17

Zapanowała gorączkowa aktywność, przygotowywano się do wyruszenia w dalszą drogę. Tym razem na wszystko patrzono inaczej.

Armas nie krył wzburzenia:

– Chcesz powiedzieć, Marco, że mój ojciec, Strażnik Góry, który strzegł przecież tamtych wrót, miałby wpuścić tutaj wszystkie złe istoty z mitów?

Zamiast Marca odpowiedział Freke:

– Nie, nie, to nie jego wina. Ale wierzcie mi, na Ziemi również istniały złe moce kalibru Tengela Złego. Nie wiemy, czy to on, czy ktoś inny zdołał przemycić tutaj najmroczniejsze postaci z mitów. Stało się to bez wiedzy twego ojca, za jego plecami, oni mieli inny sposób na otwarcie wrót po kryjomu. Zrozumcie! – W głosie Frekego brzmiała gorycz. – Ludzie oczywiście nie chcieli znać wytworów fantazji, które sami stworzyli i w które tchnęli życie. Wszystkie nieprzyjemne istoty usunięto więc tutaj, do Gór Czarnych.

– To Dolg położył temu kres, gdy odnalazł Święte Słońce, które wciąż pozostawało na powierzchni Ziemi – dodał Gere. – Wówczas tamte wrota definitywnie zamknięto.

– Ale ja… – zaczęła Indra, w której aż gotowało się od pytań.

– Później – uciszył ją Faron. – Teraz nadszedł czas, by zdecydować, kto wyruszy dalej, a kto zostanie tutaj. Zakładam bowiem, że Juggernauty nie pojadą, czy nie tak, Chorze i Tichu?

– Przejazd przez dolinę jest niemożliwy – uznali Madragowie.

– I nie wrócimy tutaj, zanim nie odnajdziemy drogi do źródła?

Freke przytaknął. Po odnalezieniu jęczącego chóru najlepiej, byłoby bez zwłoki wyruszyć po jasną wodę.

Postanowiono więc, że obaj Madragowie zostaną, by przypilnować pojazdów. Wydawało się, że przyjęli takie rozwiązanie z ulgą. Zostać miała także Siska razem z Tsi, Sassie też nie pozwolono wybrać się nigdzie dalej. Faron chciał, by Indra również czekała w J1, ale spotkał się z protestami. Dziewczynę uratował Ram.

– Drugi raz nie rozstanę się z Indrą. Zbyt straszne było przeświadczenie, że ją utraciłem. Będę za nią odpowiadał.

– Jak chcesz – Faron nie krył goryczy. Potem wyprostował się w całej swej okazałej postaci. – Drodzy przyjaciele, dotychczas obserwowałem tylko wszystkie wasze czyny i osiągnięcia, zaiste radziliście sobie chyba najlepiej jak można. Teraz zaś kolej na mnie. Poprowadzę was dalej przy pomocy naszych wspaniałych wilków. Ci jednak, którzy tu zostaną, muszą mieć jakąś ochronę…

Popatrzyli na niego lękliwie, nikt nie chciał zostać.

A Faron kolejno przyglądał się uczestnikom wyprawy.

– Zobaczmy, czyja obecność jest konieczna, jeśli chodzi o dotarcie do źródła. Oko Nocy, to jasne. I Shira. Mar, ty jesteś jej towarzyszem i pomocnikiem. Marco i Dolg. Cieniu, twoim zadaniem będzie pilnować, by nic złego nie przytrafiło się Dolgowi i jego kamieniom. Ram, ty będziesz odpowiedzialny za Indrę. Gerego i Frekego nie możemy zostawić…

Pozostająca grupka stale się zmniejszała. Jori i Armas wyraźnie pobledli.

– Heike, ciebie potrzebowalibyśmy i tu, i tu.

– Chętnie zostanę – odparł olbrzym z rodu Ludzi Lodu. – Jakiś duch przydałby się tutaj, niech wobec tego będę to ja.

– Dziękuję – powiedział Faron. – Armas… idziesz z nami.

Młody chłopak odetchnął z ulgą i uśmiechnął się.

– Jednego wojownika już mamy – podjął Faron. – A mianowicie Mara, powiedzmy więc, że ty, Yorimoto, zostaniesz. Wydaje mi się, że Siska i Sassa będą się przy tobie czuły bezpieczniejsze.

Z twarzy Yorimoto nie dało się wyczytać, czy przyjął to jako zaszczyt czy upokorzenie. Ukłonił się tylko prędko, głęboko, jak samurajowi przystało, i nie protestował przeciwko swemu losowi.

Pozostali jeszcze Kiro, Sol i Jori.

Faron patrzył na nich swymi niezwykłymi, głęboko osadzonymi owadzimi oczyma. To ostatnie określenie nie było chyba całkiem słuszne, lecz tak właśnie nazywała je Indra.

– Sol będzie nam potrzebna – rzekł Faron po namyśle. – A tu przy pojazdach musi też być przywódca…

Ujrzawszy jednak wzburzenie na twarzach obojga, dodał prędko:

– Ale obecność Kira jest niezbędna w dalszej podróży.

I Sol, i Kiro mieli wrażenie, jakby olbrzymi kamień spadł im z serca.

Faron wahał się. Sytuacja była dość trudna. Zamierzał powierzyć dowództwo Joriemu, lecz to mogłoby doprowadzić do wielkich konfliktów, bo czy samuraj może przyjmować rozkazy od młodego chłopaka?

Zdecydował więc prędko:

– Yorimoto, czy podejmiesz się zadania głównego dowodzącego w grupie, która zostanie tutaj?

Samuraj wciąż nawet się nie skrzywił, ukłonił się tylko głęboko.

– Doskonale – rzekł Faron. – Jori, ty będziesz odpowiadać za Sassę, swoją własną głową.

– Och, nie! – jęknął do głębi zawiedziony chłopak. Faron jednak mówił dalej:

– Ktoś musi być odpowiedzialny za pasażerów J1 i będziesz to właśnie ty. Połączycie oba pojazdy. Chor zostanie w J1 i przypilnuje samej machiny, a ty, Jori, czuwaj nad wszystkimi, którzy znajdą się w jej wnętrzu. Tich zajmie się J2, a Yorimoto będzie opiekował się Tsi i Siską. Heike przystąpi do działania, gdy jego pomoc okaże się potrzebna. Możecie poruszać się swobodnie między oboma pojazdami, a jeśli chcecie, wolno wam przebywać w jednym z nich razem, dopóki na zewnątrz będzie spokojnie. Przy najmniejszej oznace zbliżającego się niebezpieczeństwa znacie swoje miejsca. Jakieś pytania?

Jori westchnął tylko ciężko, jak gdyby na jego barki złożono wszelkie troski świata. Faron zauważył to i rzekł niemal łagodnie:

– Kto wie, chłopcze, może to właśnie was czekają najgorsze kłopoty? Poza tym podczas tej wyprawy wykazałeś się już taką mądrością, zręcznością i odwagą, że połowa tego by wystarczyła.

Jori usiłował sobie przypomnieć, co też mądrego, zręcznego i odważnego zrobił, lecz nie bardzo mu to wychodziło. Zanadto mu było przykro. Ale słowa Farona dodały mu otuchy.

– I bez względu na to, co się będzie działo, wy, którzy zostaniecie tutaj, nie opuszczajcie pojazdów – prosił Faron.

Obiecali, że będą posłuszni.

Zaraz potem Faron wziął Joriego na stronę.

– Wiem, że bardzo chciałbyś pójść z nami – rzekł przyjaźnie. – Obiecałem jednak twoim rodzicom, że nie zabiorę cię aż do końca. Jesteś też na to nieco za młody, tylko Siska i Sassa są młodsze od ciebie, a one zostają tutaj.

Żaden z nich nie wspomniał, że zarówno Indra, jak i Armas są rówieśnikami Joriego. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że on jest najbardziej dziecinny i najbardziej zuchwały z nich wszystkich, zdecydował więc wreszcie, że z honorem przyjmie wyznaczoną mu rolę. Tu na pewno też przeżyje niejedno. Właściwie nawet się cieszył.

Pokusił się jednak na ostatnią próbę:

– Czy nie byłoby dobrym pomysłem wykorzystanie gondoli? Ja w każdym razie mógłbym, jako doświadczony kierowca…

Ale Faron nie dał się przekonać, pokręcił głową.

– Gondola jest zbyt delikatna, mieliśmy już okazję się o tym przekonać. Ale przez cały czas będziemy z wami utrzymywać łączność radiową, teraz gdy znajdujemy się już w tym samym wymiarze, nie powinno być z tym kłopotów. Aparat będziesz miał ty i po jednym obaj Madragowie. Pozostali nie będą mieli żadnego.

To pomogło trochę podtrzymać prestiż Joriego. Wciąż jednak był zdania, że ludzie wędrujący pieszo przez dolinę będą jeszcze bardziej pozbawieni ochrony, niż gdyby lecieli gondolą. Lecz w niej oczywiście wszyscy by się i tak nie zmieścili.

– Utrzymujcie z nami kontakt przez cały czas – poprosił.

– Możesz nam zaufać – odparł Faron. – A gdyby coś zaczęło się dziać tu, przy pojazdach, natychmiast daj znać. Informuj nas o wszystkim.

Jori złożył obietnicę.

Wreszcie się rozdzielili. W Juggernautach zostało osiem osób, dwanaścioro innych wraz z dwoma wilkami wyruszyło w chłodny mrok. Indra zaraz zatęskniła za bezpiecznymi objęciami J1, za jego ciepłem i światłem.

Pragnęła jednak tam być, gdzie Ram. Wstyd przyznać, lecz to właśnie było dla niej najważniejsze.

Faron ustawił ich w szyku.

– Ram i Kiro, pójdziecie na samym końcu, będziecie pilnować, by nikt nie zaatakował nas od tyłu. Gere i Freke, wy będziecie iść przodem, razem ze mną…

Wilki natychmiast zajęły miejsce po jego bokach.

– Marco, ty przypilnujesz Oka Nocy, ruszycie zaraz za mną. Potem Dolg i Cień, a za wami Shira i Mar. Armasie, ty pójdziesz przed Indrą i Sol, a na samym końcu Strażnicy, Ram i Kiro. Czy o nikim nie zapomniałem?

Nie, nikt nie został pominięty.

A potem stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wszyscy zajęli swoje miejsca w szyku, gotowi do wymarszu. Wtedy Faron wyprostował się tak, że wydawał się jeszcze wyższy niż zwykle, wznosił się nad nimi niczym wieża, a potem jego postać w jasnych szatach rozbłysła, zaczęło bić od niego światło.

Ruszył.

Za nim cały oddział.

– Marco, ty chyba też to potrafisz? – spytała Indra.

Odwrócili się obaj, Marco i Faron.

– Owszem – odparł książę. – Ale jedna gwiazda przewodnia wystarczy.

Indra zauważyła, że Faron z wielkim zainteresowaniem rozprawia o czymś z Markiem, nie miała jednak czasu się nad tym zastanowić, odkryła bowiem, że poruszają się we wprost oszałamiającym tempie. Ona również, tak jak wszyscy. Przemieszczali się tak prędko, że przestraszyła się, iż nie zdoła dotrzymać towarzyszom kroku, lecz nie czuła się ani trochę zmęczona. Pokonali połowę odległości dzielącej ich od Góry Zła w niezmiernie krótkim czasie.

Indra odwróciła się do Rama.

– Faron to Obcy, nie zapominaj o tym – odpowiedział Ram na jej niewypowiedziane pytanie.

Indra oczywiście nie mogła utrzymać języka za zębami.

– Faronie, dlaczego tak długo ukrywałeś wszystkie swoje zdolności? – zawołała.

– Dotychczas nie były mi potrzebne – odparł, nie odwracając się.

– Czyżbyśmy tak świetnie sobie radzili?

– Owszem, przynajmniej niektórzy z was.

– O, zasłużyłam sobie na to – roześmiała się Indra zawstydzona.

Wcale nie poruszali się biegiem, szli całkiem normalnie, a mimo to ziemia umykała im spod stóp. Indra nie mogła się temu nadziwić, ale też i nigdy nie jeździła konno na sposób elfów. Teraz mieli do czynienia z bardzo podobnym zjawiskiem.

Przez cały czas czuli, że nie są sami. Ktoś ich obserwował, ktoś stał ukryty za każdą mijaną przez nich skałą. Raz jedna z migotliwych postaci znalazła się tak blisko, że Indra mogła jej wręcz dotknąć.

Odwróciła się do Rama z pytaniem:

– Czy właśnie dlatego poruszamy się tak prędko?

– Prawdopodobnie. Przypuszczam, że spotkanie z tym czymś, co nas obserwuje, nie byłoby przyjemne.

– Jest ich wielu.

– Tak, jeden… albo wielu.

Zastanowiła się nad tym, co powiedział Ram. Czy naprawdę mogło chodzić o jedną istotę, która przemieszczała się błyskawicznie od skały do skały, od jednego skamieniałego drzewa do drugiego?

Nie przypuszczała, by tak właśnie było.

– Wydaje mi się, że to nie są ci potworni niewolnicy – mruknęła Sol.

– Ja też tak myślę. Ci tutaj są bardziej rozmyci.

– Są chyba bardzo wrogo nastawieni.

– O, tak, bez wątpienia.

Prawdą było to, co mówiła Sol. Można by przypuszczać, że potajemna obserwacja wypływa jedynie z ciekawości bądź niepewności, lecz kryło się za tym coś jeszcze. I Sol trafiła prosto w dziesiątkę, istota bądź istoty rzeczywiście były wrogo nastawione.

Na cóż wobec tego czekały? Czyżby mimo wszystko bały się czegoś?

Błyskawiczny przemarsz całego oddziału z jaśniejącym Faronem na czele każdego zdołałby wystraszyć.


Wysoko w sali władców oglądano obrazy na ekranie.

– Są niesłychanie potężni – mruknął jeden z obecnych.

– Wcale nie potężniejsi od nas – warknął inny. – Teraz ich rozdzielimy, a wtedy nic już ich nie uratuje. Otworzyć tamy! Są teraz w odpowiednim miejscu!

W dolinie Faron wsłuchiwał się w narastający szum, który z wolna zmieniał się w huk, rozlegający się coraz bliżej. Wszystko działo się tak szybko, że nikt w grupie nie zdążył zidentyfikować tego zjawiska. Zdążyli tylko pomyśleć: czyżby to masy wody? Myśl była jednak na tyle nieprawdopodobna, że nikt nie zareagował w czas.

W następnej sekundzie zalała ich brudna fala powodzi. Pochwyciła ich, cisnęła daleko, nikt nie miał możliwości, by jakkolwiek ją powstrzymać. Armas, ciśnięty na skałę, zaczął tracić przytomność od mocnego uderzenia, zdołał jednak uchwycić się kamienia i starał się wstrzymać oddech tak długo, jak tylko mógł, pod zalewającą go błotnistą wodą. Przez moment widział nad powierzchnią głowę Indry i Rama, który usiłował rzucić się dziewczynie na ratunek. Potem zniknęli. Nikogo innego nie zauważył, widocznie prąd poniósł ich gdzieś dalej.

Równie niespodziewanie jak nadeszła, tak samo prędko fala powodzi się cofnęła. Armas znów mógł zaczerpnąć powietrza.

Próbował wstać, poślizgnął się na gładkim kamieniu, spróbował jeszcze raz. Nigdzie ani śladu przyjaciół.

Już otworzył usta, by ich zawołać, gdy jakiś ruch tuż obok zwrócił jego uwagę. A więc ktoś jednak czaił się w pobliżu!

Podniósł głowę i poczuł, jak całe ciało zmienia się w lód. Wywołał to nie tylko szok, jakiego doznał, lecz także prawdziwe zimno, otaczające niczym zmrożona mgła potworną istotę, która zmierzała w jego stronę.

Загрузка...