Przed kompletnym załamaniem nerwowym ocalił Siskę Oko Nocy. Przyrzekł, że pomoże Sassie w opiece nad Tsi, dziewczęta mogły więc spokojnie zjeść posiłek w kuchni.
Często się zdarzało, że tam właśnie się zbierały na swoje dziewczyńskie pogawędki. Tym razem do omówienia aktualnych problemów przystąpiły Indra, Siska i Sol.
Przede wszystkim zainteresowały się Tsi. Pomimo iż J1 parł naprzód tak gwałtownie, że często aż podskakiwały na krzesłach, Indra zapałała chęcią poznania całej prawdy. Jak to się stało, że tak emocjonujący romans mógł trwać, a ona w niczym się nie zorientowała?
Sol uśmiechnęła się z tajemniczą miną. O, ona się domyślała, tak przynajmniej twierdziła. Indra niestety nic takiego powiedzieć nie mogła, bo nawet się jej nie śniło, żeby Tsi i Siska… Nie.
– Sądziłam, że on potrafi jedynie przyprawić o zmysłowe podniecenie – wyznała.
– Z początku i ja tak myślałam – odparła Siska. – Okropnie mnie irytował, bo wyprowadzał mnie z równowagi. Uważałam, że jest jak zwierzę, do którego nie wolno się zbliżać. Myślałam, że jest niebezpieczny, nic nie wart i tak dalej. Strasznie byłam głupia.
– Ale od jak dawna to trwa?
– Ta irytacja, ta gorączka we krwi, to już stara historia. Ale tak naprawdę poznaliśmy się dopiero w Ciemności, gdy ratowaliśmy jelenie olbrzymie. Wtedy dopiero zrozumiałam, że Tsi jest wspaniałą istotą.
– Już wtedy?
– Tak. Od tamtej pory wspólnie zajmowaliśmy się łanią i jej cielęciem. Zawarliśmy też pewną umowę, o której nie chciałabym mówić, bo to zbyt osobista sprawa.
– Cóż – powiedziała Sol. – Zawsze trzeba sobie wyznaczyć granicę, ile prawdy zdradzi się o ukochanym. Doskonale to rozumiem.
– No dobrze – westchnęła Indra. – Mów dalej, Sisko! Czy wy… No, wiesz…
Sol i Siska roześmiały się. Indrę nie bardzo obchodziły granice.
Siska pochyliła głowę, nie chciała patrzeć na przyjaciółki.
– Mogę zdradzić przynajmniej tyle, że dopiero teraz, kiedy został śmiertelnie ranny, zrozumiałam, że żywię dla niego głębsze uczucia.
– Aha – westchnęła Indra ze zrozumieniem. Zadowoliła ją ta odpowiedź. Zaspokoiła swoją ciekawość.
Odwróciła się do Sol.
– No a ty? Uśmiechasz się tak zagadkowo. Cała promieniejesz? Co się z tobą dzieje?
Sol ocknęła się.
– Rzeczywiście jest coś, o co chciałam cię spytać, Indro. Jak to jest związać się z Lemuryjczykiem?
Indra odchyliła się i usiadła wygodniej w krześle.
– Aha – powtórzyła.
– Nie, nie, żadne „aha”, po prostu pytam.
– No cóż, dziewczęta, to cudowne, fantastyczne i niebywałe. Och, do diabła, filiżanka spadła na podłogę, czy oni nie mogą jechać trochę spokojniej? Najpierw muszę jednak wyznać, że my nigdy… nie byliśmy kochankami. Nie wolno nam…
– Nam chyba też nie – rozmarzonym głosem powiedziała Siska.
– Wy w każdym razie nie mieliście nad głowami miecza w postaci Talornina. Ale to, co fizyczne, nie jest takie ważne, przynajmniej na razie. Sol, oni są najlepszymi kochankami na świecie, przysięgam ci, że tak jest, choć my nie posunęliśmy się tak daleko. Może więc nie powinniśmy mówić o żadnym romansie, tylko o czystej miłości?
– Lenore też twierdziła, że są nadzwyczajnymi kochankami – Sol z nieobecnym spojrzeniem pokiwała głową. – Sądziłam jednak, że tylko się przechwala.
– Też ją o to posądzałam, ale ona mówiła prawdę. A dlaczego o to pytasz? I tylko nie próbuj się wykręcać!
– Dobrze. Kiedy Kiro podał mi larwę, nasze dłonie przypadkiem się zetknęły, i to na dłuższą chwilę. Wtedy najwyraźniej dostałam się pod wpływ tego uroku, o którym mówisz.
Indra zamyślona pokiwała głową.
– Tak samo zaczęło się ze mną i z Ramem. On tylko przypadkiem pocałował mnie w policzek i już przepadłam. Okazało się, że moje uczucia są odwzajemnione, i, dziewczęta, nigdy wcześniej nie było mi tak cudownie jak teraz! Jak wspaniale jest czuć się kochaną i móc tęsknić! Ale ty, Sol, moim zdaniem powinnaś się zastanowić. Miłość do Lemuryjczyka łączy się z cierpieniem i… do licha, nie wolno z nimi igrać!
– Wyobrażam to sobie! Nie mam zamiaru dać się złapać w żadną pułapkę. Co wiecie na temat Kira?
– Właściwie nic. Nie jest taki przystojny ani nie zajmuje równie wysokiej pozycji jak Ram, ale…
– No, no, patrzysz teraz na Rama oczami miłości. Kiro również świetnie się prezentuje, choć nie są do siebie bardzo podobni.
Siska im przerwała.
– Wiem tak bezwstydnie mało o Lemuryjczykach, mieszkają wszak osobno. Rok jest mężem Vidy, a Ram to kawaler, co natomiast z Kirem, Tellem i Goramem… No cóż, Tell zapewne nie jest żonaty, kochał się przecież w Lenore do czasu, gdy ukazała swoje prawdziwe oblicze. Chcesz, żebyśmy wypytały Kira, Sol? Najlepiej chyba by było, gdyby Indra się tym zajęła, wyglądałoby to bardziej naturalnie, skoro jest z Ramem.
– Mogę spytać Rama, tak będzie prościej – obiecała Indra, a Sol popatrzyła na nią z wdzięcznością. – Ale co z Armasem? – spytała Indra. – On jest przecież bardzo przystojny, nie masz ochoty na niego, Sol?
– Chyba nie – odparła Sol z wahaniem. – Armas jest inny, taki poważny. I coś jakby stawia mi opór.
– Czułam dokładnie to samo, kiedyś gdy snułam plany, by z nim poflirtować – z zapałem przyświadczyła Indra. – Wiecie zresztą, jak surowy jest Strażnik Góry, jego ojciec. Armas musi mieć narzeczoną z rodu Obcych, nikt inny nie będzie dla niego dostatecznie dobry. Au, J1, nie huśtaj tak!
Rozmowa rozpłynęła się w śmiechu, a zaraz potem Siska skończyła jedzenie i na nowo zapragnęła powrócić do Tsi.
Sol i Indra wolno poszły za nią. Pojazd wciąż gwałtownie się kołysał, stąpały więc bardzo niepewnie.
– Jesteś więc zdecydowana na jakiś drobny romansik? – spytała Indra.
– Niekoniecznie podczas tej wyprawy – odparła Sol. – Zamierzałam poczekać, aż będę miała większy wybór, ale to uczucie dla Kira bardzo mnie podnieciło. Postaram się mu oprzeć, rozumiem, że ono może sprawić kłopot.
– Niewątpliwie, ale jest też cudowne. O ile dobrze zrozumiałam, to właściwie za życia nigdy nie zdążyłaś nikogo pokochać.
– Owszem, to prawda. Właśnie dlatego poprosiłam Marca, żeby ofiarował mi jeszcze jedną szansę. Niemądre tylko, że muszę podjąć decyzję o swoim losie do czasu naszego powrotu. Będzie to właściwie niemożliwe, jeśli nie zakocham się podczas wyprawy. Ale czy my w ogóle wrócimy? To przecież bardzo wątpliwe.
– Oczywiście, że wrócimy – powiedziała Indra, lecz bez przekonania. – Ale rozumiem twój dylemat, w istocie jest się nad czym zastanawiać.
– No tak, nie szukam wcale jakiejś łóżkowej przygody. Chcę doświadczyć, jak to jest kochać i być kochaną.
Indra uścisnęła ją za rękę.
– Życzę ci powodzenia. Ojej! Ale co tu się dzieje?
Zeszły już na dół i zobaczyły, że nosze Tsi przeniesiono do dużego pomieszczenia. Wokół niego zgromadziła się grupa osób.
– Nie podoba mi się jego stan – wyjaśnił Marco. – Zatrzymamy pojazdy i przetransportujemy go do izby chorych. Dolg i ja przyjrzymy mu się, a Tichowi potrzebna jest pomoc przy manewrowaniu J2, niewiele was więc tu zostanie.
– Na pewno damy sobie radę – obiecała Indra.
– Na pewno – przyświadczył Marco roztargniony. – Ale potrzebne nam jest teraz wsparcie duchów, przed nami rozpościera się czarna wełnista mgła, muszą więc wyjść przed J2 i spróbować poszukać jakiejś drogi.
– Sądziłam, że jest tylko jedna droga, coś w rodzaju tunelu.
– Owszem, ale nie chcemy chyba wjechać prosto w skałę albo w coś na podobieństwo roju olbrzymich larw. Ta ziemista mgła jest tak gęsta, że blask reflektorów nie jest w stanie przez nią przeniknąć. Nie, Sol, ty zostaniesz tutaj, nie możesz już uważać się za ducha w czystej postaci. Yorimoto i Oko Nocy także pozostaną w J1, Sassa też, ona nie lubi J2. Kiro, i ty tu zostań. Za to Gerego i Frekego chciałbym zabrać ze sobą. Możecie się nam przydać, pamiętajcie, będziemy was osłaniać. Przyślemy też do J1 Joriego, on jest taki pełen zapału, otwarty, można na nim polegać.
I bałaganiarski, pomyślała Indra, ale zachowała to dla siebie. Z lękiem w głosie spytała natomiast:
– No a Ram?
– Zarówno Ram, jak i Faron przejdą do J2, to tam może dojść do kryzysu. Poza tym ten pojazd ma posuwać się jako pierwszy. Wy jesteście tylko na przyczepkę.
Indra skuliła się jak przekłuty balon.
– Może ja też…
– Nie, tam może być niebezpiecznie, nic przecież nie wiemy. Jesteśmy, prawdę powiedziawszy, do tego stopnia niepewni, że zbierzemy tutaj wszystkich, by podjąć pewne kroki bezpieczeństwa. No, nadchodzą pasażerowie z J2, możemy zaczynać.
Wszyscy po kolei mieli wejść do malusieńkiego pomieszczenia w wieżyczce J1 i tam poddać się naświetlaniu promieniami Świętego Słońca, by w ten sposób lepiej się przygotować na odparcie złych impulsów, na jakich działanie niewątpliwie zostaną narażeni tu, w Górach Czarnych. Nikt nie chciał, by spotkał go taki los jak Hannagara i Elję, z wdzięcznością więc przyjęto tę propozycję. Byli jednak tacy, którzy zaniepokoili się nie na żarty…
– Czy ja jestem wystarczająco dobra? – z niedowierzaniem pytała Sol. – Pomyślcie tylko, co będzie, jeśli w blasku Świętego Słońca ujawnią się moje najgorsze cechy.
Marco odparł z powagą:
– Starannie przyjrzeliśmy się każdemu z was i uważamy, że trzymacie miarę. Niemniej jednak Dolg najpierw wypróbuje niektórych z was niebieskim szafirem, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Dotyczy to tych duchów z Ludzi Lodu, na których ciążyło kiedyś przekleństwo, Heikego, Sol i Mara. Chcemy się też przyjrzeć Yorimoto i Cieniowi, mało wiemy o waszym pochodzeniu. No i Geremu i Frekemu. Mam nadzieję, że nikt z was nie poczuł się dotknięty.
Pokręcili głowami.
– Sami chcielibyśmy, aby poddano nas tej próbie – krótko oświadczył Cień.
– Doskonale, weź więc z sobą tych, których to dotyczy, Dolgu, i sprawdź, co mówi szafir.
Dolg i wywołani zniknęli, pozostali zaś czekali w milczeniu. Wsłuchiwali się w duszną ciszę panującą na zewnątrz i starali się nie wyglądać przez okno.
Dolg wkrótce powrócił ze swym orszakiem.
– Doskonale poszło – uśmiechnął się. – Drobniuteńka nieczystość przy wilkach, lecz czego innego można się spodziewać, gdy ktoś tak długo przebywał we wnętrzu Gór. Wszyscy zostali zaakceptowani przez szafir.
Teraz po kolei mieli wchodzić do maleńkiego pokoiku. Gdy nadeszła kolej Sol, czarownica stwierdziła, że nerwy ma w strzępkach. Jestem dobra, jestem dobra, jestem dobra, dawno już przestałam być niegrzeczną dziewczynką, powtarzała w duchu. Kochane Słońce, potraktuj mnie łaskawie, przeszłam wszak przez ucho igielne szafiru!
Usiadła na krześle stojącym w środku, drzwi zamknęły się za nią, została sama.
Blask światła w pomieszczeniu z wolna nabierał mocy, aż wreszcie rozpalił się, rozgorzał, zachowując jednocześnie łagodność, tak że nie drażnił oczu.
Teraz wszystko się rozstrzygnie. Jeśli zło we mnie dominuje, mogę stać się potworem.
Spięła się podświadomie, nie na żarty wystraszona, przejęta myślą o tym, co może się stać.
Nagle jednak ogarnęło ją ciepło, a ciało się rozluźniło. Poczuła się wesoła, szczęśliwa, życzliwie nastawiona do wszystkich.
Nadaję się, pomyślała uradowana, jestem dobrym człowiekiem, Słońce przyjmuje mnie, jakbym była jego dzieckiem, i obdarza siłą, która przyda mi się w tej złej, zimnej krainie. Hura!
Ostatnie słowo, nie zdając sobie z tego sprawy, wykrzyknęła na głos, Dolg więc, który akurat zgasił Słońce i otworzył drzwi, wszystko usłyszał. Uśmiechnął się szeroko, gdy rzuciła mu się w ramiona, płacząc ze szczęścia.
Indra w oczekiwaniu na swoją kolej rozmawiała i żartowała z Jorim, by trochę rozluźnić atmosferę powagi, wynikającą z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Jori nigdy nie odmawiał udziału w zabawie, pod tym względem nie różnili się z Indrą nawet na jotę.
Indra rozejrzała się za Ramem. Stał kawałek dalej, odwrócony do niej plecami.
– Ty się tu urodziłeś, Jori – powiedziała rozmarzonym głosem. – Ale ja widziałam świat na powierzchni. Są tam miejsca, które gorąco bym pragnęła pokazać Ramowi, gdyby tylko Obcy pozwolili, byśmy byli razem. Ale tak najwyraźniej się nie stanie.
– Po głosie poznaję, że masz na myśli jakieś konkretne miejsce.
– Tak, Islandię. Gjáin, dolinę elfów, i…
Nieoczekiwanie wybuchnęła śmiechem, tak serdecznym, że aż zgięła się wpół. Gdy wreszcie trochę się uspokoiła, wydusiła z siebie:
– Coś mi się przypomniało, choć nie ma to wcale związku z elfami ani z Ramem. Posłuchaj tylko.
Jori już uśmiechał się z wyczekiwaniem. Zapomnieli o tym, co się dzieje dookoła, chcieli się troszkę zabawić. Poza tym kolejka przed nimi wciąż była dość długa.
– Widzisz, Jori, podróżowaliśmy samochodem przez kamienne pustynie w głąb lądu, woził nas Addi, bardzo doświadczony kierowca, znający islandzkie pustkowia. Często obwoził turystów i miał dla nich przygotowane mnóstwo atrakcji, takie jak wyścigi na skuterach śnieżnych po lodowcu, przejażdżki na konikach islandzkich, jazda na nartach za dżipem, spływ tratwami, wyprawy helikopterem, wspinaczka po lodowcu, łażenie po grotach, wycieczka do Geysiru, do kraterów wulkanów, kąpiel w gorących źródłach, szczególnie w Blue Lagoon, i tak dalej. Wspólnie z Mirandą wymyślałyśmy dla niego nowe atrakcje, świetnie się przy tym bawiąc.
– Co rozumiesz przez nowe atrakcje? – spytał Jori z błyskiem w oku. Znał specyficzne poczucie humoru Indry i wiedział, że jej rozbawienie zapowiada coś interesującego.
– Nie pamiętam już wszystkich propozycji, pewnie też nie każda była bardzo pomysłowa, a w dodatku układałyśmy je po angielsku, bo właśnie w tym języku była broszura Addiego, ale da się to chyba przetłumaczyć. Na przykład „horse-rafting” i „Geysir climbing”.
Jori cały się rozjaśnił.
– Spławianie koni tratwami i wspinaczka na Wielki Gejzer. Pojmuję, mów dalej.
– Co tam jeszcze było, zaraz, zaraz… Już wiem! „Rajd na skuterach śnieżnych po grotach”.
– Ja też coś mam – zapalił się Jori. – „Pływanie tratwą po gejzerze”.
– „Kąpiel w lawie o wschodzie słońca”.
– „Wyścigi rowerowe po lodowcu” – podsunął Jori.
– Specjalnie dla Francuzów „Tour de Myrdalsjökull”.
Indra roześmiała się.
– Akurat wtedy trochę się złościliśmy na Francuzów, doskonale więc to pasuje. Przypominam też sobie, że na skraju jednego z kraterów weszła nam w drogę jakaś duża niemiecka grupa, a wtedy posypał się już prawdziwy grad propozycji. „Mistrzostwa Niemiec w skoku wzwyż do krateru – tylko jeden skok na uczestnika. Dopuszcza się następujące style: 1. podwójny bismarck z bratwurstem. 2. śruba w pikielhaubie. 3. potrójne salto z wypchnięciem. 4. skoki synchroniczne (zespołowo)”.
– „Helikopterowe polowanie na szwedzkich turystów”.
To była propozycja Joriego.
Kilka osób przysunęło się do nich, chcąc posłuchać, co tak ich bawi, wśród nich również Ram. Nie przerywał im, wiedział, że tuż obok czai się zapewne niebezpieczeństwo, a taka chwila beztroski doda wszystkim sił.
Indra miała coś jeszcze do powiedzenia:
– „Horse-shaving in Blue Lagoon”, to koniecznie chcieliśmy mu dopisać. I „Medley, czyli zawody w pływaniu stylem zmiennym, short-drinks in hot tubs”.
– To wcale nie jest zabawne, potrafisz lepiej.
Nietrudno było rzucić wyzwanie Indrze.
– A co powiesz na to? – spytała natychmiast. – „Skoki na linie z islandzkiego drzewa”?
– To o wiele lepsze, zwłaszcza że ich drzewa rzadko osiągają wysokość krzaków. „Pływanie pod prąd w wodzie z lodowca”. E, to marne.
– Jeszcze jedno mi się przypomniało. Z Nesjar do Reykjaviku jest wodociąg z rur o metrowej średnicy, wymyśliliśmy więc: „Nurkowanie w wodociągu, wstrzymać oddech na osiem godzin”.
– „Jazda na nartach za islandzką owcą”.
– Nie, za bardzo odbiegamy od tematu! – wykrzyknął Ram, powstrzymując ich. Ale nie dało się powiedzieć, by miał na twarzy powagę.
– Jori, teraz twoja kolej. Postaraj się wyglądać choć trochę skromnie w obecności Słońca.
– Ja? – Jori obrzucił go najbardziej niewinnym spojrzeniem na świecie. – Przecież ja zawsze jestem skromny i cnotliwy.
Wszedł do pomieszczenia, a tym samym krótka chwila beztroski bezpowrotnie minęła. Wszyscy jednak starali się zachować uśmiech na twarzy, nikt przecież nie wiedział, jak prędko znów nadarzy się podobna okazja.
Ale uśmiech na ustach Indry przygasł. Wiedziała, że nigdy nie zabierze Rama na Islandię, do Norwegii ani w żadne inne miejsce. Musi się cieszyć, że jest blisko niego tutaj, choć bardziej ponurego otoczenia nie dało się chyba wyobrazić i choć być może nie był im pisany powrót do domu.
Jori wyszedł dumny jak paw z tego, że Słońce go zaakceptowało.
– Widzicie, że wprost jaśnieję mdłą dobrocią?
– Owszem – chłodno przyznała Indra. – Wyglądasz, jakby cię zamarynowali w świętym oleju.
Mężczyźni przynieśli nosze z chorym Tsi, bo przecież jego także należało chronić, a być może zwłaszcza jego, narażony wszak został na atak zainfekowanych złem róż. Siska stała na zewnątrz, gryząc paznokcie ze strachu, ale Dolg zapewnił ją, że promienie Świętego Słońca tylko dobrze zrobią Tsi, wzmocnią jego system obronny, a ponadto zapewnią ochronę przed groźnymi mocami czyhającymi w górach. Siska jednak odzyskała równowagę dopiero wówczas, gdy nosze wyniesiono z powrotem. Przekonała się, że stan elfa przynajmniej się nie pogorszył. Na twarzy rysował mu się teraz spokój, co odczytała jako dobry znak. Można się w tym było dopatrzyć również spokoju śmierci, ona jednak nie chciała sięgać myślą tak daleko.
Indra wyszła z pomieszczenia Słońca z rozjaśnioną twarzą.
– Sprawdziłam się – oświadczyła rozpromieniona. – Nie wiedziałam, że jestem aż tak dobrym człowiekiem. Teraz za to stanę się nieznośna, bo będę się tym przechwalać co dzień.
– Dopóki nie zrobisz czegoś gorszego niż to, spróbujemy jakoś z tobą wytrzymać – zażartował z niej Armas.
Indra, stojąca w pobliżu Farona, rzuciła beztrosko, lecz z tonem urazy w głosie:
– Mogłabym na przykład przyczepić się do Rama. Czy nie jest to najgorsza rzecz, jaką mogłabym zrobić, Faronie?
– O co ci chodzi? – cierpko spytał Faron.
– Dobrze wiesz. Wam, Obcym, nie podoba się przecież moja bliska przyjaźń z Ramem. O ile dobrze rozumiem, to wy chcecie wybrać dla niego towarzyszkę życia.
– Ram jest dostatecznie kompetentną osobą, by sam zdecydować. My się w takie sprawy nie wtrącamy.
Indra zapatrzyła się w niego zdumiona. Serce uderzyło jej mocniej. Czyżby on chciał powiedzieć, że…
Tak, na to właśnie wyglądało. Rozejrzała się w poszukiwaniu Rama, lecz on akurat przeszedł do J2. Ach, musi mu o tym powiedzieć, to prawdziwy cud!
Gdy nadeszła kolej wilków, Dolg przykazał im:
– Gdybyście poczuły, że zło w was zaczyna dominować, czym prędzej dajcie znać, szczeknijcie.
Obiecały, że tak zrobią. Gere jako łagodniejszy wszedł pierwszy, wszystko potoczyło się pomyślnie. Ale kiedy Freke zniknął w środku, napięcie stało się nieznośne. Co zrobią, jeśli próba się nie powiedzie?
Nic złego jednak się nie wydarzyło. Szafir, Dolg i Marco należycie go przygotowali. Sam Freke po wyjściu nie krył ulgi.
Zanim pojazdy znów ruszyły, wyszli rozejrzeć się po okolicy, niewiele jednak dało się zobaczyć. Było tak, jak mówił Marco. Gęsta mgła, niczym ziemistobrunatna kasza, unosiła się w skalnym korytarzu, w którym się znajdowali. Mieli nawet problemy z odnalezieniem powrotnej drogi do pojazdów, czym prędzej więc postanowili się w nich schronić.
Każdy bez wyjątku myślał zapewne o tym samym: W co myśmy się wplątali? Co czai się przed nami?
Siska oczywiście przeniosła się do J2 razem z Tsi, pozwolono jej na to. Przeszedł tam także Armas. W J1 pozostali więc Kiro, Indra, Sol, Oko Nocy, Yorimoto i Sassa. Zjawił się tu także Jori, nieszczególnie zachwycony faktem, że „zesłano go” do mniej ważnego pojazdu, tego stanowiącego „przyczepkę” do J2.
Wszyscy weszli na wieżyczkę do Chora, który nie ruszał się ze stanowiska dowodzenia i utrzymywał łączność przez telefon z Tichem i Ramem. Ale odkąd wjechali we mgłę, jakość połączenia znacznie się pogorszyła.
– Jak myślisz, czemu tak jest, Chor? – dopytywała się Sol.
– Nie wiem – odparł Madrag. – I nawet nie śmiem zgadywać.
Usłyszeli nawoływania duchów przed J2, lecz nie rozróżniali słów, wiedzieli tylko, że składają raport z tego, co widzą. Wydawało się, że niewiele mają do powiedzenia.
– Teraz Tich rusza – oświadczył Chor. – Trzymajcie się mocno, bo strasznie tu nierówno.
„Nierówno” okazało się bardzo łagodnym określeniem. Choć chwytali się wszystkiego, co tylko znalazło się w zasięgu rąk, rzucało nimi tak, że chwilami widzieli podwójnie.
Wreszcie trochę się uspokoiło, podłoże stało się równiejsze, posuwali się jednak bardzo wolno, ślimak mógłby dotrzymać im kroku. Usłyszeli, że Tich wzywa duchy z powrotem do J2, który właściwie, można powiedzieć, zniknął im już z pola widzenia. Dostrzegali jedynie tylne światła w postaci niewyraźnych plam w gęstej ciemności.
Potem i one zniknęły.
– Do diabła! – zaklął Chor po madragijsku. – Chyba musimy trochę przyspieszyć. Nie sądzę wprawdzie abyśmy się pogubili tutaj, w tym wąskim tunelu, ale czuję się bezpieczniej, gdy mam z nimi kontakt.
– O, tak, bez wątpienia – przyznała Indra. – Jak myślisz, czy jedziemy wyschniętym korytem rzeki?
– Prawdopodobnie – odparł Chor.
Był taki spokojny, dawał tyle poczucia bezpieczeństwa.
Pozostali pasażerowie stali wokół stołu z instrumentami i próbowali przeniknąć wzrokiem nieprzenikniony mrok. Reflektory J1 nie dawały już żadnego światła. Wokół było ciemno jak w grobie, stracili też poczucie czasu.
Sol zaśmiała się nerwowo.
– Pomyślcie, co będzie, jeśli naprawdę natkniemy się na ścianę? Będziemy musieli się cofać, całą drogę z powrotem.
– Jasne widoki na przyszłość – mruknął Chor ze śmiechem.
Wezwał swego przyjaciela Ticha. Coś zaburczało w głośniku, lecz słowa drugiego Madraga do niego nie dotarły.
– Przestaliśmy was widzieć – powtórzył Chor. – Czy możecie na nas zaczekać?
Połączenie zostało niemal przerwane. Tylko czerwona lampka, migocząca na tablicy rozdzielczej, świadczyła o tym, że ktoś usiłuje się z nimi skontaktować.
A mgła na zewnątrz wciąż gęstniała. Była teraz tak gęsta jak sypka ziemia.
– Nie podoba mi się to – stwierdził Kiro.
Nigdy jeszcze siedem osób bardziej się z nim nie zgadzało.
W J2 Tich walczył z instrumentami, które nie chciały go słuchać. Wychwycił wezwanie Chora, lecz nie zrozumiał, co przyjaciel usiłował mu przekazać. Ram doniósł, że przestali widzieć przednie światła T1, i z własnej inicjatywy zahamowali, żeby zaczekać na drugi pojazd. Duchy znów wyszły, żeby zbadać teren przed nimi, lecz nie miały do przekazania nic nowego. Faron wysłał więc je do tyłu, by spróbowały bezpośrednio skontaktować się z J1.
Duchy powróciły, przynosząc niepokojące wieści.
– Nie możemy ich znaleźć – oświadczył Heike. – A przecież właściwie powinni nam wręcz deptać po piętach.
Niepokój ogarnął całą wieżę kontrolną, w której przebywała większość pasażerów. Tich ponowił próbę nawiązania łączności.
Ale teraz wszystkie instrumenty były jak martwe.
Popatrzyli po sobie, Tich zatrzymał pojazd, zapadła przykra cisza. Czuli się tak, jakby gęsta mgła usiłowała na nich patrzeć, a może nawet przedrzeć się przez jakąś szparę. Oba Juggernauty jednak były teraz doskonale uszczelnione, nie dałoby się w nich znaleźć nawet najmniejszej dziurki. Członkowie załogi po szkodzie byli już mądrzy.
– Wezwijcie Marca i Dolga – oświadczył Faron martwym głosem.
Armas natychmiast zbiegł na dół i wezwał obu. Wprowadzono ich w sytuację, a potem Faron, tłumiąc wzburzenie, spytał:
– Z kim najłatwiej nawiązać kontakt telepatyczny?
– Z Sol – natychmiast odparł Marco. – Czy pomożecie mi, wy, którzy to potraficie?
Pokiwali głowami, skupili się. Posłali Sol prośbę, by dała im jakiś znak, potwierdziła, że dotarły do niej ich sygnały.
Po kilku minutach zrozumieli, że nie otrzymają odpowiedzi.
Głos Farona brzmiał bardzo niewyraźnie.
– Duchy, przenieście się natychmiast na pokład J1.
W ułamku sekundy wszystkie cztery duchy, Heike, Shira, Mar i Cień, zniknęły z wieży J2.
Kiedy czekali na jakąś relację, Ram próbował dowiedzieć się czegoś od wilków, które również przebywały w wieżyczce i z takim samym napięciem jak ludzie śledziły rozwój wydarzeń.
– Co wiecie o tym tunelu? – spytał.
– Nic nie wiemy o tej okolicy – odparł Freke. – Jest nam całkowicie nieznana, nigdy o niej nie słyszeliśmy.
– Rozumiem – pokiwał głową Ram.
Duchy wkrótce powróciły.
– I jak? – dopytywał się Faron.
Duchy nie kryły zaniepokojenia. Odpowiedział Cień:
– Nie możemy ich znaleźć.
– Nie możecie ich znaleźć?
– Nie. Nigdy nie przytrafiło nam się nic podobnego. Normalnie powinniśmy odszukać ich bez względu na to, gdzie są, wystarczy, abyśmy sobie tego zażyczyli, ale teraz się nie udało.
– Co wy mówicie? Niczego nie rozumiem – powtórzył Faron, a teraz strach i niepewność w jego z pozoru obojętnym głosie dały się już bez trudu wychwycić.
Wszyscy stłoczyli się wokół duchów. Niejednemu ścisnęło się serce.
W głosie Cienia brzmiało niezmierne zmęczenie:
– Jest tylko jedna odpowiedź. J1 z ośmiorgiem pasażerów na pokładzie przestał istnieć.