona jest obdarzona niesamowitym wprost poczuciem humoru, rozjaśnia moje życie. Ten szelmowski błysk w oczach… Tak bardzo chciałbym stać się dla niej opoką…

Głos zaczął mu drżeć.

Miał wrażenie, że w serce wbijają mu się noże. Indra, ukochana, której pragnął ofiarować wszystko, lecz nie wolno mu było nawet na nią spojrzeć. A gdy dowiedział się, że to dozwolone, zniknęła. Jak on to wytrzyma?

Teraz jednak należało myśleć o J1, z Indrą i resztą pasażerów na pokładzie. Faron i Ram przeszli do Ticha, gdzie zebrali się niemal w komplecie.

– Nie mogę tego pojąć – powiedział Tich. – Gdzie się podziała mgła, która się tu unosiła?

J2 wciąż się cofał, powoli, bo manewrowanie ciężkim kolosem posuwającym się do tyłu ciasnym, krętym korytarzem było ciężką pracą.

Ale Tich mówił prawdę. Ziemistobrunatna gęstość w powietrzu rozwiała się. W blasku reflektorów wyraźnie dostrzegali skalne ściany. Widok ten nie napawał otuchą, ściany zbudowane były bowiem ze starych skał w rozmaitych odcieniach szarości i czerni.

– Cofnęliśmy się już za miejsce, w którym ostatnio widzieliśmy światła J1 – mruknął Tich.

– Jedź dalej! – bezgłośnie polecił Faron.

– Czyżby oni chcieli, żebyśmy opuścili tunel? – zastanawiał się Dolg. – Wrócili do Doliny Róż?

– Z wielką chęcią, jeśli tylko tam odnajdziemy J1! – wykrzyknął zapalczywie Ram.

– Może właśnie dlatego nie możemy ich odnaleźć – powiedział Armas, jakby chcąc pocieszyć siebie i innych. – Oni mogą już być poza Górami Czarnymi. Może to dwa światy, między którymi łączność jest niemożliwa.

Nikt nie odpowiedział. Nikt nie śmiał robić sobie płonnych nadziei.

Ram czuł, że twarz sztywnieje mu ze strachu. To zniknięcie było tak nieprzewidziane. Owszem, w Górach Czarnych można się było spodziewać najbardziej zaskakujących zjawisk, lecz nie tego! Wprawdzie nie dotarli jeszcze do jądra gór, lecz już teraz lepiej rozumiał, dlaczego żaden z poprzednich wysłanników z Królestwa Światła nigdy nie powrócił. Tu czyhało przecież tysiąc niebezpieczeństw, a ich wyprawa korzystała zaledwie z jednej drogi prowadzącej do wnętrza.

Czy inni próbowali już przedrzeć się przez Dolinę Róż?

Chyba tak. Była wszak grupa, która opowiadała o wysokich, strzelistych drzewach i o różach.

Oni także przepadli gdzieś w Ciemności. Wątpił jednak, by zapuścili się aż tak daleko. Róże na pewno ich pochłonęły.

Dlaczego ta mroczna mgła zniknęła? Co się z nią stało?

– Zatrzymajcie się! – zawołał Ram, bliski utraty rozumu z rozpaczy.

Tich zahamował, Ram wyskoczył z J2. Podbiegł do skalnej ściany i gorączkowo jął ją obmacywać.

Nic.

Masywne, martwe kamienie, zimne, czarne, nieprzebyte.

Powrócił do pojazdu i bez słów dał Tichowi znak, by cofał się dalej.

Serce mu drżało. Przymknął oczy, wsłuchując się w równą pracę silnika.

Nie tylko nad utratą Indry rozpaczał. Zniknął wszak także Jori, wesoły, beztroski Jori. Mała Sassa, ach, co robić? Chor, przyjazny Madrag, Yorimoto, który akurat dostał nowe życie. Oko Nocy, młody chłopak, na którego stawiali wszystko. Sol, również obdarzona możliwością nowego życia, i Kiro, jego dobry przyjaciel.

Ram poczuł, jak żal ściska mu serce.

Przez cały czas słyszał głosy Ticha i Armasa nawołujących przyjaciół. Na próżno. Dolg i Marco wzywali ich na swój sposób, podobnie jak Heike, Mar i Shira.

Ale odpowiedzi nie otrzymał nikt. Wszędzie panowała martwa pustka.

– Możemy wierzyć jedynie w to, że powrócili do Doliny Róż – mruknął Cień przygnębiony.

– Tak – westchnęli inni. Uczepili się tej nadziei.

Wkrótce jednak i ona zgasła. Nieoczekiwanie, dramatycznie, budząc śmiertelne przerażenie.

Tich przycisnął wszystkie hamulce J2.

– Co się stało? – zawołał Faron.

Madrag popatrzył na niego oczyma pełnymi rezygnacji.

Faron podszedł do okna w tyle pojazdu i wyjrzał.

Reflektory świeciły w kierunku Doliny Róż. Objawiały straszną prawdę.

Tędy nie było wyjścia. Nie zbliżyli się nawet do kamiennego usypiska, które przy wielkim wysiłku zdołaliby pewnie jakoś usunąć.

Nie, znajdowali się wciąż gdzieś w jakimś miejscu w tunelu.

Lecz tunel, którym się cofali, kończył się tutaj. Mieli przed sobą jedynie gładką, twardą skałę.

Wielu wybiegło, żeby jej dotknąć, uderzyć w kamienną ścianę blokującą drogę. Była lita, nieprzenikniona.

– Cóż za przeklęta czarodziejska kraina – syknął Cień, a Ram gotów był przyznać mu rację.

Nigdy nie powinni byli podejmować próby dotarcia do źródła jasnej wody.

Nie mieli już żadnej drogi w tył. Tunel się kończył, właśnie tutaj.

Musieli posuwać się naprzód, ku środkowi Gór Czarnych. Droga ucieczki przez Dolinę Róż była odcięta. Przestała istnieć.

A po J1, który miał znajdować się gdzieś między nimi a usypiskiem kamieni, nie pozostał żaden ślad.

Загрузка...