Podczas gdy Christer gościł u Molina, do domu Anny Marii przybył Heike Lind z Ludzi Lodu.
Osiągnął już wiek sześćdziesięciu dwóch lat, ale jak większość dotkniętych z Ludzi Lodu zachował młodzieńczą sylwetkę, sprężystość ruchów i z powodzeniem mógł uchodzić za pięćdziesięciolatka. Był teraz prawdziwym pater familius Ludzi Lodu, głową rodu, najstarszym synem najstarszego syna od czasów Tengela Dobrego. Niewiele dynastii mogło się poszczycić tak prostą linią przez stulecia: Tengel Dobry, Are, Tarjei, Mikael, Dominik, Tengel Młody, Dan, Daniel, Solve i Heike. I linia ta wcale się na nim nie kończyła, bo był przecież jeszcze syn Heikego Eskil i wnuk Viljar, który kiedyś także miał stać się głową rodu.
Anna Maria na widok Heikego nie posiadała się z radości, choć jednocześnie czuła się nieco zakłopotana.
– Ach, mój drogi – mówiła bez tchu. – Mój drogi Heike! Jak dobrze znów cię widzieć po tylu latach! Nic a nic się nie zmieniłeś. Ale że ten nicpoń Christer ściągnął cię aż tutaj! Taki szmat drogi! To naprawdę nazbyt wiele poświęcenia!
– Mam kilka spraw, Anno Mario, a poza tym odczuwałem potrzebę, by wyrwać się na trochę z domu i rozprostować kości. Odpowiedzialność za nasze trzy dwory powoli nas wykańcza. Drogi Kolu, jakże się cieszę, że znów cię widzę. Nikt nie mógł uczynić Anny Marii równie szczęśliwą jak ty!
– Dziękuję za te miłe słowa – uśmiechnął się Kol. – Ale to raczej ona uszczęśliwiła mnie. A więc w dalszym ciągu macie kłopoty z utrzymaniem dworów? Świetnie to rozumiem, nam też było ciężko, aż wreszcie postanowiliśmy sprzedać gospodarstwo. A przecież mieliśmy znacznie większe zasoby, z których mogliśmy czerpać, niż wy. Państwo jednak pochłaniało je kawałek po kawałku.
– Oj, tak, tak – ze smutkiem pokiwał głową Heike. – Skąd ja to znam! Ale teraz wszystko już w porządku?
– Naprawdę dobrze nam się żyje – wyznał Kol.
Kiedy Heike został ugoszczony wystawnym posiłkiem i odpoczął po podróży, zasiedli przy winie w wygodnych fotelach.
Heike w zamyśleniu obracał swój kieliszek w dłoniach, aż wreszcie rzekł z wahaniem:
– Christer wspomniał w swoim liście…
– Ach, o to chodzi – przerwała mu Anna Maria. – Nie powinien był tego robić.
– Owszem, powinien. Ale teraz powiem wam coś dziwnego. Miałem świadomość, że niełatwo będzie zaradzić bezdzietności. Dlatego zwróciłem się z prośbą o pomoc do moich… doradców.
– Masz na myśli naszych przodków? – cicho zapytała Anna Maria. Nastrój w pokoju się zmienił, jakby do środka wtargnął zmierzch, a cisza nagle zgęstniała.
– Tak – odparł Heike. Kol przysunął się bliżej gościa. Nigdy nie zapomniał cudów, jakich Heike dokonał w Martwych Wrzosach.
– Zapytałem, czy mam jakąkolwiek szansę, by pomóc Annie Marii i Kolowi, zrobić coś, by ta gałąź rodu nie wymarła – mówił dalej Heike. – Szukałem rady, w jaki sposób powinienem przystąpić do dzieła, które zioła wybrać. Usłyszałem zadziwiającą odpowiedź.
Umilkł na chwilę.
– Ci, którzy pojawili się na wezwanie, uśmiechnęli się tylko tajemniczo. A byli to Tengel Dobry, Dida, Wędrowiec w Mroku i Sol, cztery jakże ważne postacie. A potem Tengel Dobry rzekł spokojnie: „Biedna Anna Maria tak długo cierpiała z powodu naszej decyzji. Ale ktoś musiał to wziąć na siebie i wybór padł na nią”.
– Co to ma znaczyć? – przeraziła się Anna Maria, a Kol nie zdołał ukryć zaskoczenia.
– Zareagowałem dokładnie tak jak wy – uspokoił ich Heike. – Ale Tengel Dobry powiedział mi: „Nic nie musisz robić, Heike. Anna Maria i Kol już spodziewają się dziecka”.
Małżonkowie zaskoczeni popatrzyli na siebie.
– Czy wyjaśnili to bliżej? – zapytał Kol zduszonym głosem.
– Tak – odparł Heike. – Z początku nie mogłem pojąć, co mieli na myśli, ale w końcu ich zrozumiałem. Oznajmili mi: „Dotychczas pokolenia Ludzi Lodu następowały po sobie bardzo precyzyjnie. Na przykład ty, Heike, Vinga, Gunilla i Ola przyszliście na świat mniej więcej w tym samym czasie. Tak było też i z waszymi rodzicami, i z dziećmi, Eskilem, Anną Marią i Tulą.
– Zgadza się – przyświadczyła Anna Maria. – Jak daleko możemy sięgnąć pamięcią wstecz, dzieci w każdym pokoleniu przychodziły na świat prawie równocześnie.
– No, właśnie – potwierdził Heike. – Tak było aż do teraz, Anno Mario. Nagle jakby się coś zacięło, wydawało się, że jesteś pierwszą osobą rodu Ludzi Lodu, która nie może mieć dzieci. Oprócz Shiry, ale jej bezdzietność ma inne przyczyny. Mój wnuk Viljat i Christer Tuli są już prawie dorośli i twoje dzieci, Anno Mario, powinny już być w ich wieku.
– Możesz mi wierzyć, że brak potomstwa jest dla nas obojga bardzo bolesny – szepnęła Anna Maria.
– Rozumiem. A1e duchy wyznały, że stało się tak za ich sprawą. Jak stwierdziły: „Pokolenia muszą teraz wypaść z rytmu, to niezwykle istotne dla rodu Ludzi Lodu”.
– Nie rozumiem…?
– Zrazu ich słowa dla mnie także pozostawały niejasne. Później jednak miałem czas, by się nad nimi zastanowić…
– Wytłumacz nam – poprosił Kol, twarz nadal miał bez wyrazu, jakby wyrzeźbioną z kamienia.
– Dobrze. A więc wiecie, co myślę? Ponieważ duchy odeszły, nie mówiąc nic więcej, to, co wam teraz powiem, jest tylko moim przypuszczeniem. Sądzę, że ostateczna rozprawa z Tengelem Złym będzie wymagać od nas zgromadzenia nieprawdopodobnych wprost sił. Podejmie ją ów wybrany, obdarzony nadprzyrodzonymi mocami w stopniu większym niż ktokolwiek inny. Ale być może i on będzie potrzebował pomocy…
– Pomocy innego wybranego! – dokończyła myśl Heikego Anna Maria. – Równolatka, ale z poprzedniego pokolenia!
– Do takiego właśnie wniosku doszedłem – powiedział Heike.
Na twarzy Anny Marii odmalował się strach.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że właśnie moje dziecko będzie owym wybranym z poprzedniego pokolenia?
– Nie, o tym nic nie wiemy. Ale… Anno Mario, ani Viljar, ani Christer nie przejawiają najdrobniejszych nawet oznak niezwykłych zdolności.
Kol uśmiechnął się.
– Christer niezłomnie twierdzi, że jest wybranym i umie czarować. Nie zważając na niezliczone porażki, uparcie tkwi w swoim przekonaniu.
Heike także się uśmiechnął.
– Słyszałem o tym.
– Ale jeśli ani Viljar, ani Christer… – przejęła się Anna Maria.
– Niestety, tak – kiwnął głową Heike. – Ale od dawna już chyba jesteście przygotowani, że narodzi wam się dziecko dotknięte przekleństwem? Albo kolejny wybrany?
– Naturalnie – odparła Anna Maria. – Jesteśmy gotowi ofiarować wszystko za potomka. Nawet moje życie, jeśli okaże się to konieczne.
– Myślę, że tak źle nie będzie – stwierdził Heike. – Teraz już są dobre szpitale. Musisz przygotować wszystko zawczasu, by znaleźć się pod opieką lekarzy we właściwym momencie. Z pewnością pomogą ci, gdybyś miała trudności. Za nic w świecie nie chcemy cię stracić.
Kol objął Annę Marię gestem pełnym ciepła i miłości.
Heike ciągnął w zamyśleniu:
– Myślę, że ów szczególny wybrany każe na siebie czekać jeszcze przez jakiś czas. Wiele jednak wskazuje na to, że sytuacja się zaostrza. Pamiętajcie, zarówno Tula, jak i Eskil zbliżyli się do Tengela Złego na bardzo niebezpieczną odległość.
– I Eskil także? – zdziwiła się Anna Maria. – Ach, rzeczywiście, znalazł przecież flet Tengela Złego w Eldafjord.
– Tak, z pewnością taki był zamiar Tengela Złego, chciał, by to Eskil odnalazł flet… – Uśmiechnął się. – Przyciąganie poszukiwaczy skarbów to także podstępne działanie naszego złego przodka. Do takiego właśnie wniosku doszliśmy później. To Tengel Zły rzucał urok na ich dusze, zmuszał, by szukali skarbu Jolina. Gdyby im się powiodło, tym samym odnaleźliby flet, który wreszcie obudziłby Tengela Złego ze snu. Ale sam na siebie ukręcił bat – roześmiał się Heike. – Niepojętym zrządzeniem losu Jolin tkwił nadal w swej zrujnowanej twierdzy i zabijał wszystkich kolejnych śmiałków. Doprawdy, źle to się skończyło dla Tengela Złego! Cóż za ironia losu!
– A kim właściwie był ów pierwszy Jolin? – zapytał Kol.
– Na razie tego nie wiemy, choć dobrze by było…
Heike popatrzył na nich.
– Wydarzyło się coś jeszcze, o czym nie słyszeliście…
Anna Maria przerwała mu, bo nagle coś zaświtało jej w głowie:
– Ten parobek, który opowiedział Eskilowi o skarbie, rozpalił w nim pragnienie, gdy chłopiec miał dwanaście lat… czy chcesz powiedzieć, że był wysłannikiem Tengela Złego?
– Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób! – Dla Heikego w jednej chwili wszystko stało się jasne. – Uważam, że masz rację, Anno Mario! To był najemny parobek z rodzaju tych, co to przychodzą i odchodzą. Nikt inny poza Eskilem go nie pamięta.
Anna Maria uśmiechnęła się nie bez dumy.
– Ale zacząłeś o czymś mówić, a ja ci przerwałam. Przepraszam!
– Nic nie szkodzi. Chciałem wam opowiedzieć o czymś, o czym nigdy nie słyszeliście, mówiłem o tym jedynie Vindze. To zbyt straszne przeżycie, by rozpowiadać wszystkim dokoła. Słyszeliście, że przywiązano mnie do drzewa wówczas, gdy Tengel Zły wdarł się w moją duszę i chciał zmusić mnie, bym wypełniał jego rozkazy?
– Tak – odparł Kol. – To było wtedy, gdy znaleźliście jego flet i zabraliście go ze sobą.
– Właśnie. Vinga okazała dość rozsądku, by spostrzec niebezpieczeństwo. Przywiązała mnie do drzewa, zanim zdążyłem zagrać na flecie i zbudzić ze snu naszego złego przodka.
– A później wrzucili flet w ognisko.
– Tak, i to było straszne. W tym momencie pozostawałem całkowicie we władzy Tengela i nie możecie sobie nawet wyobrazić, co działo się w moim wnętrzu. A później Vinga wezwała Shirę… Gdybym był swobodny, zamordowałbym własną żonę!
Anna Maria zadrżała. Dopiero teraz w pełni zrozumiała, jak potężna jest moc Tengela Złego, mimo że przecież jeszcze nie obudził się ze snu!
– A potem wydarzyło się to, o czym nie chciałem mówić – ciągnął Heike. – Jak wiecie, krople jasnej wody Shiry unicestwiły flet. To, co w tym momencie działo się w mojej duszy, ciągle jeszcze powraca jako koszmar. Tengel Zły rozsierdził się na mnie, bo nie spełniłem jego żądań. Miałem wrażenie, że zmiażdżył każdą kość w moim ciele, w żyły wlał roztopione żelazo, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, waliło szalonym rytmem. Głowa pękała, przed oczami wirowały snopy iskier, jakby ktoś wbijał mi sztylet w mózg. Cały stałem się tylko bólem i śmiertelnym strachem. Najgorszy jednak był krzyk, wrzask gniewu Tengela Złego, kiedy opuszczał moją duszę. Bębenki w uszach wibrowały mi tak, jakby zaraz miały pęknąć. Cała głowa pełna była owego nieludzkiego krzyku, każda komórka ciała wiła się w bólu. Vinga powiedziała mi później, że oni niczego nie słyszeli. Potworny krzyk wściekłości trwał przez chwilę, która mnie wydawała się wiecznością, wreszcie zaczął przycichać i w końcu rozpłynął się w dali. Dopóki go słyszałem, wwiercał się w moje uszy, ciął niczym ostrze noża, aż wreszcie straciłem przytomność.
Heike umilkł. Odetchnął głęboko, zanim podjął wątek:
– Wiele doświadczyłem w życiu, o wiele więcej, niż dane jest przeżyć zwykłym śmiertelnikom, nic jednak nie było równie straszne jak zemsta Tengela Złego za to, że pozwoliłem się związać.
Zapadła cisza.
– Doprawdy, cieszę się, że nie jestem w twojej skórze, Heike – przerwał milczenie Kol. – Choć mało jest ludzi, których podziwiałbym tak jak ciebie.
– Dziękuję.
– Jednym z tych, których także szczerze podziwiam, jest mój pracodawca, stary Molin – mówił dalej Kol. – Ten człowiek wiele w życiu wycierpiał. Młody Christer ma zamiar prosić cię, byś mu pomógł, spróbował wyleczyć…
Długo rozmawiali później o burzy wywołanej przez Christera, w której wszyscy brali udział, o Molinie i małej Magdalenie. Christer wrócił do domu i niepomiernie uradował się widokiem Heikego. Rozmowa przeciągnęła się do późna w noc. Układali plany, omawiali wszelkie możliwości uratowania Magdaleny, a w najgorszym przypadku odnalezienia jej grobu. Christer miał im wiele nowego do opowiedzenia, a im więcej mówił o tajemniczym zaginięciu Magdaleny, tym większe zainteresowanie całą sprawą okazywał Heike. Obiecał też zajrzeć do starego Molina, bo, jak stwierdził Kol, staruszek wart był wysiłku, albowiem w dniu jego śmierci Norrtalje poniosłoby naprawdę wielką stratę.
Christer tak bardzo ucieszył się przybyciem Heikego, że całkiem zapomniał o wielkiej nowinie, którą miał do przekazania. A tak się z nią spieszył! Teraz, kiedy rozmawiali o Molinie, niesamowite wydarzenie na nowo odżyło w pamięci.
Jąkając się z podniecenia, powiedział:
– Wiecie co? Ja… czarowałem! To najprawdziwsza prawda, mam na to dwóch świadków. A więc nareszcie nadszedł mój czas! Spodziewałem się tego już od dawna! Sprawiłem, że zwiędła róża na nowo ożyła!
Ponieważ spoglądali nań z obraźliwym powątpiewaniem, wyjaśniał dalej:
– Kwiat smętnie zwisał z wazonu, opadło z niego nawet kilka płatków. Ale wypowiedziałem magiczne zaklęcie i kiedy wróciłem z werandy, róża była jak świeżo zerwana! Tak, przysięgam! Nawet płatki jej odrosły! Nogi się pode mną ugięły na ten widok.
Heike spostrzegł, że w oczach Anny Marii i Kola zapłonęły iskierki nadziei. Jeśli Christer naprawdę nosił w sobie dziedzictwa Ludzi Lodu, oni mieli szansę na całkiem zwyczajne dziecko!
Skierował wzrok na niepoprawnego syna Tuli, któremu oczy błyszczały radością, a na ustach wykwitł czarujący uśmiech, odsłaniając białe zęby z wyraźną szczerbą.
– Pokaż no mi się – rzekł powoli.
Tak jak kiedyś podprowadził Tulę do okna, by przyjrzeć się jej oczom, przytrzymał teraz lampę na wysokości twarzy Christera.
– Nie widzę nawet przebłysków żółtego ani bodaj zielonego – stwierdził Heike. – Ale u twojej matki Tuli także nie dostrzegałem żadnych oznak, a nie było wątpliwości, że jest dotknięta, choć ona, co prawda, za wszelką cenę starała się ukryć ten fakt. Ty natomiast głośno chwalisz się wszem i wobec swoimi zdolnościami.
– Jak to się mówi, Christerze? – dobrodusznie uśmiechnął się Kol. – Próżna beczka brzmi głośno?
Christer, urażony, zaperzył się:
– Nie jestem żadną próżną beczką! Powinieneś był sam zobaczyć tę różę!
– Ja tylko żartowałem – uspokoił go Kol. – Wierzę ci.
– Ci twoi świadkowie – odezwał się Heike z powagą w głosie, ale nie patrzył Christerowi w oczy, by chłopak nie spostrzegł, jak bardzo go rozbawił. – Jednym z nich, był rzecz jasna, Molin, a drugi?
– Jego służący.
– Tak więc wróciliście z werandy i ujrzeliście, że nastąpił cud?
– Tak. To znaczy… nie. Służący cały czas był w pokoju, widziałby więc, gdybym oszukiwał. A przecież wcale nie miałem takiego zamiaru.
Heike i Koi wymienili znaczące spojrzenia. Czy ludzka naiwność ma granice?
Christer jednak był tak podniecony swoimi nadzwyczajnymi zdolnościami, że nie widział lasu spoza drzew.
Mężczyźni powstrzymali się od komentarzy. Zachowanie Christera było wszak takie niewinne.
Tego wieczoru Anna Maria i Kol długo leżeli w łóżku nie śpiąc. Trzymali się za ręce, wpatrzeni w sufit, targani na przemian nadzieją i zwątpieniem.
Wreszcie Kol cicho zapytał żonę:
– Jak sądzisz, czy istnieje bodaj cień szansy?
– Od dawna już o tym myślę – odszepnęła. – W ciągu ostatnich kilku miesięcy pojawiły się pewne zakłócenia. Jestem spóźniona o kilka tygodni, ale sądziłam, że to przekwitanie. Ogromnie mnie to zasmucało. Koniec marzeń.
– Przekwitasz, ty? Przecież nie jesteś taka stara! Trzydzieści dziewięć lat to żaden wiek.
– Wkrótce będę miała czterdzieści.
– To bez różnicy. A więc uważasz, że to, co powiedział Heike, może być prawdą?
– Nie mam śmiałości rozbudzać nadziei. Ale jeśli…? Słyszałeś, że Christer jest dotknięty przekleństwem.
– Uważam, że nie powinniśmy temu zbytnio ufać. Christer wierzy we wszystko, w co chce wierzyć. Ale zaakceptujemy dziecko bez względu na to, czy będzie zniekształcone, złe czy też naznaczone blaskiem wybranych, prawda? Ofiarujemy mu całą naszą miłość.
– Tak. Dziękuję ci, Kolu, że tak przyjmujesz przekleństwo Ludzi Lodu.
Otoczył ją ramieniem i mocno przytulił do siebie.
– Wiesz przecież, że jestem wdzięczny Ludziom Lodu, bo ofiarowali mi ciebie!
Kiedy Christer opuścił dom Molina, staruszek, wspomagany przez służącego, położył się do łóżka. Lekarz, doktor Ljungqvist, złożył mu codzienną wizytę.
Poddając się zabiegom, Molin podniósł zmęczone, półślepe oczy na wiernego służącego i powiedział:
– To dobry chłopak, prawda?
– Bardzo dobry – odparł służący. – I tak się niepokoi o naszą Magdalenę.
– Wiesz sporo myślałem… o nim, o tym młodzieńcu. Czy będziesz tak dobry i sprowadzisz jutro mego adwokata? Chcę zmienić testament, poczynić odpowiedni zapis na rzecz chłopca.
– To wielce łaskawe, jaśnie panie. Powiadomię adwokata. Czy jaśnie pan raczy teraz odwrócić się do doktora Ljungqvista, by mógł pana zbadać?
– No, jak się sprawy mają z tą starą ruiną, doktorze?
– Jeśli jaśnie panu chodzi o jego szacowne ciało, to stan się nie zmienił. Choć wydaje mi się, że można zaobserwować lekką poprawę.
– Co za nonsens! Czuję się tak parszywie.
– To normalne. Kuracja jest bardzo silna i z początku samopoczucie zawsze nieco się pogarsza. Dobry znak, że ciało reaguje na ten rodzaj lekarstw. Za kilka dni zdecydowanie się poprawi, jaśnie pan sam zobaczy. Ale sądzę, że powinniśmy zwiększyć dawkę. Albo… tak, mam jeszcze inne uzupełniające lekarstwo. Proszę zażyć dwie pastylki jutro rano przy śniadaniu. Dzisiaj dostał pan już odpowiednią porcję.
– Dobrze, dobrze, będę grzecznie łykać te pańskie paskudztwa. Ale teraz jestem już zmęczony. Wybaczy pan, doktorze.
Molin chciał zostać sam, by w spokoju zaplanować zmiany w testamencie na rzecz Christera. Teraz, kiedy jasne się stało, że stracił spadkobierczynię, chodziło mu przede wszystkim o to, by fortuna nie wpadła w szpony Backmanów.
Służący odprowadził doktora do drzwi.
– Jaki jest właściwie stan jaśnie pana? – zapytał zaniepokojony.
Doktor Ljungqvist odparł z troską w głosie:
– Dużo gorszy niż przypuszcza. Prawdą jest, że może umrzeć dziś w nocy. Jedyna nadzieja w tej kuracji.
– Dziękuję za wszystko, doktorze Ljungqvist.
Komendant policji wraz z Tulą i Tomasem przybyli do lazaretu zakonu serafinów i wkroczyli do biura.
– Doktor Berg? – Damę w wykrochmalonym fartuchu zdumiało ich pytanie. – Nie ma u nas żadnego doktora Berga.
– To bardzo możliwe – cierpliwie tłumaczył komendant. – Mógł już zrezygnować z pracy. Ale czy byłaby pani tak łaskawa i sprawdziła, czy nie pracował tutaj trzy lata temu?
Z niechętną miną zasznurowała usta, ale z półki za plecami wyciągnęła zapisaną księgę. Długo ją kartkowała. W powietrzu unosił się zapach karbolu, nieodłączny element każdego szpitala.
– To nie takie łatwe! – zaprotestowała wreszcie, nie wiadomo, do kogo się zwracając. – O! Nareszcie mam! Doktor Erik Berg został zatrudniony we wrześniu roku tysiąc osiemset trzydziestego trzeciego, zgadza się. Zaraz zobaczymy… – Dalej przerzucała karty książki, mrucząc coś pod nosem: – Tu nadal jest wpisany, a tu już nie. – I znów wertowała do tyłu. – Nie mogę się zorientować. – Energicznie przekładała kartki to w jedną, to w drugą stronę. – O, jest! Tu napisano, że zakończył pracę, jest nawet data. Doktor Erik Berg zakończył pracę trzeciego sierpnia tysiąc osiemset trzydziestego czwartego, to znaczy dwa lata temu. Wydaje się, że powodem był zatarg z ordynatorem.
– Czy zapisano, dokąd się udał?
– A i owszem. Chciał objąć stanowisko w szpitalu w Uppsali dwudziestego sierpnia tego samego roku.
– Dziękujemy, serdecznie dziękujemy za pomoc.
Bez słowa wyciągnęła skarbonkę, dając do zrozumienia, że „dziękuję” w tym przypadku absolutnie nie wystarczy. Ponieważ jednak pieniądze miały zostać przeznaczone na szczytny cel, każde z nich wysupłało co nieco. Nadąsana dama pożegnała ich odrobinę łaskawszym uśmiechem.
Znów znaleźli się na ulicach Sztokholmu.
– Uppsala – westchnął Tomas. – No cóż, stąd nie jest tam tak bardzo daleko. Ruszamy od razu.
– Bez wątpienia jesteśmy na jego tropie – stwierdziła Tula. Oczy jej błyszczały jak psu, który zwęszył zwierzynę.
– Bardzo proszę, zapanuj trochę nad swoją żądzą krwi – uśmiechnął się Tomas.
Byli teraz tak przejęci, że jechali przez całą noc. Zatrzymali się dopiero nad ranem, by konie mogły wypocząć, a oni zdrzemnąć się przez kilka godzin.
Podróżowanie bardzo nadszarpnęło siły Tomasa, ale nie chciał się do tego przyznać. Był tak bardzo uszczęśliwiony, że osobiście może brać udział w ważnych wydarzeniach.
Przemarznięci od porannego chłodu dotarli do Uppsali i choć było jeszcze nie po chrześcijańsku wcześnie, skierowali się do szpitala.
Lecznica ta okazała się znacznie mniejsza od lazaretu zakonu serafinów. Nie było tu miejsca dla zbyt wielu pacjentów, myśleli wchodząc do cichego hallu.
Pozwolono im na rozmowę z lekarzem, który sprawiał wrażenie bardzo ważnego i bardzo zajętego, jak gdyby wszyscy jego pacjenci nagle okazali się umierający i nikt nie powinien mu zawracać głowy i przerywać nader istotnych czynności.
– Doktor Berg? Berg? Nie mamy tu żadnego doktora o takim nazwisku.
– Strasznie niespokojny duch z tego Berga – mruknęła Tula. – Czyżbyśmy musieli jechać jeszcze dalej?
– No cóż – komendant policji zwrócił się do lekarza. – W każdym razie pracował tu przez jakiś czas.
– To absolutnie niemożliwe – odpowiedział medyk surowo. – Nie pamiętam nikogo o tym nazwisku.
Policjant jednak nie ustępował.
– Dwa lata temu, dwudziestego sierpnia tysiąc osiemset trzydziestego czwartego roku objął stanowisko, przybył wówczas z lazaretu zakonu serafinów.
Wtrącił się Tomas:
– Doktor Berg jest nieco młodszy ode mnie, ma dość jasne włosy, szczupłej budowy. Z usposobienia raczej chłodny.
Lekarz nagle stracił pewność siebie.
– Ten opis jak ulał pasuje do… Czyżby naprawdę moja pamięć aż tak szwankowała? Proszę poczekać, zaraz sprawdzę.
Zniknął. Kiedy pozostali sami w pełnym przeciągów westybulu, Tula mruknęła:
– Musimy odnaleźć tego doktora Berga. Musimy, bo on trzyma w ręku klucz do rozwiązania całej tajemnicy. Jest jedynym, który wie, co się stało z Magdaleną. Wie, czy dziewczynka umarła, i jeśli tak, to w jaki sposób. Sądzę też, że nie jestem daleka od prawdy, twierdząc, że maczał palce w nagłej śmierci konsula Juliusa Backmana, prawda?
Tomas oderwał wzrok od portretów szacownych założycieli szpitala, którymi obwieszono smutne ściany.
– Konsul najwidoczniej wiedział zbyt wiele. Podejrzewam jednak, że doktor Berg nie jest jedynym, który zna tajemnicę Magdaleny.
– Z pewnością małżonkowie Backman też mają na ten temat coś do powiedzenia – stwierdził komendant policji. – Wyprowadzili się przecież w popłochu i błyskawicznie znaleźli zastępczynię zaginionej dziewczynki.
– Bo chcieli zawładnąć majątkiem Molina – uzupełnił Tomas.
– Nie mogę tego pojąć, musi się za tym kryć coś więcej. Chodzi mi o to, że pani Backman, kuzynka doktora Berga, jest tylko macochą Magdaleny i nie musi żywić dla dziewczynki żadnych ciepłych uczuć. Ale Backman? Rodzony ojciec Magdaleny? Jak może działać tak na zimno?
– Magdalena nigdy go nic nie obchodziła – przypomniała Tula.
– O, nie, jestem przekonany, że tak zimny nie potrafi być żaden ojciec – wtrącił Tomas. – Wszystko więc przemawia za tym, że dziewczynka nie żyje.
– Tak, to zrozumieliśmy już dawno temu – zgodził się policjant. – Ale i tak musimy wyjaśnić okoliczności… Ciiicho, lekarz wraca.
Doktor niósł w ręku teczkę pełną szeleszczących papierów.
– Owszem, wszystko się zgadza, dwudziestego sierpnia trzydziestego czwartego roku rozpoczął u nas pracę pewien lekarz, ale bardzo szybko opuścił stanowisko. Dobrze go pamiętam, zresztą opis świetnie pasuje, to na pewno on. Ale on nie nazywał się Berg…
– No, a jak?
– Przedstawił się jako Ljungqvist.
– O mój Boże! – wykrzyknął policjant.
Lekarz z żalem rozłożył ręce.
– Niestety, nie wiem, co się z nim później stało.
– Ale za to ja wiem – odparował zdenerwowany komendant. – Dziękuję, doktorze. Szybko, moi drodzy. Teraz trzeba się naprawdę spieszyć!
Kiedy znaleźli się już w powozie, wyjaśnił:
– Doktor Ljungqvist to osobisty lekarz Molina. Mój przyjaciel przechodzi kurację przepisaną przez doktora Ljungqvista, czyli Berga, i z każdym dniem wygląda coraz gorzej!
– Aha – powiedziała Tula z pozorną obojętnością. – Sądzę, że teraz bardziej niż kiedykolwiek im się spieszy, by doprowadzić do zgonu Molina przed śmiercią Magdaleny, o ile ona oczywiście jeszcze żyje, ale i tak mają rezerwę… Trzeba się spieszyć, bo ten nasz nicpoń trafił do domu Molina i poruszył całe to bagno. Doktor, który oczywiście nie może zachować własnego nazwiska, musi być zdecydowany na wszystko!
– Zwłaszcza że Christer wszędzie chodzi z zaginionym psem Magdaleny, którego faktycznie skradł Backmanom. Cóż za grzęzawisko!
– Bagno i grzęzawisko – powtórzył pod nosem komendant, popędzając konie. – Ale to dobre określenia. Dołożę jeszcze od siebie „szumowiny”.
Roześmieli się wszyscy troje, ale w ich śmiechu wyraźnie było słychać rozpacz.
– Ach, jak daleko do tego Norrtalje! – żaliła się Tula. – Przybędziemy za późno!
– Aż tak daleko nie jest – uspokajał komendant. – Sztokholm, Uppsala i Norrtalje tworzą trójkąt o mniej więcej równych bokach. Dojedziemy przed wieczorem.
– W tym czasie wiele może się wydarzyć.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Parę rzeczy bardzo mnie niepokoi. Nie wiemy, czy doktora Berga-Ljungqvista poinformowano o tym, że Christer wie o oszustwie z dwiema Magdalenami. Wiele jednak za tym przemawia, na przykład pies. Backmanowie mogli też napisać do Berga o tym, co wydarzyło się na przyjęciu w Linkoping. Po drugie Molin wspomniał mi, że jeśli rzeczywiście okaże się, iż stracił wnuczkę, rozważa umieszczenie Christera w testamencie zamiast niej.
– Coś podobnego! – odezwała się Tula niemądrze.
– To na razie był tylko projekt. Ale jeśli doktor Berg o tym usłyszy…! Molin może pożegnać się ze światem?
Tula egoistycznie zatonęła w marzeniach o tym, co by było, gdyby rzeczywiście Christerowi spadła z nieba taka fortuna, nieprzeliczone dobra. Zaraz jednak, zawstydzona, oderwała się od takich myśli.
– Przepraszam – mruknęła, a mężczyźni popatrzyli na nią ze zdumieniem. – Pomyślałam tylko o czymś. Czy nie możemy jechać szybciej?
– Owszem, nawet powinniśmy – zgodził się z nią komendant. – Bo, niestety, niebezpieczeństwo zawisło nad jeszcze jedną osobą. Nad waszym synem Christerem.
Tula i Tomas pobledli.
W milczeniu jechali dalej, zdjęci straszliwym przeczuciem, że, niestety, na wszystko jest już za późno.