ROZDZIAŁ VI

Christer był tak podniecony, że siedząc w wielkiej jadalni Molina bezustannie podskakiwał na krześle.

Działo się to następnego dnia po ich pierwszym spotkaniu. Odwiedzili Molina we trójkę, elegancko wystrojona Anna Maria siedziała teraz po prawicy staruszka. Tak pięknie nakrytego do obiadu stołu Christer nie widział nigdy w życiu. Na śnieżnobiałym obrusie mieniły się kryształowe kieliszki, wypolerowane srebra i naczynia z najdelikatniejszej porcelany. Bladoróżowe, pokryte kroplami rosy róże w srebrnych wazonach dopełniały obrazu wręcz artystycznej całości.

Wraz z nimi do stołu zasiadł jeszcze jeden gość. Molin przedstawił go, mówiąc: „Mój przyjaciel, komendant policji w Norrtalje. Jestem zdania, że tą sprawą powinna się zająć właśnie policja”. W pełni się z nim zgadzali.

Kiedy zaserwowano zupę vichyssoise, podaną na kostkach lodu, komendant, patrząc na wiercącego się Christera, zauważył:

– Wydaje mi się, że nasz młody przyjaciel ma coś ważnego do powiedzenia.

Molin odwrócił się do Christera.

– Czy dowiedziałeś się czegoś nowego? Dlaczego nic nie mówisz?

– Anna Maria prosiła, bym siedział cicho, dopóki jaśnie pan nie udzieli mi głosu.

Molin roześmiał się szczerze.

– A więc dobrze, udzielam ci głosu.

– Dziękuję! Owszem, mam nowe informacje! Jak wiecie, moi rodzice udali się do uzdrowiska Ramlosa, by tam poznać więcej szczegółów. Dzisiaj otrzymałem od nich list…

– O, to bardzo interesujące! Mów dalej!

Gospodarz zapomniał o jedzeniu, zbyt zajęty był trzymaniem trąbki skierowanej ku Christerowi.

– Czy mam odczytać cały list?

– Tak będzie najlepiej. Poznamy dokładnie treść, nie ominąwszy żadnego szczegółu.

Christer wahał się.

– Napisała go moja matka, a ona jest… hm… bardzo bezpośrednia. W liście pełno jest wtrąceń, wykrzykników i niedyskrecji.

– Czytaj od a do z, każdy szczegół może mieć jakieś znaczenie. Co ona pisze?

– Brzmi to tak: Witaj, kochany sukinsynu! To taki nasz żart. Prowadziliśmy kiedyś ostrą dyskusję i zdarzyło się jej nazwać mnie „you son of a bitch”. Tak, tak, matka zna angielski. A że to wyrażenie ugodziło przede wszystkim w nią samą, śmialiśmy się z tego przez dobry tydzień. Ale przejdźmy dalej: Wierz mi, że jest nam tu po prostu wspaniale. Ojciec ma najlepszą opiekę, jaką można sobie wyobrazić. No i jeśli chodzi o nasze śledztwo, wywęszyliśmy to i owo. A właściwie całe mnóstwo! Cóż to za wstrętne typy, z którymi Ty i Twoja Magdalena się zadajecie! Posłuchaj tylko: Lekarza, który rozmawiał z dziewczynką, nie ma już tutaj. Przyjął tylko tymczasowe zastępstwo i wydaje się, że je sobie po prostu kupił. Dyrekcja uzdrowiska bardzo się na nim zawiodła. Czują się oszukani, bo prawie natychmiast porzucił pracę.

A stryj Julius? Czy wiesz, co go spotkało? Jego powóz zawisł nad przepaścią, stryj wypadł i zabił się na miejscu.

Christer opuścił rękę, w której trzymał list, i wrzasnął prosto do trąbki:

– To bardzo tajemnicze! Podwójnie tajemnicze, bo Magdalena opowiadała mi, że już w drodze do Ramlosa o mały włos nie wpadli w przepaść. Ale wtedy skończyło się na tym, że stangret musiał spuścić się w dół i pozbierać kiełbasy i szynki, który wysypały się z kosza z jedzeniem.

– Dziękuję, chłopcze, nie musisz tak głośno krzyczeć!

– Christer był ogromnie wzburzony – odezwał się Kol – kiedy po raz pierwszy przeczytał ten fragment listu. Zawołał wtedy: „Ależ to wydarzyło się w drodze do Ramlosa!” Sądzę, że można przypuszczać, iż wypadek Juliusa Backmana został już wtedy zaplanowany.

Molin i komendant policji pokiwali głowami.

– To rzeczywiście interesujące – powiedział staruszek. – Ale czy czegoś tu nie brakuje?

– Ach, oczywiście! – Christer ledwie nad sobą panował. – W drodze do Ramlosa byli w powozie obydwoje, stryj Julius i Magdalena. Ale gdzie się podziała dziewczynka, gdy wracali?

– Co pisze na ten temat twoja matka?

Christer podniósł list.

– Tomas i ja natychmiast zareagowaliśmy na wieść o wypadku. Bo nikt ani słowem nie wspomniał o Magdalenie! Oczywiście wypytaliśmy dokładnie personel uzdrowiska i zgadnij, co nam powiedziano! Nie mieli pojęcia, co się stało z dziewczynka, bo Magdalena i jej stryj opuścili Ramlosa w niedzielę, a wtedy dyżur miał ten cholerny doktorek!

Proszę mi wybaczyć przekleństwo, moja matka nie przebiera w słowach, a ja przecież miałem odczytać wszystko.

– Naprawdę nic nie szkodzi. Ludzie rzucali mi w twarz gorsze obelgi, kiedy musieli ugiąć się przed moją wolą, a ja triumfowałem.

– Chciałem zauważyć, jaśnie panie, że niedziela była właśnie tym dniem, kiedy i ja opuściłem Ramlosa. I tego samego dnia mój ojciec Tomas usłyszał płacz dziewczynki i kogoś, kto na nią krzyczał.

Molin w zamyśleniu kilkakrotnie pokiwał głową.

– Czy ten „cholerny doktorek” wspomniał coś o Magdalenie?

– Mama pisze: Wydaje się, że nikt nie sprawdzał, co stało się z dziewczynką. Wypadek miał wszak miejsce daleko od Ramlosa. Pytaliśmy, rzecz jasna, gdzie się wydarzył. Podobno gdzieś wśród wysokich wzgórz w Smalandii. Spokojnie, spokojnie, Christerze, oczywiście zatrzymamy się tam w powrotnej drodze i wypytamy okolicznych mieszkańców. W każdym razie miły personel uzdrowiska mógł nas odesłać jedynie do kartoteki kuracjuszy. Zapisano tam, że Magdalena Backman i Julius Backman zostali wypisani jednocześnie, właśnie w tę niedzielę. Wypisani przez doktora Erika Berga. I nikt nie potrafi…

– Zatrzymaj się! – krzyknął Molin podniecony. – Powiedziałeś: „Berg”?

– Tak.

Starzec milczał, a oni nie śmieli przerywać ciszy. Podano główne danie, najdelikatniejszą pieczeń z wyszukanymi warzywami. Potrawa prezentowała się jak marzenie.

Zamyślony Molin nadział kawałek mięsa na widelec, ale nie włożył go do ust, zamierzał bowiem najpierw coś powiedzieć:

– Berg… tak brzmi panieńskie nazwisko drugiej żony radcy handlowego Backmana. Tej wyniosłej idiotki, lodowatego potwora.

– Hmmm – komendant policji był tym faktem niezwykle zainteresowany. – Zatem mamy do czynienia ze spiskiem?

Anna Maria zapytała Molina:

– Może jaśnie pan wie, czy nowa pani Backman ma w rodzinie jakiegoś lekarza?

– Ach, oczywiście. Miałem okazję spotkać tę nieprzyjemną kobietę zaledwie kilka razy, ale ona przez cały czas powtarzała tylko: „Mój kuzyn lekarz mówi tak, mój kuzyn lekarz twierdzi inaczej…”

Wtrącił się Kol:

– W takim razie Magdalena musiała go rozpoznać?

– Wątpię. Krewni owej pani mieszkali daleko stąd, w Skanii, a poza tym, jak już wiecie, Magdalenie nie wolno było stykać się z ludźmi. Jedynie mnie od czasu do czasu pozwalano z nią rozmawiać.

– No, nareszcie mam jakiś konkretny ślad – stwierdził komendant. – Muszę odnaleźć tego doktora Berga, sądzę, że nie będzie to takie trudne. Dowiem się też, w jaki sposób zmarła mała Magdalena, co się wydarzyło tego dnia w uzdrowisku i dlaczego nigdy później nie wspomniano o niej w związku z wypadkiem. Powiedz mi, Molin, a co tobie powiedzieli o jej śmierci?

– Nigdy przecież nie poinformowali mnie, że nie żyje!

– Ach, wybacz mi, zapomniałem. Zachowują się jak gdyby nigdy nic z tą nową Magdaleną. Prawdopodobnie z niecierpliwością czekają, aż odejdziesz z tego świata, by dziewczynka mogła odziedziczyć po tobie cały majątek. Ale teraz koniec tego dobrego!

– Tak – potwierdził Christer. – I muszę przyznać, że w moim sercu na nowo zapłonęła nadzieja. Jestem w dostatecznym stopniu realistą, by przypuszczać, że moja nieszczęśliwa przyjaciółka nie żyje, ale dopóki nikt nie ujrzy jej grobu, dopóki nie ma żadnego wiarygodnego dowodu na to, że Magdalena umarła, zakładam, że ona żyje!

– Bardzo dobrze, mój chłopcze – zgodził się z nim Molin. – Wszyscy musimy tak myśleć. Bo jeśli ona naprawdę żyje, to zapewne jest jej bardzo ciężko! Dlatego trzeba się spieszyć!

Anna Maria jednak myślała swoje. Trzy lata i żadnego znaku życia od dziewczynki! To naprawdę źle wróży.

Widziała, że inni są także podobnego zdania.

Wszyscy, oprócz Christera. W swej młodzieńczej naiwności żywił nadzieję na niemożliwe. Ale kiedy się bardzo chce, można znaleźć wytłumaczenie dla wszystkiego.

Komendant policji wyruszył do Skanii. Pragnął odwiedzić Tulę i Tomasa i współpracować z nimi. Zamierzał także odnaleźć doktora Berga.

Z czasem planował urwać się do Linkoping i przyprzeć Backmanów do muru. Na razie jednak było na to zbyt wcześnie. Nie można ich wystraszyć, zanim nie będzie wiadomo czegoś więcej o losach Magdaleny.

Molin ogromnie się niecierpliwił, ubolewał, że osobiście nie może podjąć żadnych działań. Ale Christer został w okolicach Norrtalje, jak najbliżej miejsca, gdzie ostatnio mieszkała Magdalena, i każdego dnia szczegółowo informował staruszka, jak posuwa się śledztwo.

Chłopak rozpoczął poszukiwania swej ukochanej od odwiedzenia poprzedniego domu Backmanów, położonego na południe od Norrtalje.

Okazało się, że leży on bliżej Sztokholmu niż Norrtalje, musiał więc pojechać tam powozem. Molin załatwił to jednym ruchem ręki, dając znak służącemu.

Powóz był piękny i wygodny, Christer uznał, że podróżuje iście po królewsku. Siedział wygodnie oparty o wyściełane aksamitem oparcie i oczami chłonął okolicę. Miał wrażenie, że przemieszcza się lotem błyskawicy – trochę co prawda trzęsła – mijając nieduże chaty i wielkie gospodarstwa. Wszędzie dookoła rozciągały się łąki i uprawne pola. Niebo było wysokie, błękitne, gdzieniegdzie pokryte tylko małymi kłębkami białych chmur, w powietrzu czuło się pełnię lata.

W dawnym domu Backmanów gospodarowali nowi mieszkańcy. Christer, wędrując przez rozległy park, myślał o tym, że po tych właśnie ścieżkach przechadzała się jego mała Magdalena, niespokojna i samotna, mając za towarzystwo jedynie małego pieska, Saszę, którego prowadziła na smyczy. A może biegał sobie wolno, obwąchując zarośla i drzewa? Tego Christer nie wiedział.

Celowo tego dnia nie zabrał ze sobą Saszy, choć zwykle pies nie odstępował go ani na krok. Christer był z nim wielokrotnie u starego Molina i Sasza poczuł się tam do tego stopnia u siebie, że raz nawet podniósł nogę przy balustradzie werandy. Szczęśliwie nikt poza chłopcem tego nie zauważył. Molin zwykle ze smutkiem głaskał pieska. Christet wiedział, że w takich chwilach myśli starego wędrowały zawsze ku ukochanej wnuczce.

Nowi właściciele domu Backmanów niewiele mu mieli do powiedzenia, ujawnili jednak kilka istotnych szczegółów. Stwierdzili mianowicie, że sprzedaż domu odbyła się niewiarygodnie wprost szybko. Backmanowie sprawiali wrażenie bardzo zdenerwowanych, jak gdyby w popłochu pragnęli wynieść się stąd możliwie najprędzej. Nie, kiedy przyszli oglądać rezydencję, nie widzieli ich córki.

A kiedy to było?

Trzy lata temu, w roku 1833. Odszukali stare dokumenty i z kontraktu odczytali dokładną datę.

Christer pokiwał głową. Tak, to by się zgadzało, Magdalena przebywała wówczas w uzdrowisku.

Tak bardzo spieszyli się ze sprzedażą domu?

„A jaki powód opuszczenia tak pięknej posiadłości i rezygnacji z doskonałego urzędu w Sztokholmie podał Backman?” – zapytał Christer nowych właścicieli.

„Radcy handlowemu zaproponowano świetne stanowisko w kolegium handlowym miasta Linkoping” – odpowiedzieli.

Cóż za bzdura, pomyślał Christer. Według tego, co mówił Molin, Backman po przyjeździe do Linkoping musiał zadowolić się znacznie niższą pensją. A ich nowy dom Christer widział przecież na własne oczy. Nie był nawet w połowie tak wspaniały jak ten! Na pewno gdzie indziej trzeba szukać przyczyn.

Ucieczka. Ucieczka przed bystrym staruszkiem Molinem. Innego powodu nie było.

Podczas gdy Christer składał wizytę właścicielom domu Backmanów, stangret Molina odwiedził ich sąsiadów. Kiedy znów spotkali się przy powozie, wymienili zdobyte informacje. Woźnica opowiedział chłopcu, że choć większość okolicznych mieszkańców wiedziała, że Backmanowie mają młodziutką córkę, nikt prawie jej nie widział. Może raz czy dwa w kościele. Taka blada i nieśmiała dziewczynka.

To na pewno moja Magdalena, stwierdził Christer.

Stangret, nie bez satysfakcji w głosie, opowiedział, że nikt nie żałował przeprowadzki Backmanów. Panowała powszechna opinia, że byli wstrętnymi snobami. Mieli też dość pokaźne długi!

Bardzo to zainteresowało Christera, zaczął więc wypytywać stangreta o szczegóły.

Tak, Backmanowie żyli bardzo rozrzutnie, ponad stan, ale dopiero po ich wyjeździe okazało się, że pozostawili całe mnóstwo nie zapłaconych rachunków. Stangret z podstępną radością podał wierzycielom nowy adres Backmanów, bo, jak się okazało, nikt nie wiedział, gdzie szukać dłużników. Kupiec i inni, którzy właściwie przestali już liczyć na odzyskanie pieniędzy, dziękowali z wiele mówiącym uśmiechem.

Dobra robota, pochwalił Christer.

Z poczuciem satysfakcji wracali do domu.

Kiedy wrócili, złożyli szczegółowy raport Molinowi.

– Biedne dziecko – westchnął staruszek. – Moja biedna Magdalena! Starałem się przejąć opiekę nad nią po śmierci mojej jedynej córki, ale radca Backman patetycznym tonem oświadczył, że nigdy nie odda swego ukochanego dziecka. A przecież dziewczynka nic a nic go nie obchodziła! Interesował go jedynie spadek, jaki miała otrzymać. A ja wtedy byłem już po wylewie. Pierwsze ostrzeżenie otrzymałem, kiedy straciłem córkę, ale to było już wiele lat temu. Udar nie był taki groźny, dość szybko odzyskałem siły. Ale potem nastąpił kolejny. Cztery lata temu. To on zrobił ze mnie wrak człowieka.

– Musi to być bardzo ciężkie doświadczenie dla tak ruchliwego człowieka jak pan – zauważył Christer. – Pański umysł nadal jest jasny.

– Tak, najbardziej irytujące jest, że mogę mówić tylko powoli i muszę patrzeć, jak bardzo niecierpliwią się moi rozmówcy. Nie, nie ty, mój chłopcze, ty zdajesz się świetnie mnie rozumieć. I to, że nie mogę się poruszać tak jak chcę. To ogromnie upokarzające. Ale teraz ty jesteś moimi oczami i nogami, Christerze.

– To dla mnie wielki zaszczyt. Będę starał się najlepiej jak potrafię, jaśnie panie. Magdalena tak wiele dla mnie znaczyła. Przez tyle lat czekałem na jej list. Nie zrezygnuję tak łatwo.

Nie były to wcale puste słowa. Christer bezustannie wypytywał, węszył i przemyśliwał wszystko od początku. Czasami wydawało mu się, że dostrzega w mroku przebłysk światła, ale ono prędko gasło. Pojechał do Sztokholmu, do domu Juliusa Backmana, ale tam nie umiano mu powiedzieć nic poza tym, że do domu przetransportowano zwłoki konsula. Czy podczas wypadku była z nim jakaś dziewczynka? Nie, o niczym takim nie słyszeli. Brat i szwagierka konsula okazali wiele serca, przygarniając córkę konsula, sierotę…

Christer rzeczywiście napisał do Heikego. Wzburzony niesprawiedliwością losu, który poskąpił dziecka ludziom tak tego godnym jak Anna Maria i Kol, zasiadł i napisał długi, chaotyczny list. Nie omieszkał też opowiedzieć w nim historii swej zaginionej Magdaleny i choć wtrącił to niejako w nawiasie, był to jednak nawias dość długi i przepojony uczuciem.

Otrzymał wreszcie odpowiedź Heikego. Pisała właściwie Vinga, bo Heike rzadko używał pióra, najwidoczniej w tej mierze nigdy nie wyzbył się kompleksów.

Odpowiedź była długa, jak to zwykle bywało z listami Vingi. Heike informował, że przyjeżdża. Z wielu różnych powodów. Po pierwsze był zdania, że rodzina musi utrzymywać kontakt, dlatego bardzo sobie cenił inicjatywę Christera. Poza tym od dawna już planował odwiedzić Tulę i Tomasa, bardzo mu było przykro, że nie mógł przybyć na wezwanie Tuli wtedy, kiedy prosiła go o pomoc podczas choroby Tomasa. Teraz zajmie się Tomasem, we dworach jest akurat trochę spokojniej i Vinga da sobie radę sama. Do pomocy miała wszak Eskila i Solveig, mieszkających w Lipowej Alei. Nie mogli natomiast liczyć na pomoc młodych chłopców, Jolina i Viljara. Jolin poślubił bowiem pannę, która jako jedyne dziecko miała odziedziczyć gospodarstwo po rodzicach, Jolin musiał więc zaangażować wszystkie siły tam. Wyrósł na ładnego, miłego młodzieńca i wszystkim sprawiał wiele radości.

Jak mogli się zorientować z listu Vingi, gorzej przedstawiała się sprawa z Viljarem. Miał już szesnaście lat i zachowywał się jak prawdziwy samotny wilk. Przekleństwo Ludzi Lodu nie ciążyło nad nim, był zwykłym człowiekiem, ale przecież i wśród takich zdarzają się ludzie szczególni. Viljar był małomówny, tajemniczy, zamknięty w sobie, usposobienie miał raczej melancholijne, zawsze z głową w chmurach. Nieodmiennie sam, przemierzał konno lasy i łąki. Nie wiedzieli, jakie myśli kłębią się w jego głowie, i doszło wręcz do tego, że bali się prosić go o pomoc. Oczywiście uczestniczył w pracach, kiedy było to niezbędne, ale dla wszystkich stało się jasne, że gospodarowanie na włościach to zajęcie absolutnie nie dla niego. Vinga próbowała się z nim rozmówić, ale w odpowiedzi otrzymała jedynie ponure spojrzenie ciemnych oczu. Spojrzenie to świadczyło o niezwykłej wprost wrażliwości, ale nie powiedziało jej nic ponadto. Zaraz potem znów wyjechał.

Jego rodzice, Eskil i Solveig, bardzo niepokoili się o syna. Wydawało się jednak, że Viljara nic nie zdoła sprowadzić na ziemię, upomnienia odnosiły skutek przeciwny do zamierzonego.

Teraz jednak Heike odbył z nim poważną rozmowę, opowiedział o swej podróży, a Viljar z kwaśną miną obiecał, że przynajmniej w czasie nieobecności Heikego pomoże Vindze w zawiadywaniu Grastensholm.

Heike przyrzekał w swym liście, że natychmiast wyrusza z Norwegii. Najpierw miał przybyć do Norrtalje, gdyż największego pośpiechu wymagało właśnie spełnienie prośby Christera. Przejął się bowiem nie tylko bezdzietnością Anny Marii i Kola, sprawa Christera także bardzo go zaciekawiła i pragnął dowiedzieć się czegoś więcej o zaginionej Magdalenie. Nie był przekonany, czy uda mu się pomóc Annie Marii i Kolowi, ale spróbować warto. Później miał zamiar odwiedzić Tulę i Tomasa.

– Mama bardzo się ucieszy – powiedział Christer do Anny Marii. – Tak bardzo niepokoi się o ojca.

Anna Maria uśmiechnęła się ze smutkiem. Ten szalony Christer! Niepokoił Heikego jej bezdzietnością!

Tego wieczoru jednak ona i Kol, splótłszy ręce, siedzieli długo nie kładąc się spać. Wyglądali przez okno na zapadający zmierzch i nie odzywali się do siebie ani słowem. Christerowi, który miał wrażenie, że znalazł się jakby poza rodziną, wydawało się, iż w skupieniu odmawiają modlitwę do gwiazdy wieczornej.

Następnego dnia po otrzymaniu informacji od Heikego Christer oczywiście wyruszył do Molina.

Ledwie zastał wprowadzany do ulubionego saloniku staruszka, nie witając się nawet, wykrzyknął uradowany:

– Jesteśmy ocaleni, jaśnie panie. Heike przyjeżdża! Z Norwegii.

– A kimże jest ów Heike? Policjantem?

– Nie, to czarownik. Najpotężniejszy ma świecie.

Molin opanował uśmiech.

– Czy nie wspomniałeś kiedyś, że najpotężniejszym czarownikiem na świecie jesteś ty sam? To było chyba w zeszłym tygodniu.

Christer zaczerwienił się. Czy naprawdę tak powiedział? Tak, w istocie, teraz gotów był odgryźć sobie język.

– Moje umiejętności nadal pozostają skryte przed oczami świata – odparł ze śmiertelną powagą. – Ale Heike potrafi wszystko. Absolutnie wszystko!

– Cóż on takiego robi? Wyciąga króliki z kapelusza?

– Nie, to przecież dziecinada. Heike jest prawdziwym mistrzem magii. Jeszcze dwieście lat temu spłonąłby na stosie. A przecież on jest taki dobry! Napisał, że zniknięcie Magdaleny bardzo go zainteresowało.

– Czy tylko z tego powodu przyjeżdża?

– Nie, właściwie przybywa, by zaradzić bezdzietności Anny Marii i Kola. Zna całe mnóstwo prastarych tajemnych zaklęć. A później będzie się starał uleczyć mego ojca. Bo Heike jest też doktorem. W Norwegii.

Molin w zderzeniu z taką naiwnością i młodzieńczym zapałem z trudem zachowywał powagę.

– Tak, ty i Anna Maria pochodzicie z niezwykłego rodu, wspominaliście mi już o tym. Jak nazywa się wasz ród? Ludzie Lodowatego Oceanu?

– Ludzie Lodu. Heike jest głową całego rodu. Nikt z nas nie chce, by gałąź rodziny, z której wywodzi się Anna Maria, skończyła się na niej. Z naszego wielkiego rodu pozostały tylko trzy gałęzie: moja, Anny Marii i Heikego. Heike ma syna i wnuka, moja matka Tula, która jest prawdziwą wiedźmą, ma mnie. Tylko Anna Maria nie ma dziecka.

– I to właśnie ty nosisz w sobie owo czarodziejskie dziedzictwo?

– Tak – odparł Christer z udawaną rozpaczą w głosie. – Ale na razie nikt jeszcze o tym nie wie, inaczej ludzie mogliby się wystraszyć. Dziedzictwo to naprawdę wielki ciężar, ale być jednym z wybranych to ogromny zaszczyt.

– Rozumiem. – Molin miał szczerą nadzieję, że chłopiec nie dosłyszy w jego głosie z takim trudem skrywanego śmiechu. – A… czy nie mógłbyś zademonstrować mi na jakimś przykładzie swych nadzwyczajnych umiejętności? Choćby na najbłahszym, tylko dla mnie?

– Z największą przyjemnością – ucieszył się Christer. – Proszę popatrzeć na Saszę. Samym tylko spojrzeniem zmuszę go, by położył się i zasnął.

– To na nic, ja ledwie widzę Saszę.

– Ach, oczywiście, przepraszam! Co więc możemy…?

Na szczęście dla Christera akurat w tym momencie wszedł służący z listem.

– Od komendanta policji – stwierdził Molin. – Sądzę, że powinniśmy go najpierw przeczytać.

– Ależ naturalnie! – Christer jak zawsze był pełen zapału.

Chłopiec z troską przypatrywał się, jak niezgrabne stare palce jego przyjaciela nieudolnie usiłują otworzyć list. Nie było wątpliwości, stan Molina pogorszył się znacznie od dnia, kiedy Christer ujrzał go po raz pierwszy. Twarz miał poszarzałą, ściągniętą, oczy zmatowiały, jeszcze bardziej skurczył się w sobie.

Christer bardzo się tym przejął. Chciał, by staruszkowi została dana chwila szczęścia przed śmiercią.

I nagle jak zwykle nie zapanował nad sobą i wyrwało mu się z głębi serca:

– Poproszę Heikego, by, jak przyjedzie, zbadał i jaśnie pana.

– No, no – zaśmiał się Molin, ale jego oczy spoglądały ze smutkiem. – Myślę, że chyba nie należy liczyć na cud. Ale czy zechcesz przeczytać mi list?

Christer zaczął czytać na głos:

– Drogi Przyjacielu! Posłuchaj tylko. Przybyłem do uzdrowiska Ramlosa i spotkałem tu rodziców Christera. Doskonale nam się ze sobą współpracuje. wszyscy już teraz wiemy, że uzdrowisko Ramlosa jest ze wszech miar szacownym przedsięwzięciem i nikomu tutaj nic nie można zarzucić.

Doktor Berg sprawował tu zastępstwo jedynie przez kilka tygodni. Miał doskonałe referencje i wzorowo wywiązywał się w tym krótkim czasie ze swych obowiązków.

Pochodził z Kristianstad i, rzecz jasna, pojechaliśmy tam. Najpierw jednak załatwiliśmy wszystko do końca w Ramlosa.

Tula i Tomas, tak, tak właśnie ich nazywam, to ludzie bardzo bezpośredni, szybko zaczęliśmy sobie mówić po imieniu. Nic dziwnego, że Christer jest takim miłym chłopcem, choć czasami bywa być może zbyt swawolny.

Christer pokraśniał, niezadowolony, że musi czytać o samym sobie.

– Tak więc, zanim przyjechałem, Tula i Christer zdążyli już wypytać wszystkich o tę nieszczęsną niedzielę, kiedy to Tomas słyszał płacz dziewczynki. Z dziennika wynikało, że w głównym budynku uzdrowiska przebywał wówczas tylko doktor Berg i dwie pielęgniarki.

Odnaleźliśmy jedną z nich, lecz ona niczego nie słyszała, zajęta kuracjuszem w innej części budynku. Druga pielęgniarka przestała tu pracować, ale, jak się okazało, mieszkała niedaleko, więc Tula i ja pojechaliśmy do niej. Przekazała nam sporo interesujących informacji.

Owego dnia usłyszała płacz dziewczynki, pobiegła do gabinetu doktora Berga, skąd właśnie dobiegały szlochy i wzburzone męskie głosy…

– Męskie głosy? – sam sobie przerwał Christer. – To znaczy, że było ich więcej?

– Tak z tego wynika – odpowiedział Molin. – Czytaj dalej!

– Pielęgniarka zapukała, pytając, co się stało. Doktor Berg zaledwie uchylił drzwi i wyjaśnił, że to nic poważnego, tylko jedna z pacjentek dostała nagle ataku histerii. Pielęgniarka usiłowała zajrzeć do środka, ale pacjentki nie dostrzegła, przed oczami mignęła jej jedynie postać rosłego, utuczonego mężczyzny, w którym rozpoznała konsula Juliusa Backmana.

– Tak, to brzmi dość logicznie – orzekł Molin.

– Pielęgniarka musiała odejść, a później nie widziała już ani konsula, ani jego bratanicy. Tego samego dnia zostali wypisani przez doktora Berga.

– Cóż za samowola! Ale to w niczym nie wyjaśnia zagadki Magdaleny.

– Tak, to prawda. Ale czytajmy dalej: Tula i ja rozpytywaliśmy jeszcze w sąsiedztwie, Tomas natomiast został w uzdrowisku, by tam dalej prowadzić śledztwo. Mieliśmy sporo szczęścia, odnaleźliśmy wieśniaczkę, która mieszka tuż przy gościńcu wiodącym na północ. Pamiętała, że tego dnia widziała przejeżdżający odkryty powóz. Nie wiała żadnych wątpliwości co do daty, gdyż poprzedniego dnia odbył się pogrzeb jej męża. W ową niedzielę siedziała przed domem rozpamiętując swój żal i z goryczą myślała o wspaniałym ekwipażu. W odkrytym powozie poza stangretem siedział tylko jeden jedyny pasażer. Był nim wielki, otyły mężczyzna, ubrany na czarno, Wydawał się elegancki i bogaty. Zapamiętała go właśnie dlatego, że ona została sama i bez środków do życia.

– To musiał być Julius Backman – oświadczył Molin. – Zawsze ubierał się na czarno i nosił bardzo eleganckie stroje. Ale to znaczy, że Magdalena nie wyjechała z nim z Ramlosa?

– Chyba nie. Przeczytajmy dalej: Okazało się, że następnego dnia, a więc w poniedziałek, doktor Berg porzucił pracę w uzdrowisku. Wymówił się ważnymi sprawami rodzinnymi i po prostu wyjechał, ku wielkiej irytacji zarządzających, gdyż natychmiast musieli, szukać nowego lekarza. Nikt, poza odźwiernym, nie widział, jak Berg opuszczał uzdrowisko. Odźwierny twierdzi, że doktorowi bardzo się spieszyło, nawet słowa nie rzucił na pożegnanie, tylko popędził konia i zaraz zniknął.

– Czy był sam w powozie? – zapytał Molin. Sasza wskoczył mu na kolana, staruszek pogłaskał go odruchowo.

– Zaraz zobaczymy.

Na nasze pytanie, czy doktor miał jakiegoś pasażera, odźwierny odparł, że chyba nie, ale dobrze nie pamiętał, bo przecież wydarzyło się to już tak dawno temu.

– No tak, to zrozumiałe.

– Kiedy jednak przyparliśmy go do muru, przypomniał sobie, że tylne siedzenie w całości było zasłonięte, jak gdyby doktor miał tam wiele bagażu przykrytego kocem. Oczywiście mogło chodzić o zupełnie innego człowieka i zupełnie inny powóz, odźwierny naprawdę niewiele pamiętał.

– No i co? – niecierpliwie zapytał Molin. – Czy natrafili na jakiś ślad Berga?

– Tak, zaraz potem najwyraźniej wyruszyli do Kristianstad – powiedział Christer, który zdążył już po cichu przeczytać następny kawałek listu.

W Kristianstad dowiedzieliśmy się, że nie widziano go tu od czasu, gdy wyjechał do Ramlosa, by podjąć tam pracę. Później jednak przysłał list do rodziny. Informował w nim, że został zatrudniony w lazarecie zakonu serafinów w Sztokholmie. Było to mniej więcej dwa lata temu, później nie przesłał już żadnych wieści.

Jesteśmy zdania, że w Skanii zrobiliśmy już wszystko, kiedy więc otrzymasz ten list, będziemy już w drodze na północ.

Wszystko bowiem wskazuje na to, że doktor Berg tę właśnie drogę obrał, kiedy opuścił uzdrowisko Ramlosa. Z Magdaleną ukrytą w powozie, gotowi jesteśmy to przysiąc.

Molin skinął głową.

– Pozostaje pytanie, czy była wówczas jeszcze żywa, czy martwa?

Zapadła cisza. Odpowiedź nasuwała się sama.

Christer oświadczył z udawaną wesołością:

– Mogła być głęboko uśpiona, jaśnie panie. Berg był przecież lekarzem. Nie wolno nam tracić wiary.

Dla obu był to jednak niezwykle trudny moment.

– Czy to już koniec listu?

– Nie, jest jeszcze króciutkie postscriptum. Zaraz, zaraz, napisano je tak małymi literami, że ledwie mogę odczytać: Zapomniałem powiedzieć, że w drodze do Skanii odwiedziłem kościoły w Linkoping. W ciągu ostatnich trzech – czterech lat nie pochowano tam żadnej Magdaleny Backman.

Christer złożył list.

– Myślę, że jest w tym jakaś nadzieja, prawda?

– Chyba tak – odparł Molin zamyślony.

Christer, ochrypły po głośnym odczytaniu tak długiego listu, powiedział:

– Bardzo chciałbym pojechać do Sztokholmu, by spotkać ich tam i pomóc w poszukiwaniach, ale, po pierwsze, Sztokholm to wielkie miasto, nie będzie łatwo ich znaleźć, zwłaszcza że nie wiedzą, kiedy przyjadę. A po drugie, prosiłem Heikego, by przyjechał do Kola i Anny Marii. Powinienem oczekiwać go wraz z nimi.

– Musisz także dotrzymać mi towarzystwa – uśmiechnął się Molin. – Wniosłeś tyle światła w moje życie, ty i twoje czarodziejskie sztuczki!

Christer jednak nie uważał wcale, by staruszek był jakoś szczególnie ożywiony.

Szczerze powiedziawszy, wyglądał na umierającego.

– A propos czarodziejskich sztuczek… – z błyskiem w oku rzekł dziadek Magdaleny. – Obiecałeś, że mi jakąś pokażesz!

– Ależ oczywiście! – zawołał Christer z tym samym wielkim entuzjazmem co zawsze. Rozejrzał się dookoła. – Zaraz zobaczymy… coś, co jaśnie pan może wyczuć dotykiem… Już wiem!

Przesunął wazon z różami bliżej ręki starego.

– Bardzo proszę, proszę dotknąć tej róży. Mogę sprawić, że zaraz zwiędnie.

– A czy nie lepiej byłoby, gdybyś znalazł zwiędłą różę i na powrót tchnął w nią życie?

Christer był tak przejęty, że nie wyczuł rozbawienia w głosie Molina.

– Naturalnie, jaki ze mnie głupiec! O, ta róża już zwiesiła główkę i widzę, że opadło z niej kilka płatków. Czy wystarczy, jeśli sprawię, że znów się wyprostuje?

– O, tak, w zupełności. Możesz też nie przyczepiać płatków, które opadły – rzekł starzec dziwnie zduszonym głosem.

– To świetnie, bo zostały już zmiecione – naiwnie odparł Christer. – A więc zaczynam.

Ze śmiertelną powagą uczynił kilka tajemniczych gestów wokół biednej róży, która najpewniej nic z tego nie mogła pojąć.

Nic się nie wydarzyło.

– To bardzo wyczerpujące – objaśnił Molinowi Christer i skupił się jeszcze bardziej, aż pot wystąpił mu na czoło. – Nie, jakoś dzisiaj nie chce zadziałać…

– O, czary wymagają czasu, by nabrać mocy – rzekł Molin z powagą. Służący prawie już całkiem odwrócił się tyłem, by nie było widać, jak zagryza wargi, starając się powstrzymać śmiech.

Stary Molin poprosił:

– Może tymczasem wyjdziesz na werandę i sprawdzisz, czy przypadkiem nie zanosi się na deszcz? Mam ochotę posiedzieć dziś trochę na dworze, mój drogi.

Zdumiony, że róża nie zareagowała na jego zaklęcia, Christer spuścił głowę i wyszedł.

Molin natychmiast zwrócił się do służącego:

– Wymień tę zwiędłą różę na identyczną, tylko świeżą. Umieść ją dokładnie w tym samym miejscu.

– Oczywiście, jaśnie panie.

Pospiesznie wybiegł do sąsiedniego pokoju, by poszukać podobnej jasnoczerwonej róży, a potem szybko zamienił kwiaty. Kiedy Christer wrócił, służący stał już w swym zwykłym miejscu, dyskretnie z boku:

– Nie, nie będzie deszczu – uspokoił Molina Christer. Nagle zatrzymał się, wpatrzony w wazon z kwiatami. – Ona… ona…

Molin wyciągnął rękę i dotknął właściwej róży.

– Och, naprawdę! Jest całkiem jak świeżo zerwana! – zawołał z niewyobrażalnym zdziwieniem. – Christerze! Nigdy nie spodziewałem się, że jesteś do tego zdolny!

– I ja także nie – odparł Christer słabym głosem, gdyż jego silna wiara we własną magiczną moc przybladła nieco na skutek niepowodzeń w ostatnich kilku latach. Był tak wstrząśnięty, że natychmiast musiał usiąść. Westchnął wyczerpany: – To doprawdy fantastyczne, ile potrafię!

Загрузка...