Taki długi… długi… sen.
Głęboko pod powierzchnią ziemi, na Południu, z dala od siedzib Ludzi Lodu w Skandynawii, Tengel Zły otwierał prastare oczy.
Robił to bardzo powoli; uniesienie powiek, ciężkich ze starości i pokrytych szarym pyłem, kosztowało go ogromnie wiele trudu.
Wreszcie ostatnim wysiłkiem woli zdołał je podnieść. Żółte szpary oczu widziały jedynie otaczającą je ciemność. Ale Tengel Zły nie był zależny od światła. I tak potrafił widzieć. Daleko, dużo dalej, niżby się mogło zdawać.
Jego wielosetletni sen nie trwał ciągle, nie był też nieustannie jednakowo głęboki. Czasami coś go zakłócało. Zdarzało się, że któryś z jego przodków próbował odnaleźć naczynie z wodą, zakopane w Dolinie Ludzi Lodu. Tengel Zły musiał wtedy koncentrować całą swą moc w obronie skarbu. Nie mógł się poruszyć, a sen sprawiał, że i mózg miał ociężały, tak więc jego śmiercionośna moc nie działała z pełną siłą. Mimo to jednak był w stanie przenosić swój obraz tam, w tamto miejsce, by odstraszał śmiałków. Wielokrotnie wytwór jego myśli ukazywał się intruzom, którzy mieli czelność naruszyć jego teren.
Najwięcej wysiłku kosztowali go to wówczas, gdy przybyli tam Heike i Tula. Heike, jeden z najpotężniejszych potomków rodu, jeden z tych, którzy ośmielili się zwrócić przeciw niemu, Tengelowi Złemu, groził mu zaklęciami z zamierzchłej przeszłości Ludzi Lodu. Były to niezwykle trudne chwile, jego siła została wystawiona naprawdę na ciężką próbę. A jeszcze gorzej było kiedy Tula, ta przeklęta dziewczyna, napuściła na niego cztery demony.
Koszmarne wspomnienie!
Po tym zdarzeniu Tengel Zły na długo musiał pogrążyć się we śnie, by na powrót zebrać siły.
Ale pamiętał też przyjemne chwile! Ohydne oczy zwracały się to tu, to tam, żółtoszare spojrzenie powoli, ale z dziką rozkoszą przedzierało się przez mrok, przeczesywało świat wspomnień w poszukiwaniu radośniejszych zdarzeń.
Nie wszyscy z jego dotkniętych przekleństwem potomków okazali się odszczepieńcami. Tengel Zły po raz kolejny przesłał kipiącą nienawiścią myśl Tengelowi Dobremu, temu, który zdołał odwrócić przekleństwo i sprawić, że jego nędzni następcy podjęli walkę ze złym przodkiem.
Miał też jednak powody do radości. Pamiętał je świetnie. Ów piękny mężczyzna z dawnych czasów, ten, który odciął głowę swojej kobiecie. No i Kolgrim, choć on nie na wiele się przydał. Oprócz tego, oczywiście, że zgładził niebezpiecznego Tarjeia, ale to przecież on, Tengel Zły, kierował jego poczynaniami. Solve był jego wiernym sługą, no i Ulvar! Ten był najbardziej obiecujący, tak, bo Ulvhedina zmarnowali ci świętoszkowaci łajdacy. Ale Ulvar pozostał mu wierny.
Flety! Za każdym razem, gdy któryś z potomków natrafił na zaklęty flet, rosła moc Tengela Złego. Tuli wpadł w ręce taki instrument, lecz powstrzymała ją ta obrzydliwa gromada zmarłych, sprzysiężonych przeciw niemu. Tymczasem nie dokończona gra dziewczyny i tak miała na niego zbawienny wpływ. Zaczął się budzić; oprzytomniał na tyle, że mógł podjąć próbę otwarcia oczu. Najpierw były to tylko niewielkie przymiarki, ale teraz wreszcie mu się udało.
Na moment zasłonił powiekami żółte szpary oczu, mrugnął raz tylko, po to, by sprawdzić, czy naprawdę może nimi poruszać, a już ten nieznaczny ruch wzbił w powietrze tuman szarego jak popiół cuchnącego pyłu.
Gra Tuli na flecie, choć przerwana, obudziła go na tyle, by mógł poprowadzić jednego ze swych bezrozumnych potomków do Eldafjord, tam gdzie znajdował się jego własny flet, ten, który utracił w tak niecny sposób.
Eldafjord… Podróż Eskila. Doprawdy, tak niewiele brakowało! O mały włos, a Tengel Zły by się obudził. Dokonałby tego Heike, jeden z jego najzagorzalszych przeciwników. W głębi mrocznej duszy Tengela Złego na to wspomnienie rozległ się złośliwy chichot.
Ale potem pojawiła się ONA. Ona, ta najstraszniejsza, najbardziej odrażająca. Na samą myśl o niej Tengel skręcił się z nienawiści. Ta, która zdołała dotrzeć do jasnej wody.
Shira, jego śmiertelny wróg.
I flet, drogocenny flet! Zniszczyła go na zawsze!
Poczuł, że to wspomnienie setkami noży wbija mu się w ciało.
Nie, nie będzie więcej myślał o tym upokorzeniu, o palącym wstydzie.
Znów wrócił pamięcią do radośniejszych wydarzeń. Pojawił się kolejny potomek. Nosił imię Ulvar i był naprawdę wiernym uczniem Tengela Złego. Znalazł nie dokończony flet, oczywiście idąc za wskazówkami Tengela, i już sama świadomość tego faktu wzmocniła złego przodka.
Ale i ten flet także został unicestwiony.
Teraz Tengel nie wiedział już o żadnym innym.
Przeklęte łotry, i to krew z jego krwi! Przez cały czas, choć leżał tu unieruchomiony, musiał pilnować, by nie zniweczyli jego planów.
Akurat teraz byli słabi. Mieli tylko jednego dotkniętego, w dodatku dziewczynę, a ona nic nie znaczyła. Nosiła imię Benedikte. Ach! Wiedział niemal wszystko o Ludziach Lodu! Nad mrocznym źródłem zła obdarzono go życiem wiecznym i władzą nad ludźmi. Pełni władzy jeszcze nie osiągnął, leżał wszak w okowach snu, ale losy Ludzi Lodu, zwłaszcza tych z rodu, których dotknęło przekleństwo, mógł śledzić stąd, z tajemnego miejsca spoczynku. Wszelkie zło świata docierało tu do niego, niesione ziemią i powietrzem, ogniem, wodą i kamieniem, pięcioma dawnymi żywiołami plemienia Ludzi Lodu. Kiedy bowiem odwiedził Źródła Życia i napił się wody zła, również żywioły stały się jego niewolnikami, środkiem do osiągnięcia władzy. Kiedyś miał władzę nad całą ziemią…
Ach, jakże żałował, jakże wyrzucał sobie ten pomysł, który wówczas przyszedł mu do głowy! Postanowił, by pogrążono go we śnie. A potem został zdradzony! Zdradzony przez własny ród! Setki razy żałował, tysiące razy wybuchał gniewem, ale na nic się to nie zdało. Leżał pogrążony we śnie, który ciążył mu jak kajdany, i stan ten musiał trwać do czasu, aż znajdzie się kolejny flet, zaklęty albo niewydarzony, to już nie ma znaczenia, byle tylko dało się na nim wygrać jego sygnał.
Gorzki nieustający gniew odbierał mu siły. Przymknął szkaradne oczy i skupił się na chwili obecnej.
Nie było to trudne, dźwięki fletu wzmocniły jego zdolność widzenia tego, co znajdowało się daleko. Jedynie ciało było jeszcze słabe, uwięzione, i przez to jego śmiertelnie niebezpieczna moc nie mogła zostać w pełni wykorzystana. To, czego do tej pory dokonał, było jedynie pierwszym ostrzeżeniem przed tym, co kiedyś miało nastąpić.
Teraz, choć ta Benedikte była właściwie nikim, zerem, musiał mieć na nią oko, czujnie się przed nią strzec. Bo ona była jedną z nich, z tych niewiernych, którzy próbowali go zwalczać. Sama, co prawda, nie mogła niczego osiągnąć, ale jeśli jej pomogą…
Musi uważać na tę głupią dziewczynę.
A gdyby tak sprowadzić ją na drogę wiodącą ku nieuchronnej zagładzie?
Tak! Tyle przynajmniej mógł dokonać, przebywając tu, w swym przeklętym więzieniu.
Musiało się to jednak stać potajemnie. Oczy Tengela Złego zamigotały w ciemnościach. Przez ciało przebiegł mu zimny dreszcz strachu. Gdzieś w jakimś miejscu… Gdzieś w jakimś miejscu istniało inne niebezpieczeństwo. Shira nie była jedynym zagrożeniem. Tego drugiego nie znał. Umknęło mu, skryło się przed nim. Ale Tengel Zły zdawał sobie sprawę, że jest ono silne, bardzo silne!
Dlatego zniszczenie dziewczyny musi się odbyć w ukryciu, tak by to drugie coś, co mu zagraża, nie mogło jej znaleźć i, być może, przybyć na ratunek.
Myśli zaczęły pracować, zmysły szukały, wstrętne macki rozeszły się po świecie, kierując się ku krajom na Północy…
Obudziło się niejasne wspomnienie.
Tak, znał pewne miejsce daleko od ludzkich siedzib. Wspaniałe, na wskroś przepojone złem miejsce. Wiedział o nim, ponieważ w trakcie swej podróży na Południe sam je odwiedził.
To miejsce poświęcono złu. Został tam nawet przez jakiś czas, tak mu się spodobało.
Wtrącił się w historię tego miejsca.
Wspaniały, wspaniały czas.
Pamiętał też… Tengel Zły zebrał myśli, z wysiłkiem starał się sobie przypomnieć.
Tak! Był tam przewoźnik! Oczywiście, tak.
I znów w duchu złośliwie zachichotał. Przewoźnik, tak, tak, właśnie on!
Zabawnie było współdziałać z tym człowiekiem. Ciekawe, co się z nim później stało, po tym, jak on, Tengel, opuścił tamto miejsce. Ciekawe, doprawdy, bardzo interesujące.
Miejsce to, zanim jeszcze on się tam pojawił, było tak skalane, tak przepojone wspaniałym złem, czynami tak potwornymi, że myśląc o nim odczuł dreszcz rozkoszy. Bez względu więc na to, jaki wpływ on sam na nie wywarł, z pewnością było to właściwe miejsce, by wyeliminować Benedikte.
Zaprowadzi ją tam niezłomna siła jego myśli.
Trzeba jednak szukać okrężnych dróg, żadne bezpośrednie poczynania nie są już możliwe. W jaki sposób tego dokonać?
Jak pająk pracowicie tka pajęczynę, tak on począł snuć swój okrutny plan. Niezwykle przyjemne zajęcie dla najbardziej złego stwora na świecie. Dla samego uosobienia zła.