Na dole w ciemnej dolinie Chor obudził wszystkich pasażerów J1. Zaspani, zataczając się, powychodzili z łóżek z uczuciem, że mogliby spać jeszcze przez wiele godzin. Szczególnie Kiro, który ledwie zdążył się zdrzemnąć. Madrag jednak chciał, by wszyscy zgromadzili się na górze przy stanowisku dowodzenia w wieżyczce.
– Co się stało, Chor? – spytał Jori.
– Popatrzcie tam! Na górę, na szczyt wzgórza!
Wyjrzeli w półmrok przez wielkie okno na przedzie.
Na tle odrobinę jaśniejszego nieba rysowało się coś przypominającego wędrujący blok skalny.
– To J2! – uradowała się Sol. – To J2 jedzie tutaj do nas!
– Tak, ale spójrzcie, co zmierza w stronę naszych przyjaciół.
– To ta przeklęta mgła – mruknął Oko Nocy. – Och, nie, nie chcemy jej tu znów!
– Nieprzyjemnie się zapowiada – stwierdził Chor. – Zauważyli, mam nadzieję, że nadciąga.
– Na to wygląda – pocieszył go Kiro. – Zobaczcie, zatrzymują się.
Jori rozejrzał się dokoła.
– A gdzie Sassa? – spytał.
Popatrzyli na siebie.
– Nie obudziłeś jej, Chorze? – zdziwiła się Indra.
– Wołałem ją po imieniu – odparł Madrag zmieszany. – Ale mi nie odpowiedziała.
– Idź po nią, Jori, przyprowadź tutaj! Ten leniuch pewnie znów zasnął.
Jori wyszedł, ale bardzo prędko wrócił.
– Nie znalazłem jej w łóżku, nie było jej też pod prysznicem.
Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie. Dosłownie przeczesano całego J1, na jakiś czas dramat rozgrywający się na wzgórzu stracił widzów.
Ale Sassy nigdzie nie było.
– Jak ona może być tak głupia… – zaczęła Sol gwałtownie. Dokończyła jednak spokojniej: – Nie, ona nigdy nie wyszłaby stąd dobrowolnie, przecież wszystkiego się tak boi.
– Niczego nie słyszałem – martwił się Kiro.
– Ja też nie, a przecież trzymałem wartę – dodał Chor. – Ale drzwi otwierają się tak cicho, a nie przypatrywałem się czerwonej lampce, która świeci, gdy się je otwiera.
– Coś musiało ją stąd wywabić – stwierdził Yorimoto. – Oszukać. Ta dziewczynka nie wyruszyłaby samotnie na poszukiwanie przygód.
– Na Boga – mruknął Jori, któremu aż pobielały wargi. – Co my teraz zrobimy?
Kiro postanowił działać.
– Oko Nocy, Yorimoto, Jori, wyjdźcie zbadać najbliższą okolicę, lecz nie oddalajcie się zanadto, nie możemy stracić nikogo więcej.
Indrze serce ścisnęło się w piersi. „Nikogo więcej?” To tak, jakby Sassa już…
Sol przerwała jej smutne rozważania.
– A co zrobimy z J2? Czy nie powinniśmy ruszyć im z pomocą?
– Owszem – zgodził się Kiro. – Ale na razie nie możemy opuszczać tego miejsca, musimy tu być na wypadek, gdyby Sassa wróciła.
– A jeśli i nas otoczy mgła? Jeśli powróci tu i znów wyprowadzi nas na manowce?
– Potrafię temu zapobiec – zdecydowanie oświadczył Chor i pociągnął za jakieś dźwignie.
Natychmiast solidne, ostro zakończone pale ze stali wbiły się w ziemię, w ten sposób kotwicząc Juggernauta.
– Niech się strzeże ten, kto ośmieli się go przemieścić!
Oko Nocy, Jori i Yorimoto już wyszli na poszukiwanie Sassy. Słychać było, jak się nawołują. Sol chciała się do nich przyłączyć jako duch, któremu łatwiej się poruszać, lecz Kiro ją zatrzymał. Czarownica, wzruszona jego troskliwością, została we wnętrzu pojazdu
Obserwowali dramat rozgrywający się na wzgórzu i widzieli, jak krwistoczerwone błyski zmusiły mgłę do odwrotu, a potem zdławiły.
– To farangil – cierpko powiedziała Indra. – Doskonale wywiązuje się z zadania, jak widzę. Ale Dolg nie powinien go używać.
– Prawdopodobnie nie mieli innego wyjścia – orzekł Kiro.
Pewnie tak, również oni musieli to zrozumieć.
Trzej mężczyźni wrócili do pojazdu. Nigdzie nie natknęli się na żaden ślad Sassy, lecz Oko Nocy wytropił co innego:
Obrzydliwe, cuchnące ślady nieznanej istoty, która kręciła się wokół Juggernauta. Kolejne ślady wskazywały na to, że owa istota oddaliła się skokami, i to ze sporym ciężarem.
Było więc tak, jak przypuszczał Yorimoto. Sassa została wywabiona z Juggernauta i uprowadzona.
– Jak zdołamy powiedzieć o tym Marcowi? – cicho spytał Oko Nocy.
Dobrowolnie zgłosił się do wytropienia tego, kto uprowadził dziewczynkę.
Podziękowali mu, Oko Nocy bowiem to właściwa osoba do tropienia śladów, lecz jednocześnie obudziło się w nich wiele wątpliwości. Indianin był wszak wybranym, tym, który miał udać się do źródła jasnej wody. Co będzie, jeśli on również zniknie?
– Czy nie powinniśmy zaczekać na pozostałych? – zaniepokoił się Chor.
Wyjrzeli przez okno. Przez moment nie mogli dostrzec J2, bo grzbiet wzgórza zasłaniał widok, przypuszczali jednak, że upłynie trochę czasu, zanim drugi Juggernaut do nich dotrze. Jeśli w ogóle to się stanie, wyglądało na to, że wróg przygotował kolejne zasadzki.
– Nie mogę czekać zbyt długo – oświadczył Oko Nocy, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. – Ślady wystygną.
– Pójdę z tobą – postanowiła Sol.
– Nie! – spontanicznie zaprotestował Kiro, a Sol, dziękując mu za to, odruchowo pogłaskała go po ręce.
– Owszem – powiedziała stanowczo. – Przyda mu się ktoś, kto zna parę czarodziejskich sztuczek.
Inni także uważali, że to dobry pomysł, Kiro musiał więc ustąpić. Ale na zadowolonego nie wyglądał.
Jakiś ty słodki, pomyślała Sol, wychodząc z pokoju. Można by się w tobie prawie zakochać. Ale nie należy się zakochiwać tylko dlatego, że ktoś się zaczyna tobą interesować. Trzeba kierować się własnymi uczuciami, a nie uczuciami tej drugiej strony.
Gdy jednak wyszła za Okiem Nocy w pogrążoną w mroku dolinę, wciąż miała przed oczami zatroskaną twarz Kira. Musiała przyznać, że gdyby się zdecydowała na niego, nie byłby to wcale niemądry wybór.
A wszystkie te rozterki wynikały stąd, że Sol z Ludzi Lodu tak dotkliwie się sparzyła w swoim ziemskim życiu. Całą zimę mieszkała z młodym Klausem, lecz wcale nie dlatego, że go kochała. On ją wręcz ubóstwiał, a jej żal się zrobiło sympatycznego, nieszczęśliwego parobka, który okazał się zresztą doskonałym towarzyszem łóżkowych zabaw. Wydawało jej się, że zakochała się w przystojnym szlachcicu, lecz po gorącej miłosnej nocy odkryła, kim był: człowiekiem, który zniszczył niemal cały ród Ludzi Lodu. Przybiła go widłami do ściany szopy, ogarnięta szalonym gniewem, jakiego nigdy przedtem nie czuła. Z Jacobem Skille tylko się bawiła, o żadnych uczuciach z jej strony nie mogło być mowy. A jeszcze gorsza była krótka noc spędzona z katem, bo wtedy odcięła się od wszelkich uczuć.
Nie, Sol doprawdy niewiele wiedziała o miłości i dlatego teraz postanowiła zachowywać ostrożność. Musiała mieć całkowitą pewność, że wszystko jest takie jak być powinno, i chciała naprawdę się zaangażować w związek z człowiekiem, którego wybierze.
Jeśli w ogóle kiedyś kogoś takiego znajdzie.
Rzuciła jakąś żartobliwą uwagę, roześmiała się beztrosko i wraz z Okiem Nocy zniknęła w głębszym mroku w dolinie.
Ram wyglądał przez okno J2. Wypatrywał Juggernauta, w którym przebywała Indra. Znajdowali się teraz na dnie wielkiej doliny i kierowali się w stronę czarnego zbocza. Od pewnego już czasu pozwolono im jechać w spokoju, na drodze nie wyrastały żadne nowe przeszkody. Dlaczego tak jest, zastanawiał się, czyżby wróg tak łatwo się poddawał?
Nie mógł w to uwierzyć i dlatego właśnie bardzo się niepokoił. Tak blisko przyjaciół – i Indry, chyba z tego powodu ogarnął go strach. Teraz wszystko toczyło się zbyt gładko.
Okrążyli wielkie wzgórze i zobaczyli J1! O wiele bliżej, niż się tego spodziewali.
Stał jednak tak, jak widzieli go z góry, jak gdyby w niewidzialnym paśmie mgły, sprawiającej, że przypominał drgającą fatamorganę. W słoneczne, lecz mgliste dni zdarza się niekiedy, że wysepki czy łodzie zdają się drgać w powietrzu uniesione nieco nad powierzchnię morza. Różnica polegała tylko na tym, że tu nie było przecież słońca, jedynie czarne cienie w ciemnej szarości.
Ale J1 tam był. Był tam naprawdę.
On jest pusty, pomyślał Ram, by nie dać się zaskoczyć rozczarowaniu. Pusty i opuszczony, inaczej nigdy nie pozwolono by nam się do niego zbliżyć. Albo też… Albo wszyscy leżą w środku, martwi.
Serce zadudniło mu w piersi, tak wielkie znaczenie dla niego miała możliwość porozmawiania z Indrą, powiedzenia jej, że wolno im już być razem. Ofiarowanie jej całej jego niczym nie skrępowanej miłości Równie ważne było oczywiście stwierdzenie, że wszyscy pasażerowie J1 są cali i zdrowi, usłyszenie ich głosów, połączenie się z nimi i na powrót utworzenie kompletnej grupy. Akurat teraz to było najważniejsze. Jasne źródło i wszystko inne musiało poczekać. Teraz najistotniejsi byli ludzie, za których on był odpowiedzialny. Owszem, nazywał ich ludźmi, choć przecież w tamtej grupie znajdował się Lemuryjczyk, Madrag i duch czy też częściowy duch, bo przecież nie wiadomo, kim czy też czym była obecnie Sol i jak należało ją nazywać.
Nagle poczuł, że drży na całym ciele.
Już za kilka chwil…
Och, nie, byle nie pojawiły się teraz żadne kolejne przeszkody, nie wytrzyma tego dłużej!
I nagle, nagle spostrzegł, że zapalają się reflektory J1. Trzy niespieszne błyski, jasne, rozedrgane w tej zdumiewająco niewidzialnej mgle.
W J2 zapanowała ogólna radość, a Tich również zapalił swoje światła i mrugnął w odpowiedzi.
A więc oni żyją, żyją! powtarzał Ram w myśli, czując, jak mocno bije mu serce. Lecz ilu ich zdołało przeżyć?
Przez głowę przemknęła mu krótka, lecz straszna myśl, że przecież światła J1 mogły włączyć owe okropne potwory, niewolnicy Gór Czarnych, że zdobyły one Juggernauta, zabiły wszystkich na jego pokładzie, a teraz jeszcze chciały wciągnąć w pułapkę pozostałych intruzów.
Ale nie, tak wcale nie jest, stwierdził, głęboko wzdychając z ulgą.
Z Juggernauta wyszli bowiem przyjaciele, wszyscy ci, za którymi tak gorąco tęsknili i o których tak strasznie się bali. Ale czy na pewno wszyscy? Kogoś wśród nich chyba brakowało?
I wyglądali tak dziwnie w tej drżącej mgle, przypominali wibrujące, niewyraźne słupy energii, wydawali się bezcieleśni niczym poruszające się skrzydła motyla.
Ale przecież ich poznawał! Zapewne staną się coraz wyraźniejsi w miarę, jak będą się do nich zbliżać.
To Kiro, co do niego nie można się pomylić. Kiro, stary przyjaciel, który niedawno awansował, znał go przecież od tak wielu lat.
Jest też Jori, dzięki Bogu! I Indra! Ramowi dech z radości zaparło w piersiach, ogarnęła go nagła radość na widok dziewczyny. Znów poczuł, jak bardzo ją kocha, każdy najdrobniejszy nawet w niej szczegół, każdy gest. Jest i Yorimoto. I Chor wychodzi, a przecież on tak niechętnie opuszcza swoją machinę.
A za nim?
Nikt więcej już za nim nie idzie?
Gdzie się podziała Sol? Gdzie Sassa i Oko Nocy?
Za serce znów ścisnął go strach.
Ale z J2 wszyscy już z wyjątkiem Tsi i Siski gromadą rzucili się na powitanie przyjaciół. Ram był jednym z pierwszych.
Przez chwilę widział tylko Indrę, ona też biegła w jego stronę. Dlatego nie słyszał okrzyku zdumienia i lęku, wydobywającego się z ust tych, którzy zdołali go wyprzedzić i już spotkali tamtych. Dotarło to wprawdzie do jego podświadomości, lecz nie mógł oderwać oczu od Indry.
Dobiegli wreszcie do siebie, Ram wyciągnął ręce do dziewczyny – i na tym koniec. Indra wciąż była niewyraźna niczym słup energii.
Zatrzymał się o centymetr od jej rąk. Patrzyli na siebie przerażeni, radość z wolna zmieniała się w przeogromne zdumienie. Spojrzeli na innych i stwierdzili, że ten sam fenomen dotyczy również ich. Ram spostrzegł, że Indra woła go po imieniu, mówi też coś jeszcze, lecz nie docierał do niego żaden dźwięk. I on coś do niej powiedział, lecz dziewczyna z rozpaczą pokręciła tylko głową, nie słyszała go.
Marco stanął przy Ramie i bezbarwnym głosem oświadczył:
– Mieliśmy rację, oni znajdują się w innym wymiarze! Cieszmy się jedynie z tego, że nie możemy przenikać się nawzajem na wskroś. To byłoby już zbyt groteskowe.
Ram popatrzył na Indrę i poczuł, że płacz dławi go w gardle. Tak blisko! A mimo to dalej, niż gdyby znajdowali się każde na innym kontynencie. To dlatego nie mogli nawiązać łączności telefonicznej ani radiowej z J2. Nie potrafiły tego nawet duchy, ani Marco czy Dolg za pomocą telepatii.
Przez moment Ram zastanawiał się, która z grup znajduje się w zwykłym rzeczywistym wymiarze, a która w tamtym, nieznanym. Postanowił wreszcie spytać Marca.
– To oni są w jakimś obcym wymiarze.
– Dobrze, ale w jakim? W czym możemy wybierać, nie bardzo się na tym wyznaję.
– Nic ci o tym nie powiem. Istnieje wiele wymiarów, na przykład wymiar zmarłych, poza tym wymiar upiorów, duchów opiekuńczych, stworów należących do podziemnego świata i wiele, wiele innych ułożonych według hierarchii. Nie potrafię powiedzieć, w jakim wymiarze przebywają nasi przyjaciele, lecz właśnie to, że widzimy ich w postaci skupisk energii, dowodzi, że opuścili ten świat. Mam gorącą nadzieję, że tylko na pewien czas.
– A w jaki sposób ściągniemy ich z powrotem?
Marco popatrzył na niego z żalem w niezwykłych pięknych oczach.
– Nie wiem tego, Ramie, doprawdy, nie wiem tego.
Ram, bliski rozpaczy, rozejrzał się wkoło. Spostrzegł, że Tich bez powodzenia usiłuje nawiązać kontakt z Chorem, że Faron woła do Kira: „Gdzie reszta? Gdzie Oko Nocy, nasza wielka nadzieja? I Sol? I mała Sassa?” Kiro odparł coś, chyba po prostu: „Nie słyszę”, a Ramowi wydało się, że Jori po drugiej stronie wypytuje o Siskę i Tsi. Niestety, przez niewidzialny mur rozdzielający oba wymiary nie zdołał przeniknąć żaden dźwięk.
Zrozpaczona twarz Indry, zamglona, jakby wykrzywiona, będąca przecież tylko skupieniem energii… Jego próby, by dosięgnąć jej rąk, bez powodzenia…
Ram zanurzył palce w czarne włosy. W tym momencie bliski był rezygnacji ze wszystkiego.
Przecież to on był odpowiedzialny za uczestników ekspedycji, a nie dość, że kilkorga brakowało, to jeszcze pozostali nie mogli do siebie dotrzeć.
Czy można mówić o mniej udanej wyprawie do tej piekielnej krainy?