ROZDZIAŁ XI

Pędzący drogą jeźdźcy zatrzymali powóz.

– Gdzie chłopak? – zapytał jeden z nich bez zbędnych wstępów.

– Zaraz, zaraz, moi panowie – obruszył się komendant. – A cóż to za maniery?

– Nie pleć bzdur! Gdzie chłopak i pies?

– Nie mamy obowiązku…

Pielęgniarz groźnie pomachał im przed nosem pistoletem.

– Jeśli chodzi o młodego studenta, który nam towarzyszył, to wolał poczekać do naszego powrotu z inspekcji we wschodniej Upplandii – z godnością odparł komendant. – Źle się poczuł. Pies został z nim. Czy teraz jesteście zadowoleni?

– Został? Gdzie?

Komendant wzruszył ramionami.

– W pobliżu miejsca, gdzie bawiliśmy ostatnio, domu dla przewlekle chorych, który zwą „Miłosierdziem”. Powiedział, że ma w okolicy znajomych. Umówiliśmy się w najbliższej gospodzie za trzy dni.

– Ale teraz, przed chwilą, w powozie widzieliśmy więcej osób! – wykrzyknął drugi.

– Nonsens – odparł Kol i głębiej wepchnął brudny skrawek materiału, który Christer oderwał od ubrania Magdaleny. – Pewnie w szybkach powozu odbiły się końskie łby.

Stracili nieco pewności siebie, wzrokiem uważnie badali okolicę. Boże, pomyślał Kol, dobry Boże, pozwól dzieciom uciec stąd jak najdalej!

– A czego właściwie chcecie od chłopca? – zainteresował się komendant.

– Nie twoja sprawa. Jedźcie dalej, do diabła!

Ważne było, by jak najdłużej przeciągać rozmowę i dać młodym czas na ucieczkę.

– Słuchajcie – ostrym głosem rzekł komendant. – Nie pozwolę, by ktoś…

– Zamknij się i odjeżdżaj!

Można się było domyślić, że mają zamiar przeszukać okolicę.

– Jestem przedstawicielem władz policyjnych – surowo zagrzmiał komendant. – Drogo was to będzie kosztowało! Skąd jesteście? Z „Miłosierdzia”? Czy też zwykli z was rozbójnicy?

Jeźdźcy nie słuchali go dłużej. Jeden z nich wściekle kopnął powóz i zawrócił konia. Odjechali, znikając za węgłem stodoły.

– Nic więcej nie możemy zdziałać – westchnął komendant. – Podejrzewam, że zatrzymają się i przeszukają okolicę. Oby tylko dzieci zdołały się ukryć!

Magdalena nareszcie ocknęła się z oszołomienia.

Kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku tak rzadko otwieranych drzwi, natychmiast schowała się w swym ochronnym pancerzu. Narzuciła zasłonę na świadomość i oczy, postanawiając traktować wszystko jak koszmar senny, z którego prędzej czy później i tak się obudzi.

Tym razem jednak nie pojawili się zwykli bohaterowie jej złych snów. Wszedł młody chłopiec i pies. Magdalena bała się powrócić do rzeczywistości. To, co się działo, także musiało być złudą. Pułapką, w którą nie pozwoli się nikomu złapać.

Pies jednak jak dwie krople wody podobny był do Saszy. Przywitał się z nią radośnie, a chłopiec tak bardzo przypominał Christera, którego spotkała tylko jeden jedyny raz, ale nigdy nie zapomniała.

Naprawdę paskudna pułapka!

Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo chłopiec szepnął, że ma iść razem z nim, a potem wziął ją po prostu na ręce i wyniósł z tego miejsca.

Wyniósł?

Jaki to rzeczywisty sen!

Powiew czystego, świeżego powietrza na twarzy…

Czegoś podobnego do tej pory nie przeżywała w snach.

Sasza? Czy to rzeczywiście mógł być prawdziwy Sasza?

Powóz… Chłopiec oderwał strzęp od jej sukienki, wsadził Saszę ze snu do powozu i pobiegł z nią dalej.

Jakie to wszystko dziwne!

Chłopiec płakał.

I ona także zaszlochała, nie mogła się opanować. Wstydziła się, ale nie była w stanie przestać.

Rozmawiali. Odważyła się nazwać go po imieniu, Christer. A on wiedział, że ona ma na imię Magdalena.

Ale we śnie wszystko jest możliwe. Ostrożnie! Musi postępować ostrożnie, by rozczarowanie nie okazało się zbyt wielkie. Nie wolno jej dać się omamić!

Po wyrazie jego oczu poznała, że strasznie wygląda. Dlatego płakał, dlatego po policzkach jak dziecku płynęły mu łzy.

To bardzo dziwne, zawsze, kiedy śniła, była czysta i pięknie ubrana. Łachmany i brud gdzieś znikały.

A potem nadjechał powóz, chłopiec zaniósł ją i wsadził do środka.

I wówczas ujrzała jeszcze dwie twarze, też wydawały się znajome. I na nich malował się wyraz zdziwienia i litości. Magdalena miała ochotę ukryć się przed ich przerażonym, współczującym wzrokiem.

To nie ja, chciała powiedzieć. Ja byłam czysta, miałam ładną, nową sukienkę. Teraz noszę łachmany.

Gdzie jestem? Co się dzieje?

Posadzili ją w powozie. Byli dla niej dobrzy. Życzliwie pytali, a ona odruchowo odpowiadała. Nic nie szkodzi, że wyznała im wszystko, bo przecież i tak zaraz się obudzi, ale jak przyjemnie móc z kimś porozmawiać! Przez tyle lat nie zamieniła z nikim ani słowa. A oni byli tacy serdeczni…

Nagle wiele rzeczy wydarzyło się naraz. Wszyscy się zdenerwowali. Mówili o pielęgniarzach? Nie, to niemożliwe, pielęgniarze nie mogli, nie mogli teraz przyjść, nie teraz!

Teraz?

Powietrze chłodzące jej twarz. Niebo, błękitne niebo…

Była na dworze! Wszystko to prawda, wszystko wydarzyło się naprawdę!

Wykrzyczała swój strach przed pielęgniarzami i zaraz potem znalazła się w ramionach Christera. O mały włos się nie przewrócili, ale jakoś im się udało. Za nimi wyskoczył Sasza. Biegli, biegli bez tchu co sił w nogach, to znaczy tylko Christer i Sasza, ona wisiała jak worek na ramionach chłopca. Ale nic na to nie mogli poradzić, musieli uciec jak najdalej przed strasznymi pielęgniarzami.

Zatrzymali się w niedużej dolince w lesie, Christer musiał złapać oddech. Potem znów maszerowali i biegli, poprosiła, by pozwolił jej iść samej, nie chciała go obciążać. Zgodził się, ale, ach! jak niemiłosiernie kłuło ją w nogi!

Ogarnęło ją podniecenie, nieopanowana radość. W końcu dotarła do jej świadomości prawda o sytuacji, w jakiej się znaleźli. Musieli uciekać, jak najdalej i jak najprędzej. Teraz nareszcie miała szanse na powrót do życia!

Co jakiś czas chłopiec brał ją na ręce, ale ona wolała iść sama. Chciała czuć pod stopami leśne poszycie, chłód, miękki mech…

Wędrówka jednak odbierała jej resztki sił. Chwiała się, potykała, oboje szli zasapani, ale nie chcieli marnować cennego czasu na odpoczynek. Gonił ich strach.

Sasza traktował wszystko jako nową zabawę. W końcu Christer musiał wziąć pieska na smycz. W lesie unosiło się tak wiele kuszących zapachów, a ci niemądrzy ludzie nie chcieli poświęcić dość czasu, by mógł się nawąchać do woli.

Nagle las się skończył, przed nimi ukazało się morze. Nie do końca otwarte, bo widok aż po horyzont przesłaniał pas szkierów Roslagen, ale było to morze. Bałtyk.

Znów mogła patrzeć na wodę!

Zatrzymali się na skraju lasu, musieli choć trochę odpocząć. Byli zmęczeni ucieczką.

Szum fal uderzających o brzeg brzmiał w uszach Magdaleny niczym najpiękniejsza muzyka.

– Czy to prawda? – pytała na poły ze śmiechem, na poły z płaczem. – Naprawdę jestem wolna?

– Jeszcze nie całkiem. Musimy dojść aż do Penningby, a stamtąd do dziadka. Tam będziesz już w pełni bezpieczna.

– Ale później znów po mnie przyjadą i zabiorą z powrotem w to piekła?

– Nigdy! Nigdy, nigdy, nigdy! Jeśli tylko zdołam wyrwać cię z rąk tych pielęgniarzy, będziesz bezpieczna. Ale teraz muszę odpocząć. Czuję w ustach słony smak.

Kiedy chłopak starał się wyrównać oddech, Magdalena zerkała na niego ukradkiem. Z łąki dzielącej ich od brzegu unosił się miodowosłodki zapach koniczyny. Jak łatwo wychwytywała teraz wrażenia, chłonęła wszystko, co nowe.

Christer, ależ wyprzystojniał! Taki męski… no tak, był już przecież dorosły, musiał skończyć osiemnaście lat. Ona prawdopodobnie miała szesnaście, licząc według zmieniających się pór roku, które zdołała odróżnić w swym ponurym więzieniu: dojmujące chłody zimy i nieznośne letnie upały.

Zabrano jej trzy lata, trzy lata w najpiękniejszym okresie życia.

Chyba tylko Magdalena dostrzegała u Christera dorosłość. Dla wszystkich innych był ciągle dużym, ale naiwnym dzieckiem.

Może teraz szybciej dojrzeje? Opieka i odpowiedzialność za bezbronną Magdalenę powinna dobrze mu zrobić. Czuł się przy niej taki silny, niezwyciężony.

Wsłuchiwali się w dźwięki dochodzące z lasu, ale nic złego nie docierało do ich uszu, ani stukot podków, ani ostre głosy, ani nawet trzask łamanych gałązek.

– Sądzę, że zrezygnowali – cicho powiedział Christer. – Albo szukają nas gdzie indziej.

Magdalena zdawała sobie sprawę ze swego wyglądu i świadomość ta bardzo jej dokuczała.

– Chciałabym się umyć – szepnęła, bezradnie pokazując na swoje skołtunione włosy.

– Pomyślimy o tym. Morska woda nie jest taka zimna, ale na razie musimy iść dalej na północ, nie możemy tu zostać.

– O, tak, rozumiem, ja też się boję.

Po łące, ciągnącej się wzdłuż skraju lasu, Magdalenie szło się łatwiej. Wędrowali trzymając się za ręce. Christer był przy niej cały czas i kiedy tylko się zachwiała, spieszył jej z pomocą.

Długo szli w milczeniu, aż wreszcie dotarli do płytkiej zatoki, obrośniętej naokoło drzewami.

– Tutaj – zdecydował Christer. – Tu się zatrzymamy, żebyś się mogła wykąpać.

Dziewczynka tęsknie spoglądała na wodę. Zapragnęła się w niej zanurzyć, poczuć, jak delikatnie obmywa skórę, ale…

– Nie wiem… – powiedziała bezradnie. – Moje ubrania także trzeba uprać, a jeśli zmoczę je w wodzie, później może mi być za zimno. Bo nie zniosę nawet myśli, że po kąpieli znów musiałabym ubrać się w te brudne łachmany.

Christer zrozumiał jej kłopot. Rozglądał się dookoła, szukając jakiegoś wyjścia, i w końcu spojrzenie jego zatrzymało się na małym kwiatuszku: delikatnym, błękitnym dzwonku.

– Możesz wejść do wody bez tych gałganów – uspokoił Magdalenę. – Zatroszczę się o nowy strój dla ciebie.

Popatrzyła na niego pytająco.

– Dostaniesz najpiękniejszą sukienkę – obiecał. – I odwrócę się, bądź spokojna. Nie spojrzę ani razu. Tylko potem przyjdź tu do mnie.

Magdalena spoglądała nań z niedowierzaniem, ale dzień był taki piękny, ciepły, skrząca się w słońcu woda kusiła. Przezwyciężając wstyd, dziewczynka rozebrała się, nie śmiała sprawdzić, czy Christer jest odwrócony, ale zaufała jego słowom. Ostrożnie wsunęła stopę do wody.

Morska toń była chłodniejsza, niż się spodziewała. Od stóp do głów przeszedł ją dreszcz, ale postanowiła być dzielna.

Dno wyglądało bezpiecznie. Głęboko wciągnęła powietrze i cała drżąc wchodziła dalej. Kiedy znalazła się po kolana w wodzie, zauważyła, że wcale już nie marznie. Jeszcze krok dalej, i jeszcze jeden…

Całe jej ciało pokrywały egzemy i liszaje, to pewnie od tych ukąszeń, które rozdrapywała, bo tak niemiłosiernie swędziały.

Nareszcie, pomyślała z gniewem. Nareszcie się ciebie pozbędę, wstrętne robactwo!

Szybko zanurzyła się po samą szyję. Jak wspaniale, najgorsze już za nią. Zacisnęła dwoma palcami nos i wsunęła głowę pod wodę, starając się wytrzymać jak najdłużej. Złapała powietrze i zanurkowała jeszcze raz, i jeszcze, aż włosy dokładnie nasiąkły. Szorowała się starannie, tarła ramiona, nogi, całe ciało. Przydałoby się jej mydło, no i, rzecz jasna, czyjaś pomoc, ale o to nie chciała prosić.

Ach, co za rozkosz! Magdalena poczuła się jak nowo narodzona, pławiła się długo, nie miała ochoty wyjść na ląd.

Ale w jaki sposób Christer miał zamiar zdobyć dla niej nowe ubranie? Nie umiała sobie tego nawet wyobrazić.

Christer, skoncentrowany aż do bólu, przykucnął przy małym, niebieskim dzwonku. Czy było coś bardziej godne ukochanej Magdaleny niż ten najczystszy, najbardziej dziewiczy ze wszystkich kwiatów? I jeszcze przecudny kolor podkreśli barwę jej oczu.

– Dzwonku, dzwoneczku, zmień się w sukienkę – zaklinał. – Przemień się w szatę godną mej ukochanej, z jedwabiu i najdelikatniejszych koronek, z szeroką spódnicą, taką jak twój kształt. W przepiękną suknię zmień się w jednej chwili!

Czekał. Niebieski dzwonek delikatnie zakołysał główką, potrąconą lekkim powiewem morskiej bryzy. Nic poza tym nie zaszło.

– Oczywiście w normalną, dużą suknię – dodał szybko. – Rozumiesz chyba, że Magdalena, choć taka drobniutka, nie zmieści się w sukienkę twojej wielkości.

Upływały sekundy, zmieniały się w minuty. Christer zaczął się denerwować. Magdalena w każdej chwili mogła wyjść z wody.

– Czcigodni przodkowie – prosił z twarzą ściągniętą zniecierpliwieniem. – Wiem, że moja moc miewa rozmaite humory i działa spontanicznie, kiedy chce. Ale czy wyjątkowo nie możecie mi pomóc, tylko ten jeden jedyny raz? Moja biedna przyjaciółka naprawdę nie ma się w co ubrać, to chyba sytuacja dostatecznie krytyczna. Tak was proszę, okażcie się wielkoduszni. Jestem przecież Christer Tomasson i pochodzę z Ludzi Lodu, choć nie wolno mi używać tego nazwiska. Dlaczego jesteście tacy skąpi? Ach, przepraszam, tak mi się tylko wyrwało! Przecież należę do dotkniętych, a może raczej jestem wybrany!

Ale i niebieski dzwonek, i przodkowie chłopca, pozostali głusi na wezwanie.

Co trzeba wypowiedzieć? myślał ogarnięty paniką. Abrakadabra? Och, nie, to takie niemądre. Może moje zaklęcie było niewłaściwie sformułowane, bo nikt przecież niczego mnie nie nauczył, nikt nie traktuje mnie poważnie! Mamo, ty znasz tyle tajemnych formuł, dlaczego nie chciałaś podzielić się ze mną swą wiedzą?

W głębi serca jednak Christer wiedział, że Tula nigdy nie potrzebowała uczyć się żadnych tajemnych formuł. Po prostu umiała je od zawsze.

Dlaczego on nie znał zaklęć? Przecież to on właśnie miał być tym największym, na którego cały ród czeka od stuleci!

– Christer?

Drgnął, słysząc nieśmiały głosik Magdaleny. Dochodził z plaży, Christer bezmyślnie, nie zastanawiając się, odruchowo się odwrócił. Nic się jednak nie stało, dziewczynka podniosła swoje łachmany z ziemi i trzymając je w wyciągniętych rękach, z dala od czystego ciała, którego nie chciała zbezcześcić, próbowała się nimi zasłonić.

Co mam począć? Co robić? jęknął w duchu. Przecież obiecałem!

Ostatni, daremny rzut oka na kwiatek, powiedział mu, że w tej sytuacji, niestety, będzie musiał szukać innego wyjścia. Pozostawało mu jedno, choć z pewnością nie dało się tego nazwać cudem. Zerwał z grzbietu białą koszulę. Na pewno jest dostatecznie długa, sięgnie jej za kolana albo jeszcze dalej. Nie taki był jego zamiar, ale cóż, dobre i to.

– Nie udało mi się! – zawołał. – Czy wystarczy ci moja koszula? Jest chyba dość długa.

Na moment znieruchomiała, ale zaraz grzecznie mu podziękowała.

– A ty w co się ubierzesz?

Christer był świadom, że praca przy kanale Gota wyrobiła mu muskuły i przyjemnie będzie je zademonstrować.

– Ja jej nie potrzebuję. Położę ją tutaj i odejdę, a ty mnie potem zawołasz. Czy tak będzie dobrze?

– Tak… dziękuję – odparła.

Chwilę później usłyszał, że Magdalena drepcze ku niemu. Koszula rzeczywiście sięgała jej do połowy łydek, ale materii było tak dużo, że wydymała się jak balon wokół wychudłego ciała dziewczynki. Magdalena musiała więc przytrzymywać ją obiema rękami.

Nie patrząc na nią, Christer powiedział:

– Kiedy wrócisz do domu, będziesz mogła się uczesać i porządnie wyszorować. Mam nadzieję, że i tak kąpiel była przyjemna?

– Och, oczywiście – odparła zasapana.

Jak będę mogła wkroczyć tak do Penningby? myślała zatroskana. Ubrana jedynie w męską koszulę, która sięga mi ledwie za kolana, z grzywą mokrych, splątanych włosów?

Christer, jakby czytając w jej myślach, zaproponował:

– Powiemy, że się topiłaś, a ja cię wyciągnąłem, co ty na to?

Uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.

– To doskonały pomysł.

Po chwili zapytał:

– Nie jesteś głodna?

Magdalena odparła ze smutkiem:

– Kiedy przez dłuższy czas prawie nic się nie je, nie odczuwa się lżejszego czy silniejszego głodu.

– Rozumiem. Myślę, że na początku będziesz musiała odżywiać się bardzo ostrożnie, żeby przyzwyczaić się do normalnego jedzenia.

Pokiwała tylko głową.

Magdalena zmęczyła się bardzo. Przysiedli wśród drzew, by chwilę odsapnąć. W drodze mijali z rzadka porozrzucane zagrody chłopskie, nieduże przystanie rybackie, w których nie było widać żywego ducha, i wedle wszelkich wyliczeń Penningby powinno znajdować się już niedaleko.

Dziewczynka usiadła skromnie, skulona w jego wielkiej koszuli. Christer niby przypadkiem wystawił na pokaz mięśnie grające pod skórą, oświetlone słońcem wpadającym między liśćmi.

– Ale ty pewnie jesteś głodny? – zapytała.

Widok jej podrapanych stóp wystających spod koszuli wzruszył chłopca tak, że przez chwilę nie mógł odpowiedzieć.

– Nie, ani trochę – zapewnił ją, próbując udawanym kaszlem zagłuszyć burczenie w brzuchu.

Rozmowa jakoś się nie kleiła. Nagle zawstydzili się siebie, bo kiedy przyszło co do czego, okazało się, że prawie wcale się nie znają.

Magdalena nerwowo głaskała Saszę.

Wzrok Christera błądził po lesie, jakby chłopak miał nadzieję tam znaleźć temat do rozmowy.

Upłynęły dwie długie minuty, podczas których było słychać tylko burczenie w brzuchu Christera, najpierw cichsze, potem głośniejsze i głośniejsze.

Magdalena nie śmiała jeszcze raz napomknąć, że jej towarzysz na pewno jest głodny.

Christer postanowił mówić, co mu ślina na język przyniesie, zdenerwowanie pokrywając śmiechem. Głos mu się dziwnie łamał, uderzał w falset.

– Wygląda na to, że za każdym razem, gdy zbliżamy się do siebie, otacza nas las.

Mój Boże! Jak mógł coś takiego powiedzieć!

Magdalena jeszcze niżej pochyliła głowę nad Saszą.

– Tak.

Właściwie po prostu przytaknęła jego słowom, ale Christerowi wydawało się, że była to odpowiedź na jego myśli. Zaczerwienił się ze wstydu.

Na tym rozmowa się skończyła. Magdalenę ogarnęła rozpacz, przecież tak bardzo chciała z nim pogawędzić, ale nie umiała, nie umiała! Powtarzała tylko: „Kochany Sasza! Dobry, kochany piesek!”

Czy Christer nie poczuje się obrażony? Czy koszula zanadto się nie podciągnęła? Czy siedzę dość ładnie? Czy on widzi te wstrętne liszaje na moich ramionach?

W dodatku usadowiła się na czymś kłującym, lękała się jednak przesunąć w obawie, że przy tym podwinie się jej koszula, a nic przecież pod nią nie miała.

– Twoje paznokcie… – odezwał się Christer łamiącym się z wrażenia głosem.

Przerażona popatrzyła na swoje ręce.

– Próbowałam wydrapać nimi dziurę w ścianie – szepnęła.

W piwnicy? Biedna mała.

Magdalenę wzruszyła troska okazywana jej przez Christera. Chłopiec ujął ją za rękę i delikatnie pogładził. Przytulił poranione palce do policzka.

– Teraz już nie musisz się niczego bać – obiecał łagodnie.

Dopóki mógł się nią zajmować, otaczać opieką, wszystko układało się jak najlepiej. Największy kłopot sprawiała rozmowa.

– Masz siłę iść dalej?

Dzięki Bogu, że Christer postanowił przerwać tę jakże kłopotliwą sytuację, pomyślała Magdalena. Chociaż czuła, że jest wycieńczona, od razu wstała, co prawda trochę chwiejnie, ale znów mogli ruszyć w drogę.

Wkrótce dostrzegli jakąś postać, maszerującą po plaży. Christer znów musiał uspokajać na nowo przerażoną Magdalenę. Okazało się, że to po prostu Kol wyszedł im na spotkanie, zaniepokojony, czy nie przytrafiło im się nic złego.

Bez przeszkód dotarli do powozu oczekującego w Penningby. Magdalenę otulono w koc, który szczęśliwie zakrył ją całą, i spiesznie wyruszyli na północ, bo dzień miał się już ku końcowi.

Dzień ten wszystkim w domu Molina wydał się nieskończenie długi i nerwowy.

Rankiem, zgodnie z zapowiedzią, zawitał doktor Ljungqvist, ale służący cichym, lecz nie znoszącym sprzeciwu głosem po prostu go odprawił. Nie, stan jaśnie pana nie zmienił się ani na jotę, nie ma żadnych widoków na poprawę. Owszem, ksiądz już był. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że rodzina przybędzie na czas. Nie, jaśnie pan śpi i nie pozwolę mu przeszkadzać. Do widzenia.

Zanim doktor zorientował się, co się stało, zamknięto mu drzwi przed nosem.

Cóż, i beze mnie idzie jak po maśle! Ale co za żywotny stary dziad! To wręcz nieprawdopodobne, by jeszcze trzymał się życia po tej ostatniej dawce, którą mu zaaplikowałem!

Doktor lekkim krokiem opuścił posiadłość Molina. Już niedługo będzie się czym cieszyć. On sam miał dostać dwadzieścia pięć procent, jedną czwartą. W pamięci próbował obliczyć, ile też mu przypadnie, starzec był właścicielem większości zakładów w Norrtaije i wielu w Sztokholmie. Dostanie okrągłą sumkę…

A może podnieść swój udział do pięćdziesięciu procent? Wie przecież o wszystkim…

Nie, zbyt dobrze pamiętał, co przydarzyło się konsulowi Juliusowi Backmanowi. Najlepiej siedzieć cicho. Ale trzecia część? Oczywiście, tyle mu się należało, wykonał przecież całą mokrą robotę!

Przedłoży im swoje żądania, ale musi być ostrożny.

Heike, Tomas i Tula zostali u Molina, gdyż staruszek bardzo ich o to prosił. Dopilnował także, by sprowadzono Annę Marię, żeby nie musiała niepokoić się w samotności.

Wszystkich dopadła małomówność i dokuczliwe zdenerwowanie. Niektórzy wątpili, by wyprawa do „Miłosierdzia” przyniosła jakiekolwiek rezultaty. Magdalena na pewno już nie żyła, a jeżeli, to z pewnością jej tam nie znajdą.

Razem zjedli obiad. Heike wcześniej zajął się starym Molinem, usiłując poprawić jego ogólny stan zdrowia, który tak gwałtownie pogorszyły dwa kolejne wylewy, a później długotrwałe zatruwanie pacjenta przez doktora.

Teraz Heike ukradkiem obserwował Tomasa, czując, jak narasta jego niepokój. Tomas nigdy nie zaliczał się do silnych, ale tym razem sytuacja była naprawdę poważna. Przecież ten człowiek jest na skraju wyczerpania! Powinien był zostać w domu, w Motala, i pozwolić wypoczywać zmęczonemu sercu.

Heike zdawał sobie jednak sprawę, jak wielkie znaczenie ma dla Tomasa udział w całej wyprawie. Czuł wtedy, że nie jest tylko kulą u nogi swej ukochanej żony.

Nagle Heike zorientował się, że Tula go obserwuje. Wbiła w niego rozpaczliwe spojrzenie i siedziała nieruchomo.

Do diaska! Do diaska, dlaczego nie zapanował nad sobą! Przecież Tula była taka jak on, wyczulona na wrażenia i nastroje. Mogła czytać w jego twarzy jak w otwartej księdze, bo i ona należała do dotkniętych z Ludzi Lodu.

Heike uśmiechnął się do kuzynki, miał to być uspokajający uśmiech, ale wypadł raczej blado.

Kiedy tylko po skończonym obiedzie odeszli od stołu, Tula wzięła go na bok.

– Heike!

Położył jej dłoń na ramieniu.

– Uspokój się, zbadam Tomasa. Sądzę, że to nic poważnego, ale ta podróż była dla niego zbyt ciężką próbą.

Heike poczuł, że paznokcie Tuli boleśnie wpijają mu się w skórę.

– Jeśli coś stanie się Tomasowi, to mnie nic już nie zostanie. Nic!

– Masz przecież Christera – przypomniał jej Heike. – On cię potrzebuje.

– Ale jak długo to potrwa? Jest już dorosły. I bez względu na to, jak kocham mego syna, on nigdy nie zastąpi mi Tomasa!

Heike zrozumiał powagę sytuacji. Pojął, jak niewiele łączy Tulę ze światem zwykłych śmiertelników. Tylko Tomas i ich wzajemna miłość.

– Wiem, Tulo. Jeśli go stracisz, to będzie koniec, prawda?

– Tak, to już będzie koniec. Zrezygnuję z walki. A bogowie jedni wiedzą, jak była trudna.

Heike zadrżał z lękiem. Tylko oni dwoje zdawali sobie sprawę, co może się stać, jeśli Tula straci oparcie w Tomasie. Może jeszcze ze dwa lata Christer będzie od niej uzależniony. Ale jeśli wyprowadzi się z domu…

Nawet wnuk nie zdoła na dłuższy czas zatrzymać Tuli w świecie rządzonym według praw ustanowionych przez zwykłych ludzi.

– Zrobię dla Tomasa, co w mojej mocy. Ale czy ty nie możesz go zmusić, by więcej wypoczywał? Zwłaszcza teraz, przez kilka najbliższych dni. Zrozum, jest krańcowo wyczerpany, trzyma się jedynie siłą woli.

– Natychmiast zapakuję go do łóżka – postanowiła. – Pomożesz mi go przekonać? On jest taki uparty, nie chce przysparzać mi trosk.

– Pomówię z nim poważnie.

Tak też się stało, Po południu Heike odbył z Tomasem rozmowę w cztery oczy i opowiedział mu o miłości Tuli. Podkreślił, jak wielkie znaczenie ma Tomas dla jej równowagi psychicznej, i zażądał, by zaczął bardziej dbać o siebie i w ten sposób pomógł żonie.

Heike zbadał go i rzeczywiście natychmiast położył do łóżka w pokoju, który Molin ofiarował do dyspozycji Tuli i Tomasa.

– Wyjaśnię naszemu gospodarzowi, jak się sprawy mają – obiecał Heike. – Sądzę, że nikt nie zrozumie cię lepiej niż on.

Tomas zachowywał się wyjątkowo ustępliwie. Z ulgą przyjął wiadomość, że nareszcie będzie mógł wypocząć, i to pod opieką Heikego.

– Wiesz, Heike, bardzo się też niepokoję o chłopca.

Heike uśmiechnął się szeroko.

– O Christera? Nie ma powodów do obaw. Nikt z nas nie stoi tak mocno nogami na ziemi, jak Christer. Możesz być dumny ze swego syna. Naprawdę, tyle życia w tym chłopaku!

– Ale on jest taki dziecinny.

– I na tym właśnie polega jego siła. Szczęśliwy jest ten, kto potrafi zachować dziecięcą chłonność umysłu, pozostawać otwarty na wrażenia i cieszyć się drobiazgami. My, w naszym wieku, przestajemy radować się życiem, kostniejemy w swoich poglądach. Widzieliśmy już wszystko i nic nam nie zdoła zaimponować. Nam jest najtrudniej. Twierdzimy, że ma być tak i tak, o niczym nowym nie chcemy słyszeć. Utraciliśmy to, co najważniejsze: ciekawość, a ściślej mówiąc chęć poznania, bo ciekawość potrafi czasami zwieść na manowce.

Tomas uśmiechnął się:

– Nie uważam, byś ty sztywno tkwił w konwencjach, Heike.

– I ty także nie. Mówiłem tylko ogólnie o staruszkach. A teraz dostaniesz krople, które wzmocnią ci serce, recepta pochodzi jeszcze z czasów Hanny, a muszę ci powiedzieć, że ta kobieta naprawdę wiele wiedziała!

– Czy to coś poważnego, Heike?

Upłynęła chwila, zanim odparł:

– Jesteś przeciążony. Jeśli dalej tak będzie, sprawa może stać się poważna. Ze względu na nas musisz starać się zachować spokój, powiedzmy przez tydzień. Lekarstwo cię wzmocni. Masz naprawdę dobre widoki na powrót do zdrowia.

– Dziękuję! Heike… powiedz mi jeszcze, co sądzisz o Christerze? Myślisz, że on naprawdę jest dotknięty?

– Christer? – uśmiechnął się Heike. – Nie, ale nie musisz mu o tym mówić, sam stwierdzi to prędzej czy później. Nie, jestem przekonany, że dziecko dotknięte przekleństwem urodzi się Annie Marii i Kolowi. A wtedy sam zobaczysz, że Christer przejrzy na oczy.

– Byle tylko w tym czasie nie narobił głupstw! – Wzrok Tomasa błądził gdzieś niespokojnie.

– Rzeczywiście, taka groźba istnieje – zgodził się Heike. – Będziemy musieli mieć na niego oko. I na jego sztuczki.

Kiedy stary Molin usłyszał o chorobie Tomasa, natychmiast poszedł do niego i przez godzinę rozmawiali, a wiele mieli sobie do powiedzenia. Mówili o podstępach choroby, o skrywanym głęboko lęku przed śmiercią, o Heikem, Tuli i tajemniczych Ludziach Lodu, no i o przyszłości Christera.

Molin obiecał natychmiast powiadomić Tomasa, gdyby ich trzej wysłannicy, Christer, Kol i komendant policji, dali o sobie znać albo wrócili do domu. Tomas nie mógł bowiem pogodzić się z myślą, że leży unieruchomiony, kiedy dookoła tyle się dzieje.

Gdy Molin wyszedł, pojawiła się Tula, wystraszona i do przesady opiekuńcza. W końcu Tomas musiał prosić ją, by zwolniła tempo, bo inaczej zamęczy go swą troskliwością miłosiernej samarytanki.

Tula położyła się wtedy koło niego i objęła ramionami.

– Nigdy nie wolno ci mnie opuszczać, Tomasie! Nigdy, przenigdy! Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczysz.

Uśmiechnął się leciutko, ze smutkiem.

– Wiesz, chyba naprawdę bardzo się kochamy.

– Tak – cichutko odparła Tula.

Ale jest w tym coś więcej, dodała w duchu. Dużo, dużo więcej. Przy tobie potrafię zachowywać się jak zwykły człowiek.

– Zostań ze mną, Tomasie! – błagała zdesperowana.

Pogłaskał ją po policzku. Tula była jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochał, lecz wiedział o niej tak niewiele.

Загрузка...