7

Sol wstrząśnięta, niczego nie rozumiejąc, patrzyła na sceny rozgrywające się przed jej oczami.

Wszystko nie trwało dłużej niż minutę, mimo to jednak zdołała zarejestrować większość wydarzeń.

Najpierw były to tylko przyjemne wrażenia.

Wraz z dumnym rycerzem wyszła na wielką łąkę, przystanęli na jej skraju. Ze wszystkich stron z lasu zaczęli wyłaniać się przyjaciele, poruszający się jakby na okręgu. Widziała Sassę biegnącą za swoim kotem, który gnał przez trawę, Rama czekającego na Indrę na środku łąki. Dobrze, że załoga J2 się odnalazła! Pojawił się Yorimoto z podniesionym mieczem, gonił jakiegoś samuraja, to nie wyglądało zbyt przyjemnie. Jori usiłował dopędzić ranne koźlątko, a Oko Nocy kroczył za uroczystą procesją dostojnych Indian. Chor szedł za swym przyjacielem Tamem, a na łące czekała na nich Misa z małym Madrażątkiem w objęciach.

A w stronę Sol zdążał Kiro, który właśnie wypadł z lasu, wołając:

– Nie, nie, stój!

Odruchowo rzuciła mu się w ramiona, odciągnął ją od rycerza i łąki.

Wtedy z góry rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk, ochrypły, przesycony gniewem:

– NIE, NIE, NIE, WSZYSTKO ŹLE! WASZE ŻYCZENIA SIĘ KRZYŻUJĄ!

W jednej chwili cała sceneria się odmieniła. Sol z przerażeniem patrzyła, jak gaśnie dzień, a zamiast światła otacza ich groźny półmrok. Warowny zamek na jej oczach obrócił się w ruinę. Wspaniały las z jękiem zaczął się osuwać i zmieniać w ostre, postrzępione skały. Kot i koźlątko przeobraziły się w nieduże paskudne drapieżniki, „Ram” stał się równie przerażającą postacią, jaką był Hannagar, podobnie jak pozostałe fantomy, które zwabiły do siebie uczestników ekspedycji. Och, nie! Rycerz Sol także z bliska wyglądał naprawdę strasznie…

A potem z ogłuszającym hukiem otworzyła się ziemia. Łąka się zapadła, zmieniła w wielką jamę, prawdziwą otchłań. Sol była bezpieczna w ramionach Kira, widziała, że Jori odciągnął w bok Sassę, Oko Nocy wespół z Chorem przytrzymali Indrę, gorzej natomiast było z Yorimoto.

Patrzyli, jak ziemia usuwa mu się spod nóg i pochłania go głębia. Kiro i Sol, którzy stali najbliżej, natychmiast podbiegli do zanoszącego się krzykiem samuraja, w ostatniej chwili zdołali złapać go za ręce i wyciągnąć na stały grunt.

Nie oznaczało to jednak, że całkiem zażegnali niebezpieczeństwo. Większość zjaw zniknęła w otchłani, lecz rycerz Sol wciąż tkwił przy nich. Nie zniknął także wróg Yorimoto. Teraz obie bestie rzuciły się na Japończyka, którego najwyraźniej postanowiły pochwycić.

Wszyscy pozostali przyjaciele Yorimoto zdołali już jednak do niego dotrzeć i bronili go teraz wszelkimi możliwymi środkami.

Sytuacja stała się naprawdę rozpaczliwa. Zdawali sobie sprawę, że żadna broń nie ima się potworów atakujących Yorimoto. Nie było przy nich Marca, Dolga ani farangila, ani też nikogo, kto znałby się na galdrach, jak Móri, Cień czy Nauczyciel. Nie mieli nic.

Ależ owszem, była przecież z nimi Sol.

– Diabła tam! – oświadczyła z werwą. – Akurat w tej chwili ani trochę nie mam ochoty być człowiekiem. Na jakiś czas z tego zrezygnuję. Odsuń się, Jori!

Jedną ręką podniesioną do góry uczyniła w powietrzu gest, jakby coś ściskała, mrucząc przy tym długie, niezbyt piękne zaklęcie.

Oba potwory zaniosły się przenikliwym krzykiem i w bólach zgięły się wpół. Dało to grupie czas na ucieczkę między skały, które dopiero przed chwilą wydawały im się przepięknym lasem.

– Chodźcie! – wołał Kiro. – Prędko, wracamy do J1! Oko Nocy, ty spróbuj znaleźć kierunek, ja pójdę ostatni.

Yorimoto został do tego stopnia poturbowany przez niewolników Czarnych Gór, że Chor i Indra musieli go podpierać. Zdołał się jednak utrzymać na nogach, a to było najważniejsze. Ucieczka uczestników ekspedycji przez rzekomy las odbywała się bardzo chaotycznie, w panicznym strachu, ale przynajmniej biegli bardzo prędko. Słyszeli, że zjawy otrzymały posiłki. Całą grupkę z J1 ścigały krzyki i wydawane ostrym głosem rozkazy.

Gnali po ciemku, potykali się o ostre kamienie, lecz Oko Nocy był naprawdę dobrym tropicielem. Nie mogli pojąć, w jaki sposób potrafi sobie z tym radzić, lecz sprawiał wrażenie osoby najzupełniej pewnej swych poczynań. Na ile należało ufać, że wybrał właściwy kierunek, to zupełnie inna sprawa.

Sassa była bardzo zmęczona, okropnie też podrapała kolana, na pół zawisła na ramieniu Joriego, jak zawsze zapłakana i niepocieszona, że kot mimo wszystko nie okazał się Hubertem Ambrozją.

Indra nie miała czasu na żadne tłumaczenia. Walczyła z ochotą, by dać klapsa dziewczynce i w ten sposób położyć kres jej narzekaniom, lecz wiedziała, że nie byłaby to raczej najlepsza metoda.

Ochrypłe głosy, dobiegające z niewidzialnej góry, ponad wszelką wątpliwość zdradzały czyjąś wściekłość. Huczały w powietrzu, ziemia drżała, a wiatr smagał uciekających po twarzach. Sol trzymała się na końcu, w pobliżu Kira, który stanowił tylną straż. Zastanawiała się, skąd wziął się tu wicher, nie wyczuwało się go w tamtej spokojnej dolinie, do której zeszli. Ciemność na szczęście nie była dokuczliwie gęsta, mogli dostrzec wysokie ostre kamienie, widzieli też ziemię pod stopami. Światło pochodziło z matowożółtego maleńkiego księżyca na sklepieniu niebieskim.

Byle byśmy tylko nie biegali w kółko, pomyślała. Oby tylko Oko Nocy naprawdę wiedział, co robi.

A potem nastąpiło coś zupełnie nieoczekiwanego. Rozległo się śmiertelne zawodzenie z Gór Czarnych.

Ale teraz rozbrzmiewało całkiem niedaleko! Na wszystkie dobre moce, jakże było blisko! Dźwięczało im wprost w uszach, tak się przynajmniej wydawało.

I… to właśnie było niezwykłe: brzmiało niemal jak śmiech, drgał w nim zupełnie inny ton niż ten dochodzący do Królestwa Światła czy też do odległych rejonów Ciemności.

– Zatrzymajcie się! – zawołała Indra bez tchu. – Stańcie i posłuchajcie!

I teraz wszyscy już to usłyszeli. Poprzez krzyki prześladowców i ochrypłe głosy dobiegające z góry docierało do nich to, co nazywali śmiertelnym zawodzeniem, po którym następowało długie przeciągłe echo. Dziwne jednak, że zdawało się nie być skierowane do ich grupy, rozlegało się zawsze po wiązance wściekłych przekleństw wykrzykiwanych przez niewidocznych władców. Najpierw oni z sykiem wyrażali swój gniew z powodu wymykającej się z rąk zdobyczy, a zaraz potem następowały jęki skargi, w których jednak skargi nie dawało się teraz wychwycić. Słychać natomiast było drwinę. Czyżby z władców Ciemności?

– Na Wielkiego Ducha, one są po naszej stronie! – zdumiał się Oko Nocy. – Chyba nigdy nie przypuszczaliśmy, że tak może być.

– To więźniowie – pozwolił sobie na przypuszczenie Kiro. – Gere i Freke mówili wszak, że wiedzą wszystko o tych krzykach.

– Powinniśmy byli dokładniej wypytać wilki – pokiwała głową Indra.

Znów ruszyli biegiem. Zaraz jednak Oko Nocy się zatrzymał.

– Według moich wyliczeń J1 powinien być tutaj. Nie widzę go jednak.

– Owszem, jest! – z zapałem zawołała Sassa. – Stoi tam. Widać go na tle nieba.

I rzeczywiście, chyba nigdy żaden widok nie był milszy ich sercom. Byle tylko po drodze nie natrafili na żadne jamy.

J1 nie stał wcale na krawędzi skały, bo przecież dolina tak naprawdę w ogóle nie istniała. Pojazd stał na zboczu, z którego zjazd w dół był jak najbardziej możliwy.

Znów usłyszeli straszne istoty za plecami.

– Wsiadajcie, prędko! – zakomenderował Kiro. – Trzeba zamknąć wszelkie możliwe wejścia.

Nie musiał powtarzać tego rozkazu. Wszyscy jak gdyby instynktownie wyczuwali, gdzie ich miejsce. Nikt nikomu nie wpadał pod nogi i w jednej chwili znaleźli się wewnątrz Juggernauta, który hermetycznie zamknięto.

Zaraz potem przez okna ujrzeli wyłaniającą się z lasu hordę, która z wściekłym rykiem rzuciła się na pojazd, ciskając w niego kamieniami i przylepiając twarze do szyby. Sassa, która nie miała do czynienia z Hannagarem i jego kompanami, odskoczyła w tył, krzycząc ze strachu.

Rzeczywiście, nieznane istoty budziły grozę. Miały głębokie oczodoły, brody wyciągnięte w szpic, przesadnie zaznaczone wysokie kości policzkowe, kły drapieżnika i prawie ani śladu nosa. Długie, przypominające szpony owłosione ręce obmacywały Juggernauta w poszukiwaniu jakiegoś otworu. Chor jednym naciśnięciem wyłącznika sprawił, że nie dało się już wyglądać z pojazdu. Okna zrobiły się czarne.

– Straszliwie hałasują – westchnęła Sol.

– Nie mogą przedostać się do środka ani w żaden sposób uszkodzić Juggernauta – uspokajał Kiro. – Chodźcie, pójdziemy wszyscy do Chora i Joriego, a przy okazji obejrzymy rany Yorimoto.

Wkrótce potem siedzieli bezpieczni w pomieszczeniu dowódcy, niektórzy na krzesłach, inni na podłodze. Byli razem i nic im nie groziło. Przynajmniej na razie. Chwilowo nikt nie ośmielił się wspomnieć J2, dość mieli własnych kłopotów. Indra i Jori zajęli się rannym samurajem.

– Co się właściwie stało? – spytał Jori.

– Ja zobaczyłam Huberta Ambrozję – poskarżyła się Sassa. – Miała na sobie swoją niebieską kokardę, wiem więc, że to na pewno była ona.

– Złudzenie – oświadczyła Indra.

– Tak, to czary, zjawy – przyznała jej rację Sol.

– Sądzę, że można to wytłumaczyć w następujący sposób – zaczął Oko Nocy, podczas gdy pozostali przysłuchiwali mu się z uwagą. – Zrobili dla nas dolinę marzeń, a my wszyscy jak jeden mąż ulegliśmy pokusie.

– Skąd mogli wiedzieć, co się dzieje w naszych myślach? – zaprotestował Chor.

– Przeniknęli w nie – wyjaśniła Indra. – To my, poddając się ich woli, tworzyliśmy te życzenia. Sassa zatęskniła za domem, za swoim kotem. Jori ma wiele serca dla zwierząt, jak my wszyscy zresztą, on jednak jest w tym zupełnie wyjątkowy. Oko Nocy zapragnął naradzić się z duchami swoich przodków, nieprawdaż?

– Owszem, tak właśnie było – odparł Indianin.

– Chor… No właśnie, co z tym twoim wynalazkiem, Chorze?

Madrag siedział zakłopotany.

– Oszukali mnie tak, że uwierzyłem, iż dzięki mojemu wynalazkowi znaleźliśmy się z powrotem w Królestwie Światła.

Większość w grupie odniosła takie właśnie wrażenie i kiwając głowami, potwierdziła jego słowa.

– Zapewne chodziło właśnie o to, byśmy uwierzyli – westchnął Kiro. – A potem zobaczyłeś Misę, prawda?

– Najpierw spotkałem Tama, to on miał mnie zaprowadzić do Misy i jej dziecka.

– A ja ujrzałam Rama – krótko oświadczyła Indra. – Chyba każdy dałby się złapać na taki lep. Ale Yorimoto, co się przytrafiło tobie? Dlaczego oni uparli się koniecznie pojmać ciebie?

Samuraj ze wstydem spuścił głowę.

– Ponieważ ja zawiodłem. Złamałem obietnicę daną Marcowi. Zrobiłem właśnie to, czego miałem nigdy nie robić, szczególnie w tych niebezpiecznych górach. Te demony doskonale wiedziały, jak postąpić. Przysłały do mnie mego najbardziej znienawidzonego wroga, a ja dałem się złapać w pułapkę. Ogarnęła mnie bezsilna wściekłość i zabiłem go.

Zapadła cisza, którą wreszcie Sol przerwała pytaniem:

– Ale przecież on żył, kiedy go widziałam?

– To nie był ten sam, prawdopodobnie zabiłem swego największego wroga zbyt prędko, wysłali więc kolejnego, by zwabić mnie na łąkę.

– Rzeczywiście, krucho było z tobą.

Olbrzymi kamień z wielkim hukiem trafił wieżyczkę, lecz nie wyrządził żadnej szkody.

– Tak – westchnął Yorimoto. – Okazałem się najsłabszym ogniwem. Tym, który najłatwiej może ulec ich mocy, wciąż zły w głębi duszy. Jak zdołam to naprawić? Co powie Marco, przecież on mi zaufał? Teraz będę dla was tylko ciężarem.

– No cóż – spokojnie odparł Kiro. – Nie wydaje mi się, aby twoje przewinienie, dopuszczenie do głosu tłumionego od stuleci upokorzenia i krzywdy, było aż tak wielkie. Każdy mógł stracić kontrolę nad sobą, gdy nadarzyła się okazja do zemsty. Sądzę, że Marco cię zrozumie.

Yorimoto zdobył się na lekki uśmiech.

– W każdym razie dziękuję wam za to, że mnie ocaliliście. Obawiam się tylko, że teraz, tu w tych górach, łatwo będzie mnie zranić. Łatwo pojmać.

– Postaramy się, aby nic takiego ci się nie przytrafiło. A Dolg być może podda cię działaniu niebieskiego szafiru.

Było to powiedziane na pociechę, lecz rozdrapało starą ranę. Gdzie się podzieli Dolg, Marco i wszyscy inni?

– No a ty, Sol? – zainteresował się Jori. – Co się działo z tobą? Dlaczego te straszne głosy wrzeszczały, że krzyżujecie im plany?

Sol i Kiro popatrzyli na siebie z pewnym onieśmieleniem. Wreszcie Sol wyznała:

– Zauroczył mnie rycerz jak z bajki, szkoda, żeście go nie widzieli.

– Widzieliśmy go doskonale – odpowiedziała Indra lakonicznie. – Dokładnie w twoim typie.

– Obiecał, że pokaże mi, jak dojść do drogi prowadzącej do źródła z jasną wodą, a ja rzecz jasna dałam się złapać na ten lep. Taka się czułam dumna: nareszcie Sol przyjdzie do was i będzie triumfować. Bardzo proszę, oto droga do źródła podana na srebrnym półmisku.

– Na coś takiego każdy dałby się złapać – zgodziła się Indra. – Zresztą nasze zmysły, dusze i myśli otaczała tak gęsta mgła, że każde z nas dałoby się złapać wszystko jedno na co, a to był doprawdy smaczny kąsek.

– Dziękuję ci, Indro – rzekła Sol z wyraźną ulgą. – Później ja i ten rycerz wyszliśmy na łąkę i wtedy dopiero zaczęło się dziać. Kiro się pojawił.

Dalszy ciąg opowieści pozostawiła jemu.

– Tak – podjął z pewnym zakłopotaniem. – Ja także odczuwałem pragnienie, tęsknotę. Odnalazłem więc tę…

– Aha – mruknęła Indra.

– Nikt tak jak ty nie potrafi powiedzieć „aha” – syknęła Sol. – Mów dalej, Kiro, zaczyna się robić naprawdę przyjemnie.

Usłyszeli, że bestie, choć zdołały się przedostać na dach J1, zsuwają się na dół, prychając z rozczarowania. Chor podniósł ciężką głowę i tylko się uśmiechnął.

– Chwileczkę – poprosiła Sol. – Chciałabym jedynie, abyście wiedzieli, że sama siebie wprawiłam w zdumienie. Oto kroczyłam wraz z bohaterem swoich marzeń, a przez cały czas myślałam o innym. O kimś, o kim w ogóle nie spodziewałam się, że mogę w ten sposób myśleć.

Kiro popatrzył na nią pytająco, lecz Sol postarała się, by jej twarz niczego nie wyrażała. Musiał więc podjąć sam.

– Wydarzyło się coś dziwnego, ja też tego nie pojmuję. Zobaczyłem, że Sol stoi wraz z bardzo przystojnym rycerzem w zbroi, od którego wprost bije męskość. A potem moje oczy i jej się spotkały i nagle zobaczyłem go takim, jakim był naprawdę. Okazał się jednym z tych monstrów, którymi stają się służalcy Gór Czarnych. Zawołałem „Stój”, bo oczywiście śmiertelnie się przestraszyłem tego, co on może zrobić Sol, i w tej chwili cała ta fatamorgana się rozwiała.

– No tak – przypomniał sobie Jori. – Te ochrypłe głosy wrzeszczały coś, że wszystko jest źle, że nasze życzenia się krzyżują.

– Właśnie – przyznał Oko Nocy. – Zapewne nie wzięli pod uwagę, że Kiro za obiekt swych tęsknot obierze sobie kogoś z nas. Dzięki temu zdołał wyrwać Sol spod złego uroku.

– Oczywiście – szczerze przytaknęła Sol. – Gdy tylko zobaczyłam Kira, od razu pojęłam, że ten rycerzyk nic dla mnie nie znaczy.

Kiro wyglądał na zadowolonego.

– A więc krótkie spięcie – stwierdziła Indra. – Wszystkie ich plany spaliły na panewce.

Yorimoto zadrżał. Myślał o tym, jak mało brakowało, by wpadł w głęboką otchłań krateru. Nikt nie wiedział, co by się wtedy z nim stało. Na pewno nie spotkałoby go nic dobrego.

Słysząc wrzaskliwe groźby dobiegające z Ciemności, przysunęli się bliżej siebie. J1 był bezpieczną przystanią, wprost nie posiadali się ze szczęścia, że odnaleźli do niego drogę.

– Zaczekaj chwilę, Sol – poprosiła Indra. – Co ty właściwie zrobiłaś, żeby powstrzymać atak tych bestii na Yorimoto? Zwinęli się wpół jak glisty.

– Ach, to! – roześmiała się Sol. – To tylko malutka czarnoksięska sztuczka.

– Powiedz, powiedz!

– Nie, są wśród nas dżentelmeni.

– Dżentelmeni! – prychnął Jori. – Nie jesteśmy chyba bardziej dżentelmeńscy niż ciekawscy. Prawda, chłopcy? Sama widzisz, opowiadaj!

Sol jeszcze próbowała się wykręcać, ale wreszcie przyznała:

– No, posłałam zaklęcie w powietrze, ścisnęłam ich śliweczki i przekręciłam.

Mężczyźni odwrócili głowy, lecz całkowitej powagi nie udało im się zachować.

– Śliweczki? – zdziwiła się Sassa.

– Zrozumiesz to, jak będziesz duża. Och, ależ oni tam się awanturują! Idźcie się bawić gdzie indziej, dzieci!

Sassa przysunęła się bliżej Joriego. Oboje znaleźli się wśród tych, którzy siedzieli na podłodze. Indra dawno zapomniała już o przydzielonym jej zadaniu sprawowania opieki nad Sassą. Miała absolutnie dość płaczliwej dziewczynki. Zostawiła ją Joriemu i nie odczuwała przy tym najmniejszych nawet wyrzutów sumienia.

Sol dręczył niepokój. Znalazła się w dość trudnej sytuacji, nie dojrzała jeszcze do romansu z Kirem.

Ów niepokój musiała mieć wypisany na twarzy, bo podczas gdy inni omawiali jeszcze swoje przeżycia, Kiro szepnął cichutko:

– Nie denerwuj się, mnie także bardzo to zaskoczyło. Przyjmijmy to ze spokojem. Niech się dzieje to, co ma się dziać.

– Dziękuję – odszepnęła Sol. – Skupimy się na wydarzeniach wokół nas, choć to takie straszne.

– Właśnie.

Uśmiechnęła się szelmowsko, tak jak tylko ona, Sol, potrafiła.

– Ale to również trochę emocjonujące.

– Nie trochę, bardzo – odpowiedział z uśmiechem Kiro i zajęli się teraz dyskusją na temat dalszych poczynań. Nie mogli w każdym razie dłużej stać w jednym i tym samym miejscu, poza tym musieli na poważnie zacząć szukać J2.

Indrze serce ścisnęło się w piersi. Ram… Gdzie on jest? Gdzie są wszyscy inni?

– Nie pojmuję, jak mogliśmy stracić z nimi łączność? – Chor zatroskany marszczył bawole czoło. – Owszem, rozumiem, że wszystkie połączenia telefoniczne mogły zostać przerwane, ale telepatyczne? Zresztą duchy powinny zjawić się przy nas już dawno temu. Dlaczego nie przyszły? Zrozumiałbym to, gdybyśmy naprawdę wrócili do Królestwa Światła, ale przecież wciąż jesteśmy tutaj, w tych przeklętych górach. Niekiedy wydawałoby się wręcz, że…

Urwał, nikt też nie śmiał dokończyć: „nie żyją”.

Tego byłoby już za wiele.

– Wydaje mi się, że jest inaczej – zaczęła Sol, skupiając na sobie pytające spojrzenia wszystkich. – Wydaje mi się, że to my zniknęliśmy, nie oni. Mam wrażenie, że znaleźliśmy się w innym wymiarze.

Indra nie powiedziała nic o swojej alergii na słowo „wymiar”. Wymiar i energia. Były to terminy, które istniały w tak zwanej kulturze New Age w świecie na powierzchni Ziemi. Pojęcia, którymi sypano, by zaimponować innym.

Właściwie jednak przyznawała Sol rację, podobnie zresztą jak i inni. Siedzieli zamyśleni, przyglądając się czarownicy z rodu Ludzi Lodu, jak gdyby czekali na kolejne mądre słowa z jej ust.

Ale Sol właściwie nie miała już nic więcej do powiedzenia. Zamiast niej głos zabrał Kiro.

– Co by było, gdybyś spróbowała nawiązać z nimi kontakt, Sol? – spytał łagodnie i życzliwie. – Ty przecież także jesteś duchem, prawda?

– Częściowo, mój przyjacielu, tylko częściowo – poprawiła go. – Ale sądzisz, że nie próbowałam? Oddałabym wszystko, bylebym tylko mogła przenieść się teraz do wieżyczki w J2. To jak walenie głową o ścianę. Po prostu się nie daje. Nic się nie dzieje. Z początku sądziłam, że to dlatego, iż w połowie stałam się człowiekiem, lecz to nie to. Faktem pozostaje, że nie potrafię ich odnaleźć.

– Tak samo jak oni nie mogą odnaleźć nas – dodał Chor zamyślony, podczas gdy potwory Gór Czarnych przypuściły kolejny atak na J1. – To ta przeklęta kraina. Prawdopodobnie jest tak, jak mówisz, Sol. Przebywamy w różnych wymiarach.

– Ale jak zdołamy powrócić do normalnego wymiaru?

– No właśnie, to dopiero problem.

Horda na zewnątrz zrezygnowała z prób wdarcia się do wnętrza wielkiego pojazdu. Z krzykiem i wrzaskiem bestie oddaliły się, znikając w czarnym kamiennym lesie.

– Chor – poprosił Oko Nocy. – Podejmij jeszcze jedną próbę nawiązania kontaktu z naszymi przyjaciółmi.

– Dobrze, postaram się. – Madrag poczłapał do swoich aparatów.

Nadawane przez niego sygnały i nawoływania rozdźwięczały się wśród wiecznej nocy panującej w Górach Czarnych.

Brzmiało to bardzo samotnie i pusto, gdy po kolei wywoływał towarzyszy z J2. Swego najlepszego przyjaciela Ticha. Farona, Marca, Dolga i Rama. Armasa. Cienia, Shirę, Mara i Heikego, jak gdyby miał nadzieję, że duchy usłyszą go lepiej. Spróbował też z Siską i ciężko rannym Tsi-Tsunggą. Wzywał nawet wilki, Gerego i Frekego.

Ale żadna odpowiedź nie nadeszła. Sygnały Chora rozpłynęły się w nicości, w milczącym mroku Gór Czarnych.

Загрузка...