ROZDZIAŁ III

Tula w drodze powrotnej wstąpiła do domku w Borensberg.

Tego dnia przy śluzie dyżur pełnili zarówno Christer, jak i dziadek Erland, a ponieważ rozpoczął się już sezon letni i wzmógł się ruch na kanale, mieli też jeszcze dodatkowo pomocnika. Dlatego chłopiec mógł zwolnić się na kilka minut. Tula z radością patrzyła, jak biegnie do niej, opalony, z wyblakłą od słońca grzywką i błyskiem w oczach.

Przystojny chłopak, pomyślała. Czy to naprawdę ten sam Christer, który całe wieki temu klęczał nad sadzawką wsparty na łokciach, z pupą wypiętą do góry, i całował cztery wystraszone żaby, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem któraś z nich nie przemieni się w śliczną królewnę?

Albo jak wtedy, kiedy pożyczył od nauczyciela wskaźnik i usiłował zamienić go w czarodziejską różdżkę, by za jej pomocą zlikwidować szparę między zębami. Choć miał takie ładne, białe zęby, zawsze dręczyły go na ich punkcie kompleksy, bo tak bardzo były od siebie odsunięte! Musiało to być w tym czasie, kiedy zaczął oglądać się za dziewczętami. Ile lat mógł mieć wtedy? Dwanaście? A teraz był już dorosły…

Tula westchnęła ciężko, choć nie bez dumy.

Szybko przekazała mu nowinę.

Zapadła cisza.

Słychać było tylko cykanie świerszczy.

Wreszcie Tula oświadczyła z ironią:

– Niestety, muszę skonstatować, że mój syn czasami sprawia wrażenie kompletnego głupka.

Christer nareszcie zamknął usta. Bardzo był czuły na punkcie swej wyjątkowej inteligencji. Nie należało z niej drwić.

Złapał matkę za ramię.

– Jesteś przekonana, że to na pewno ona? Czy to była najśliczniejsza dziewczyna, jaką zdarzyło ci się widzieć?

– Widziałam ją tylko ad tyłu, ale chyba wszystko się zgadza, prawda?

– Owszem – odparł uszczęśliwiony. – Tak, wszystko. Oprócz… Chyba nie krzyczała na psa? Magdalena kochała swego Saszę!

– E, to już zupełna bagatelka. Pójdziesz ze mną?

Christer bardzo się zdenerwował:

– Ale ja nie mam co na siebie włożyć!

– Taka replika przystoi raczej kobiecie – zauważyła Tula.

Syn jednak jej nie słuchał.

– Mógłbym, rzecz jasna, poprosić dobrą wróżkę, by zaczarowała moje łachmany w szaty godne prawdziwego księcia, ale…

Tula popatrzyła na niego z czułością.

– Jeśli pozwolisz swej ziemskiej wróżce uszyć sobie nową koszulę, to mam tu przypadkiem materiał. A poza tym, jeśli chodzi a stroje, to chyba niczego ci nie brakuje.

Christer nagle jakby się ocknął.

– Muszę wracać do domu, nie zdążę się przygotować…

– Mamy dużo czasu. Będziesz taki elegancki, że rodzony ojciec cię nie pozna. A na razie wracaj do pracy, bo dziadek czeka.

Nikt nie musi wstydzić się Christera, myślała Tula, kiedy weszli do Hotelu Miejskiego, gdzie powitała ich Amanda i jej mąż, aptekarz. Kto ma równie przystojnego syna jak ja?

Oczywiście przemawiała przez nią matczyna duma, było bowiem wielu młodych chłopców przewyższających Christera urodą, ale rzadko który sprawiał równie sympatyczne wrażenie. Po chłopięcemu nie skrywana nadzieja, jaśniejąca w oczach, mogła pokonać każdą niechęć, stopić wszystkie lody. Rzucała się też w oczy jego prześliczna opalenizna. Eleganccy mieszkańcy miasta kręciliby pewnie nosami na wiadomość, że jest wśród nich zwykły strażnik śluzy, ale Tula nie miała zamiaru nikomu tego wyjawiać.

Zwłaszcza że młode dziewczęta obrzucały syna zaciekawionymi spojrzeniami, a ich matki wyraźnie taksowały go wzrokiem. Czyżby potencjalny kandydat na zięcia? W mieście panował zdecydowany nadmiar panien na wydaniu.

W pewnym momencie podszedł do nich jakiś śmiały młodzian, rzucił żarcik w stronę Tuli, po czym zwrócił się do Christera, mówiąc:

– Witam, mam na imię Bengt, czy mógłbyś przedstawić mnie swojej siostrze?

Christer zrobił wielkie oczy i zaskoczony wyjąkał:

– Komu? Mojej siostrze? Ja nie mam siostry, a to jest moja matka!

Młodzieniaszek rozdziawił gębę i prędko się wycofał.

Tula słodko, lecz złośliwie uśmiechnęła się do Christera, który zaraz się zemścił:

– Pewnie myśli sobie teraz, że byłaś okropną rozpustnicą i w wieku dziesięciu lat urodziłaś dziecko. Nie wpadnij tylko przypadkiem w dumę i z nikim nie flirtuj!

– Wcale mi to nie w głowie. Twój ojciec jest jedynym ziemskim mężczyzną, na którego mam ochotę.

– Ziemskim – mruknął Christer rozgoryczony. – To zabrzmiało tak, jakbyś miała ochotę na romans z archaniołem.

– Wprost przeciwnie – syknęła Tula przez zęby.

Bawiła się doskonale. Mężczyźni zwracali na nią uwagę, odnosili się do niej z galanterią, a ona, choć starała się zachowywać skromnie i powściągliwie, uśmiechała się do nich tajemniczo za plecami Christera. Chłopak był zdenerwowany, rozglądał się niespokojnie w poszukiwaniu znajomej twarzy, ale nigdzie nie mógł dojrzeć swojej Magdaleny.

– Czy nie ma ich tutaj? – zapytał Amandę.

– Kogo? Backmanów? Nie, oni muszą mieć efektowne wejście. Wiesz chyba, że królowie zwykle przychodzą ostatni.

Powiedziała to tak ironicznie, że każdy by się bez trudu domyślił, jaki jest stosunek Amandy do Baekmanów.

Christer obraził się w imieniu Magdaleny. Co prawda upłynęły już trzy lata od ich spotkania i w tym czasie zdarzało mu się myśleć o innych dziewczętach, ale wspomnienie o Magdalenie było święte. Nie wolno z niej drwić.

– A więc jej ojciec jest nadal radcą handlowym? Nie awansował? – zapytał, bo Amanda została wcześniej wtajemniczona w jego miłostkę.

Amanda była dobroduszną, życzliwą damą, potrafiła okazać pełne zrozumienie dla młodzieńczej burzy uczuć.

– Backman? Ależ skąd! W tym człowieku nie ma pary. W kolegium handlowym umieścił go jego pierwszy teść i wierz mi, ten mężczyzna wyżej już nie zajdzie.

– Jego pierwszy teść to chyba ów dobry dziadek Magdaleny?

– Na to wychodzi. To właśnie on jest głową rodu. Stary wojak jeszcze żyje, choć jest już bardzo niesprawny.

– Tak. Magdalena wspominała mi o tym. Jest prawie ślepy i głuchy i, jak zrozumiałem, ma daleko posuniętą sklerozę.

– O, nie, nie przypuszczam. Ale miał udar, po którym z trudem mu przychodzi mówienie.

– Czy pani go zna, Amando?

– Osobiście nie. Ale tam, gdzie mieszka, w Norrtalje, jest wielką figurą, wiem o tym, bo także stamtąd pochodzę. Mam tam rodzinę.

– Norrtalje? To miejsce leży na północ od Sztokholmu, prawda?

– Tak. Stary Malin, teść Baekmana, jest tam prawdziwym królem. Powinieneś zobaczyć jego posiadłość!

Nadzieje Christera zaczynały się rozwiewać. Rodzina Magdaleny to zdecydowanie za wysokie progi dla prostego strażnika śluzy!

Zastanawiał się przez chwilę.

– Czy z Norrtalje daleko do Roslagsbro?

– Nie, wcale nie, a dlaczego pytasz?

– Tak się tylko zastanawiam. Mam krewnych w Roslagsbro, Annę Marię i jej męża Kola. Przenieśli się tam, by być w pobliżu rodziny Oxenstiernów, dla której pracują. To właściwie dość ciekawa historia. Ich gałąź Ludzi Lodu towarzyszyła rodowi Oxenstiernów już od początku siedemnastego wieku. Tak samo, jak nasza gałąź nie odstępowała Possech i ich przodków.

– Tak, tak. Ród Possech ma naprawdę znamienitych przodków. Jest wśród nich nawet Christian IV, król Danii.

Christer uśmiechnął się.

– Ludzie Lodu już za jego życia towarzyszyli temu rodowi.

Tula oderwała się od gromadki podziwiających ją panów. Jej lekko złotawe oczy błyszczały teraz mocno, świadoma była swego niezwykłego, iście diabelskiego wdzięku. Wielką przyjemność sprawiała jej konwersacja z tak zauroczonymi nią mężczyznami.

– Uwodzisz mego syna, Amando?

Christer rozgniewał się nie na żarty:

– Wcale nie, rozmawialiśmy o bardzo poważnych sprawach.

– A jakżeby inaczej! Ale prawda, że jest bardzo przystojny, Amando?

– Wprost trudno mu się oprzeć – uśmiechnęła się odrobinę kpiąco Amanda.

Christer wiedział jednak, że prezentuje się naprawdę dobrze. Uczynił wszystko, by wywrzeć odpowiednie wrażenie na Magdalenie, kiedy ją znów zobaczy. Miał na sobie spodnie zwężające się ku dołowi, a frak z długim jaskółczym ogonem leżał na nim doskonale. Matka uszyła mu piękną, strojną koszulę z koronkowym żabotem. Wiedział, że swym wyglądem zwraca na siebie uwagę, nigdy jeszcze nie czuł się tak… tak frywolnie elegancki!

Nagle Amanda chwyciła go za ramię.

– No widzisz, o wilku mowa, a wilk tuż. Nadchodzą Backmanowie. I… jest też z nimi córka! Christerze spełniło się twoje marzenie!

Christer odwrócił twarz od pań, by nie zauważyły, jak mocno się zarumienił. Magdalena! Nareszcie znów ją zobaczy! Dowie się, jak jej się wiedzie, czy jest szczęśliwa.

Z początku nie zauważył Backmanów, gdyż widok przesłoniła mu grupka gości. Amanda jednak przecisnęła się do przodu, by powitać nowo przybyłych. Goście rozstąpili się na boki i Christer mógł spojrzeć przed siebie.

– Bardzo proszę, może państwo poznacie moich przyjaciół – zaproponowała dostojnym gościom Amanda. – To moja przyjaciółka, Tula Erlandsdotter z Motala, i jej syn Christer. Tulo, to radca handlowy Backman i jego małżonka oraz ich córka Magdalena.

Christer przelotnie spojrzał na przystojnego mężczyznę z rodzaju tych, co to za wszelką cenę starają się zachować ostrożność, o zaciśniętych ustach i świadomie nijakim wyrazie oczu. Nikt nie mógł odgadnąć, jakie myśli chodzą temu człowiekowi po głowie. Zimny typ, pozbawiony dostojeństwa, o którego posiadaniu był pewnie przekonany.

Jego żona była frapująco piękna, ale sprawiała wrażenie osoby śmiertelnie nudnej. I…

Christerowi zaparło dech w piersiach. Z natury spontaniczny, nie zważając na nic, wypalił:

– To nie test Magdalena Backman!

Kilkoro z gości, którzy stali w pobliżu, usłyszało jego słowa i odwróciło głowy.

Backmanowie wpatrywali się w Christera oniemieli, dama wyraźnie pobladła, a dziewczyna, równie nijaka jak jej rodzice, rozdziawiła usta, ale zaraz nerwowo zaczęła ogryzać paznokcie. Christer zauważył, że i tak już niewiele jej zostało. Błagalnym wzrokiem wpatrywała się w Backmanów.

Tula i Amanda stały nieco zakłopotane, wyczekując na dalszy rozwój sytuacji, ale widać było, że zżera je ciekawość.

Radca handlowy Backman z wyrzutem popatrzył na Amandę, całkowicie ignorując Christera.

– Należało oszczędzić nam tych impertynencji – pogardliwie wydął usta i chciał już odejść.

Christer jednak był uparty. Zagrodził mu drogę.

– Gdzie jest Magdalena? – zapytał.

Na twarzy mężczyzny odbiła się napięcie.

– Magdalena stoi tutaj. Miałbym nie poznać własnej córki?

– Nie wiem, kim pan jest ani kim jest ta panna, ale z pewnością to nie Magdalena Backman!

– Musiałeś ją z kimś pomylić – odrzekł Backman. – Na pewno jest więcej osób o identycznym imieniu i nazwisku.

Christer zwrócił się do oniemiałej dziewczyny.

– Czy masz psa, który nazywa się Sasza?

– Tak – odparła panna.

Christer zorientował się, że jej rodziców rozgniewał fakt, iż w ogóle odezwała się do takiego bezczelnego śmiałka jak on.

– Ach, tak – odpowiedział. – I moja Magdalena także. Masz także braciszka, mniej więcej czteroletniego, prawda? I stryja o imieniu Julius?

– Nie. Stryj już nie żyje – odparła dziewczyna.

Radca handlowy rzekł lodowato zimnym tonem:

– Nie sądzę, by dalsza dyskusja miała jakikolwiek sens.

Tula ostrzegawczo ścisnęła syna za ramię, tak mocno, że z pewnością zostały mu po tym siniaki.

– Proszę wybaczyć mojemu synowi, panie radco handlowy Backman, jest jeszcze bardzo młody i niezrównoważony, najwyraźniej musiał pomylić zdarzenia i osoby. Chodź, Christerze, nie możesz już dłużej niepokoić miłych państwa.

Na pożegnanie posłała radcy najbardziej czarujący ze swych uśmiechów i pociągnęła Christera na bok.

On jednak nie wytrzymał i oglądając się przez ramię, krzyknął:

– Moja Magdalena ma fiołkowobłękitne oczy, a oczy tej panny są zwyczajnie piwne!

– Chodź już, Christerze – syknęła Tula przez zęby.

– Ale to nie była moja Magdalena!

– Wcale tego nie twierdzę – odparła Tula, gdy wreszcie znaleźli się w bezpiecznej odległości od Backmanów, – Ale ta kobieta miała żądzę krwi w oczach. Trzymaj się od nich z daleka, mój chłopcze!

– Ale przecież musimy coś z tym zrobić!

– Zgoda, ale nie za prędko. Co nagle, to po diable. Najpierw należy dyskretnie powęszyć.

– To znaczy, że mi wierzysz?

– Oczywiście! Wyczuwam w tym wszystkim jakieś oszustwo i, prędzej czy później, dowiemy się, na czym ono polega. Teraz jednak jestem zdania, że najlepiej będzie, jak opuścisz przyjęcie. Przede wszystkim przez wzgląd na Amandę, narobiłeś jej już dość kłopotów.

Christer przyznał matce rację, a poza tym był tak wzburzony, że pragnął odejść stąd jak najprędzej. Pożegnał się z Amandą i jej mężem, uprzednio przeprosiwszy za przykre zamieszanie, którego był sprawcą.

Opuścił Hotel Miejski i ruszył przed siebie w pachnący deszczem letni wieczór.

Wiedział dokładnie, co ma zamiar zrobić.

Backmanowńe byli teraz na przyjęciu, mógł więc iść do białego domu przy parku, sprawdzić, czy tam nie natrafi na jakiś ślad.

Musiał znaleźć odpowiedź na pytanie: Czy to rzeczywiście była prawdziwa Magdalena? I czy jego Magdalena była jedynie pomyloną dziewczynką, której przyśniło się, że jest córką radcy handlowego Backmana?

O nie, na pewno nie! Wuj przecież nazywał ją Magdaleną.

Nie, jego Magdalena to prawdziwa Magdalena Backman, był o tym w pełni przekonany.

Koniecznie powinien dowiedzieć się o niej czegoś więcej, a to oznaczało, że musi dostać się do białego domu.

Nie zastanawiał się ani przez chwilę, w jaki sposób wejdzie do wspaniałej willi Backmanów. Wystarczyło, by stał się niewidzialny, a wówczas będzie mógł przemaszerować po prostu przez bramę. To przecież drobiazg dla takiego jak on czarownika z Ludzi Lodu.

Kocim krokiem skradał się przez park. Gdzieś z oddali dobiegał śmiech i przyciszone odgłosy rozmów, sporo ludzi najwidoczniej wybrało się na wieczorną przechadzkę. Pod jednym z drzew siedział pijak, trzymając w objęciach butelkę. Sprawiał wrażenie, że odnalazł klucz do wiecznego szczęścia, nie przejmował się wcale, że w każdej chwili może spaść deszcz.

Oto brama, prowadząca do ogrodu białej willi. Christer zwolnił kroku i rozejrzał się dokoła – lepiej upewnić się, czy nikogo nie wystraszy jego nagłe zniknięcie. Ponieważ często był świadkiem czarów odprawianych przez matkę, wiedział mniej więcej, w jaki sposób powinien się teraz wyrazić. Zaklęcie miało brzmieć trochę jak wiersz, chociaż rymy nie były wcale konieczne. Oczywiście Tula nigdy nie wypowiedziała przy nim formuły, dzięki której człowiek stawał się niewidzialny, bo też pewnie i takowej nie znała. Prawdopodobnie nie opanowała sztuki czarowania tak świetnie jak on, była przecież tylko kobietą, a od dawna wiadomo, że czarownicy są o wiele potężniejsi od wiedźm.

Szkopuł w tym, że jego talenty na razie jeszcze w pełni nie rozkwitły.

Ale teraz musiało to nastąpić! Czuł, że jego niezwykłe zdolności z minuty na minutę się potęgują.

Zaczął monotonnie powtarzać: „Twoje oczy nie widzą tego, co przed tobą, twoje uszy nie słyszą kroków, które cię mijają” – i jeszcze całą długą litanię podobnych sformułowań, które jak na zawołanie przekazywały mu potężne moce, jego przodkowie z obcych lądów i czasów. Włączył też słowo extinctibilis, które jego zdaniem wyjątkowo pasowało do sytuacji.

A potem po prostu przeszedł przez bramę.

Rzeczywiście nikt go nie zauważył, ale tego przecież się spodziewał. Szedł dalej przez ogród, w kierunku schodów prowadzących do domu.

Stał tam strażnik czy też inny służący, Christer nie wiedział, kto, ale wcale się tym nie przejął. Na wszelki wypadek powtórzył zaklęcie raz jeszcze i spokojnie szedł dalej. Cała sytuacja wydała mu się tak zabawna, że zachichotał pod nosem. Ciekawe, co zrobiłby ten człowiek, gdyby wiedział, że właśnie obok niego przemyka niewidzialny czarownik, a on nie ma a tym pojęcia?

– Hej, ty! A dokąd to? – groźnie odezwał się mężczyzna.

Ciekawe, do kogo on mówi, bo mnie przecież nie widzi.

Mężczyzna jednak okazał się na tyle bezczelny, by podbiec do Christera i złapać go za ramię akurat w chwili, gdy chłopak dotarł już do schodów.

Do diaska, powinien był powstrzymać się od śmiechu! Ten chichot musiał zniweczyć moc zaklęcia, przerwać urok. Ale bitwa nie była jeszcze przegrana. Christer odwrócił się ku zagniewanemu strażnikowi i spojrzawszy na niego pobłażliwie, wypowiedział słowa, jakie kiedyś usłyszał od Tuli. Nie przejmował się tym, że wówczas matka usiłowała zaczarować ciasto, którego nie miała ochoty upiec sama. Christer zmienił tylko kilka słów, stosownie do okoliczności:

– W małą szarą mysz zmień się w jednej chwili!

Wolną ręką wykonał dodatkowo zamaszysty ruch.

– W mysz? Co ty, u diabła, wygadujesz, chłopaku! – Mężczyzna nie stał się ani odrobinę bardziej myszowaty.

Christer uznał wreszcie, że musi się wycofać, nic nie zgadzało się z jego wyliczeniami. Pewnie zapomniał o czymś ważnym. Wyrwał się z żelaznego uścisku strażnika i bez trudu uciekł za bramę.

W parku czym prędzej skrył się za kępę krzewów.

Mężczyzna przeszedł do bramy i już tam został. Wkrótce przyłączyła się do niego kobieta, być może także ze służby.

– Chłopak zniknął – stwierdził mężczyzna. – Musiał być niespełna rozumu. Nie ma się czym przejmować.

Ach, tak? pomyślał urażony Christer. Jeszcze zobaczycie!

Z domu rozległo się szczekanie psa.

– Znów to przeklęte zwierzę – westchnęła kobieta. – Na co ono komu? – Zawołała w stronę domu: – Kopnij go porządnie raz i drugi, Auguście, to chociaż przez chwilę będzie cicho.

Christer usłyszał przeciągły skowyt pieska i ścisnęło mu się serce. Mały Sasza Magdaleny! Czy nikt się o niego nie troszczy? Ta obca dziewczyna, która także miała na imię Magdalena, o ile w ogóle to prawda, nie była dla niego dobra. Zwierzę chciało od niej uciec, a ona je z wrzaskiem goniła.

Służący zniknęli w domu. Christer przez chwilę jeszcze siedział, pogrążany w ponurych myślach, i właśnie gdy się podnosił, usłyszał odgłos szybkich kroków kilku osób.

To wracali Backmanowie – cała trójka. Rozmawiali ze sobą gniewnie, choć cicho.

– Na pewno się dowiem, kim on jest i jaki ma z tym związek – mówił radca. – Ale teraz najważniejsze, byśmy pozbyli się Saszy. Więcej z nim kłopotów niż pożytku.

– Nikt za nim nie będzie płakał – zapewniła pani. – Nikt z nas nie mógł przecież znieść tego nieposłusznego psa. Dopilnuj, by uśmiercono go jeszcze dziś wieczorem.

Dziewczyna nie odezwała się ani słowem, kroczyła tylko nadąsana za dorosłymi.

Przeszli przez bramę.

Christerowi myśli wirowały w głowie. Zaraz dowiedzą się, że tu byłem. Nic na to nie poradzę, muszę wejść do środka. Muszę znaleźć Saszę, to jedno mogę zrobić dla Magdaleny: uratować jej jedynego przyjaciela.

Nie uświadamiał sobie tego, że Sasza mógł mieć wielkie znaczenie jeszcze w związku z czymś innym, ale Christer, przyjaciel wszystkich żywych stworzeń, myślał o doli pieska, który nikomu nie wyrządził przecież krzywdy.

Tym razem wolał nie ryzykować żadnej sztuczki z czapką-niewidką, musiał przystąpić do dzieła z większym realizmem. Dziś wieczorem… Chcieli zabić Saszę jeszcze dziś wieczorem?

Nie wolno da tego dopuścić!

Obszedł posiadłość Backmanów dookoła i zatrzymał się przy wysokim drewnianym płocie, oddzielającym znajdującą się za domem część ogrodu od ulicy. Bez większego trudu podskoczył i złapał rękoma krawędź płotu; szczęśliwie nikt nie widział go zawieszonego tak w pół drogi między niebem a ziemią. Podciągnął się i w jednej chwili znalazł się po drugiej stronie ogrodzenia, najwyraźniej w sadzie, trawa pokryta była tu bowiem dywanem opadłych płatków kwiatów jabłoni.

Na razie mu się udało. Ale w jaki sposób dostanie się do domu, jak się wydawało, pełnego ludzi?

Kiedy tak stał, zastanawiając się, jaki następny krok powinien podjąć, otworzyły się drzwi werandy i wyszła dziewczyna.

Christer nie widział pieska, ale ze zniecierpliwionego tonu panny i jej słów wynikało, że pies wymknął się przez otwarte drzwi.

– Wracaj do środka! Szybko! Wracaj!

Rozległo się wołanie pani Backman. Dziewczyna odpowiedziała coś i weszła do domu.

Czy piesek także za nią pobiegł?

Christer musiał zaryzykować. Pochylony jak najniżej przy ziemi pomknął przez ogród i ukrył się za balustradą werandy. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, to…

Zerknął za balustradę. Pies tam był!

Dostrzegł Christera i cicho warknął.

– Sasza – szepnął chłopak tak przymilnie, jak tylko umiał. – Chodź tu, Sasza! Jestem przyjacielem Magdaleny.

Widać było, że jest to lękliwy piesek. Bał się bicia.

– Biedny maleńki, tacy byli dla ciebie niedobrzy? – łagodnie przemawiał do pieska Christer.

Ludzie Lodu, a przynajmniej większość z nich, z natury byli przyjaciółmi zwierząt. Ten pies w ciągu ostatnich lat spotykał się jedynie z wrogością ze strony ludzi, nie miał więc powodu, by komukolwiek zaufać. Ale jakaś nuta w głosie Christera musiała obudzić wspomnienie innej formy kontaktu z człowiekiem.

Christer był przekonany, że Sasza zaraz zacznie hałaśliwie szczekać, jak to zwykle czynią małe, wystraszone psy, ale tym razem tak się nie stało. Zachęcony milczeniem pieska szepnął:

– Chodź tu, Sasza! Chodź, to sobie stąd pójdziemy! Tu jest dla ciebie niebezpiecznie. Chodź, pójdziemy do Magdaleny.

Ach, szybciej, Sasza, myślał Christer zdenerwowany. Oni mogą nadejść w każdej chwili!

Piesek pisnął żałośnie, odskoczył nieco w tył, pokręcił łebkiem, jakby nie wiedział, co ma zrobić.

A Christer kusił i wabił.

Niepewny niczego na tym świecie Sasza nieśmiało zamachał ogonem, przysłuchując się przyjaznemu głosowi i wpatrując w dłoń, zapraszającym gestem wyciągniętą przez balustradę. Wreszcie zdecydował się podejść bliżej, powąchać…

Pachniała widać przyjaźnie. Christer podrapał Saszę za uchem, mówiąc czule:

– Już dobrze, dobrze, już się nie bój, chcę tylko twojego dobra. Chodź do mnie, przecież próbowałeś uciec od tych złych ludzi, i to nie raz, przypuszczam…

Trzymał już pieska w dłoniach, czuł, jak mocno bije jego serduszko. Ostrożnie, bardzo ostrożnie podniósł Saszę nad balustradę.

Jeśli mnie teraz ugryziesz, to koniec z nami, myślał. W każdym razie z tobą. Ze mną pewnie nie odważą się postąpić tak drastycznie, nawet jeśli będą bardzo chcieli.

Nie rozumiał tych Backmanów. Kim byli i jaki mieli związek z jego Magdaleną?

Gdy tylko przeniósł pieska ponad balustradą werandy, przykucnął i w takiej pozycji przemieścił się pod płot, nie wypuszczając zwierzątka z objęć. Sasza popiskiwał, ale był dobrym, przyjaźnie usposobionym pieskiem.

I to jemu wymierzano kopniaki? Uciekał przecież nie bez powodu.

Tym razem pokonanie płotu nie było takie łatwe. Prawdę mówiąc Christer wpadł też w panikę, ba nagle dziewczyna – nie chciał nazywać ją Magdaleną – wyszła z domu i zawołała, że pies wyskoczył do ogrodu. Christer z psem w objęciach nie zdołałby sforsować płotu, zaczął więc biec wzdłuż ogrodzenia, które w pewnym momencie zakończyło się niedużą drewnianą komórką.

Backmanowie wyszli już do ogrodu i gniewnymi głosami nawoływali Saszę. Czyżby wyobrażali sobie, że wystraszona psina rzeczywiście przyjdzie? Pobiegłaby przecież tak szybko, jak poniosłyby ją krótkie nóżki, ale w przeciwnym kierunku.

Christer nie mógł też wypuścić psa na ulicę, w ogrodzeniu nie było dostatecznie dużego otworu.

Jedyna szansa ratunku to komórka. Wślizgnął się do środka z Saszą w ramionach. Po omacku odnalazł stertę rozmaitych rzeczy i ukrył się za nią.

– Cicho – szepnął psu do ucha. – Nie mogą nas tu znaleźć.

Przyjemnie było trzymać pieska. Sprężyste ciałko, pokryte dość sztywną sierścią. Ponieważ nigdy nie zdołał mu się przyjrzeć dokładnie, nie potrafił stwierdzić, jaka to rasa. Terier? A może pudel lub coś podobnego.

Czuł ciepło promieniujące z drobnego zwierzęcego ciała. Christer miał wrażenie, że pies w mroku usiłuje złowić jego wzrok, widział, jak błyszczały jego ufne ślepia.

– Teraz będzie ci dobrze, mały – szepnął. – i znajdziemy dla ciebie Magdalenę.

Przy komórce rozległy się głosy.

– Nie, tam nie mógł wejść, drzwi zawsze są zamknięte – powiedział Backman. Na dźwięk jego głosu Sasza zadrżał. – Do diaska, że też musiało się to przytrafić akurat teraz! A już miałem naszykowaną strzelbę!

Przeszli dalej. Christer odczekał jeszcze parę minut. Kiedy, jak sądził po nawoływaniach, prześladowcy znaleźli się przed frontem domu, wstał i uchylił drzwi. Szczęśliwie nie zaskrzypiały.

W ogrodzie zapadła cisza. Christer postanowił więc opuścić komórkę.

Po drugiej stronie komórki zaczynało się żelazne ogrodzenie, nie było szczególnie wysokie. Wziął Saszę pod pachę i z pewnym trudem wspiął się po metalowej kracie. Wyjątkowo zapomniał o wykorzystaniu czarodziejskich mocy, a może uznał, że jego niepowodzenia w tej dziedzinie były zbyt poważne jak na jeden dzień?

Na moment zawisł, nie mogąc złapać równowagi, na samym szpiczastym szczycie, z nogami po dwu stronach ogrodzenia. Bardzo niewygodna pozycja. Wreszcie jednak zdołał przerzucić i drugą nogę i dość niezgrabnie wylądował na ulicy. Uderzył się w stopę, nie na tyle jednak poważnie, by nie mógł biegiem oddalić się od rezydencji Backmanów.

Nikt go nie widział.

I miał ze sobą psa Magdaleny, jej najlepszego przyjaciela.

To był naprawdę miły, cierpliwy pies. Ze spokojem znosił wszelkie wybryki swego nowego pana.

Nareszcie Christer mógł się zatrzymać i uspokoić psiaka.

– No i co, mały? – mruknął do niego ciepło. – Jeśli ktoś mnie zapyta, to pawiem, że nazywasz się Alexander. Bo Sasza to rosyjskie zdrobnienie imienia Alexander, ale myślę, że twoi wstrętni dręczyciele o tym nie wiedzą.

Smycz. Potrzebna mu smycz, na której mógłby prowadzić psa, bo przecież nie mogę nieść go tak w nieskończoność. Choć, prawdę powiedziawszy, nie wydawało się, by Sasza był temu przeciwny.

– A więc dobrze, mały – jeszcze raz przemówił do Saszy. – Teraz mażemy podjąć poszukiwania naszej wspólnej przyjaciółki Magdaleny. Nie przypuszczam, by znajdowała się w tym okropnym domu, nie ma więc sensu tam wracać. Żaden z nas tego przecież nie chce.

Sasza popatrzył na niego swymi wilgotnymi, błyszczącymi oczkami i dalej obwąchiwał tego niezwykłego człowieka, który w taki dziwny sposób zabrał go z jego dawnego domu.

Ale mały ogonek wyraźnie się poruszał, Christer został zaakceptowany.

Загрузка...