14

– Nie! – zawołała Sassa po norwesku. – Nie, nie możecie być aż tak okrutni! Sama zniosę wszystko, jestem pewna, ale tego nie wytrzymam! To takie niesprawiedliwe wobec niewinnych istot!

Tak samo jak Bóg postąpił wobec Hioba, pomyślała. Albo wobec Abrahama. Pozwolił, by ci niewinni ludzie cierpieli tylko po to, żeby się przekonać, czy mają w sobie dość bojaźni bożej.

Prześladowcy, nie rozumiejąc, co mówi Sassa, nie zważali na jej protesty. Zresztą zapewne w żadnych okolicznościach by się nimi nie przejęli.

Podczas gdy głęboki blask ognia płonął w pomieszczeniu, Nardagus oświadczył ponuro:

– Przekonamy się, czy nie rozumiesz po angielsku, ty niemądre stworzenie! Powiedz nam, kto z was jest w posiadaniu tak potężnych mocy?

Do swych kompanów zaś zwrócił się w ich własnym języku, sądził bowiem, że mogą się nim posługiwać swobodnie, gdyż Sassa go nie rozumie.

– Jeśli poznamy jego imię, będziemy mogli go unicestwić, wykorzystując magię imienia.

Nie macie pojęcia, jak wielu z nas posiada takie zdolności, pomyślała Sassa przez krótką chwilę triumfu, która jednak prędko minęła. Ach, Marco, Dolgu i wszyscy inni, co mam robić? Nie chcę was przecież zdradzić, ale to…

Jeden z niewolników z grymasem zadowolenia na wstrętnym obliczu przyniósł drewnianą klatkę. Leżała w niej kotka z czterema prześlicznymi, rozbawionymi kłębuszkami. Potwory nie były na tyle głupie, by i tym razem wykorzystać Huberta Ambrozję, Sassa już by się na to nie nabrała. W dodatku wizja jej ukochanego kota przywołana została tylko i wyłącznie dzięki jej własnej tęsknocie. To był inny kot.

Sassa doskonale wiedziała, co zamierzają zrobić. Na poręczy jednego z krzeseł zmontowali szubienicę i zamierzali kolejno wieszać kocięta na oczach ich nieszczęsnej matki i oczywiście Sassy.

– Nie spieszcie się, niech trochę pocierpią! – ożywiła się kobieta. – Przeciągajcie czas, ta mała gęś musi w końcu przemówić po angielsku, a wtedy już ją będziemy mieli. Choć zupełnie tego nie rozumiem, ona ubóstwia koty. I w związku z tym prędzej czy później zacznie mówić.

Niewolnik z chichotem wyciągnął jednego kociaka z klatki. Sassa usiłowała wyrwać mu kotka, podejmując beznadzieją próbę uratowania zwierzątka, lecz niewolnik jej na to nie pozwolił. Upatrzył sobie tego kociaka na pierwszą ofiarę.

Ach, tak się przygotowywałam, zniosłabym ich tortury, czuję, że jestem silna, chociaż przez cały czas byłam tylko zapłakaną beksą. A teraz oni wymyślili coś takiego! Nie chcą skrzywdzić mnie, tylko te małe niewinne stworzenia, nie zniosę tego, nie zniosę!

Kotkom nie pomogłoby również, gdyby zamknęła oczy albo odwróciła głowę, by nie patrzeć na ich cierpienie. To zresztą oznaczałoby pełną zdradę. Owszem, Sassa była tchórzliwa, ale zwierzęta kochała nade wszystko. Nigdy nie mogłaby zdradzić zwierzęcia.

Ani też swoich przyjaciół.

Co więc robić?

Kociakowi założono pętlę na szyję. Zwierzątko pisnęło.

– Przestańcie! – Sassa w rozpaczy zawołała po norwesku. – Będę mówić!


Sol niekiedy ogarniała irytacja na Oko Nocy. Uważała, że zbyt wiele czasu poświęcał na zlokalizowanie śladów oddalających się od Juggernauta. Oczywiście rozumiała, że konieczne jest zdobycie całkowitej pewności co do tego, czy są na właściwej drodze.

– Na szczęście te ślady cuchną – mruknął Oko Nocy do drepczącej z niecierpliwości czarownicy. – Łatwo jest po nich iść.

To dlaczego nie przyspieszasz, chciała już prychnąć Sol, miała jednak dość rozumu, by cierpieć w milczeniu. Ona sama nie była w stanie odnaleźć żadnych śladów ani za pomocą węchu, ani wzroku.

Ale Oko Nocy był w tym akurat doskonały.

Sol zatroskana zorientowała się, jak bardzo się już oddalili od J1. Indianin miał małą kieszonkową latarkę, jej wąski snop oświetlał jałową pustą ziemię. Nie było na czym zatrzymać wzroku.

Oko Nocy podniósł głowę.

– Nie podoba mi się, że idziemy w tym kierunku.

Sol także nie była zachwycona. Przed nimi wznosiła się wielka góra, ta, którą zaczęli nazywać „Górą Zła”. Nie wróżyło to niczego dobrego.

– J2 dotarł już na pewno do J1 – powiedziała cicho.

– Tak, chciałbym, abyśmy i my tam byli. Razem z Sassą.

– Oczywiście. Nie poddamy się, dopóki jej nie odnajdziemy.

– Zatrzymaj się – szepnął Oko Nocy. – Popatrz!

Zaświecił latarką. Teraz już także Sol zobaczyła jamę w ziemi.

– Ślady kończą się tutaj – stwierdził Oko Nocy. – I… – skrzywił się. – Cuchnie tu więcej niż jednym śmierdzącym futrem. To na pewno jedno z ich wejść.

– Sądziłam, że musimy się dostać na szczyt góry.

– Mnie też się tak wydawało, ale chyba jest inaczej. Starczy nam odwagi?

Sol zastanowiła się przez moment. Znajdowali się u stóp Złej Góry, prawdopodobnie korytarz prowadził do jej wnętrza.

– Skoro chodzi o uratowanie Sassy, to starczy.

Oko Nocy skinął głową i poświecił w dół. I słusznie, w dziurze ukazały się jeśli może nie schody, to przynajmniej zaokrąglone kamienie, które w ostateczności mogły służyć za stopnie.

Szedł pierwszy, Sol zaraz za nim. W jamie smród stał się wprost trudny do zniesienia.

– Czyżby oni używali tej dziury jako pisuaru? – szepnęła czarownica, ale Oko Nocy zaraz ją uciszył. Musieli być bardzo ostrożni.

Szli teraz po jako tako płaskim podłożu, znaleźli się widać na samym dole. Stamtąd kamienne schody prowadziły w górę.

Popatrzyli na siebie. Mogli się tu widzieć, bo w tym korytarzu płonęły niewielkie pochodnie, sporządzone z marnie wyglądających gałązek i śmieci.

– Ktoś tędy czasami chodzi – zauważył Oko Nocy nieswoim głosem. – Ktoś utrzymuje życie tych mizernych świateł. Prędko, trzeba się spieszyć!

– To prawda, bo tu nie bardzo jest się gdzie schować – przyznała Sol. – Co powiesz na propozycję, abyśmy sforsowali te schody?

– A czy mamy jakiś inny wybór?

Oboje byli młodzi i silni. Z łatwością pobiegli w górę po niezliczonych stopniach, których zdawało się przybywać z każdą chwilą. W końcu nawet oni, Sol i Oko Nocy, musieli przystanąć i odpocząć.

– Jesteśmy już bardzo wysoko – powiedziała Sol zdyszana.

– Tak. Pamiętasz drzwi, które zauważyliśmy po drodze? Nie podobały mi się, dlatego tam nie weszliśmy. Zbyt mocno cuchnęły tymi potwornymi niewolnikami.

– Ale jeśli Sassa…?

– Wydaje mi się, że ona jest zbyt ważna, by umieszczano ją w tak podłym miejscu. Poza tym wciąż pamiętam zapach naszego nieprzyjaciela, który ją uprowadził. Pachniał bardzo specyficznie. Ktoś zresztą się do niego przyłączył.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – Sol nie kryła podziwu.

– Indianin musi nauczyć się takich rzeczy. Zapewniono mi także dodatkową pomoc tamtej nocy, gdy przebywałem w Ciemności, by stać się mężczyzną. Starszyzna plemienia twierdzi, że zostałem wtedy obdarzony specjalnymi zdolnościami.

– O, w to chętnie uwierzę.

– Pst! Czy coś nie…

– Tak, coś pod nami, chodź! Musimy iść dalej w górę!

Za późno jednak. Na schodach poniżej ukazali się jacyś niewolnicy, a jednocześnie tuż nad ich głowami otworzyły się drzwi, z których wyłonili się kolejni, tak więc wszelką drogę odwrotu mieli odciętą.

– Wybacz mi, że zniknę, ale w taki sposób funkcjonuję najlepiej – mruknęła Sol.

Oko Nocy nie widział, co robiła, dostrzegł natomiast rezultat. Ohydne bestie jedna po drugiej zginały się wpół, chwiejnie osuwały w tył lub po prostu waliły się jedna na drugą. On sam usiłował strząsnąć z siebie tych napastników, którzy go zaatakowali i próbowali udusić. Walczył zaciekle, wspomagany przez niewidzialną Sol.

Ale horda strażników napływała całym strumieniem i wreszcie nawet czarownica musiała się poddać.

– Oko Nocy, masz, połknij to, a przeżyjesz do mego powrotu. Sprowadzę pomoc, wydaje mi się, że zdołam dotrzeć do naszych przyjaciół z J1, choć pewnie nie nawiążę kontaktu z potężnymi z J2, z Markiem i duchami. Wytrzymaj!

Oko Nocy przyjął to, co wsunęła mu do ręki, i podniósł do ust. Miał wrażenie, że to jakieś wysuszone rośliny. Ktoś uderzył go w rękę, mało więc brakowało, by zgubił drogocenne okruszki, ale wreszcie zdołał jakoś je połknąć. Ufał Sol i jej znajomości czarów.

Teraz jednak został całkiem sam. Nie miał żadnej możliwości obrony i niewolnicy triumfalnym pochodem poprowadzili go w górę schodów.

Sol ku swej radości odkryła, że może przenieść się wprost do J1. Tam jednak czekał ją wielki wstrząs.

Zobaczyła, że J2 dojechał do J1, ale przyjaciele stoją po dwu stronach niewidzialnego muru, nie mogąc się dosięgnąć.

– Wielki świecie, co tu się stało? – spytała Kira.

– Znajdujemy się w innym wymiarze już od momentu, gdy rozdzieliliśmy się z nimi w tunelu, oni nie mogą do nas dotrzeć.

– My? A skąd wiadomo, że nie oni?

– Nie, to my. Oni widzą nas tylko jako skupiska energii, ale udało nam się z nimi skomunikować za pomocą gestów i czytania z ust. A co ty tu robisz, gdzie Oko Nocy?

– Pojmany. – Sol wyrzucała z siebie słowa z oszałamiającą prędkością, bo liczyły się sekundy. – Dałam mu czarodziejski środek, żeby przeżył bez względu na to, co będą z nim robić. Poza tym został pobłogosławiony przez Święte Słońce, na pewno więc przetrwa, ale musimy go ratować, przeciwników było zbyt wielu jak dla mnie.

– A co z Sassą?

– Nie zdążyliśmy jej odnaleźć. Zaprowadzono ją do wnętrza Góry Zła. Właśnie tam szliśmy, gdy zaskoczyła nas wataha strażników. Oko Nocy wprost fenomenalnie wytropił jej prześladowcę.

Kiro zawołał do siebie przyjaciół z J2.

Zawołał? Dał znak, by podeszli.

Potem, artykułując głoski tak wyraźnie, jak tylko potrafił, przekazał im wszystko, co opowiedziała mu Sol. Wiedzieli już, że Sassa została uwięziona, a Oko Nocy i Sol usiłowali ją odnaleźć.

Marco zaczął dyskutować z Dolgiem, Faronem i Ramem. Potem odwrócił się do Kira i Sol, wszyscy pozostali pasażerowie obu Juggernautów zebrali się wokół nich, przejęci i wystraszeni.

– Największy problem tkwi w tym, że nie możemy się do was dostać – Marco starał się mówić jak najwyraźniej. – A wobec tego nie zdołamy też dotrzeć do Sassy ani do Oka Nocy. Heike i pozostałe duchy uważają, że być może są w stanie przenieść się do sal we wnętrzu Złej Góry, lecz i tak w niczym nie pomogą, dopóki nie będą mogli przedostać się do naszych uwięzionych przyjaciół, a ponieważ my nie możemy przejść w ich wymiar, one także nie potrafią stwierdzić, gdzie przebywają Sassa i Oko Nocy.

Wszyscy pokiwali głowami.

– Musimy przełamać tę barierę – stwierdził Kiro. – Ale w jaki sposób?

Po obu stronach zapadła cisza.

Wreszcie Dolg rzekł po namyśle:

– Tsi-Tsungga.

Popatrzyli na niego zdziwieni.

– Tsi? – zdumiał się Armas. – On przecież leży w śpiączce.

– Właściwie nie jego miałem na myśli, tylko proszek elfów, który kiedyś dostał. To niezrównanie potężny środek.

Sol poprosiła, by mówił wyraźniej. Dolg powtórzył więc wszystko, by jego słowa dotarły również do przyjaciół po drugiej stronie.

– Co to za proszek elfów? – dopytywała się Sol.

Marco zmarszczył brwi.

– Można zniknąć, gdy się odrobinę położy na języku? Do czego może nam się to teraz przydać?

– Myślałem o jego drugiej właściwości. O tym, że można dzięki niemu przyciągnąć do siebie, kogo tylko się chce.

– Na przykład?

Dolg zwrócił się do Sol:

– Jak sądzisz, do kogo z nich jest łatwiejszy dostęp, do Oka Nocy czy do Sassy?

– O Sassie nie wiem nic, ale co do tego, że Oko Nocy poddawany jest teraz najstraszniejszym torturom, nie mam żadnych wątpliwości. Dlaczego my tak tu tylko stoimy? Czy nikt nie potrafi go ocalić?

– Pobiegnę i przyniosę proszek od Tsi – powiedział Dolg. – A potem za jego pomocą spróbujemy ściągnąć tu Indianina. A zresztą, to osobisty proszek Tsi, on dostał go od elfów, dlatego zapewne tylko on może się nim posługiwać. Sol, pójdziesz ze mną, postaramy się, żeby Tsi na tyle się obudził, żeby…

– Przecież ja nie mogę przejść do ciebie, bo znajduję się w jakimś bardzo wyjątkowym wymiarze!

– Ach, oczywiście, przepraszam! Marco, pójdziesz ze mną?

Obaj czym prędzej pobiegli do J2, do pomieszczenia, w którym leżał chory Tsi. Siska, siedząca na krześle przy łóżku, zdumiona podniosła głowę. Najwyraźniej trochę się przespała, wyglądała teraz bardziej świeżo, sprawiała też wrażenie nieco weselszej. Dolg prędko wyjaśnił, co się dzieje, wytłumaczył jej też swój pomysł z proszkiem, należącym do Tsi i mogącym być może ocalić któreś z zaginionych.

– Można z nim rozmawiać – szepnęła dziewczyna. – Ale wolałam tego nie robić, chciałam, by jak najwięcej odpoczywał.

– Doskonale – ucieszył się Dolg.

Przysiadł na łóżku Tsi, wyjął skórzany woreczek z proszkiem elfów, a potem wolno i wyraźnie zaczął przemawiać do rannego:

– Wiem, jak powinieneś tego używać – powiedział na koniec. – Nie wolno kłaść ziarenka na języku, jak wtedy, gdy chce się stać niewidzialnym. Trzeba położyć trzy drobiny na piersi nad sercem, musisz je potem nakryć dłonią i wezwać Oko Nocy. Spróbujemy zacząć od niego, łatwiej go odszukać. Sol opisała miejsce. Oko Nocy jest prawdopodobnie za jakimiś drzwiami w głębi Złej Góry, za czwartymi drzwiami, licząc od dołu. Ona co prawda tylko zgaduje, lecz musimy to wypróbować. Czy widzisz jakieś zimne cuchnące stopnie z kamienia? Bardzo słabo oświetlone?

Tsi leżał z zamkniętymi oczami, z wielkim wysiłkiem wyszeptał wreszcie „tak”.

– Podejdź teraz do czwartych drzwi i stamtąd wezwij Oko Nocy, poproś, by tu przyszedł.

– Nie – przerwał mu Marco. – On tu nie może przyjść, znajduje się wszak w innym wymiarze. Poproś, by przyszedł do J1.

– Oczywiście.

Obaj nie byli niczego pewni. Jeśli telepatia Marca, Dolga czy duchów nie potrafiła zadziałać poprzez wymiary, to jak mógł tego dokonać proszek elfów?

Ale próbę podjąć musieli. Dolg ostrożnie wyjął trzy ziarenka ze skórzanego woreczka i położył je na piersi Tsi. Potem podniósł dłoń leśnego elfa i nakrył je nią.

– Teraz twoja kolej, Tsi. Zażycz sobie, aby Oko Nocy powrócił do J1.

Tsi-Tsungga cichym głosem wydusił z siebie te słowa.

A więc stało się, czekali.

– Wyjdę się rozejrzeć – cicho powiedział Marco.

Pospieszył do niewidzialnego muru i stamtąd zawołał do Kira:

– Czy Oko Nocy wrócił?

Cała szóstka po drugiej stronie pokręciła głowami.

Marco wypuścił powietrze z płuc. Westchnął ciężko, rozczarowany.

Z rezygnacją wrócił do pokoju chorego.

– Nie udało się – oznajmił bezbarwnie.

Dolg i Siska spuścili głowy. Podjęli próbę, teraz nie wiedzieli już, co robić.

Tsi próbował coś powiedzieć.

– Co takiego, Tsi?

Leśny elf zdołał wydusić z siebie:

– Może to źle? Może tutaj?

– Chcesz powiedzieć, że powinieneś przywołać go do siebie, nie w jakieś inne miejsce? – spytał Dolg.

– Tak.

Popatrzyli na siebie zniechęceni. Nie chcieli odbierać Tsi nadziei, opowiadać o nieprzebytych murach, rozdzielających wymiary.

– Spróbuj – zdecydował z westchnieniem Marco.

No cóż, jeszcze jedna próba nie zawadzi.

Wargi Tsi-Tsunggi ułożyły się w słowa: „Oko Nocy, przybądź do mnie”.

W pokoiku zapadła cisza.

Jak długo powinniśmy czekać, zanim powiemy Tsi, że to do niczego nas nie doprowadzi? zastanawiał się Marco.

Nie zdążył jednak dokończyć tej myśli, bo w maleńkim pokoiku zrobiło się nagle bardzo ciasno. Pojawił się w nim jeszcze jeden człowiek.

– Oko Nocy! – wykrzyknęli wszyscy troje naraz. – Tsi, udało się!

A Marco dodał:

– Udało się też coś więcej, Oko Nocy przedostał się do innego wymiaru, rozumiecie chyba, co to znaczy.

Patrzyli na zmaltretowanego, zakrwawionego, poranionego Indianina, który wciąż jeszcze nie mógł pojąć, co się dzieje, i z wielką ulgą stwierdzili, że nie otacza go żadna rozedrgana mgiełka. Oko Nocy definitywnie powrócił do ich bardzo normalnego wymiaru.

Загрузка...