9

– Co się stało? Co oni wysyłają? Co to za żuk gna przez powietrze prędko niczym wiatr?

– Nie wiem, co to jest, ale zniszczymy go. Zgnieciemy w palcach tak, jak zgniata się pchłę.

– Tak, tak, wielkie słowa, ale potrzeba nam też czynów!

– Już się o to postaraliśmy. Posłaliśmy na dół szary legion.

– Dobrze, możemy wiec rozsiąść się wygodnie, przymknąć oczy i spokojnie czekać.


– To moja wina – przyznał Ram. – Zanadto się rozpędziłem.

Błyskawicznie zasunął dach gondoli, by przynajmniej w ten sposób trochę się ochronić. Gdy jednak spojrzał w niebo, zrozumiał, że nie na wiele się to zda.

W ich stronę z góry opadało zdumiewające stado. Jakieś wielkie upiorne stworzenia, szare, wyposażone w skrzydła, które podnosiły się i opadały wolno, stykając się z przodu. Napastników mogło być pięciu, może sześciu, Ram nie zdążył ich policzyć, całą jego uwagę bowiem pochłonęła wielka gromada takich samych stworzeń znajdujących się jeszcze wyżej. Tamtym gondola mogła uciec, lecz nie tym pierwszym.

– Co to takiego? – zawołał do Gerego, zwiększając prędkość gondoli do maksimum i kierując ją w stronę J2.

– Nazywa się je szarym legionem – odparł przerażony wilk. – One nie znają litości.

– To żywe stworzenia czy tylko fantomy?

– Żywe istoty, które władcy uczynili złymi.

Ram zaczął szukać swego obezwładniającego pistoletu, nie było go jednak na swoim miejscu.

– Wypróbowywałem go w J1 – stwierdził w poczuciu winy. – I tam musiałem go odłożyć, zanim przeszedłem na pokład J2. Wygląda na to, że to nie jest mój najlepszy dzień.

– Widocznie myślałeś o czymś innym – uśmiechnął się Heike.

A więc stało się. Myślenie o Indrze sprawiło, że Ram zapomniał o swej odpowiedzialności za grupę. Doszło więc do tego, czego tak bardzo się obawiał.

– Czy ty masz taki pistolet, Heike?

– Nie, ale mam coś równie skutecznego. Pozwól mi się zająć tymi latającymi istotami.

Wyciągnął z kieszeni kawałek liny i poprosił Rama, by otworzył dach tak, by on sam mógł wyjść na zewnątrz. Ram, który zaraz rozpoznał linę elfów, usłuchał, lecz niechętnie. Wrogów było wielu, a Heike tylko jeden. Straszydła nadlatywały prędko, były już niemal tuż nad nimi. Ram mógł zaglądać im w oczy, a raczej osobliwe ślepia, w których widniała żądza mordu i bezwzględność. Widział też coś w rodzaju ostrych jak szydło włóczni, które wyłaniały się spod podniesionych skrzydeł. Wyglądało to zaiste przerażająco.

Wilki i Ram patrzyli, jak Heike staje na rufie gondoli, by stawić czoło napastnikom nadlatującym od tyłu. Choć pełnym gazem starali się odlecieć od przeciwników, makabryczne skrzydlate upiory były jeszcze szybsze. A może te wielkie szarobiałe włochate płaszczyzny, które klaskały w powietrzu przy każdym ruchu, wcale nie były skrzydłami? Może to ręce, a raczej łapy?

Wielka gromada znajdująca się wyżej opadała w dół na podobieństwo olbrzymich płatków śniegu. Mniejsza grupa składała się z siedmiu napastników, teraz Ram widział to już dokładnie. We wściekłym pędzie obniżały się, mocno bijąc skrzydłami. Oba wilki skuliły się, niemal oszalałe ze strachu, momentami błyskały tylko białka ich oczu. Ram zastanawiał się, czy Heike zdaje sobie sprawę z tego, co go czeka. Z tymi zjawami najwyraźniej nie było żartów.

Nagle Heike zniknął. Trójka w gondoli poderwała się wystraszona, lecz Ram zaraz pojął, że Heike przyjął postać ducha. Ram usiadł sztywny, zdrętwiały ze strachu, nic nie mógł teraz zrobić dla Heikego.

Dwa potwory były już na dole. Wypięły dolną cześć ciała i skierowały włócznie, w istocie będące żądłami, ku wilkom. Rozległ się trzask, gdy żądła przebiły dach gondoli. Wilki przetoczyły się na bok i dzięki temu uniknęły pierwszego ataku.

Nikt nie widział, co robi Heike. On jednak nie zachowywał się biernie, jednym błyskawicznym ruchem okręcił sznurem elfów wszystkie siedem bestii. Musiał wskoczyć między nie, poruszać się tam i z powrotem, lecz wreszcie udało mu się pochwycić drugi koniec sznura. Pociągnął go mocno i napiął.

Ram widział, jak siedem potwornych olbrzymich ptaków, zjaw, czy co też to było, nagle tłoczy się jeden przy drugim, aż szary pył z ich skrzydeł wiruje w powietrzu. Istoty wydały z siebie przeraźliwy krzyk, a Heike znów pojawił się na rufie gondoli. Potwory, nie mogąc poruszać skrzydłami, zaczęły opadać w dół niczym olbrzymia ciężka gruda, a wielkie stado nad nimi zatrzymało się, zdumione i wystraszone. Dzięki temu Ram zyskał czas niezbędny do skierowania gondoli w stronę J2, którego widzieli już w dole w tej „dolinie gnoju”, jak nazwał ją Armas.

Schwytane bestie stanowiły jednak wielkie obciążenie dla gondoli, więc Heike zrzucił je na ziemię. Na jego życzenie sznur elfów się rozplatał i Heike spokojnie czekał, aż skurczy się i z powrotem przybierze poprzednie rozmiary zwykłego kawałka sznurka. Sznur elfów, jak wiadomo, ma tę zaletę, że potrafi zrobić się akurat tak długi, jak tego trzeba.

Po chwili wahania wielkie stado przystąpiło jednak do ataku. Ram nie miał żadnej łączności z J2, lecz jego przyjaciele śledzili dramatyczny przebieg wydarzeń i wiedzieli dokładnie, co należy robić. Luk pomieszczenia, w którym parkowała gondola, został w porę otwarty, wystarczyło wjechać. Gondola zawadziła przy tym co prawda o ścianę, ale zaraz luk zamknął się za nią, a uskrzydlone potwory uderzyły w pancerz J2 z taką siłą, że cały pojazd się zatrząsł.

Przy pomocy przyjaciół załoga gondoli wydostała się z pojazdu. Tich natychmiast przystąpił do naprawy dachu, w którym pojawiły się dwie paskudne dziury. Żądło przebiło także jedno z siedzeń.

– Cóż za straszliwa broń! – westchnął Tich, gdy Ram opowiedział mu, w jaki sposób powstały uszkodzenia. – Dobrze, żeście się wykręciły, wilki, ale dlaczego one rzuciły się na was, a nie na Rama, który przecież kierował gondolą?

– Jesteśmy zbiegami – odparł Freke. – Możemy okazać się bardzo niebezpieczni dla władców Gór Czarnych, jeśli uda się nam uciec.

– Najwidoczniej już zdążyłyście wzbudzić ich zaniepokojenie – uśmiechnął się Faron. – Ale teraz sądzę, że powinniśmy się bronić. Te stwory są niebezpieczne dla naszego drogiego J2.

Prawdą było to, co powiedział. Straszydła rzuciły się na Juggernauta z wielką energią i mogły wyrządzić prawdziwe szkody. Ich żądła wydawały się sporządzone ze stali, z taką siłą usiłowały wbić się w J2. Potwory wybierały określone punkty i atakowały je wspólnie. Dolg stał przy jednym z okien i patrzył prosto w parę złośliwych okrągłych oczu. Przyglądał się skrzydłom monstrualnych owadów, grubym, ozdobionym pięknym szarobrunatnym wzorem.

– To są prządki! – zawołał. – Ściślej mówiąc barczatki, nocne motyle o mocnych szczękach. Te tutaj przypominają trochę barczatki sosnówki.

– Prządki nie mają chyba żądeł? – zaprotestował Armas.

Freke wyjaśnił:

– W istocie, są to małe ćmy, dorosła postać gąsienic, z którymi zetknęliście się wcześniej. No cóż, może nie takie małe, ich skrzydła mogą mieć rozpiętość kilkunastu centymetrów. Teraz władcy odmienili ich wygląd i zaopatrzyli w żądła, ale te ćmy i tak potrafią być niebezpieczne.

Dolg widział to, musiał się cofnąć, by nie ugodziło go żądło wycelowane w okno. Tym razem szyba jeszcze wytrzymała, lecz kwestią czasu pozostawało, kiedy wreszcie zostanie przebita. Widział także olbrzymie szczęki, które wgryzały się w pokrycie J2, i podobnie jak inni wreszcie zrozumiał, że muszą jak najszybciej uciekać przed tą hordą wyrośniętych owadów. Barczatki sosnówki znane wszak były z wielkich zniszczeń, jakich dokonywały w lasach wszędzie tam, gdzie się zalęgły.

– Co robimy? – spytał Faron Marca.

Marco zorientował się, że wszyscy patrzą na niego. Błagalnie, z nadzieją i wielkim zaufaniem.

Ach, nie, nie znów, pomyślał, przecież ja nie jestem czarodziejem.

Ale może oni właśnie tak mnie widzą? Nie, naprawdę mam nadzieję, że tak nie jest. A już na pewno nie jestem bogiem, nawet jeśli ktoś tak uważa. Jestem zwyczajnym przyzwoitym człowiekiem, który niekiedy bywa także bardzo zmęczony.

No cóż, niemal zwyczajnym.

Rozumiał jednak, że coś zrobić trzeba. I to czym prędzej.

– Taki sam sposób postępowania jak z larwami? – spytał Faron.

– Tak zapewne będzie najbardziej humanitarnie – kiwnął głową Marco. – I wydaje mi się, że w ten sposób naprawdę zirytujemy potężnych władców. Dolg! Cień, Mar i Shira, wobec tego ruszamy.

– Nie ma z nami Sol – przypomniała Shira. – Ale postaramy się zrobić, co w naszej mocy.

Podczas gdy skrzydlate potwory na nowo rzuciły się do ataku na opancerzony kadłub J2, pięcioro znających się na czarach rozpoczęło swoje zaklęcia. Marco bardzo się niepokoił. Olbrzymich prządek było tak wiele, że nigdy nie zdołaliby ich pokonać. Straszne były także ich rozmiary, patrzył w owadzie oczy wznoszące się nad jego głową, choć i on, i stwór stali na tym samym poziomie. Wiedział jednak, że nie wolno mu się zachwiać ani zwątpić.

W czasie gdy inni odmawiali zaklęcia, galdry czy czarnoksięskie formuły, Marco skupił całą swą wolę na przenikaniu w świadomość, jeśli można to tak określić, strasznych owadów. Być może nie należało mówić o owadach, skoro stwory miały długość blisko dwu metrów, lecz w gruncie rzeczy tym właśnie były. Marco czuł, że zmaga się z naprawdę potężnymi siłami, które kiedyś rzuciły urok na te ćmy, lecz się nie poddawał. Wbijał stworzeniom do głów dobroć i zrozumienie, zaklęciami zmuszał, by powróciły do swych pierwotnych rozmiarów, starał się objąć swym działaniem całą hordę naraz, niemożliwe bowiem byłoby zajmowanie się każdym potworkiem z osobna. Trwałoby to zbyt długo, pochłonęło zbyt wiele sił, a ponadto naraziłoby ich na atak tych owadów, które akurat nie znajdowałyby się pod ich wpływem.

Czuł, że działanie przyjaciół odnosi skutek, do niego jednak należało wykonanie decydującego ruchu. Wespół dysponowali naprawdę wielką siłą. Gdy zobaczył, że znajdujące się najbliżej straszydła zaczynają się zmniejszać, zadrżał podniecony. Oby tylko zaklęcia podziałały na wszystkie ćmy jednocześnie.

Marco usłyszał ciche westchnienie Dolga i zaraz zorientował się, co było jego powodem. Najpierw, jeszcze wtedy gdy bestie wciąż zachowały swe wyolbrzymione rozmiary, odpadły żądła, one wszak nie były naturalnymi organami tych owadów. Potem i same prządki zaczęły się kurczyć, w każdym razie te, które miał w zasięgu wzroku.

Usłyszał szept Rama:

– Nie przerywajcie, zmniejszają się. Wszystkie.

Marco kątem oka obserwował Mara i Cienia. Czoła im błyszczały, włosy lepiły się od morderczego wysiłku, jakim było zaklinanie.

Pozostała część grupy czekała. Wyraźnie było widać, że ćmy atakują coraz mniej zapalczywie. Może nie miały takiej śmiałości, pozbawione żądeł, lub instynkt im podpowiedział, że przeciwnicy są teraz od nich więksi.

Gdyby owady miały dość rozumu, odfrunęłyby, gdy ich ciała wciąż jeszcze miały długość jednego metra. One jednak podlegały rozkazom zła i zapewne nie mogły zaprzestać daremnych prób sforsowania metalowego pancerza za pomocą skrzydeł i słabych już teraz szczęk.

Pozostały więc przy Juggernaucie, stale się kurcząc.

Wreszcie osiągnęły naturalną wielkość. I tak były stosunkowo duże jak na nocne motyle.

– Co z nimi zrobimy? – mruknął Cień do Marca.

Książę Czarnych Sal zastanawiał się przez chwilę.

– Trudno zdecydować. One przebywają wszak w samym środku Gór Czarnych, nie na skraju, tak jak larwy.

– Potrafią jednak fruwać.

– Owszem, wszystko jednak zależy od tego, na ile mocno tkwią w szponach zła. Spróbujmy wpoić im myśli o dobroci i o ucieczce z tego obszaru w przyjemniejsze okolice. Czy to się uda, nie wiemy. Być może zło dogoni je po drodze i znów przeobrażą się w potwory.

Cień kiwnął głową na znak aprobaty.

Marco naradzał się z Gerem i Frekem. W jakim kierunku powinny udać się owady, by uniknąć największego zagrożenia?

Wilki uznały za wielki zaszczyt, że potężny książę prosi je o radę. Pokazywały i wyjaśniały, w jaki sposób oddalić się jak najbardziej od góry zła, nie będąc przy tym dostrzeżonym. Owady powinny przekradać się przez doliny wzdłuż pasma gór, co będzie dla nich łatwiejsze teraz, gdy na powrót stały się takie małe.

Wszystko to Marco i jego przyjaciele starali się przekazać prządkom.

Szary legion gromadą oddalił się od J2 w poszukiwaniu schronienia w Ciemności.

W ostatniej chwili Marco posłał jeszcze ćmom nieco może żartobliwą, lecz wynikającą z prawdziwej troski myśl: „I bądźcie łagodne dla tamtejszych lasów!”

Uczestnicy ekspedycji odetchnęli z ulgą. Powietrze zostało oczyszczone. Na ziemi pozostało tylko mnóstwo żądeł, które z wolna rozpływały się w nicość. Były wszak jedynie dziełem złych myśli, wytworem czarów.


– Co się stało?

– Szary legion uciekł, na powrót przemieniony w robactwo.

– Sprowadzić ich z powrotem!

– Na nic się to nie przyda. Wśród naszych wrogów jest co najmniej jedna potężna moc. Jego dzieła nie da się odmienić.

– To niemożliwe. Nie istnieją dobre moce obdarzone taką potęgą. Nasza siła jest zawsze większa, pamiętajcie o tym!

– Sam więc zajmij się sprowadzeniem tych robaków!

– Co takiego? Ja? Miałbym… Poślijcie po niezwyciężonego!

– Nie wpadaj w histerię. Mielibyśmy wykorzystać naszą atutową kartę do sprowadzenia marnych ciem, gdy naszymi fundamentami po raz pierwszy wstrząsnęła tak niebezpieczna obca moc? Najbardziej niebezpieczna, z jaką dotychczas mieliśmy do czynienia. Strażnicy i Obcy są niczym w porównaniu z tymi, którzy teraz nadchodzą. Wyślijcie owadożerców w pościg za szarym legionem i skupcie się na prawdziwym wrogu.

– Teraz ty wykazujesz się głupotą. Jakiż sens ma tracenie czasu i sił na dalsze unicestwianie tych robaków? Cóż to ma za znaczenie, czy zostaną pożarte czy nie?

– Zasłużyły na karę.

– Wykorzystaj wszystkie zasoby do zwalczenia intruzów! Za wszelką cenę nie mogą się spotkać.

– Masz rację, niech ćmy lecą tam, gdzie się im podoba, my musimy mieć oko na tych, którzy się tu wdarli. Wystawić podwójne straże przy tym okropnym jasnym źródle!

– Nie dotrą do niego, za wiele sobie wyobrażają.

– Zastanawiam się, kim są, co to za moc. Gdybyśmy to wiedzieli, mielibyśmy nad nimi przewagę.

– Niewątpliwie. Zastanówmy się. Znamy już tych, którzy trafili do doliny niespełnionych życzeń. Wśród nich, o ile dobrze zdołaliśmy się zorientować, była tylko jedna osoba obdarzona taką mocą. Ta kobieta, czarownica. Jej powinniśmy na razie unikać, pozostali nie mają znaczenia.

– Racja. Ci najbardziej niebezpieczni znajdują się w tym drugim żelaznym pojeździe. Jak zdołamy wyciągnąć z nich tajemnicę? Kim są i ile potrafią?

– Może moglibyśmy… niechże się zastanowię… A co wy na to, gdybyśmy z pojazdu uwięzionego w dolinie straconych złudzeń pojmali najsłabsze wśród nich ogniwo? Może wtedy zdołalibyśmy wydusić jakąś odpowiedź?

– Rozjaśniasz moje życie. A kto wśród nich jest najsłabszy?

– Wedle mojej oceny jest ich dwoje. Wojownik, który okazał gniew, jak się okazało, pełen nienawiści, no i żałosna dziewczynka, ta od kota.

– Ach, ona, oczywiście! Nie wydaje mi się, że moglibyśmy skupić się na tym wojowniku z mieczem. Jego wola może uderzać w obie strony, równie dobrze mógłby się nam sprzeciwić, a wtedy nic z niego nie wyciągniemy. Nie, dziewczyna jest właściwą osobą. W strachu zdradzi nam wszelkie informacje, jakie nas interesują. Ale drugi raz nie nabierze się na kota.

– To prawda, musimy wymyślić coś innego. Ile ona ma lat?

– Hm, dziesięć, może dwanaście.

– Tak, na tyle właśnie wyglądała. Wobec tego wyślemy do niej jakiegoś sympatycznego jedenastoletniego chłopca,

– Świetnie się to zapowiada. Zaczynamy natychmiast, nie mamy czasu do stracenia.

Загрузка...