Stary Molin poprosił wszystkich, by przenocowali w jego wielkim domu. Nikt nie wiedział, kiedy mogą pojawić się Backmanowie albo doktor Berg, a Molin nie chciał być w tym momencie sam z Magdaleną.
– Pierwszy jutrzejszy posiłek zostanie podany o dwunastej – zapowiedział. – Osoba, która wstanie wcześniej, sama sobie będzie winna.
Wyglądało jednak na to, że nikomu to nie grozi. Zanim znaleźli się w łóżkach, nastał już ranek, a ponieważ wieczór i noc obfitowały w wydarzenia, wszyscy byli zmęczeni i do południa dom Molina sprawiał wrażenie wymarłego.
Dzień ciągnął się tak, jak się zaczął, prawdziwy dzień wypoczynku. Magdalena przesypiała kolejne posiłki, ale nikt nie uważał za stosowne jej budzić, dziewczynce należało się wytchnienie.
Jedynym wydarzeniem tego dnia był list do Christera, który od dawna już krążył, nie mogąc trafić do adresata. Przyszedł od dziadka i babci, Gunilla pisała, że Erland znów potrzebuje wnuka do pomocy przy śluzie, bo najwidoczniej nie był wcale tak silny, jak mu się wydawało. Gunilla miała im także do przekazania bardzo przyjemną nowinę. Zostali zaproszeni prze Arvida Mauritza Possego na uroczystą ceremonię otwarcia kanału Gota i towarzyszące temu przyjęcie. Podobne imprezy odbywały się za każdym razem, gdy oficjalnie oddawano do użytku kolejne części kanału, a odcinek przy Motala jakoś nie mógł doczekać się swej uroczystości. W obchodach niedaleko Linkoping mieli uczestniczyć wszyscy wielcy z okolicy.
Zaproszono także rodzinę Ludzi Lodu. Gunilla napisała, że dostąpili tego zaszczytu w podziękowaniu za długą i wierną służbę rodowi Possech, a także dlatego, że Erland i Christer zatrudnieni byli przy obsłudze kanału. Dziadek na wieść o tym mało nie pękł z dumy.
Christer, przeczytawszy list, teatralnym gestem zamachał rękami.
– Przecież ja nie mogę teraz wyjechać! – zawołał. – Magdalena bardziej mnie potrzebuje. Miałem właśnie zamiar prosić o jej rękę, ale kiedy usłyszałem o Backmanie, który poślubił pańską córkę, jaśnie panie, po to tylko, by zawładnąć fortuną, boję się, że i ja zostanę potraktowany jak łowca posagów.
Molin uśmiechnął się, ale kiedy uścisnął dłoń młodego chłopaka, z jego oczu promieniowała życzliwość.
– Nikt nie podejrzewa cię o to, że jesteś łowcą posagów, i jeśli chcesz znać moje zdanie, to lepszego męża dla Magdaleny nie mógłbym sobie wymarzyć. Ale czy nie sądzisz, że ona powinna najpierw trochę dorosnąć? I ty sam na razie nie jesteś zgrzybiałym starcem.
Chłopiec spuścił oczy.
– Ależ tak, oczywiście, jaśnie panie. Nie chcę tylko, żeby była taka samotna, zwłaszcza że ci potworni mordercy czyhają pewnie na jej życie.
– Tymi potwornymi mordercami się zajmiemy, już ty się o to nie martw. Obiecuję ci, będę strzegł Magdaleny dla ciebie jak oka w głowie. Wróć za parę lat, zobaczymy, czy wasze uczucia wytrzymają taką próbę.
– Dziękuję, jaśnie panie – odparł Christer. – Ale moje uczucia nigdy się nie zmienią.
– Co do tego ostatniego, to sądzę, że Christer ma rację – wtrącił się Heike. – My z Ludzi Lodu zazwyczaj jesteśmy wierni. Wielka miłość na ogół trwa przez całe życie.
– To brzmi obiecująco – stwierdził Molin. – Zatem jeszcze jedno przemawia na korzyść Christera. Ale myślę, że trochę z tym poczekamy, prawda?
Wszyscy się z nim zgodzili.
Ku Norrtalje pędził powóz.
Radca handlowy Backman siedział sztywno, napinając wszystkie mięśnie, bo starał się, by nie kiwała mu się głowa tak, jak towarzyszącym mu paniom. Zawsze bardzo przejmował się swoim wyglądem i wrażeniem, jakie wywiera. Ogromnie ważne było dla niego, co sobie pomyślą o nim inni.
Posłaniec z Norrtalje przybył akurat w tygodniu, kiedy Backmanów spotkało wiele nieprzyjemności, i nowina podziałała na niego ożywczo. Nareszcie pokaże tym wszystkim w Linkoping, co tak się wywyższają!
Jakie ciężkie czasy dla niego nastały! Ile upokorzeń! Kolejny raz jego osoba została pominięta w kolegium handlowym. Pojawiła się możliwość awansu i kandydatura Backmana była oczywista. A jednak ci idioci wybrali zamiast niego Anderssona! Anderssona! Takie zero!
Backman przez wiele nocy nie mógł spać, przewracając się w łóżku obmyślał srogą zemstę.
Nareszcie zaistniały stosowne okoliczności! Utrze nosa wszystkim zasiadającym we władzach kolegium. Powinno mu się nadać szlachectwo i cóż, pewnie teraz to nastąpi, stanie się wszak właścicielem takiej fortuny. Będzie się nazywał af Backman albo lepiej af Backenstierna, to brzmi jeszcze dostojniej. Cała ta miernota z Linkoping będzie się mu nisko kłaniać. Cóż go w takiej sytuacji obchodzi awans? Mogą się wściekać, ile im się żywnie podoba, on teraz będzie mógł spocząć na laurach.
– Mam nadzieję, że zabrałaś żałobny strój – zwrócił się do małżonki.
– Tak, tak. Wszystko mam przygotowane.
– Magdaleno – tym razem skierował swe słowa do młodej panny. – Przez cały czas, kiedy będziesz w domu, masz mieć na głowie ten kapelusik z woalką! Starzec jest prawie ślepy, ale mogą być inni… Jeśli nadal ma tego samego służącego, to może być ciężko, pamiętam też, że przez dom Molina przewijało się sporo jego przyjaciół.
– Ale Magdalena i ja byłyśmy bardzo do siebie podobne – stwierdziła dziewczyna.
Backman popatrzył na nią sceptycznie. To prawda, dwie Magdaleny były kuzynkami, pewne podobieństwo rodzinne musiało istnieć. Nie było jednak uderzające.
Wyjrzał przez okno na świat zalany deszczem. Myślami cofnął się w przeszłość.
Kobieta, która siedziała teraz obok niego w powozie… Był wprost zauroczony młodą, prześliczną Idą Berg! Musiał ją mieć, to było silniejsze od niego, no i przecież każdy mężczyzna ma prawo do krótkiej przygody, prawda?
Okazało się jednak, że Idzie to nie wystarcza. Nie chciała mieć rywalki. „Rozwiedź się z żoną, a wtedy dopiero porozmawiamy o czym innym”.
Rozwieść się z córką Backmana? Straciłby wówczas wszystko! Nie dbał o nią, to prawda, nigdy jej nie kochał. Zależało mu jedynie na możliwościach, jakie dawało małżeństwo z dziedziczką takiej fortuny.
Nie umiała nawet dać mu syna.
Skierował wzrok na małego chłopczyka, który wystrojony siedział u jego boku. Nareszcie miał syna. Swoje drugie wcielenie!
Kuzyn Idy, doktor Berg, był stałym gościem w jego domu. Wspólnie uknuli jakże chytry plan…
Ale on sam nie brał w tym udziału. Nie mógł zrozumieć, w jaki sposób klucz do jego domu mógł znaleźć się w torebce Idy. Jeśli on go tam włożył, to dawno już o tym zapomniał.
Był całkowicie niewinny.
Przeklęte fajtłapy! Ida i Berg nie zdążyli usunąć się na czas, zanim Julius i on wrócili do domu! Juliusa więc także należało w to wciągnąć.
No, ale tę kwestię udało się jakoś rozwiązać.
Gdyby tylko nie fakt, że dziewczynkę zaczęły dręczyć koszmary! Dokąd to mogło ich zaprowadzić?
Widziała coś wtedy, czy też nie?
Doktor Erik Berg i tym się zajął. Backman miał naprawdę czyste ręce. Lekarz stwierdził, że Magdalena postradała zmysły i należy umieścić ją w odosobnieniu. Ale on, Backman, nalegał, by wyszukali miejsce, gdzie byłoby jej dobrze i niczego nie brakowało. Tak, Ida i doktor Berg mieli się tym zająć.
Zapewnili, że znaleźli dla niej miejsce w bardzo dobrym domu. „Miłosierdzie”, już sama nazwa gwarantowała najlepszą opiekę. Tak, tak, nikt nie zarzuci Backmanowi, że nie zadbał o chorą córkę. No i może być spokojny, ona nigdy stamtąd nie wyjdzie. Ci, którzy się nią zajmują, przywykli do urojeń osób chorych na umyśle. Nieszczęśnicy ciągle opowiadają o mordercach w rodzinie, a opiekunowie wiedzą, że nie należy na to zwracać uwagi.
Doktor Berg z początku wspomniał, że być może byłoby najlepiej, gdyby dziewczynka po prostu… No, chyba nie musi nazywać rzeczy po imieniu?
Backman jednak uniósł się gniewem. Co też ten człowiek sobie wyobraża? Że radca handlowy pragnie odebrać życie swemu dziecku? Donośnie krzyczał o swej niewinności i miłości do córki. Doktor pogardliwie wydął usta, ale ustąpił. Dziewczynce darowano życie, ale postarano się za wszelką cenę uniknąć kłopotów, jakie mogła sprawić.
Backman niespokojnie omiatał wzrokiem zalaną deszczem okolicę. Oczywiście, że nie miał czasu na odwiedziny! I dla dziewczynki nie byłoby dobrze, gdyby przypominano jej o istnieniu świata poza zakładem. Dla wszystkich chyba było dość jasne, że nie mógł jej odwiedzać. Zwłaszcza że miał pewność, iż uczynił dla niej wszystko… Płacił niepotrzebnie dużo tylko po to, by zapewnić jej dobrą opiekę.
Backman zerknął na drugą Magdalenę. Chętnie zgodziła się na odgrywanie swojej roli, kiedy zamknęli w odosobnieniu jego prawdziwą córkę. Bo przecież Backman musiał mieć córkę, która odziedziczy kiedyś fortunę po dziadku, inaczej wszystkie ich wysiłki poszłyby na marne. Obiecali jej pięć tysięcy, ogromną sumę, i dziewczynka natychmiast połknęła haczyk. Udawała, że uroniła kilka łez nad losem swej stryjecznej siostry, ale szybko powróciła do równowagi.
Ale staremu najwyraźniej nie spieszyło się do śmierci i, prawdę mówiąc, Backman miał już dość tego, że lata mijają, a po domu kręci się obca osoba. Co prawda była jego bratanicą i w pewnym sensie spoczywał na nim obowiązek zajęcia się sierotą, zwłaszcza po tym, jak doktor Berg wyprawił jej ojca na tamten świat, ale nikt przecież nie mógł wymagać, by Backman żywił dla niej jakieś ojcowskie uczucia? Przydawała się czasami jako opiekunka do dziecka, ale, doprawdy, była bardzo nieciekawą osobą. Poza tym ostatnio zaczęła przybierać na wadze i trzeba było ją powstrzymywać od jedzenia, bo przecież musiała przypominać prawdziwą Magdalenę!
Nareszcie jednak niezasłużone udręki radcy handlowego miały się ku końcowi. Stary leżał na łożu śmierci. Doktor Berg w potajemnie słanych listach skarżył się, że starzec jest wyjątkowo żywotny, ale teraz kres był już bliski.
Stary nalegał jednak na przyjazd wnuczki. Przed śmiercią chciał ją jeszcze raz zobaczyć, no, ale z powodu fanaberu Molina nie musieli się wcale tak spieszyć! Chyba że… Chyba że w testamencie znajdowała się klauzula wymagająca obecności dziewczynki tuż przed śmiercią starego Molina. Tak właśnie mogło wynikać z listu. I dlatego Backmanowie gnali przez wschodnią Szwecję, jakby chodziło o czyjeś życie. I tak też było w istocie, choć nie o ich życie szła stawka.
Do Norrtalje dotarli po południu.
Wszystko było jeszcze mokre po deszczu. Bruk, liście na drzewach, dachy domów połyskiwały w promieniach słońca.
Posiadłość Molina zdawała się pogrążona w absolutnej ciszy i bezruchu.
Dom żałoby?
Czyżby stary już nie żył? Zaoszczędziłoby im to wielu niepotrzebnych zmartwień, wiążących się z fałszywą Magdaleną, ale z drugiej strony… Jeśli z takiego czy innego powodu nalegał, by ujrzeć wnuczkę przed śmiercią, to… to być może spadek wyśliźnie im się z rąk?
Co za straszna myśl! Czekał na ten moment już od tylu lat i w ostatniej chwili miano by go oszukać? Nie, ten staruszek nie mógł wymyślić niczego tak podstępnego. Miał wszak tylko jedną spadkobierczynię – wnuczkę Magdalenę.
A z tego, co wiedział stary, żyła obie ona jak u Pana Boga za piecem w Linkoping.
Jedyną kroplą goryczy w ich pucharze szczęścia był ten młody smarkacz, który urządził skandal na przyjęciu w Linkoping. Wykrzyczał, że ich Magdalena nie jest prawdziwa.
Jak mógł na to wpaść? Spotkał ją w uzdrowisku Ramlosa? Cóż za nieszczęsny splot przypadków, ale co mógł zrobić taki gołowąs? Na wszelki wypadek wyjaśnili mu, że Magdalena nie żyje, a oni na jej miejsce przygarnęli inną dziewczynkę.
No, bez względu na to, kim był ten chłopak, i tak nie mógł im zaszkodzić. Podobno pracował jako strażnik śluzy lub coś podobnego, mój Boże, takie zero. W każdym razie Ida wyjaśniła mu wszystko i zamknęła mu usta.
Powóz zatrzymał się na dziedzińcu. Wstali, z trudem rozprostowali zesztywniałe po podróży kości i wysiedli. Z podziwem spoglądali na okazały dom, który wkrótce miał już należeć do nich wraz z towarzyszącymi wspaniałościami: licznymi fabrykami, władzą, bogactwem i chwałą.
Po drodze wstąpili po doktora Berga. Był wściekły, bo starzec od jakichś pięciu dni nie chciał dopuścić go do siebie. Nie życzył sobie, by ktokolwiek się nim zajmował, nawet lekarz. Służący oznajmił Bergowi, że pan pragnie umrzeć w spokoju.
Na miłość boską, ta ostatnia trucizna powinna była zadziałać w ciągu kilku godzin! A starzec nadal żył! Doprawdy, twarda sztuka!
Flaga nie była opuszczona.
To znaczyło, że jeszcze żyje.
Służący wyszedł na schody, by ich powitać.
– Pan radca Backman! Jak dobrze, że pan już jest – powiedział cichym, stłumionym głosem, jakim mówi się w domu żałoby. – Jaśnie pan czeka na wnuczkę. Ale co to, czy panna Magdalena nie przyjechała?
– Jest, została w powozie, Tak bardzo była przywiązana do dziadka i nie chce go oglądać umierającego.
– Ależ obecność Magdaleny jest niezmiernie ważna! Jest tu adwokat i panna Magdalena wraz z jaśnie panem muszą podpisać jakieś papiery. Adwokat życzy sobie poświadczenia, że ona żyje i przejmuje spadek!
Backman westchnął.
– Magdaleno! Chodź z nami, natychmiast!
Dziewczyna ostrożnie wysiadła z powozu, przytrzymując woalkę zasłaniającą twarz.
– Jak się jaśnie pan czuje? – zapytał lekarz, chcąc odwrócić uwagę służącego.
– Bardzo, bardzo źle – odparł stary sługa. – W każdej chwili można się spodziewać końca. Tylko myśl, że jeszcze raz ujrzy ukochaną wnuczkę, utrzymuje go przy życiu.
Z udawaną ceremonialnością weszli po schodach do domu. Zaraz pojawiła się jedna z panien służących i zajęła się czteroletnim chłopczykiem, przyrodnim bratem Magdaleny, uznano bowiem, że dziecko nie powinno być świadkiem dramatycznych scen.
– Jaśnie pan oczekuje w niebieskim salonie – cicho powiedział służący. – Życzył sobie, by właśnie tam ustawiono jego łóżko. Jest przy nim adwokat.
Zostawili służbie wierzchnie okrycia i dostojnie weszli do środka. Pani Backman, z domu Berg, po matczynemu obejmująca ramiona pasierbicy, radca handlowy Backman, który nigdy nie wspiął się po szczeblach kariery ponad tytuł, który zdobył dla niego stary Molin, i doktor Berg, tu znany pod nazwiskiem Ljungqvist. Adwokat wyjaśnił, w czym rzecz.
Stary Molin spoczywał w swym wielkim łożu wsparty na poduszkach. Adwokat siedział dyskretnie z boku, przy niedużym stoliku.
Molin dyszał ciężko jak ryba wyjęta z wody.
Jakiż on stary i wynędzniały, z pogardą pomyślał Backman. Teraz nie pomogą ci już żadne pieniądze. Musisz się z nimi pożegnać, nie możesz ich dusić bez końca!
– Magdaleno! – wychrypiał Molin.
Dziewczynka postąpiła o krok do przodu i dygnęła. Boże, prawdziwa Magdalena nigdy by się tak nie zachowała, pomyślał Backman zirytowany. Podbiegłaby i spontanicznie rzuciła się dziadkowi na szyję. Ale ona nie może tego zrobić, nie powinna zanadto zbliżać się do półślepych oczu starca.
– Jak dobrze was widzieć znów – powiedział Molin z wysiłkiem. – Ale, kochana Magdaleno, nie zabrałaś ze sobą Saszy?
Dziewczyna bezradnie wpatrywała się w Backmana.
– Tak mi przykro z powodu tego, co się stało z Saszą. Zachorował i, niestety, trzeba go było zastrzelić. Możesz nam wierzyć, wszyscy ciężko to przeżyliśmy.
Backman mówił bardzo głośno, głos nieprzyjemnie wwiercał się w uszy Molina.
Adwokat chrząknął.
– Proponuję, byśmy zajęli się podpisywaniem dokumentów.
– Ależ tak, oczywiście – wysapał Molin. – Niewiele czasu mi już zostało, musimy się spieszyć. Chyba że jest inaczej, doktorze Ljungqvist?
– Niestety, to prawda – odparł doktor Berg, zakłopotany.
Adwokat wyjaśnił, w czym rzecz.
– Zakładamy, że pan, panie radco handlowy Backman, jako ojciec dziewczynki, będzie jej z początku pomocny w prowadzeniu interesów?
– Oczywiście, panie mecenasie. Gotów jestem poświęcić wszystko dla jej dobra.
– Wcale w to nie wątpimy – powiedział adwokat.
Backman spojrzał na niego podejrzliwie. Czy to nie zabrzmiało cokolwiek ironicznie? Ale nie, twarz adwokata była taka oficjalna.
– Konieczni są świadkowie – stwierdził adwokat.
Backman obruszył się zniecierpliwiony.
– Czy nie wystarczy doktor Be… Ljungqvist i moja małżonka?
– Może i tak – odparł adwokat. – Ale mamy czterech bezstronnych świadków, którzy czekali tu tylko i wyłącznie z tego powodu.
Backman nerwowo upewnił się, czy Magdalena ma na twarzy woalkę.
I okazało się to doprawdy konieczne! Backman zbladł, ujrzawszy dawnego przyjaciela Molina, komendanta policji. Wraz z nim wszedł mężczyzna o bardzo ciemnej karnacji, którego Backman mgliście sobie przypominał.
– Mój zaufany człowiek, Kol Simon – przedstawił go Molin.
– Drogi teściu… Czy to nie zbyt wiele osób dla ciebie?
– Zbyt wiele? Obawiasz się, że mogę umrzeć? Prędzej czy później i tak to nastąpi.
Backman usłyszał, że żona i przybrana córka stłumiły jęk. Do pokoju wszedł wielki, straszny olbrzym o przerażającym obliczu i jeszcze jeden mężczyzna, poruszający się o kulach.
– A cóż to za menażeria? – wypalił Backman, nie zastanawiając się, co mówi.
– Pozwólcie sobie przedstawić dwóch pozostałych świadków: właściciel ziemski Heike Lind z Ludzi Lodu i jego krewny, Tomas.
Kiedy Backman otrząsnął się z pierwszego zdumienia, zapytał:
– Czy naprawdę konieczna jest obecność aż tylu osób?
Adwokat pospieszył z odpowiedzią:
– To, co ma zostać przepisane na pannę Magdalenę Backman, to nie są drobiazgi. Musimy zachować nadzwyczajną ostrożność, by ten ogromny majątek nie dostał się w niepowołane ręce.
– To oczywiste. Ale jak możecie wątpić…
– Ta ceremonia potrwać może kilka godzin! – oświadczył adwokat, podkreślając swe słowa uderzeniem dłonią w wielki stos papierów.
Backman spostrzegł, że jego piękna Ida nerwowo zwilżyła językiem wargi. Doktorowi Bergowi oczy niemal wyszły z orbit.
Spokojnie, tylko spokojnie, myślał Backman, ale czuł, jak i jemu pot perli się na czole. Co za szczęście, że Magdalena tak pracowicie ćwiczyła dziecinny podpis swej kuzynki!
– Magdaleno, najdroższe dziecko – rzekł Molin skrzeczącym głosem. – Przez cały czas nie odezwałaś się ani słowem.
– Bo tak mi przykro, dziadku! – pisnęła dziewczyna, naśladując głos kuzynki. – Nie chcę, byś umierał!
Nieudolnie! pomyślał Backman z gniewem. Ta Magdalena była dwa lata starsza od jego córki, ale nie musiała udawać aż tak dziecinnej, by seplenić!
– Podejdź do mnie, chciałbym na ciebie popatrzeć – poprosił Molin.
Dziewczyna zbliżyła się niechętnie. Wszystko w porządku, pomyślał Backman, dając Magdalenie znak, by zdjęła kapelusz i odsłoniła twarz. Stary i tak jest ślepy niby kret.
– Mam wrażenie, że bardzo urosłaś i przytyłaś. – Molin bezwładną dłonią próbował objąć dziewczynkę.
– Bardzo się zmieniła – zauważył komendant.
Ty durniu, po coś tu przyszedł? wściekł się w duchu Backman, ale głośno powiedział z fałszywą wesołością:
– Tak, tak, drogi teściu. Magdalenie dobrze u nas. Lubi zjeść i widać to po niej.
Zaśmiał się, lecz żona skarciła go spojrzeniem i uśmiech zamarł mu na ustach.
Adwokat niespodziewanie głośno zawołał:
– Czy możemy już zacząć?
– Tak – odparł Backman, zdecydowanie za szybko, i znów pochwycił karcące spojrzenie żony. To dziewczynka powinna odpowiedzieć.
– Tak – Potwierdziła fałszywa Magdalena.
Ida Backman znów zwilżyła wargi. Majątek leżał u ich stóp i czekał. Jeszcze kilka minut i…
Nagle, jakby na sygnał dany przez głośny okrzyk adwokata, przez pokój kilkoma susami przeleciał nieduży szary kłębek i zatrzymał się przy Kolu Simonie.
– Co…? – wyrwało się Backmanom.
– Sasza? – niemądrze spytała dziewczynka.
– Oczywiście, że nie – odparł Backman, który zdążył już się opanować. – To jakiś inny pies, Sasza przecież nie żyje.
Pies, słysząc dźwięk jego głosu, z podkulonym ogonem rzucił się do drzwi. Wszystkie spojrzenia powędrowały za pieskiem.
W drzwiach stał jakiś młodzieniec.
Pani Backman krew uderzyła do głowy. Ten chłopak, tutaj?
Nie zdążyła wziąć się w garść, bo do pokoju weszła kolejna osada, tym razem kobieta.
To matka chłopca, Tula z Motala!
Ida Backman zasłoniła usta dłonią, chcąc stłumić okrzyk przerażenia. Myśli kłębiły jej się w głowie, nie mogła znaleźć odpowiednich słów.
– Dzień dobry, pani Backman, jak miło, że znów się spotykamy – zaświergotała Tula, a nikt nie umiał czynić tego lepiej od niej.
– Co robią tutaj ci ludzie? – ostro zapytał Backman. – To przecież znani oszuści!
– No, no – powściągnął go Molin. – Zamierzam uczynić Christera jednym z moich spadkobierców, uważaj więc, co mówisz.
– Co takiego? Umieścić go w testamencie? – głos Idy drżał. – Czyżby do tego stopnia zdołał omamić dziadka Magdaleny?
Widać było, że Molin jest już zmęczony. Zwrócił się do służącego:
– Bądź tak dobry i poproś, by Anna Maria Simon zeszła na dół.
– Co to ma znaczyć! – obruszył się Backman, a doktor przytakiwał jego słowom. – Czy masz zamiar zwołać całe zgromadzenie ludowe?
– Chcesz w ostatniej godzinie życia odmówić mi przyjemności ujrzenia tych, którzy są mi bliscy, mój były zięciu?
– Ależ to my jesteśmy twoimi najbliższymi, teściu!
Molin nie odpowiedział. Zwrócił tylko głowę ku drzwiom i spoglądał z wyczekiwaniem.
Weszła Anna Maria, ale nie sama. Prowadziła ze sobą wynędzniałe, zabiedzone stworzenie.
Pani Ida jęknęła.
– Magdalena – szepnął Backman. – Co ty tu robisz? Przecież miałaś być w „Miłosierdziu”!
– Już nie – odparł Molin. – Dzięki uporowi zakochanego młokosa, który ma na imię Christer, udało jej się opuścić to piekło na ziemi.
Backmanowie i doktor Berg wpatrywali się w Molina. usłyszał szept! I spojrzenie miał ostre jak u sokoła!
Nie mieli jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, czyhało poważniejsze niebezpieczeństwo. Doktor, ot, tak sobie, przesunął się ku drzwiom, ale drogę zagrodził mu komendant policji…
Ida Backman podjęła desperacką próbę. Godnie odrzuciła włosy do tyłu i rzekła spokojnie:
– Mój mąż się myli. Zgadzam się, że ta panna przypomina jego córkę, taką, jak wyglądała jeszcze przed trzema laty. Ale to oszustka, drogi panie Molin! Owszem, nazywa się Magdalena Backman, ale to córka nieżyjącego już Juliusa Backmana. Niestety, doznała pomieszania zmysłów i trzeba tą było zamknąć w zakładzie.
Backman obrócił wniwecz jej plany. Nie spuszczał wzroku z córki.
– Ale ona jest taka wychudzona! I… zaniedbana! Eriku, i ty, Ido, mówiliście, że jest jej tam dobrze! Łożyłem duże sumy na to, by niczego jej nie brakowało.
– Lub by uciszyć głos sumienia – lodowatym tonem dodał Molin.
Backman całkowicie stracił rezon. Będąc z natury osobą dość żałosną, wpadł w popłoch i przestał zważać na to, co mówi:
– Teściu, ty słyszysz każde słowo, jakie się do ciebie wypowiada!
– Owszem. I doskonale widzę. Dzięki obecnemu tutaj doktorowi Lindowi z Ludzi Lodu, który odkrył szarlatana, próbującego za pomocą trucizn wyprawić mnie na tamten świat.
– Ależ… – zaczął doktor Berg, ale Molin uciszył go jednym ruchem.
– Sądziłeś, że nie rozpoznam własnej wnuczki? Tej, której nigdy nie odwiedziłeś, nigdy nawet nie zastanowiłeś się, jak się miewa?
– Nie, ja…
– Trzy lata bez odwiedzin! W brudnej, cuchnącej norze w piwnicy! Tylko dlatego, że nie śmiałeś spojrzeć jej w oczy!
Backman powiedział niepewnie:
– Magdalena cierpiała na poważną chorobę umysłową.
– Czyżby! A kto to stwierdził? Twoja żona i jej kuzyn, Berg-Ljungqvist?
Doktor z trudem chwytał oddech.
– Tak! Właśnie tak! – Radca chwycił się tej myśli niczym ostatniej deski ratunku. – Zostałem oszukany! Przez nich!
Postąpił o kilka kroków w stronę swej prawdziwej córki, która w jednej chwili skryła się za plecami Anny Marii.
Obie Magdaleny aż nadto różniły się między sobą. Córka stryja Juliusa ubrana była zgodnie z zasadami najnowszej mody, talię miała cienką jak osa, szerokie rękawy i szeroką rozłożystą spódnicę. Jej młodziutka kuzynka wyglądała, rzec można, wręcz wzruszająco. Ponieważ po powrocie do domu dziadka spała właściwie przez cały czas, nie było możliwości zamówienia dla niej nowych strojów i znów miała na sobie tę samą sukienkę w drobne kwiatki. Włosy przewiązane tylko aksamitną wstążką swobodnie opadały na ramiona, podczas gdy druga dziewczyna nosiła fryzurę taką, jakiej wymagała moda: masa drobnych loczków za uszami, a z tyłu upięte gładko.
Jedna pulchna, dobrze odkarmiona, druga wyglądała jak własny cień.
– Magdaleno! – Backman uderzył w ojcowski ton. – Posłuchaj mnie, nic nie wiedziałem o tym, w jakich warunkach żyjesz! Byłaś chora, a ja chciałem tylko twojego dobra! Magdaleno! Mimo wszystko jestem twoim najdroższym ojcem…
Jego żona bardziej trzeźwo oceniała całą sytuację, w czym innym dostrzegała ich jedyną szansę ratunku. Jak bowiem mogli wytłumaczyć obecność tej drugiej dziewczyny? Pani Ida zdecydowanym krokiem podeszła do męża i ujęła go za ramię.
– Nie bądź śmieszny! Nie poznajesz, że to córka twojego brata Juliusa? Czy już całkiem oszalałeś? – Zwróciła się do zebranych: – Moi państwo, to nędzne stworzenie nigdy nie było córką mego męża. Jeśli tak twierdzi, znaczy, że bezczelnie kłamie i zdołała pomieszać w głowie nawet memu małżonkowi. Tu, przy łóżku, stoi prawdziwa Magdalena. Sądzicie, że mieliśmy zamiar tak niecnie zwieść drogiego naszemu sercu starego człowieka?
Komendant policji spokojnie wystąpił naprzód i stanął przy drżącej Magdalenie. Łzy spływały nieprzerwanym strumieniem po znieruchomiałej twarzy dziewczynki. Komendant położył dłonie na jej ramionach. Anna Maria przysunęła się do Kola.
– To dziecko przed kilkoma dniami doznało ogromnego szoku i nadal nie ma sił mówić. Pozwólcie więc mnie uczynić to w jej imieniu.
Nikt nie zaprotestował.
– Dziewczynka opowiedziała niezwykłą historię. To doktor Lind z Ludzi Lodu sprawił, że otworzyła się przed nami. My już słyszeliśmy jej opowieść, teraz kolej na was, państwo Backman i doktorze Berg czy Ljungqvist lub jak pan woli, by się do niego zwracać.
Doktor, chcąc wyrazić sprzeciw, już otwierał usta, ale komendant nie dopuścił go do głosu i mówił dalej:
– Pewnego razu w środku nocy Magdalena znalazła się w pobliżu sypialni swojej matki. Była świadkiem, jak dwoje obcych jej ludzi zamordowało jej matkę. Uduszono ją poduszką. Mała ukryła się przed złoczyńcami, a potem usłyszała, że wraca jej ojciec wraz ze stryjem. Umiała nam powtórzyć każde słowo, jakie padło z ust tych czworga. Współudział ojca w morderstwie był niewątpliwy, przekazał on bowiem kobiecie klucz do domu, choć, jak zwykle, twierdził, że ma czyste ręce. Czy chcecie, bym przytoczył całą rozmowę, jaka odbyła się między tymi ludźmi?
Twarz Backmana przybrała barwę popiołu, ale jego żona zachowała zimną krew.
– A cóż to za historie o rozbójnikach? Co to ma wspólnego z nami?
– Magdalena potrafiła zidentyfikować tych dwoje obcych, gdyż spotkała ich później. Rozpoznała drugą żonę swego ojca i doktora Berga z uzdrowiska Ramlosa.
– To nonsens!
– Zarówno Christer, jak i Tomas rozpoznali w doktorze Ljungqviście, osobistym lekarzu pana Molina, doktora Berga z uzdrowiska Ramlosa. Mamy również dowody, że stryj dziewczynki, Julius Backman, został z premedytacją zamordowany.
Komendant postąpił o kilka kroków w stronę oniemiałych gości.
– Doktorze Eriku Berg! W imieniu prawa oskarżam pana o zamordowanie córki pana Molina, następnie o spowodowanie śmierci Juliusa Backmana i o bezprawne umieszczenie w zakładzie dla umysłowo chorych zdrowego człowieka po to, by usunąć świadka swoich przestępstw, a także o wielokrotne próby zabójstwa pana Molina. Pani Ido Backman, z domu Berg! W imieniu prawa oskarżam panią o zamordowanie pierwszej pani Backman oraz o współudział we wszystkich wcześniej wymienionych czynach. Panie radco handlowy Backman! W imieniu prawa oskarżam pana o współudział we wszystkich wymienionych wcześniej czynach.
– Ale przecież ja niczego nie zrobiłem! – zawołał Backman. – Naprawdę mam czyste ręce.
– Ręce owszem – powiedział Molin, podnosząc się z łóżka. – Ale nie sumienie.
Nie zdołali nawet się zdziwić, że staruszek porusza się bez trudu.
Córka Juliusa Backmana odezwała się niemądrze:
– To znaczy, że teraz nie dostanę tych pięciu tysięcy?
– Och, milcz! – zirytowała się pani Backman. – Zastanów się, co mówisz! Komendancie, nie ma pan ani jednego dowodu na swoje oskarżenia.
Ale mąż jej osunął się na łóżko i zakrył twarz dłońmi.
– O, co ci z tego przyjdzie, Ido? Po tym, jak tak wstrętnie postąpiliście wobec Magdaleny, nie chcę mieć z wami do czynienia. Ty i Erik od tej chwili musicie radzić sobie sami. Ja umywam ręce.
Tym razem jednak nie pomogło mu nawet ulubione powiedzenie.