Osiem lat wcześniej, w roku 1825, przyjaciel z lat dziecinnych Tuli, Arvid Mauritz Posse z Bergqvara, poślubił młodziutką hrabiankę Louise von Platen. Była ona córką jednego z najznamienitszych panów królestwa, a mianowicie słynnego Baltazara von Platena.
Wypada wspomnieć choć parę słów o tej osobistości.
Haltazar von Platen przeszedł do historii przede wszystkim jako budowniczy kanału Gota. Realizacja tego przedsięwzięcia była najsłynniejszym dziełem jego życia, ale na tym nie kończyły się jego zasługi dla kraju. Założył także warsztaty usługowe w Motala, służące budowie kanału, był członkiem rady państwa i pełnił jeszcze wiele rozmaitych zaszczytnych funkcji. Stworzył wzorcowe gospodarstwo w swoim majątku Frugarden w Vanersnas, tam też narodziły się plany kanału Gota.
Nie wszystko jednak, czego się tknął, kończył z jednakowym powodzeniem. Przez pewien czas sprawował funkcję namiestnika Karla XIV Johana w Norwegii. Nie miał przy tym za grosz zrozumienia dla norweskich dążeń do samodzielności. Z jego punktu widzenia Norwegia była państwem podległym, wasalem Szwecji, o niczym innym nie mogło być mowy. Von Platen skalał swą sławę tak zwaną Bitwą na Rynku. Działo się to 17 maja 1829 roku. Na Wielkim Rynku w Christianii zebrała się gromada ludzi, by uczcić tak ważną w historii Norwegii rocznicę. [17 maja 1814 r. uchwalono konstytucję Norwegii (przyp. tłum.).] Nie spodobało się to władzom, które zwróciły się do von Platena z prośbą o pomoc. On to właśnie zezwolił na wykorzystanie prawa o buncie i do rozpędzenia zgromadzonych użyto wojska. Naród norweski rozsierdziło takie postępowanie i później Karl Johan nie ważył się protestować przeciwko obchodom święta 17 maja.
Baltazar von Platen stał się tak bardzo niepopularny w Norwegii, że wreszcie musiał zrezygnować ze stanowiska królewskiego namiestnika. Wcześniejsze sukcesy znakomitego starego polityka, dowódcy z czasów wojny z Rosją, poszły w zapomnienie po Bitwie na Rynku, która na domiar złego miała miejsce w ostatnim roku jego życia. Nie tak powinien był zakończyć karierę. Niepotrzebnie został namiestnikiem kraju, którego nie rozumiał. Niestety, ów brak zrozumienia dzielił z królem, który nie przypadkiem właśnie jemu powierzył tę funkcję. Sławę Baltazara von Platena na zawsze okryły cieniem dramatyczne wydarzenia na rynku.
Natomiast jako teść wywarł wielki wpływ na życie Arvida Mauritza Possego. Dzięki von Platenowi młody Posse otrzymał wysokie stanowisko, związane z kanałem Gota.
Szwecji od dawna śniła się droga wodna, która przecięłaby cały kraj ze wschodu na zachód. Już Gustaw Waza wpadł na pomysł wybudowania kanału, który pozwoliłby uniknąć żeglugi wokół południowych wybrzeży Szwecji, a przede wszystkim ominąć wysokie i uciążliwe cła oresundzkie, płacone Danii. Gustaw Waza nie doczekał się realizacji swoich planów; urzeczywistniono je dopiero, kiedy pojawił się Baltazar von Platen ze swym ambitnym projektem.
Można już było żeglować rzeką Gota, łączącą jezioro Wener z Kattegatem. To jednak nie wystarczało, wysoko postawieni panowie królestwa wciąż narzekali, uważając, że niezbędne jest połączenie z Goteborgiem. Twierdzono jednocześnie, że tak szeroko zakrojony projekt będzie zbyt trudny do realizacji, no i przede wszystkim zbyt kosztowny! Nie było końca negatywnym komentarzom.
Dopiero kiedy Baltazarowi von Platenowi udało się zbudować kanał Trollhatte, który otworzył drogę wodną między Gotebargiem a jeziorem Wener, zgodzono się na budowę kanału w całości. Stał się on dziełem życia von Platena. W roku 1832 kanał długości stu dziewięćdziesięciu kilometrów, przecinający Szwecję od Goteborga na zachodzie do Sztokholmu na wschodzie, był gotowy. Łączył wiele jezior, było na nim pięćdziesiąt osiem śluz, uważano go w pewnym sensie za cud świata.
Dwór Bergqvara w Smalandii pozostał, rzecz jasna, w posiadaniu rodu Possech, ale ojciec Arvida Mauritza miał wszak sześciu synów! Wszyscy nie mogli zamieszkać na Bergqvara, musieli więc szukać innych zajęć. Arvid Mauritz z początku był pochłonięty obowiązkami na swym wysokim stanowisku związanym z funkcjonowaniem kanału Gota. Jeździł więc to tu, to tam na inspekcje.
Podczas takiego właśnie wyjazdu stwierdził, że przy jednej ze śluz brakuje zaufanego strażnika, a ze znanych sobie rodzin Arvid Mauritz największe zaufanie miał do rodziny Arva Gripa. Może Erland z Backa, zięć Arva, nadałby się do pełnienia tej funkcji? Nie był już wprawdzie młodzieńcem, ale miał wnuka, Christera, który mógłby po nim przejąć obowiązki.
Nie zawadzi porozmawiać z Erlandem.
Stary Arv Grip już nie żył, ale zarówno Erland z Backa, jak i jego żona Gunilla byli porządnymi ludźmi, którym Posse ufał w stu procentach. Gunilla przejęła większość obowiązków po swoim ojcu Arvie, pisarzu na dworze Bergqvara, jej córka Tula miała również wiele wspólnego z rodziną Possech, często przychodziła jej z pomocą, choć, trzeba przyznać, Arvid Mauritz czuł się w obecności Tuli cokolwiek nieswojo. Tkwiło w niej coś, czego nigdy do końca nie mógł zrozumieć. Ten wyraz twarzy, który jakby mówił, że Tula skrywa w swej duszy wszelkie tajemnice świata. No cóż, mimo to była niemal fanatycznie lojalna wobec rodu Possech, a w końcu to liczyło się najbardziej. Tomas i syn niedorostek musieli jej towarzyszyć.
Gdyby tylko zechcieli, zapewniłby im wygodne mieszkanie w Borensberg w Ostergotlandii.
Gunilla i Erland wahali się długo. Z parafią Bergunda łączyły ich ścisłe więzy.
No i Tomas miał tu przecież swoich stałych klientów i warsztat, w którym wytwarzał instrumenty.
Natomiast Tula ani Christer nawet przez chwilę nie mieli wątpliwości.
Arvitz Mauritz Posse gorąco namawiał swych niezdecydowanych przyjaciół. Nie miał absolutnie zamiaru zrywać z nimi kontaktu – przeciwnie, pragnął umieścić ich w takich właśnie okolicach, w których sam często bawił.
Miał tam własne dobra, a poza tym odwiedzał hrabiego Bielke w Sturefors i rodzinę Stierneld w Ulvasa. W Borensberg będą mieli okazję widywać go częściej niż teraz, bo przecież wypełniając swe rozliczne obowiązki rzadko odpoczywał w Bergqvara. Wszystkie te tytuły, jakie nosił, i stanowiska, jakie piastował! Kim nie był! Szambelan królowej, sędzia, wojewoda, członek parlamentu i… tego jeszcze nie wiedział, ale pewnego dnia miał również zostać premierem. Podróże po kraju stanowiły główny element jego życia.
Stanęło więc na tym, że Erland i jego rodzina zdecydowali się na opuszczenie Bergunda. Strażnik śluzy, mój ty Boże! Wcale nie najgorszy tytuł dla starego podoficera. Odpowiedzialne zadanie, które w najwyższym stopniu odpowiadało Erlandowi, praca biurowa bowiem nigdy nie należała do jego najmocniejszych stron. Nie będzie musiał siedzieć zamknięty w ciasnym kantorku, może być na wolnym powietrzu, otwierać i zamykać śluzę, władczo wykrzykiwać rozkazy, oddawać honory przepływającym statkom…
Im więcej o tym myśleli, tym bardziej kusząca wydawała się propozycja Possego. W końcu nie mogli się już doczekać przeprowadzki.
Kiedy Christer powrócił z uzdrowiska Ramlosa, Tula zdążyła postawić na głowie cały dom i przystąpiła do gorączkowego pakowania. Natychmiast zaangażowała syna do pomocy, wypytując go przy tym, jak minęła podróż.
– Czy wszyscy byli mili dla twojego ojca? – spytała zaczepnie, usiłując wcisnąć jeszcze jedną część garderoby do skrzyni, w której nie było już ani odrobiny miejsca.
Christer zapewnił, że ojciec trafił w jak najlepsze ręce.
– To dobrze, bo inaczej rzucę urok na wszystkich!
Tula miała już trzydzieści trzy lata, ale nikt nie zdołałby się w niej dopatrzyć poważnej matrony. Wyglądała jak młoda dziewczyna i poruszała się jak łania. Kiedy wieko skrzyni za żadne skarby nie chciało się docisnąć do dolnej części, nie zważając na nic, stanęła na nim i podskokami usiłowała zmusić je do posłuszeństwa. Nie przestawała przy tym paplać o rozlicznych kłopotach, jakie miała z pakowaniem całego dobytku.
Wieko skrzyni wykazało jednak prawdziwy upór. Tula zeskoczyła więc z powrotem na ziemię, a potem wykonała tylko ledwie zauważalny gest przy zamku, tajemniczo mrucząc przy tym coś pod nosem.
Skrzynia zamknęła się z trzaskiem.
Christer miał akurat podobny kłopot z inną skrzynią, równie optymistycznie wypełnioną po brzegi. Naśladując matkę uczynił podobny gest i też coś tajemniczo mruknął.
Skrzynia pozostała otwarta.
Tula przyglądała się swemu synowi z rozbawieniem i czułością. Stanęła przy nim i wypowiedziała te same słowa co przed chwilą.
Christer usłyszał szelest, jaki wydały ubrania, układając się ciaśniej w skrzyni, i zaraz zamek z trzaskiem zaskoczył.
Chłopiec westchnął zrezygnowany.
– To niesprawiedliwe! Ale poczekaj tylko! Mój czas jeszcze nadejdzie, wszystkich wprawię w takie zdumienie, że oniemieją!
Zajęli się dalszym pakowaniem.
Upłynęła dobra chwila, zanim Tula zwróciła uwagę na niezwykłe milczenie Christera. Przerwała upychanie rzeczy i spojrzała na syna.
– Co się z tobą dzieje, chłopcze? Krążysz po pokoju ze szklanym wzrokiem, cały czas głupawo się uśmiechając. Czyżby ktoś zdzielił cię pałką w głowę?
– Jestem zakochany, mamo – uśmiechnął się rozanielony. – Nareszcie, po tych wszystkich latach, znalazłem właściwą osobę!
– Z tego co wiem, „tych wszystkich lat” było w sumie dopiero piętnaście, a w pieluchach chyba nie poszukiwałeś obiektu westchnień – trzeźwo zauważyła Tula. – Kto to jest? Jakaś pielęgniareczka z uzdrowiska?
– Nie, ona była tam prawie pacjentką. Ma na imię Magdalena. Spędziliśmy wczoraj razem kawałek nocy. Obiecała, że będzie do mnie pisać.
– Mówisz, że spędziliście razem noc?
Christet popatrzył na matkę rozmarzonym wzrokiem.
– Niech się wstydzi ten, komu do głowy przychodzą takie myśli! To bardzo czysty i cnotliwy związek. Związek dwóch dusz. Ona jest taka wzruszająco nieszczęśliwa. Uratowałem ją.
Tula miała dość taktu, by powstrzymać się od jakiegoś dosadnego powiedzonka, chociaż przyszło jej to z trudem.
– Uratowałeś ją? W jaki sposób?
Christer ocknął się z rozmarzenia. Przypomniał sobie noc, spędzoną w uzdrowiskowym pokoju, wszystkie tajemne formuły, jakie wygłaszał, aż w końcu zasnął w pół zdania wypowiadając właśnie długie, niezmiernie zawiłe zaklęcie własnego pomysłu, które miało wypędzić złe duchy ze snów dręczących Magdalenę.
– Tego wyjaśnić nie mogę. Mogę ci tylko powiedzieć, że nie zagraża jej już niebezpieczeństwo.
– Ach, tak – uprzejmie przyjęła do wiadomości Tula. – A ile lat ma owo zjawisko?
– Trzynaście.
– No, to dzięki Bogu – westchnęła Tula. Oczyma wyobraźni widziała już podstępną, doświadczoną kobietę-wampa, która złapała w swą sieć jej niewinnego syna. – Teraz lepiej rozumiem ten romantyzm. Czy jest ładna?
– Jak…
Na końcu języka miał już „jak dzika róża”, ale uznał, że ten kwiat nie pasuje do bledziutkiej, delikatnej Magdaleny.
– Jak mały przebiśnieg w otoczeniu ciemnych świerków.
– To brzmi naprawdę interesująco. Bądź łaskaw podać mi nocnik, może jakoś uda nam się go tu wetknąć.
– Ależ, mamo! – wykrzyknął Christer urażony. – Jak możesz wspomnieć o czymś takim, kiedy rozmawiamy o Magdalenie!
Tula nie mogła już dłużej panować nad sobą i wybuchnęła bezlitosnym chichotem.
Ludzie Lodu opuścili więc także i Smalandię. Ruszyli dalej na północ, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła ich coraz bliżej ku sobie.
I coraz bliżej rozprawy z potężnym mrocznym cieniem przeszłości: Tengelem Złym.
Osobą, której najtrudniej było pożegnać się z dawnym domem, była Gunilla, ale ona zawsze miała pewną skłonność do melancholii. By ułatwić jej rozstanie z okolicą, w której spędziła większą część życia, zaproponowano, by zabrała ze sobą wszystkie zwierzęta. Słysząc to, rozpromieniła się jak słońce, i choć podróż trwała przez to dwa razy dłużej, to cały dobytek: krowy, owce, świnie, kury, pies i kot, wraz z ludźmi zmienił miejsce zamieszkania. Poza tym odległość między parafią Bergunda a Borensberg czy Husbyfjol, jak dawniej nazywało się to miejsce, nie była wcale przerażająca. Sama przeprowadzka zajęła im co prawda nieco ponad tydzień, ale tylko dlatego, że nie chcieli zbytnio popędzać zwierząt.
Spodobało im się w Ostergotlandii. Tomas, po udanym pobycie w uzdrowisku Ramlosa, otworzył na nowo swój warsztat w odpowiednich ku temu pomieszczeniach w niedużym miasteczku Motala. Stosowne lokum pomógł wyszukać mu hrabia Posse. Dostali także niewielki domek, gdzie mogli zamieszkać we trójkę Tomas, Tula i Christer. Znów więc byli mieszkańcami miasta.
Erlandowi i Gunilli przydzielono nieduże gospodarstwo w Borensberg. Erland pożegnał się ze służbą wojskową, chociaż od święta nadal z dumą zakładał swój stary żołnierski mundur. Przy pracy w stajni i oborze nosił dumnie czako i kiedy nikt go nie widział, ćwiczył musztrę z szeregowymi krowami i cielętami, a pomagał mu w tym kapral Burek i sierżant Mruczek. Trudno mu było wyzbyć się dawnych nawyków.
Dzień, w którym Arvid Mauritz Posse oficjalnie przedstawił go jako strażnika śluzy nad kanałem Gota, był naprawdę wielkim dniem w życiu Erlanda. Ach, mógł teraz rozkazywać i dowodzić wszystkimi tymi, których uważał za swych podwładnych! Musiał dać im do zrozumienia, że mają do czynienia z byłym oficerem. Ale… nic poza tym nie można mu było zarzucić. Pracował sumiennie, spełniał swe obowiązki tak, że połowa jego wysiłku wystarczyłaby w zupełności.
Kanał Gota w tym miejscu znalazł się naprawdę w pewnych rękach, Erland był pierwszym, który mógłby o tym zaświadczyć.
Tula rozkwitła i paradując w nowych eleganckich strojach radowała się wszystkim, co nieznane. Uważała, że zmiana otoczenia jest nieprawdopodobnie wprost emocjonująca, i z zapałem pomagała mężowi w zdobyciu popularności w nowej okolicy. Okazało się, że w mieście nie było nikogo, kto zajmowałby się wytwarzaniem instrumentów. Kiedy muzycy raz usłyszeli o Tomasie i przekonali się o jego zręczności, zostali jego stałymi klientami. Radość Tuli nie miała granic, ściskała męża ze łzami w oczach.
Nawet jeśli Tomasowi dokuczał reumatyzm, to wcale o tym nie wspominał. Tula przecież tak się o niego troszczyła, zafundowano mu też kosztowny pobyt w Ramlosa, nie miał serca, by ją zasmucać.
Posse zadbał o to by, Christer uczęszczał do dobrych szkół, a chłopiec okazał się pojętnym uczniem.
Od swej ukochanej Magdaleny nie dostał jednak ani jednego listu.
Przez pierwsze miesiące każdego dnia z niecierpliwością wyglądał poczty, przekonany, że właśnie dzisiaj nadejdzie upragniona wiadomość.
Z czasem jednak zaczął szukać usprawiedliwienia dla takiego stanu rzeczy. Myślał sobie, że ktoś czegoś nie dopatrzył i nie przesłano mu listów na nowy adres, leżą pewnie i czekają na niego w Bergunda. A może zaginęły gdzieś po drodze? Nie wiedziano, że on zamieszkał właśnie tutaj. Był zrozpaczony, zły na głupotę swoją własną i Magdaleny. Jak mogli nie podać sobie nawzajem więcej informacji, a przede wszystkim dokładnych adresów! Co prawda on nie znał wtedy adresu nowego miejsca zamieszkania – cóż z niego za idiota, jak mógł tego nie sprawdzić – ale przede wszystkim powinien był poprosić o adres dziewczynkę, nawet jeśli nie wolno mu pisać do niej. Na północ od Sztokholmu… Na południe od Sztokholmu… Cóż to za adresy? Motala nie leżało nawet w pobliżu stolicy!
Nastąpił teraz dość długo trwający okres, kiedy to Christer postanowił skoncentrować wszelkie swoje okultystyczne zdolności na tym, by listy Magdaleny wreszcie do niego dotarły. Odprawiał niezliczone ceremonie, wybudował nawet coś w rodzaju ołtarza w wygódce – jedynym miejscu, w którym mógł czarować w spokoju. Tam właśnie podpalił kawałek poskładanego papieru, mający wyobrażać listy Magdaleny, by złożyć ofiarę duchom, które sprawują pieczę nad przesyłkami pocztowymi.
Wygódkę od pójścia z dymem ocaliła Tula, konieczne jednak do tego było kilka wielkich wiader wody.
W końcu chłopiec począł tracić nadzieję. Magdalena najwidoczniej o nim zapomniała, tak mało, widać, dla niej znaczył.
Oczywiście wypytywał o nią ojca. Kiedy tylko Tomas wrócił do domu z kuracji, Christer zasypał go mniej lub bardziej zrozumiałymi pytaniami. Jak się sprawy miały w Ramlosa po jego, Christera, wyjeździe?
Tomas dość długo się zastanawiał. Dziewczynka? Owszem, pamiętał ją, ale nieczęsto ją widywał. Pierwszego dnia po wyjeździe Christera podeszła do niego, jakby szukała oparcia, chwilę rozmawiali. Mała dopytywała się o Christera, ale Tomas nic prawie nie zdążył jej opowiedzieć, bo zaraz pojawił się surowy stryj i zabrał dziewczynkę.
Christer westchnął ciężko. Powinien był zostać, pocieszyć Magdalenę, źle zrobił, że wyjechał. Bo czy jego ojciec choć trochę rozumiał się na wrażliwych dziewczęcych duszach? Ojciec był kochany, prawda, to najukochańszy ojciec na świecie, ale jakie pojęcie mają dorośli o życiu młodych? Jedynie młodzi ludzie wiedzieli naprawdę, co to znaczy żyć. Kiedy się już skończy dwadzieścia lat, równie dobrze można umrzeć.
Pod tym względem Christer niczym się nie różnił od większości swoich rówieśników.
Znów zaczął wypytywać ojca o pobyt w Ramlosa.
No tak, a potem była tam jakaś awantura… Tomas zmarszczył czoło i próbował coś sobie przypomnieć, podczas gdy Christer siedział jak na szpilkach i powtarzał niczym katarynka: „No i co? No i co?”, aż wreszcie Tula stanowczo poprosiła go, by przestał tak gdakać.
Tomas z przykrością musiał stwierdzić, że niewiele pamięta, akurat w tamtej chwili dwie pielęgniarki poddawały go jakiemuś zabiegowi. Mógł jedynie powiedzieć, że nagle usłyszał głośny, rozpaczliwy płacz dziewczynki, przez który przebijał ostry, surowy męski głos. Tak, to mógł być stryj Julius, odpowiedział na pytanie Christera. Co mówił ów mężczyzna? Nie, tego Tomas nie słyszał. A potem? No, potem, prawdę powiedziawszy, nie widział już więcej ani dziewczynki, ani jej stryja, najwidoczniej musieli opuścić uzdrowisko Ramlosa.
Kiedy Tomas spostrzegł, jak bardzo syn się zasmucił, zrobiło mu się naprawdę przykro. Gdyby wcześniej dowiedział się od Christera czegoś o Magdalenie, na pewno poświęciłby jej więcej uwagi. Czy dziewczynka miała jakieś kłopoty?
O tym Christer nic nie umiał powiedzieć. Wiedział jedynie, że spotkał bardzo samotną i bardzo nieszczęśliwą osóbkę, którą dręczyły złe sny.
A teraz na domiar wszystkiego mieszkał w Motala i wszelkie nici łączące go z Magdaleną zostały zerwane. Napisał nawet do uzdrowiska Ramlmosa z prośbą a podanie mu jej adresu, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Dopiero na trzeci list odpisano mu krótko, że nikogo nie informuje się o prywatnych adresach pacjentów.
Oczywiście w głowie rodziły mu się szalone plany. Chciał na przykład wyprawić się do Bergqvara i tam dokładnie wypytać o pocztę albo nawet pojechać do uzdrowiska Ramlosa i „przyłożyć im nóż do gardła”. Okazało się jednak, że to wcale nie takie proste, kiedy jest się uczniem bez odrobiny własnej gotówki.
Wreszcie postanowił poprosić matkę, by wykorzystała swe tajemne umiejętności w celu odszukania Magdaleny lub przynajmniej dowiedzenia się, czy wszystko u niej w porządku. Christer jednakże nie miał nic, co należało do Magdaleny, Tula więc nie mogła mu pomóc. Nigdy przecież nie widziała dziewczynki, nawet przez chwilę nie przebywała blisko niej. Christer zdesperowany błagał, by Tula nawiązała kontakt z ich przodkami, na przykład z Sol lub z Tengelem Dobrym, ale Tula parsknęła tylko na to urażona. Kłopotać ich z powodu jakiejś nieszczęśliwej miłostki? Poza tym kontakty z przodkami nie były wcale mocną stroną Tuli. Sztukę tę najlepiej opanował Heike, nie ona.
Prawdą też było, że Tula trochę się obawiała Tengela Dobrego i jego drużyny, ponieważ nie miała do końca czystego sumienia, a związek z demonami ciążył jej na duszy niczym młyński kamień.
Christera nie przestawało dręczyć przygnębienie i poczucie bezsilności. Dlaczego Magdalena nie napisała ani razu?
Po pewnym czasie, mimo usilnych starań, myśli o dziewczynce przybrały kształt już tylko słodkiego marzenia. Christer jednak nigdy jej nie zapomniał.
Czas płynął. Christer skończył osiemnaście lat i zmądrzał. No, w każdym razie pewne jest, że skończył osiemnaście lat.
Dziadek Erland nie był już tak silny jak kiedyś, więc gdy Christer zakończył naukę, zdarzało się, że zastępował dziadka w sprawowaniu obowiązków przy śluzie. Erland oprowadzał go po swoim królestwie i gdyby wierzyć staremu sierżantowi, w całej Szwecji nie znalazłoby się bardziej odpowiedzialnego zajęcia. W głosie Erlanda rozprawiającego o progach, dnach basenów czy wrotach brzmiała dostojna powaga, ale Christer pojął działanie całego systemu, zanim dziadek skończył omawiać wrota pierwszej śluzy. Pozwolił jednak staruszkowi na pochwalenie się swoim zajęciem, bo Christer, pomimo drobnych dziwactw, był wielkodusznym chłopcem.
Prawdę powiedziawszy, z początku nie traktował nowych obowiązków, jakie na niego spadły, z należytą powagą. Nie miał zamiaru wiązać z tym zajęciem swojej przyszłości, uważał, że jest na to zbyt mądry. Był ciągle jeszcze w tym wieku, kiedy pracę umysłową ceni się o wiele wyżej od fizycznej. Przekonanie, że żadna uczciwa praca nie hańbi, przychodzi zwykle znacznie później, kiedy już człowiek dostanie życiową nauczkę.
Christer poważnie zaczął traktować swoje zajęcie w pewien słoneczny letni dzień, kiedy łąki wokół śluzy pokryły się dywanem złocistych mleczy. Tak się złożyło, że był to wyjątkowo niespokojny dzień, bo wiele łodzi i statków czekało na przeprawę w górę i w dół kanału. Christer dyrygował nimi, starając się zachować przytomność umysłu. Jedna barka w górę, mała łajba i inna barka w dół, potem piękna, duża łódź żaglowa, której przyglądał się z zachwytem, i jeszcze dwie ładzie rybackie, które, jego zdaniem, nie miały czego tu szukać. Każda z nich zmierzała w inną stronę i porządnie mu się dostało od załóg za to, że tak długo czekają.
Ależ się musiał uwijać! Zwykle miał do pomocy kogoś kto zajmował się wrotami z jednej strony, ale tego dnia był wyjątkowo sam i na tym polegało całe nieszczęście. Christer uznał wreszcie, że nie poradzi sobie bez wsparcia magii, odmówił więc naprędce kilka zaklęć nad jednymi wrotami, a sam rzucił się ku drugim. Kręcił korbą i obracał wielki pręt co sił w rękach (prawdę powiedziawszy, miał już dość twarde muskuły od tej pracy}, starając się zachować zimną krew i myśleć rozsądnie. Patrzył, jak woda powoli wlewa się lub wylewa z poszczególnych komór śluzy. Nie mógł pojąć, w jaki sposób dziadek Erland radził sobie z takim skomplikowanym mechanizmem. To naprawdę wymagała pracy umysłu!
Stwierdził, że tajemne moce doskonale się spisują. Wszystko działało jak należy, nie musiał wcale myśleć o niczym ponad to, czym się akurat zajmował.
Po trwającej wiele godzin niewolniczej pracy uznał, że może powrócić do przyjemnego odpoczynku wśród zieleni. Ręce pod głową, noga na nodze, w ustach źdźbło trawy… Czy komuś może być lepiej?
Doprawdy, trzeba przyznać, że dziadek ma bardzo przyjemną robotę! Christer mruknął kilka magicznych słów, skierowanych do rzeki, aby dała mu znać, że nadpływa kolejna łódź. Wiedział przecież, że takie intuicyjne przeczucia są jego mocną stroną.
Myśli znów powędrowały ku Magdalenie. Spotkanie z nią miało miejsce już dawna temu, ale teraz, kiedy tak leżał na trawie, odurzony zapachem ziół, powróciły wspomnienia nocy w uzdrowisku Ramlosa. Magdaleno… mała dziewczynko, gdzie teraz jesteś? Czy nie czujesz, że twój jedyny przyjaciel wzdycha, ciągle wyczekując jakiegoś znaku od ciebie?
Nagle jakby spod ziemi rozległ się głuchy, dudniący krzyk:
– Do czorta, jak długo jeszcze będziemy tu tak stać?
Christer poderwał się, jakby nagle użądliła go pszczoła. Co to takiego? Skąd?
Nagle cała krew uderzyła mu do głowy, Mój Boże! Wrzask dochodził z jednej z komór śluzy!
Na samym dnie tkwiła smętnie ostatnia łódź, jedna z barek. Szyper miał twarz siną z gniewu. Reszta załogi także nie była przyjacielsko usposobiona do Christera.
Popędził ku maszynerii, starając się nie słyszeć okrzyków szypra.
– Co się stało z Erlandem z Backa? On miał przynajmniej głowę na karku! Zawsze, o każdej porze można mu było zaufać! Ca za idiotę teraz zatrudnili?!
Wstyd i hańba! Christer kręcił i kręcił, aż serce z wysiłku omal nie wyskoczyło mu z piersi. Czuł się straszliwie upokorzony. Kochany, najmilszy dziadku Erlandzie, wybacz mi! Wybacz, że przyniosłem ci tyle wstydu, że zawiodłem twoje zaufanie. Nigdy więcej mi się to nie zdarzy!
Barka stopniowo unosiła się w górę, a Christerowi robiło się coraz ciężej na duszy.
Nie miał zamiaru wymyślać dla siebie żadnych usprawiedliwień. Nie chciał oszukiwać, że źle się poczuł i na kilka minut musiał opuścić śluzę. Po pierwsze, nie chodziło wcale o kilka minut, a po drugie, nie pozwalał mu na to honor. Prawdy powiedzieć nie mógł, bo co by sobie o nim pomyśleli? Miał wyznać, że się zbłaźnił, bo zaufał swoim nadprzyrodzonym zdolnościom? Liczył na przeczucie, które podszepnie mu, że coś jest nie w porządku?
Przecież nie miał za grosz intuicji, która podpowiedziałaby mu, że zapomniał o jednej, i to dość sporej łodzi, ba, o całej komorze śluzy!
Tyle rozumu ma przecież każde dziecko!
Nie, naprawdę nie był to najlepszy dzień Christera.
Pewnego dnia koło świętego Jana Tula wybrała się do Linkoping, większego miasta, będącego siedzibą biskupa i miejscem koronacji dawnych królów, miasta, w którym niegdyś na ting zbierali się Wschodni Goci, gdzie był klasztor i katedra.
Nie dało się zaprzeczyć, że Tula nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zresztą dziwne byłoby, gdyby było inaczej. Ona, dotknięta z Ludzi Lodu, mocno musiała trzymać się w ryzach przez wzgląd na swoich najbliższych. Czyniła to z własnej woli, bardzo ich bowiem kochała i całym swym sercem pragnęła ich dobra, ale czasami zdarzało się, że dręczący niepokój doprowadzał jej krew do wrzenia. Uważała, że marnuje wszystkie nadzwyczajne zdolności, jakimi ją obdarzono, i wtedy musiała złapać trochę wiatru w skrzydła, Albo odprawić jakieś czary, ukradkiem, tak by nikt tego nie zauważył.
W głębi duszy wiedziała, skąd bierze się ów najbardziej dokuczliwy niepokój. Owszem, świerzbiły ją palce, by wreszcie przejąć tajemny skarb Ludzi Lodu, który Heike przetrzymywał tak bezwstydnie długo. Prawdopodobnie podejrzewał, co mogłoby się stać, gdyby skarb dostał się w jej ręce.
Tula na samą myśl uśmiechnęła się pod nosem.
Nie, to nie skarb był przyczyną jej niepokoju, z czasem i tak miał należeć da niej.
Było coś znacznie gorszego.
Znalazła się we władzy demonów. Kochała się z nimi, choć nie do końca, ale tak, jak to było możliwe. Jej ucieczka z Grastensholm, jak ją przyjęły?
Czy nadal na nią czekały?
Wiedziała, że ciągle jest równie ładna jak kiedyś, choć nie w tak niewinny sposób. Miała w sobie teraz coś naprawdę diabelskiego, była pociągająca jak nigdy dotąd.
Niedługo upłynie dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń, ale pożądanie, jakie w niej rozpaliły, płonęło w niej nadal. Na wspomnienie owych czterech strasznych demonów z napięcia wirowało jej w głowie.
Przeszła przez rynek w Linkoping, tam gdzie ziemscy mężczyźni okazali niegdyś bestialstwo równe co najmniej okrucieństwu demonów. Ponad sto lat temu właśnie tutaj odbyła się słynna krwawa łaźnia w Linkoping. Zgładzono członków dawnych szlacheckich rodów Sparre, Bielke i Baner, by umocnić jedynowładztwo króla.
Kiedy ludzie wreszcie zmądrzeją?
Ziemscy mężczyźni nie pociągali Tuli, wystarczał jej w pełni jeden. Tomas, którego nadal kochała z gwałtownością taką, że niemal ją przerażała.
Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że nie tu jej miejsce. Należała do świata demonów, dane jej było posmakować ich zmysłowości, oszałamiającej, lodowatej i gorącej zarazem. Wspomnienia chwil, które z nimi spędziła, rozpalały ją prawie nieprzerwanie.
Z wyglądu nie wydawały jej się wcale odpychające, uważała wręcz, że są niewypowiedzianie fascynujące.
Wiele kobiet z Ludzi Lodu odczuwało pociąg do demonów. Sol, Ingrid. Nawet Silje, która przecież nie wywodziła się z rodu, znalazła się pod ich wpływem. W snach widywała Tengela Dobrego jako demona.
Właściwie więc nie było nic dziwnego w tym, że Tula czuła się rozdarta i niespokojna. Była jak ptak, któremu przypalono nad ogniem skrzydła. Dopóki miała Tomasa i swoich rodziców, potrafiła trzymać się ziemi. Ale gdyby ich zabrakło…
Nie chciała nawet o tym myśleć. Nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy i przyjąć do wiadomości, że i matka, i ojciec przekroczyli już sześćdziesiątkę, a Tomas wyraźnie tracił siły. Cierpiał na ostre bóle w krzyżu i nie był już taki chętny, by stawać na nogach, na których tak naprawdę nigdy nie nauczył się chodzić. Tula obawiała się, że serce także mu szwankuje, jak to często bywało w ciele toczonym przez reumatyzm.
Wcześniej napisała list do Heikego:
Stary lisie, jak długo masz jeszcze zamiar przetrzymywać skarb? Mój ukochany Tomas jest chory i nie mam czym go uleczyć. Nie chodzi mi wcale o to, byś umierał, tak abym ja mogła nareszcie dostać skarb w swoje ręce. Nikt w rodzie nie życzy Ci śmierci, dobrze o tym wiesz. Ale czy naprawdę musisz mi aż tak skąpić lekarstw?
Poza tym dawno już się nie widzieliśmy, mógłbyś więc wybrać się do nas z rodziną. Z powodów, które znane są tylko Tobie i mnie, nie mogę pokazać się więcej na Grastensholm, nie mam też zamiaru posyłać mego syna do tego przeklętego siedliska duchów!
Heike odpowiedział natychmiast odwrotną pocztą. Zbyt wiele mieli pracy na dworach, by któreś z nich mogło teraz wyjechać, ale wysłał olbrzymią paczkę z lekami, z którą Tula miała wielkie kłopoty na cle. Musiała uciec się do pomocy swych czarodziejskich sztuczek, celnicy wreszcie oddali jej paczkę, nie pojmując właściwie, dlaczego, i Tula uszczęśliwiona otrzymała życiodajne eliksiry. Wiedziała jednak, że nie starczą na długo…
Oderwała się od myśli, powróciła do rzeczywistości, do miasta Linkoping.
Tula zamierzała zrobić sprawunki i odwiedzić przyjaciółkę.
Przyjaciółka miała na imię Amanda i była żoną aptekarza, cieszyła się więc poważaniem w mieście.
Poznały się, kiedy Tula kupowała w aptece lekarstwa dla swego Tomasa, a ponieważ Amanda natychmiast zorientowała się, że ma do czynienia z osobą wyjątkową, zaczęły się spotykać. Amanda była oczarowana Tulą, uważała, że nawa znajoma jest wprost fascynująca, taka inna!
Teraz, gdy znów się spotkały, Tula dowiedziała się, że aptekarz, doktor i jeszcze kilku poważanych obywateli organizuje doroczne przyjęcie dla najznamienitszych mieszkańców miasta. Czy Tula i jej mąż nie mogliby przyjść? Miała to być wielka uroczystość, z obiadem, tańcami i wieloma pięknymi, lecz okropnie nudnymi przemowami.
Tula podziękowała za zaszczyt i oświadczyła, że najpierw będzie musiała zapytać Tomasa. Jego jednak ogromnie trudno gdziekolwiek wyciągnąć, małe więc są szanse, że tym razem się zgodzi.
– Spróbuj – poprosiła Amanda. – Bardzo bym chciała, żebyście przyszli.
Przyjaciółki razem poszły do sklepów, a kiedy załatwiły już wszystkie sprawunki, Amanda odprowadziła Tulę do powozu. Wcześniej jednak zatrzymały się w pięknym parku, by odpocząć chwilę na ławce i pogawędzić jeszcze parę minut. Tak rzadko się przecież widywały. Niosły też ciężkie paczki, ba jak szalone rzuciły się w wir zakupów, co niestety z przerażeniem odkryły dopiero później, Tula kupiła narzędzia dla Tomasa, materiał na suknię dla siebie i na koszulę dla Christera. Syn teraz, kiedy zastępował dziadka przy śluzie, mieszkał u Erlanda i Gunilli, ale często zaglądał do domu.
Nagle skądś dobiegł gniewny dziewczęcy głos:
– Sasza! Chodź tu natychmiast! Chodź tutaj, powiedziałam! Wstrętny Sasza!
Sasza? Czy nie tak właśnie wabił się pies Magdaleny? Tej dziewczynki, o której Christer tyle opowiadał?
W tym samym momencie nieduży kudłaty piesek przebiegł koło nich. Najwyraźniej uciekał ze puszczonym łebkiem i podwiniętym pod siebie ogonem.
Goniła go młoda dziewczyna. Tula nie zdążyła jej się przyjrzeć, zauważyła jedynie, że musiała mieć jakieś piętnaście lat, może nieco więcej. Pieska złapała para, najwidoczniej rodzice dziewczyny. Prowadzili za rękę małego, może czteroletniego chłopczyka. Kiedy już byli wszyscy razem, skierowali się do wyjścia z parku.
Tula odwróciła się do Amandy.
– Posłuchaj, mam wrażenie, że znam tę rodzinę. Czy wiesz może, kto to był?
Przyjaciółka-równolatka, niezmiennie występująca w eleganckich sukniach j modnej fryzurze, odparła z miną nieco kwaśną:
– Ci tam? To Backmanowie.
– A więc to jednak oni! Ale skąd ani tutaj, w Linkoping? Sądziłam…
– Sprowadzili się tu trzy lata temu. Mieszkają w tym wielkim domu po drugiej stronie parku. Tak, właśnie w tym białym.
– Hm – w głosie Tuli zabrzmiała nutka przebiegłości. – A więc pewnego dnia ich odwiedzę.
– Ich? Oni nie przyjmują wizyt. Nie stykają się z byle kim, możesz mi wierzyć. Trzeba być chyba samym królem, by doprosić się audiencji. Ale zgodzili się przyjść na doroczne przyjęcie. Nikt się tego nie spodziewał.
Tula powiedziała powoli:
– Amando… Nie sądzę, bym zdołała namówić Tomasa na jakiekolwiek przyjęcie, to się nigdy nie uda. Ale czy wolno mi będzie wziąć zamiast niego syna?
– Ależ oczywiście! Christer jest przecież taki czarujący!
– A więc dobrze. Serdecznie dziękujemy za zaproszenie, na pewno przyjdziemy. Ja i Christer.