8

– Wymknęli się nam!

– Zabarykadowali się w tej żelaznej puszce. Okazali się na tyle bezczelni, żeby uczynić się niedostępnymi.

– No cóż, z nami sobie nie poradzą. Jednego już prawie mieliśmy.

– Są twardsi niż nam się to wydawało. Dlaczego nie wpadli w naszą niewolę? Już dawno powinno się to stać.

– Mają tajemniczą siłę.

– No tak, przypatrzymy się wobec tego tej drugiej kupie żelastwa.

– Świetny pomysł, już się cieszę!


W głębi zamkniętego tunelu stał J2 z całą wzburzoną załogą.

Faron usiłował otrząsnąć się z szoku, jaki wywołało w nim i we wszystkich pozostałych zniknięcie J1 i odcięcie drogi odwrotu.

– Musimy znów ruszyć do przodu – oświadczył bezdźwięcznie. – Przekonać się, dokąd prowadzi ten tunel.

Mieli wrażenie, że jeżdżą straszliwymi tunelami już od zarania dziejów. Wszystko byłoby lepsze od tego. Oby tylko udało im się stąd wydostać.

Tich poprowadził więc swój dumny okręt flagowy naprzód, w stronę jądra Czarnych Gór. Jechał teraz pewniej i szybciej, zniknęła bowiem gęsta mgła, bał się jednak, że również i ta droga okaże się zagrodzona. Czyżby mieli zostać uwięzieni we wnętrzu masywnej góry? O, nie, lepiej czym prędzej się stąd wydostać. Jeśli oczywiście wciąż jeszcze istnieje jakieś wyjście.

W izbie chorych Siska wiernie trwała przy Tsi, który wciąż leżał pogrążony w śpiączce. Wykręcała palce z niecierpliwości, wydawało jej się, że nigdy nie dotrą do źródła jasnej wody, która być może ocali mu życie. Od czasu do czasu pochylała się i całowała go w czoło, na którym brunatnozielona skóra pobladła tak, że wyglądała teraz jak skóra zwykłego człowieka. Oddech Tsi-Tsunggi był właściwie niezauważalny, Marco jednak zapewnił dziewczynę, że Tsi wciąż żyje i że ogromnie ważne jest podtrzymywanie w nim iskry życia serdecznymi słowami.

Siska miała wrażenie, że rozmawia z ukochanym w nieskończoność. Chwilami czuła się tak zmęczona, że kuliła się przy nim i zapadała w półsen, gotowa jednak zerwać się na najmniejszą oznakę zmiany jego stanu. Na razie jednak nic takiego się nie stało.

Tak więc Siska, poza, rzecz jasna, Tsi, była osobą najmniej zainteresowaną tym, co się dzieje z ekspedycją. Oczywiście dotarło do niej, że utknęli w tunelu i że J1 zniknął. Sprawiała jednak wrażenie, jakby wcale jej to nie dotyczyło, jakby uważała zewnętrzne okoliczności za mało ważne, a liczyło się jedynie to, aby Tsi wreszcie się polepszyło.

Polepszenie jednak kazało na siebie czekać.

Na górze w wieżyczce Tich wreszcie zawołał:

– Wydaje mi się, że zbliżamy się do końca tunelu!

Te słowa na nowo obudziły do życia członków ekspedycji. Zebrali się obok Ticha przy oknie, żeby móc wyglądać w przód, aż Madrag musiał w końcu poprosić, by i jemu zostawili kawałek wolnego miejsca.

– Byle tylko nie spadła kolejna kamienna lawina – ściszonym głosem powiedział Ram. – Obyśmy tylko zdołali się stąd wydostać, a potem niech się dzieje, co chce.

Wszystkich zdziwiło, że dostrzegają leciutki prześwit. Nie zrobiło się o wiele jaśniej, po prostu czerń przybrała inny odcień.

Wkrótce byli na zewnątrz. Drogi nie zagrodziły im kolejne spadające głazy, nie natknęli się też na żadną inną przeszkodę.

– Ojej! – westchnął Faron. – Czyżbyśmy mogli mówić o zrobieniu prawdziwego kroku naprzód? Czy…

Okolica nie budziła zachwytu. Jak okiem sięgnąć w słabym świetle rozciągała się górzysta kraina, oni zaś znajdowali się na dnie jakiejś doliny. Większego pustkowia nigdy chyba nie widzieli. Wszyscy byli wrażliwi na piękno ubogiego, surowego krajobrazu, lecz tu o pięknie nie mogło być mowy. Dokoła panował nieskoordynowany bałagan. Wykrzywione czarne drzewa ostatkiem sił trzymały się wśród chaosu porozrzucanych głazów. Odnosiło się wrażenie jak gdyby cała góra rozpadła się na drobne kawałeczki, które trafiły do tej doliny. W bezładnej plątaninie nie widać było żadnej drogi, żadnej możliwości jakiegokolwiek przemieszczania się, z pofałdowanej ziemi wystawały ostre szczyty skał. Taki pejzaż trudno nazwać inspirującym.

– A cóż to, do licha, takiego? – Armas wskazał na żółtawy księżyc, zauważony także przez pasażerów J1. Wisiał niemal na środku nieba. – Tutaj? We wnętrzu Ziemi?

Freke po cichu przysunął się bliżej niego.

– Nie wiesz? – warknął. – Nie widzisz, co to jest?

Armas spojrzał prosto w żółtozielone ślepia. Po chwili powątpiewającego milczenia spytał:

– Królestwo Światła?

– Oczywiście.

– To znaczy, że jesteśmy niemal tuż w linii prostej nad nim – stwierdził zdziwiony Faron.

Marco dodał:

– To może oznaczać, że znajdujemy się bardzo blisko jądra Gór Czarnych.

– Prawdopodobnie. Nigdy się nie spodziewałem, że zobaczę naszą ojczyznę jako księżyc na kopule nieba. Jakaż ona maleńka! Jak większa gwiazdka.

– To fantastyczne, że światło dociera nawet tutaj – powiedział Dolg. – Wiecie, aż ssie mnie w żołądku z tęsknoty za domem!

– Na pewno nie jesteś w tym osamotniony – uśmiechnął się Ram krzywo. – Gere i Freke, co wiecie o tej dolinie?

Gere odparł:

– Musicie pamiętać, że Góry Czarne ciągną się bardzo daleko. Nas przetrzymywano w surowej izolacji w naszej części. Przypuszczam jednak, że wiemy co nieco o rym zakątku, prawda, Freke?

– Owszem – przyznał drugi wilk. – Wydaje mi się, że istniało tu kiedyś coś w rodzaju społeczności. Ale tutejsi mieszkańcy, czy jak ich nazwać, wszczęli spór z potężnymi panami, a ci zesłali na to miejsce kamienną lawinę. Przypuszczam, że pod usypiskami głazów znajdują się jakieś osady.

– Wspaniali władcy – mruknął Faron. – Tich, co sądzisz o możliwościach posuwania się naprzód w tym miejscu?

– J2 radził sobie w trudniejszym terenie – odparł Madrag. – Ale trochę nas pohuśta.

– O, bez wątpienia. Co ty na to, Ram?

Lemuryjczyk zastanawiał się.

– To będzie właściwie jazda na oślep. Jak myślicie, może powinniśmy wysłać gondolę na zwiad?

Wszyscy uznali pomysł za świetny. Ponieważ najlepsi kierowcy gondoli, Jori i Tsi, byli poza zasięgiem, Ram zdecydował, że poleci osobiście. Chciał zabrać ze sobą jednego z duchów i oba wilki, one bowiem najlepiej znały okolice.

– Boję się zabierać kogoś więcej – przyznał. – Nie możemy zanadto się rozpraszać. Nie możemy już nikogo utracić.

To, że sam pragnął kierować gondolą, wynikało stąd, że nie potrafił dłużej znieść bezczynności, musiał zacząć szukać Indry. Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna zniknęła już na zawsze.

Reszta uczestników wyprawy obiecała, że będzie się trzymać J2 i do powrotu gondoli nigdzie się nie ruszy. Zwiadowcom wyznaczono dwie godziny, ani chwili więcej, później J2 miał znów potoczyć się naprzód.

Ale szybko przemieszczającą się gondolą w ciągu dwóch godzin można dotrzeć daleko.


Wilki sprawiały wrażenie zadowolonych z przydzielonego im zadania. Ostrożna prośba Armasa, by przynajmniej jeden został w J2, nie spotkała się z entuzjazmem. Oba chciały wyruszyć na zwiad, naprawdę do czegoś się przydać.

Stały na przedzie gondoli i tak wyciągały pyski, że aż uszy im powiewały. Ram wybrał z duchów Heikego, ponieważ Mar musiał zostać przy Shirze, której starano się nadzwyczajnie strzec, a Cień niedawno wykonał ważne zadanie.

Gondola w oszałamiającym tempie sunęła przez powietrze. Najpierw wzdłuż krawędzi zniszczonej doliny, zorientowali się jednak, że niczego ciekawego tu nie znajdą. Aby móc dokładnie przyjrzeć się całemu obszarowi, musieli wznieść się wyżej.

Ram zawrócił więc gondolę i przez chwilę pozwolił jej lecieć tą samą drogą co poprzednio, ale w pobliżu J2 skręcił w lewo i gwałtownie wzniósł się w górę wzdłuż skalnej ściany. Zatrzymał pojazd dopiero wtedy, gdy znaleźli się ponad wzniesieniem.

Widok był zaiste przerażający. Jak okiem sięgnąć rozciągały się jedynie wierzchołki gór, ostre, postrzępione.

Freke poprosił:

– Podjedź do krawędzi tego szczytu, tylko ostrożnie.

Ram zrobił, o co go proszono. Górski masyw ciągnął się szeroko, wreszcie jednak dotarli do jego krawędzi i stamtąd roztoczyła się rozległa perspektywa na kolejną dolinę. A stamtąd jeszcze dalej na inne.

– Poznaję to miejsce – oświadczył Gere, a Freke kiwnął łbem.

– Prędko – warknął nagle. – Chowajmy się za ten grzbiet.

Ram skręcił i ukrył gondolę.

– Ale dlaczego? – spytał.

Oba wilki wskazały wysoki szczyt po drugiej stronie doliny.

– Jeśli ci, tam na górze, dostrzegą nas, będzie źle – odparł Freke.

– Wytłumacz nam, co widzimy.

– Dolina po drugiej stronie kolejnego łańcucha gór jest najważniejsza – odpowiedział Freke. – Właśnie tam znajduje się samo jądro Gór Czarnych.

– To znaczy, że musimy przebyć tę dolinę i wyminąć ten niebezpieczny szczyt, aby tam dotrzeć?

– Tak.

– A co wobec tego widać w dole?

Teraz włączył się Gere:

– Pracowaliśmy tu kiedyś dawno temu, do czasu aż przeniesiono nas do najsurowszego więzienia. Leży ono za kolejną doliną. Tutaj w dole przebywa wielu więźniów, którzy dobrowolnie zgodzili się przejść na służbę zła. Tu ćwiczy się żołnierzy, organizuje armie. Armie, które mają zająć Królestwo Światła.

– To znaczy, że właśnie tutaj mieszkali Hannagar i Elja?

– Prawdopodobnie. Wytwarza się tu również takie rzeczy, które mają uczynić życie władców w górach bardziej znośnym. Później mogę opowiedzieć o tym dokładniej, na razie nie mamy czasu. Faron chciał, żebyśmy ujawnili jak najwięcej szczegółów, i tak się stanie, ale w bardziej bezpiecznym miejscu.

Ram zamyślił się. Usiłował wyrobić sobie jakieś pojęcie o tym, co właśnie usłyszał.

– Faron nie odnosi się już do nas z taką rezerwą jak na początku – zauważył Heike.

– To prawda – przyznał Ram. – Wydaje mi się, że nas zaakceptował.

– Kłopoty zawsze zbliżają ludzi, ale… prawdę powiedziawszy, odnoszę wrażenie, że on nas wręcz lubi.

– Wydaje mi się, że dobrze się wśród nas czuje. Wśród nas wszystkich, bez wyjątku – oświadczył Ram.

Nagle powietrze przeszył jakiś dźwięk. Był tak ostry i rozlegał się tak blisko, że aż się skulili, a Heike rękami zasłonił uszy.

Śmiertelne krzyki od strony Gór Czarnych.

Ale teraz brzmiały jak… przeraźliwy śmiech?

Dlaczego?

Usłyszeli coś jeszcze. Pośród drwiącego śmiechu, który to cichł, to znów narastał, rozbrzmiewał jakiś syczący wściekły szept, którego nie mogli zrozumieć.

Freke stwierdził bezdźwięcznie:

– Ktoś rozdrażnił władców, nasi przyjaciele triumfują.

– Przyjaciele? – ostro spytał Ram. – Chcesz powiedzieć, że ci, którzy tak jękliwie się skarżą, to wasi przyjaciele?

– Oczywiście, ich tęsknota za wolnością jest równie silna jak nasza. Oni jednak tęsknią za czymś jeszcze.

– A za czym? Za Królestwem Światła?

– Za nim być może również. Ale przede wszystkim za rehabilitacją, za odzyskaniem honoru, za zrozumieniem.

Ram i Heike patrzyli na niego, lecz nie uzyskali więcej wyjaśnień.

Ram w wyposażeniu gondoli odszukał lornetkę i usiłował dokładniej się przyjrzeć rozpościerającej się u ich stóp dolinie. Potem skierował przyrząd na wysoką górę po drugiej stronie. Dookoła dostrzegał wiele ostrych szczytów, ten jednak był najbardziej przerażający. Otulała go gęsta mgła, nie widać więc było, jak wysoko się wznosi. Biło też od niego coś odpychającego, czego nie dało się wytłumaczyć.

– Opowiedzcie nam o nim, wilki – poprosił Heike.

Gere odparł:

– Podobno źródło zła znajduje się tam w głębi.

– Ho, ho – mruknął Heike. – My się tam nie wybieramy.

– Ci, którzy zdołali dotrzeć do tego źródła, przebywają wysoko w pałacu na szczycie tej góry, a stamtąd mogą obserwować i kontrolować wszystko, co się dzieje.

– Czy nas także widzą?

– Wygląda na to, że na razie jeszcze nas nie zauważyli. Muszą być zajęci tym, z czego tak się śmieją nasi przyjaciele.

– Mówicie o władcach w liczbie mnogiej – zastanowił się Ram. – Czy to znaczy, że jest ich tak wielu?

– Nie wiemy dokładnie ilu, co najmniej trzech. Podobno są niesłychanie, wprost straszliwie piękni. Czarni, połyskujący na niebiesko i zielono jak gady.

– Dokładnie tak jak Tengel Zły, gdy pokazał swe prawdziwe oblicze – stwierdził Heike. – To mój zły przodek, który pił wodę z mrocznego źródła. Ram, czy mogę na chwilę pożyczyć lornetkę?

Marco zatroszczył się o to, by duchy podczas tej wyprawy były w stanie chwytać rozmaite przedmioty.

– Tan-ghil? – powtórzył Freke. – Słyszeliśmy o nim. Przebywał na powierzchni Ziemi i został unicestwiony przez swój własny ród, zwany Ludźmi Lodu. Nasi władcy ich nienawidzili.

Ram uśmiechnął się.

– Masz przed sobą jednego z tych znienawidzonych. Pozwól, że ci przedstawię, to Heike z Ludzi Lodu.

Heike lekko spuścił głowę.

– A Shira, która nam towarzyszy, dotarła do źródła z jasną wodą, dzięki której unicestwiono Tan-ghila. Właściwą część zadania wykonał Nataniel z Ludzi Lodu, dziadek Sassy, przy nieocenionej pomocy Marca z Ludzi Lodu, którego wszak dobrze znacie. Jest też z nami Sol z Ludzi Lodu, która w swoim czasie na ziemi była nieszczęśliwą czarownicą, Mar z Ludzi Lodu, a także Indra z Ludzi Lodu.

Czy Indra, Sol i Sassa wciąż z nami są? zasmucił się Ram.

Wilki zaś głęboko pokłoniły się Heikemu.

– Żywimy olbrzymi szacunek dla Ludzi Lodu i jesteśmy zaszczyceni, że właśnie z nimi współpracujemy – oznajmił Freke. – No a Dolg? Ów młody człowiek z tymi niesamowitymi kamieniami? Czy on również jest jednym z nich?

– Dolg wywodzi się z rodu islandzkich czarnoksiężników, podobnie jak Jori. Armas również należy do tej grupy, choć nie jest ich krewnym. Ludzie Lodu współpracują z rodziną czarnoksiężnika Móriego.

– Słyszę, że źli władcy mają potężnych przeciwników – stwierdził Freke. – Ale nie zostawajmy tu zbyt długo, to niebezpieczne sąsiedztwo.

Heike przesunął lornetkę na jedną z bocznych dolin, której dostrzegali zaledwie kawałek.

Nagle mocniej zacisnął dłonie na lornetce.

Przekazał ją Ramowi, wskazując na coś.

– Co widzisz tam, pod tamtą skalną ścianą?

Ram przyglądał się uważnie. Wyostrzył lornetkę.

Usłyszeli, że z wrażenia niemal przestał oddychać.

– No właśnie, prawda? – powiedział Heike. – To może być J1.

– Nie wolno żywić zbyt wielkich nadziei – westchnął Ram. – Równie dobrze może się okazać, że to blok skalny.

Rozgorączkowany odszukał silniejszą lornetkę.

– Wydaje mi się, że to naprawdę J1 – rzekł wolno, jak gdyby nie miał odwagi mieć nadziei. – Co to za dolina, wilki?

– Ach, ta? – wzruszył ramionami Gere. – Wykorzystuje się ją do czarów, nie wiem, jakich. Nie jest to miłe miejsce.

Ram przyglądał się czarnemu, jakby spalonemu kamiennemu lasowi w oddali. Sprawiał wrażenie pustego i zimnego, lecz było tam coś, co mogło przypominać stojącego nieruchomo Juggernauta.

– Ale jak oni, na miłość boską, zdołali się tam dostać? – dziwił się Heike.

– W Górach Czarnych wszystko jest możliwe – z ponurą miną odparł Freke. – Wszystko, co tylko łączy się ze złem.

Nie śmieli popatrzeć na siebie, ale wszyscy myśleli o tym samym. O tym, że to ich przyjaciele rozdrażnili władców tej zimnej mrocznej krainy.

– Musimy się tam dostać. Natychmiast – zdecydował Ram podniecony i odłożył lornetki.

– Nie tym pojazdem – przestrzegł Freke, który, chociaż stał na czterech łapach, dorównywał Ramowi wzrostem. – Jest zbyt delikatny, stanowi łatwy cel.

– Masz rację – kiwnął głową Ram. – Wobec tego natychmiast wracamy do J2.

W powrotnej drodze wilki wyszukiwały najlepszą możliwą trasę dla Juggernauta tak, by nie został zauważony z wysokiego szczytu. Do niebezpiecznej doliny prowadziła wąska ścieżka, później będą próbować przekraść się do bocznej doliny, o ile tylko da się to zrobić. Na szczęście ta dolina rozciągała się z prawej strony, a więc tej samej, po której stał J2, podczas gdy góra strachu leżała daleko na lewo. Szanse mieli więc spore.

Ram zaczął się niecierpliwić.

– Przyjrzyjmy się teraz tej przełęczy, żebyśmy wiedzieli, na ile jest bezpieczna.

– Nie polecałbym tego – odparł Freke, powarkując. – W małej gondoli jesteśmy zbyt narażeni na niebezpieczeństwo.

– Ale ja chcę się dowiedzieć, w jaki sposób możemy się tamtędy przekraść niezauważenie.

Freke z rezygnacją pokręcił kudłatym łbem.

– Jak chcesz.

Ram skierował gondolę w stronę przełęczy. Poszło mu to łatwo, bez jakichkolwiek problemów aż do…

– A w jaki sposób wjedziemy dalej w dolinę? – spytał.

– Nie posuniemy się dalej! – krzyknął Freke. – Z powrotem do J2, prędko!

– Dlaczego?

– Zostaliśmy odkryci! – warknął Freke jak prawdziwy drapieżnik i Ram spostrzegł błysk szalonego strachu w oczach obu wilków.

Freke dobrze wiedział, co mówi.

Загрузка...