ROZDZIAŁ X

Ostre podmuchy wiatru rozwiewały włosy Benedikte i grzechotały grzebycznikami. Lato chyliło się ku końcowi, żółte kwiaty zwiędły, nasiona były już prawie suche.

– Tak – powiedział Sander powoli. – Ja też uważam, że powinniśmy opuścić Fergeoset jak najprędzej. Ale muszę przyznać, że bardzo jestem ciekaw, co tu się dzieje.

– Wiem o tym.

Widać było, że Sander podjął decyzję.

– Benedikte, chcę się dowiedzieć czegoś więcej. Myślałem, żeby dzisiaj zejść do tej drugiej wioski i tam rozpytać o historię Fergeoset. I mam zamiar zabrać cię ze sobą.

– Ale nie możemy zostawić…

– Dopóki przebywają z Niemcami, wszystko będzie w porządku. My przecież niedługo wrócimy.

Sama z Sanderem? Bez wiecznie uczepionej go Adele? Benedikte uznała tę myśl za kuszącą, choć jednocześnie napełniała ją przerażeniem.

Ale wyraz oczu ją zdradził.

– To znaczy, że pójdziesz ze mną – stwierdził Sander uśmiechając się ciepło.

Skierowała się do wnętrza chaty, by powiedzieć lensmanowi o ich zamiarach. Ze smutkiem zerknęła na drewutnię, w której stały nosze z ciałem Olsena, czekające na zniesienie na dół do wsi. Benedikte miała nadzieję, że to zadanie nie przypadnie w udziale jej i Sanderowi.

W tej samej chwili ze środka wyszła Adele. Całkowicie ignorując Benedikte skierowała się ku młodemu naukowcowi. Uśmiechała się do niego tak ciepło i intymnie, że Benedikte poczuła ból w sercu.

Stojąc już przy drzwiach nie oparła się pokusie, by się obejrzeć. Zdążyła akurat zobaczyć, jak Adele wspina się na palce i całuje Sandera w policzek. Było oczywiste, że czyni to nie pierwszy raz. Sander automatycznie otoczył plecy dziewczyny ramieniem, co prawda bez szczególnego zapału, ale Benedikte nie wiedziała, jak tłumaczyć jego zdradzający zakłopotanie uśmiech.

Łzy znów trysnęły z oczu Benedikte. Teraz nie mogła wejść do środka. Odwróciła się błyskawicznie i zniknęła za chatą. Tam przystanęła, starając się stłumić płacz.

– Dlaczego jestem taka brzydka? – żaliła się głośno. – Drodzy, kochani przodkowie Ludzi Lodu, czy nie możecie uczynić mnie choć trochę ładniejszą? Tak bardzo bym chciała być drobna i zgrabna, mieć piękne włosy i regularne rysy. Czy muszę być taka zwalista i niezdarna? Tak bardzo pragnę stać się powabna. Proszę was tylko o to jedno. Uczynię wszystko, do czego zostanę wyznaczona, stawię czoło każdemu niebezpieczeństwu, bylebym tylko mogła być bardziej pociągająca, bardziej kobieca! Gorąco was błagam, wysłuchajcie tej mojej jednej jedynej prośby! Wiem, że potraficie to, co niewyobrażalne. Nie mogę zwrócić się do Boga innych ludzi, bo on nakazuje traktować cierpienie jako próbę charakteru! Ale wiem, że wy to umiecie. Shira potrafi tego dokonać swoją jasną wodą. Choć pewnie nie wolno jej marnować drogocennych kropelek na coś tak mało ważnego, o co proszę, powodowana tylko próżnością. Ale dla mnie to wcale nie jest bez znaczenia. Nie teraz!

Nagle zorientowała się, że tuż koło niej stoi Sander i słucha jej słów. Jego piękne oczy spoglądały na nią z czułością, dłonią delikatnie pogładził jej policzek z takim zrozumieniem, że łzy popłynęły jeszcze obficiej i teraz Benedikte musiała wyglądać naprawdę okropnie.

– Adele absolutnie nic dla mnie nie znaczy – szepnął miękko, łagodnie. – Jest tylko jedną z tysiąca identycznych, zwyczajnych dziewcząt. Takiej drugiej jak ty, Benedikte, nigdzie nie ma. To, co jest między nami, jest zupełnie wyjątkowe. Rozumiesz?

Kiwnęła tylko głową i oddychała głęboko, starając się odzyskać spokój.

– Pójdę powiedzieć im, że idziemy – rzekł. – Czy potrzebujesz czegoś?

– Może powinnam zabrać sweter.

– Przyniosę ci, poczekaj tu na mnie.

Jeszcze raz kiwnęła głową. Próbowała przełknąć ślinę, ale gardło miała jakby zasznurowane. Prędko otarła łzy.

Sander wyszedł i skinął ręką. Poszła za nim.

Benedikte była oszołomiona. Nieopisanie szczęśliwa, chociaż w jej biednej duszy nadal tkwił cierń, który nazywał się Adele.

Sander jednak mówił tak wesoło o przyjemnych i obojętnych sprawach, że wreszcie się rozluźniła. I choć była mu wdzięczna za tę beztroską pogawędkę, tak naprawdę pragnęła rozmawiać na tematy bardziej osobiste. Powiedziałaby mu wówczas, ile dla niej znaczy.

Choć oczywiście nie mogła tego zrobić, bo zniszczyłoby to zupełnie tę przyjacielską atmosferę, jaka się między nimi wytworzyła.

W brzozowym lesie wiatr nieco ucichł; słyszeli go tylko jako odległy szum. Sander maszerował szybko, ale bez trudu dotrzymywała mu kroku.

– Właściwie w Fergeoset nie mamy już nic do roboty – powiedział. – Znaleźliśmy narzeczonego Adele. Niestety, straciliśmy Olsena, to doprawdy tragiczne i nigdy nie zdołamy tego naprawić. Ale mnie to nie wystarczy, nie zrezygnuję, i o ile dobrze wiem, Sveg także nie. Obiecał, że nie pójdzie do Fergeoset ani razem z Niemcami, ani sam, dopóki my nie wrócimy. Niemcy zaś i Morten Hjortsberg czują prawdziwy respekt przed tym miejscem i bez powodu się tam nie wybiorą.

– Co o nich myślisz? – zapytała Benedikte.

– Właściwie to nie wiem. A ty?

– Ja także nie wiem – odparła po namyśle. – Wydają się sympatyczni. Z wyjątkiem Mortena, Adele może go zachować dla siebie.

– Nie wydaje mi się, by była do tego entuzjastycznie nastawiona – zauważył Sander.

A co ty na to? chciała zapytać Benedikte, ale nie śmiała.

W drodze do wioski Sander opowiedział jej więcej o sobie. W tej chwili nie był z nikim związany na stałe, a zresztą taki stan trwał już od dawna. Jak się wydawało, ważne było dla niego, by Benedikte o tym wiedziała. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak to rozumieć.

– A ty, Benedikte? Masz jakąś sympatię?

– Och, zwariowałeś? – wykrzyknęła spontanicznie.

– Mnie przecież nikt nie chce!

– Nie wolno ci się tak nie doceniać – powiedział poważnie i uścisnął jej dłoń. Właśnie wyszli z lasu i w dolinie ujrzeli wioskę. – A więc zapytam inaczej: czy jest jakiś chłopak, o którym marzysz, za którym tęsknisz?

Benedikte przez długą chwilę milczała.

– Najchętniej nie odpowiem na to pytanie – rzekła wreszcie.

Starał się przyciągnąć jej wzrok, ale ona uporczywie wpatrywała się w ukwieconą po obu stronach drogę, którą wędrowali.

– Trudno mi wyrazić, jak bardzo cię lubię, Benedikte – szepnął cicho.

Odruchowo zwolniła kroku.

– Adele jest taka piękna – odparła całkiem bez związku.

On jednak widać pojął bieg jej myśli.

– Owszem, miło na nią popatrzeć, ale to łatwa dziewczyna. Chociaż jest zaręczona z Mortenem, potrafi być niewiarygodnie natrętna. Nie chcę mieć z nią do czynienia, ale ona nie przyjmuje tego do wiadomości.

– Ale ty jesteś dla niej bardzo przyjazny – cicho powiedziała Benedikte. – Odwzajemniasz jej uściski i inne pieszczotliwe gesty.

– To dlatego, że w mojej naturze leży rycerskie zachowanie wobec dam, Benedikte. Nie chcę nikogo zranić, ale to nie ma nic wspólnego z uczuciami.

– Może ona źle to sobie tłumaczy?

– To niemożliwe, żaden człowiek nie może być aż tak głupi.

Nic na to nie odrzekła, tylko z piersi wyrwał jej się jakby szloch.

Sander natychmiast ją zatrzymał i ujął jej zwisające bezwładnie ręce. Stał tuż przy niej, Benedikte wydawało się, że wprost bije od niego przyciągająca siła męskości.

Puścił jedną jej rękę i delikatnie uniósł do góry brodę. Z oczu emanowała mu taka czułość i dobroć, że Benedikte zakręciło się w głowie. Nie patrz tak na mnie, myślała, bo zdradzę wszystkie uczucia, jakie żywię dla ciebie.

A przecież on i tak już o nich wiedział, niczego nie zdołała przed nim ukryć!

Kiedy spostrzegł, jak bardzo się zawstydziła, puścił ją obdarzywszy tylko szybkim uściskiem, a potem znów ruszył ścieżką w dół, jak gdyby nic się nie stało.

On nie może tak postępować, jęknęła w duchu Benedikte. Czy nie pojmuje, że moja miłość do niego nabiera mocy burzy? Czy nie wie, że zachęca mnie, bym wierzyła w to, co nieprawdopodobne?

Nigdy nie zranić kobiety? Czy to dlatego okazuje mi taką życzliwość? Czy nie rozumie, że przez to rani mnie po stokroć głębiej? Rozbudza moje nadzieje, które nigdy nie zostaną spełnione!

Sander, Sander, nikt nigdy nie uczynił mnie równie szczęśliwą i nie doprowadził do większej rozpaczy niż ty! Rozrywasz moje serce na strzępki, staję się zupełnie bezbronna wobec ciebie!

Dokąd nas to zaprowadzi, jak to się skończy? Jak będę mogła żyć później, kiedy nasza misja dobiegnie końca i rozejdziemy się każde w swoją stronę? Moje życie już nigdy nie będzie takie samo.

Bo pokochałam cię tak, że serce omal mi nie pęknie. Myślałam, że to tylko taki banalny frazes, ale kiedy człowieka samego to dotyka, okazuje się, że nie ma w tym nic banalnego. Że staje się twardą, gorzką rzeczywistością.

W wiosce rozpytywali się dość długo, aż wreszcie odesłano ich do pewnego staruszka o imieniu Emil. Starzec siedział przed swoją małą chatką, ręce opierał na sękatej lasce, a pod nosem wisiała mu przezroczysta kapka. Zębów brakowało mu już wszystkich, wzrok miał zamglony, ale słyszał dobrze i mówił rozumnie i wyraźnie.

– Tfu! – splunął w bok, by podkreślić, co myśli o Fergeoset. – To przeklęte miejsce i zawsze takie było, od początku swojego istnienia!

– Masz rację, dziadku – powiedział Sander, który naprawdę umiał rozwiązywać ludziom języki. Jego nieodparty wdzięk i wrodzona życzliwość sprawiały, że natychmiast zjednywał sobie wszystkich. – Ale nikt nie Potrafił nam udzielić sensownych informacji o tym, co kiedyś się tam zdarzyło. Pytaliśmy Livora z sąsiedniej parafii, ale on…

– Livor? – parsknął starzec z nieskrywaną pogardą. – Ten chłopak chodzi dumny jak paw i przechwala się naokoło, ile to on wie o Fergeoset. A on nic nie wie. Nic!

– Rozumiem, że mieszkałeś tam przez wiele lat – ostrożnie zagadnął Sander.

– Przez cale życie. Wyniosłem się dopiero dwadzieścia pięć lat temu. Nie mogę powiedzieć, żeby mi było tęskno do tego miejsca, choć jesienią bywa tam diabelnie urokliwie.

Sander, siedzący obok staruszka z Benedikte u drugiego boku, ze współczuciem pokiwał głową. Zawahał się chwilę i powiedział:

– Nie możemy zrozumieć jednej z wielu legend związanych z tamtą wioską. Chodzi o strasznego obcego przybysza, który trafił do Fergeoset wędrując gdzieś dalej. Podobno skrzywdził przewoźnika?

Stary poruszył się niespokojnie.

– Najlepiej puścić to wszystko w niepamięć.

– To niestety niemożliwe. Znaleźliśmy się tutaj, żeby zdjąć przekleństwo ciążące nad tym miejscem.

– Jesteś księdzem, chłopcze? – spytał Emil, z ukosa zerkając na Sandera. – Nie wyglądasz na księdza, raczej przeciwnie, powiedziałbym. Więcej w tobie z fircyka, pomyślałem sobie, jak tylko cię zobaczyłem. Ale ksiądz i tak nie ma czego szukać w Fergeoset, tam rządzi inna religia.

Sander uśmiechnął się. Objął Benedikte i na moment przygarnął ją do siebie, by dać wyraz łączącemu ich wzajemnemu zrozumieniu. Nie rób tak, pomyślała dziewczyna. Lepiej by było, gdybyś wprost powiedział, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia.

Ale jaką niebywałą przyjemność sprawił jej ten gest!

– Masz rację – odpowiedział Sander Emilowi. – Więcej we mnie z fircyka niż z księdza. Ale jest z nami ktoś, kto naprawdę potrafi zakląć zło, by wróciło tam, skąd przyszło. Ale by tego dokonać, musimy wiedzieć coś więcej o tej paskudzie.

– Hm – zadumał się starzec. Zastanawiał się długo, badawczo spoglądał to na jedno, to na drugie. – No, niech będzie. Poza tym trafiliście na właściwą osobę. Ale ten przewoźnik…

– No właśnie, jak to naprawdę było z przewoźnikiem?

Emil milczał długo, coraz mocniej zaciskając usta, tak że nos i broda prawie się spotkały. Potem wyrzucił z siebie:

– Było ich dwóch.

– Co takiego? – zdziwił się Sander. – Dwóch przewoźników? No, to właściwie dość zrozumiałe. Pewnie pracowali na zmianę?

– Jeden z nich nie był… normalny.

– To znaczy, że nie był przy zdrowych zmysłach?

– Nie! On był… zjawą!

Sander wyprostował się zaniepokojony.

– Chwileczkę… Zaraz! Nie chcesz chyba powiedzieć, że przewoźnik straszył już od… od niepamiętnych czasów?

– Nie, nie ten sam. Z początku był ksiądz…

– Ksiądz?

– No, nie wiem. Tak gadali.

– Mów dalej – mruknął Sander dziwnie słabym głosem.

– A potem przybył ten obcy…

– I on został przewoźnikiem?

– Och, nie, przestań mieszać mi w głowie!

– Przepraszam! Mów dokładnie tak, jak słyszałeś.

– Mam zacząć od samego początku?

– Tak uważam. Gdybyś mógł, bylibyśmy wdzięczni.

– No, dobrze – westchnął staruszek. – W Fergeoset zawsze tkwiło coś niezdrowego. Ten przewoźnik, który straszył i który, jak powiadano, był księdzem, pływał tam i z powrotem, dopóki byli tam ludzie. Ale z nim nikt się nie przeprawiał. Tylko obcy, kiedy prawdziwy przewoźnik nie zdążył ich ostrzec.

– A co z tymi obcymi, którzy trafiali do łodzi zjawy?

– Historia mówi, że marny był ich koniec. Ale jaki dokładnie, nie wiadomo.

Lato wokół nich było nieznośnie piękne, a oni siedzieli i rozprawiali o takich makabrycznych historiach!

– A potem ten zły obcy przybył do Fergeoset – podpowiedział Sander. – Czy to było za twoich czasów?

Starzec w uśmiechu odsłonił bezzębne dziąsła.

– Nie, na litość boską, do sześciuset lat jeszcze mi daleko! Ale podobno straszydło, które tędy wędrowało, było naprawdę okropne. Drugiego takiego nikt nigdy nie widział, ani przedtem, ani potem, choć przecież Fergeoset mogło pochwalić się naprawdę niesamowitym upiorem.

– A więc mamy jakiś punkt odniesienia w czasie – szepnął Sander do Benedikte. – A co się stało, gdy przybył tu ten obcy?

– No, narobił kłopotów przewoźnikowi, powiem wam. To musiał być czarownik, ta obca szkarada, bo po prostu zaklęciem wepchnął łódź upiora w otchłań. Zniknęła razem z przewoźnikiem.

Sander i Benedikte popatrzyli na siebie zaskoczeni. To przecież dokładnie tak samo, jak ona to zrobiła!

– Sześćset lat temu – szepnęła pobladła Benedikte. – To się dokładnie zgadza!

– Chodzi ci o twojego przodka?

– Tak.

Sander powoli wciągnął głęboko powietrze. Znów zwrócił się do starego Emila:

– A później upiora już nie było? Wrócił dopiero dwadzieścia pięć lat temu?

– Nie, nie, ten obcy nadal był tutaj, kiedy wydarzyło się coś jeszcze. Przewoźnik znów się pojawił. Ale nie jako przewoźnik.

– Nie? Musisz nam to wyjaśnić.

– Dobrze, zacznę od tego paskudnego obcego. Kiedy tu był, zajmował się jeszcze czymś podejrzanym.

– Podejrzanym? Czym?

– Tego nie wiem. Wiem tylko, że wymówił niezwykłe słowa, które ludzie dobrze sobie zakarbowali w pamięci. Coś takiego, jak: „Niech się zapadnie pod ziemię, w głębokie piwnice, vorse i trzech wtajemniczonych mężów, nie ruszać mej potęgi.” Nie rozumieli tego, ani wtedy, ani teraz, ale musiały to być możne słowa, bo podobno kiedy umilkł, ziemia zatrzęsła się i zapłakała.

I znów Sander i Benedikte popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Sporo z tego rozumieli. Vorse to oczywiście Volse. Wtajemniczeni mężczyźni przewijali się w zapiskach, teraz doszła tylko informacja, że było ich trzech. „Nie ruszać mej potęgi” najpewniej znaczyło, że moc, która znajdowała się tu, w Fergeoset, musiała być tak potężna, że nawet sam Tengel Zły obawiał się jej do tego stopnia, iż zaklął ją w ziemię. W głębokie piwnice…

Tak, na to, że jest potężna, mieli już wiele dowodów.

Kiedy Sander przeanalizował słowa starego, zapytał:

– Wspomniałeś, że przewoźnik wrócił w innej postaci?

Naznaczony wiekiem pies Emila kulejąc przeszedł przez podwórze, a potem powoli, ze stoickim spokojem, podlał krzaczek rabarbaru. Pies był tak gruby, że ledwie zdołał podnieść nogę. Zachowanie zwierzaka ujęło nieco ciężaru gatunkowego makabrycznym historiom, które usiłowali zgłębić.

– Tak, przewoźnik, tak… – Emil musiał zebrać myśli. – Już wiem, dawny przewoźnik, ksiądz, którego obcy posłał w głąb jeziora, miał przerażający wygląd… Doprawdy, stanąć z nim twarzą w twarz nie należało do przyjemności, o, nie! Ten obcy, kiedy posłał go na dno z całą łodzią, był pewnie przekonany, że przewoźnik zostanie w otchłaniach na zawsze, ale tak wcale się nie stało. Bo po pewnym czasie, kiedy to obce monstrum już odjechało, przewoźnik w nieoczekiwany sposób powrócił.

– Jak to?

– Podobno w wiosce, w Fergeoset, mieszkał w tym czasie wyjątkowo okrutny człowiek. Dręczył żonę i wszystkich, którzy mu się nawinęli pod rękę. I nagle pewnego dnia miał wypadek, nie wiem jaki, ale w każdym razie stracił połowę twarzy. Tak jak ksiądz, czyli przewoźnik.

Sanderowi i Benedikte nic mogło się to pomieścić w głowie.

– Słyszeliśmy o upiorze ze zniekształconą twarzą – powiedziała Benedikte.

– Tak, tak – ucieszył się Emil. – To właśnie on! Powiadano, że ten ksiądz-przewoźnik miał potworną twarz, że nie można było na niego patrzeć. A potem ten zły człowiek także się uderzył w twarz i zmarł.

– Zmarł od razu?

– Nie wiem, ale wszyscy umierają prędzej czy później. Myślę, że po tym wypadku nie żył specjalnie długo, a kiedy umarł, wtedy go zobaczyli. Błąkał się po Fergeoset, chodził tam i z powrotem po brzegu, i szukał. Myślę, że pewnie swej łodzi.

Sander dodał z namysłem:

– Albo czego innego. Tego, co zostało zaklęte w „głębokie piwnice”. Owej na wskroś złej mocy, o której mówi Benedikte.

Emil popatrzył na niego pytająco:

– Naprawdę?

– Nie jestem niczego pewien. Czy ty widziałeś złego upiora?

– Dopiero dwadzieścia pięć lat temu, wcześniej nie. Życie w Fergeoset już wtedy można było nazwać przeklętym, ale pewnego wieczoru nagle znów pojawił się prom. Całkiem wyraźnie! Razem z tym strasznym człowiekiem o połowie twarzy.

– Kiedy obcy zaklęciami zesłał w głąb jeziora pierwszego przewoźnika, księdza, jak go nazywasz, on po prostu zamieszkał w innym ciele. W jakiś sposób zdołał odzyskać swój prom. Co właściwie wydarzyło się przed dwudziestoma pięcioma laty?

– Nie wiemy – Emil był bliski gniewu. – Nigdy się tego nie dowiedzieliśmy. Młoda para…

– Słyszeliśmy o nich. Kobieta została złożona w ofierze, a mężczyzna zatonął wraz z promem. Czy nic nie zdążyli powiedzieć? – zapytał Sander.

– Dali tylko do zrozumienia, że coś znaleźli. Byli bardzo tajemniczy. Ale później… Uff!

– Powiedz, co miałeś zamiar powiedzieć!

– Och, to takie głupie! Ktoś twierdził, że oczy tego młodego mężczyzny żarzyły się, kiedy o tym mówił. Żarzyły się naprawdę, a nie tylko lśniły żądzą sensacji czy czymś takim.

Sander spojrzał na Benedikte. Ona przecież widziała oczy świecące w ciemności.

Ale nie były to na pewno oczy tego młodego człowieka, on przecież stał się ofiarą przewoźnika.

Sander podniósł się zdecydowanie.

– Nie będziemy ci już przeszkadzać, Emilu. Bardzo nam pomogłeś, szczerze dziękujemy! A tu masz parę groszy dla psa, kup mu za to porządną kość: I… te inne historie o nadprzyrodzonych zjawiskach w Fergeaset nie mają nic wspólnego z przewoźnikiem?

– Nie, to tylko takie tam najzwyklejsze przesądy. – Emil obrócił w dłoni monetę, po czym wsunął ją do kieszeni.

Benedikte zapytała:

– A ten wielki dom w Fergeoset… czy wydarzyło się tam coś szczególnego?

– Co? Nie, nic takiego, o czym ja bym wiedział.

Podziękowali mu i ruszyli ku furtce.

– Zgłodniałem – powiedział Sander.

– I ja także – wyznała Benedikte. – Ale nie śmiałam o tym wspomnieć u Emila. Jeszcze by nas poczęstował kompotem z rabarbaru!

Sander uśmiechnął się i mocno ujął ją za rękę. Jak łatwo nam się porozumiewać, pomyślała Benedikte. W tym momencie życie wydawało się jej takie cudowne, nie chciała pamiętać o niczym poza tą chwilą, odgrodzić się od Fergeoset i Adele…

Ale nie mogła o tym zapomnieć.

– Jakie to dziwne – westchnęła. – Jak często my, Ludzie Lodu, natrafiamy na ślady Tengela Złego. Eskila zawiodła droga do Eldafjord, gdzie ukryty był flet Tengela. A ja przybyłam do Fergeoset, które on najprawdopodobniej odwiedził, pozostawiając po sobie niezatarty ślad. Czy to nie dziwne, Sanderze?

Tak, musiał przyznać jej rację.

Benedikte nawet przez moment nie przyszło na myśl, że zarówno Eskil, jak i ona zostali przyprowadzeni w te właśnie miejsca siłą woli Tengela Złego. Eskil po to, by odszukać flet, a ona – by zostać zgładzona przez ukrytą potężną moc, która nadal panowała w Fergeoset.

Загрузка...