ROZDZIAŁ XIV

Wpatrywali się w prastary, odpychający posąg z kamienia.

Był dość niezdarnie wyrzeźbiony i naruszony zębem czasu – kiedyś ozdobiano go farbami, teraz już wyblakłymi – ale nadal mogli dostrzec resztki kolorów pod warstwą zakrzepłej krwi, którą oblewano rzeźbę. Oczy jednak było widać wyraźnie, sporządzono je z czerwonych szlachetnych kamieni. Te oczy, kiedy lśniło w nich życie, musiały być doprawdy straszne. Teraz nie były już groźne, ale nieprzyjemnie było na nie patrzeć, spoglądały przenikliwie i złowrogo. Na słabo zaznaczonej szyi figury wisiały drogocenne naszyjniki.

Kamiennemu posągowi brakowało prawej dłoni, natomiast na inne sposoby był szczodrze wyposażony.

– Hermafrodyta? – z niedowierzaniem powiedział Sander. – Takie zjawisko można spotkać tylko u afrykańskich wizerunków bogów. Ale w tym posągu nie ma nic afrykańskiego?

Benedikte doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Statua, dobrze ponad metr wysoka, miała zarówno kobiece piersi, i to słusznych rozmiarów, jak i ogromnej wielkości męski członek. Wyglądało to doprawdy groteskowo.

– Na co to komu? – wyrwało jej się naiwnie.

– U plemion afrykańskich po to, by nadać wizerunkowi bóstwa podwójną moc. Ale to tutaj… – Wydawało się, że nagle jakby rozjaśniło mu się w głowie. – Chyba że…

Czekali. Bogowie to była jego dziedzina.

– Widać tu wyraźnie symbole Nerthus – powiedział wreszcie. – Kobiece atrybuty. Płodność. Poza tym wszystko to, do czego doszliśmy do tej pory, kapłan, brakteaty i cała reszta. Ale ta brakująca prawa dłoń… To bezpośrednio wskazuje na bardzo starego skandynawskiego boga Tyra. Jest starszy niż wikińskie wierzenia w Asów, poświęcił swą prawą dłoń, był bogiem wojny, któremu składano ofiary, także wodzie, dokładnie tak jak w przypadku Nenhus. Nie, nie mogę tego pojąć!

Nareszcie głos zabrał Marco:

– Twoja wypowiedź była bardzo pouczająca, Sanderze. Teraz mogę to wszystko poskładać w całość, mogę też wywołać jakieś wizje, wiem przynajmniej, gdzie ich szukać i jak do siebie dopasować. Chodźcie, wyjdźmy z tej piwnicy!

– A posąg bóstwa?

Marco zastanowił się.

– Na razie go tu zostawimy. Nadal jest tak skalany tym, do czego go używano, że nie zabierzemy go ze sobą. Naturalnie zgłosimy, gdzie trzeba, o znalezisku, niech muzea zrobią to, co uważają za najsłuszniejsze.

Sander pokiwał głową i poszli na górę.

Lensman Sveg i Adele niemal już stracili nadzieję, że kiedykolwiek znów ich zobaczą. Opowiadali, że kościół raz po raz jarzył się iście piekielnym blaskiem, sądzili, że nadszedł koniec świata, padli więc na kolana i modlili się o życie swych przyjaciół.

Kiedy upewnili się, że w kościele nie zagraża im już żadne niebezpieczeństwo, z latarnią w dłoniach odważyli się zejść do krypty i na własne oczy zobaczyli owo źródło wszelkiego zła, które nawiedziło Fergeoset. Sprawozdanie o tym, co dokładnie zaszło, odłożyli na później.

Wszyscy razem usiedli w słońcu na łące daleko od kościoła, gaju ofiarnego i nawiedzonego domu. Wsłuchali się w piękny, dźwięczny głoś Marca, głos, którego rozkoszą było słuchać.

– Sander dopomógł mi swoją wiedzą – zaczął łagodnie. – A Benedikte zaklinaniem, które opanowała naprawdę świetnie.

Obydwoje byli ogromnie dumni z pochwały. Adele nadąsała się i starała się zwrócić uwagę na siebie, wyciągając się na trawie w jak najbardziej zmysłowej pozycji.

Marco jednak zdawał się nie zauważać jej manewru.

– Spróbuję przekazać wam teraz to, co wiem, a jeśli któreś z was ma coś do dodania, to proszę, śmiało mi przerywajcie.

Uroczyście pokiwali głowami. Lensman zasiadł w typowo męskiej pozycji: stopy razem, kolana podciągnięte, otoczone ramionami. Brakowało mu tylko źdźbła trawy w zębach. Słuchając uważnie, wpatrywał się w jezioro Nette.

Marco także spoglądał w stronę jeziora, ale oczy utkwione miał w dal, w odległy czas i przestrzeń, gdzie ich wzrok nie sięgał.

– Rozpoczęło się to już dawno, dawno temu – rzekł. – Miałeś rację, Sanderze, tu, na zimnej Północy, znalazła się niewielka grupa Teutonów. Przynieśli ze sobą swą religię, między innymi kult Nenhus, bogini płodności. Niewielki odłam tego ludu wymarł, reszta wtopiła się w tutejszą ludność. Musicie pamiętać, że kiedyś było to bardzo ważne miejsce dla wędrowców, prowadziła tędy droga łącząca północ z południem, miejsce przeprawy promowej.

Doszło do zderzenia różnych religii. Tutejsi ludzie mieli własnych bogów, że wspomnimy tylko o najpotężniejszym z nich, Tyrze, bogu wojny, zdaniem wielu badaczy poprzedniku samego Odyna. Tyrowi składano ofiary ze zwierząt i z ludzi, i to w najprzeróżniejszy sposób. Jednym z nich była ofiara składana wodzie. Tu właśnie był punkt styczny z wiarą w Nerthus, boginią wody, i, jak już wiemy, boginią płodności.

Teutoni wyginęli, ale ich religia żyła nadal. Tutejsi mieszkańcy zapragnęli uczynić coś naprawdę wielkiego, odpowiednio uczcić swoich bogów. Polecili zdolnemu artyście sporządzić wizerunek bogów, w którym Tyr i Nerthus połączeni zostali w jednej osobie. Zachowali instytucję kapłana, który nadzorował składanie ofiar, i niewolników zajmujących się oczyszczaniem bogini Nerthus i jej wozu. Tais, wozu nie znaleźliśmy, zniszczył go bowiem czas. By połączyć obie religie i zadowolić jednocześnie oba bóstwa, ofiary uśmiercana najpierw na sposób Tyra, po prostu składano ofiarę z krwi. Później ciała rzucano do wody, tak jak to czynili Teutoni ze sługami Nerthus.

Takie przemieszanie rytuałów uczyniło posąg bóstw niezwykle potężnym. Potężniejszym, niż leżało to uprzednio w zamiarze ludzi. Z początku nie było to aż tak niebezpieczne, niezwykłe było tylko to, że ich ostatni kapłan posiadł szczególną moc. Kiedy pojawili się wikingowie ze swą wiarą w Asów i kapłan został zgładzony przez, nazwijmy to, misjonarzy, choć może to brzmi jak bluźnierstwo… W każdym razie gdy zjawili się wikingowie i zabili kapłana w dość okrutny sposób, tak strasznie kalecząc mu twarz, kapłan odrodził się jako przewoźnik. On to woził posąg Nerthus-Tyca po okolicznych wioskach.

– A sam posąg? – spytała Benedikte. – Co się z nim stało?

– Leżał w krypcie pod chramem wybudowanym w czasach wikingów w miejscu, gdzie obecnie stoi kościół. Wrzucono tam również brakteaty, nóż ofiarny i Volse w żelaznej skrzyni, tak szczelnej, że powietrze nie miało dostępu i dzięki temu Volse świetnie się zachował.

Kapłan straszył wówczas na swej łodzi, ale nikt się nim nie przejmował, bo był przecież drugi, prawdziwy prom.

Zdarzało się, że zaginął jakiś obcy przybysz, to prawda, ale poza tym panował tu względny spokój. Napłynęło chrześcijaństwo, chram został zrównany z ziemią, a na jego miejscu postawiono kościół.

A później przybył tu Tengel Zły. Wsiadł do łodzi widziadła i rozpoczęła się walka między dwiema złymi mocami. Przewoźnik nie zdołał utopić Tengela Złego, za to nasz straszliwy przodek zainteresował się upiorem.

Podejrzewam, że ci dwaj potrafili komunikować się ze sobą. Wcale by mnie to nie dziwiło. Tengel pragnął dowiedzieć się czegoś więcej o ukrytej mocy, której obecność wyczuwał w Fergeoset.

Marco umilkł, jakby starał się pochwycić więcej wrażeń, uchwycić więcej informacji. W chwilę później podjął swój wywód:

– Tak, bo już wtedy ta moc była niezwykle potężna i zła. A przewoźnik być może z dumą pokazał mu posąg, ukryty i zapomniany w krypcie pod kościołem. Żadnego wejścia tam wówczas nie było, zamurowano je na długo przedtem. Ale Tengel wyłamał je. On…

Marco na moment zamilkł, znów porządkując obrazy.

– Zaraz się zorientował, że tu tkwi samo źródło. A figura bóstwa posiadała złą moc, była przecież przesiąknięta krwią ofiar zarówno dzięki rytuałom odprawianym przez kapłanów, jak modłom i zaklęciom wojowników, które z żarliwą wiarą kierowano ku niej kiedyś w zamierzchłych czasach. Tak, przedmiot może wchłaniać wolę ludzi, jeśli tylko pragnienia są dość gorące.

Mocno zacisnął usta. Widać było, że koncentracja go męczy, a poza tym wydarzenia, o których się dowiadywał, były straszne.

– Przewoźnik… – zaczął z wahaniem – albo kapłan, to wszak ta sama osoba… wypowiedział życzenie, by jego umiłowane dwupłciowe bóstwo odzyskało dawny szacunek i poważanie. A Tengel odparł, że to nic trudnego. Ale Tengel Zły nigdy nie był niczyim przyjacielem, a więc pomoc, jakiej udzielił uszczęśliwionemu tym kapłanowi, miała swe źródło jedynie w jego przebiegłości. Tengel był dostatecznie potężny, by kiedy tylko kapłan wyciągnął ręce ku wizerunkowi bóstwa, oczy posągu zaczynały świecić, przepojone straszliwą, złą mocą…

Marco mówił już pewniej:

– A później, kiedy kapłan sądził już, że posiada zwierzchność nad całym Fergeoset i że ludzie znów zaczęli czcić ukochane bóstwo… Wtedy Tengel zaniósł się diabelskim śmiechem. Stał tu, na brzegu, podczas gdy kapłan płynął swą łodzią. Tengel wcześniej pomógł mu załadować statuę na łódź, bo kapłan sądził, że jego Nerthus wyruszy teraz znów na objazd swoich wiosek. Tengel jednak zamyślał co innego. Wiedział, że posąg sam w sobie stanowi moc, która w przyszłości może mu zagrażać, a teraz na dodatek sam uczynił ją śmiertelnie niebezpieczną, prawie żywą. A wiecie, dlaczego?

Nie, tego nie potrafili odgadnąć.

– Nie zrobił tego tylko i wyłącznie po to, by zademonstrować przed kapłanem swoją potęgę, a później uderzyć weń z jeszcze większą siłą. O, nie, Tengel miał inne plany. Uczynił bóstwo swoim niewolnikiem, swym poddanym na wypadek, gdyby w przyszłości potrzebny był sojusznik. Widzę teraz, Benedikte, że przyjdzie nam, Ludziom Lodu, zażegnać i inne niebezpieczeństwo, kiedy pewnego dnia Tengel Zły się obudzi. On bowiem zgromadził własne oddziały, choć może to określenie zbyt na wyrost, bo sądzę, że nie ma tak wielu popleczników. Ale na pewno są.

Musimy przekazać tę wiedzę tym, którzy przyjdą po nas, Benedikte! Ostrzec ich przed mackami Tengela Złego.

Benedikte kiwnęła głową.

– Sądzisz, że należą do nich także źli dotknięci z naszego rodu?

Z szarozielonych oczu Marca biła powaga.

– Wielu z nas od wieków zastanawiało się, co się z nimi stało, gdzie się podziewają. Bo wiesz przecież, że nasi dobrzy przodkowie stoją za nami i wspierają nas. Ale o złych nic nie wiadomo.

– Oni mogą stanowić zagrożenie, prawda?

– Tak, Benedikte, niestety tak jest. Oni mogą stać za Tengelem Złym.

– Raczej przed nim – skrzywiła się z ironią. – On na pewno nie poświęci siebie dla nich.

– Bez wątpienia – uśmiechnął się Marco.

Towarzysze nie bardzo rozumieli, o czym rozmawiają Ludzie Lodu, ale mężczyźni przynajmniej słuchali w skupieniu. Adele natomiast wzdychała, wyraźnie zniecierpliwiona. Marco mówił dalej.

– Teraz więc, kiedy odebraliśmy moc posągowi i unicestwiliśmy plany Tengela, na pewno wpadł we wściekłość. Ale wróćmy jeszcze do tego dnia przed sześciuset laty, tu na brzegu! Tengel Zły podniósłszy ręce wypowiadał zaklęcie, o którym słyszeliśmy już wcześniej: przewoźnik i jego łódź zniknęli w głębinie, a wraz z nimi złowroga statua bóstwa.

– Ale przecież on tak wcale nie powiedział – zaprotestował Sander. – Rozkazał bóstwu skryć się w głębokich piwnicach.

– Tak zapamiętali to ludzie – przyjaźnie uśmiechnął się Marco. – Ale pamięć ludzka bywa zawodna. Mówił o głębinie. I przewoźnik, i łódź wraz z ładunkiem zapadli się pod wodę. Jedynie Tengel wiedział, gdzie znajduje się bóstwo.

Benedikte siedziała zasłuchana, milcząc. Sander przysiadł tuż przy niej, a ona nadal nie mogła spojrzeć w jego stronę.

– Ale Tengel przeliczył się co do przewoźnika – ciągnął Marco. – Zaklęcie nie podziałało na niego do końca. Pojawił się znów, wstąpił w ciało okrutnego męża i dalej straszył w Fergeoset. Lecz jego prom zniknął, a wraz z nim uwielbiane bóstwo. Wałęsał się po brzegu nie tylko w poszukiwaniu łodzi, lecz przede wszystkim posągu Nerthus-Tyra, który spoczywał na dnie jeziora.

Dwadzieścia pięć lat temu wydarzyło się coś nowego. Młoda para wybrała się rankiem wyciągać sieci. Sieć jednak opadła zbyt głęboko i mocno o coś zaczepiła. Młody człowiek zanurkował i zdołał wyciągnąć posąg. Tym samym los obojga był już przesądzony. Dzięki temu, że figura została uwolniona od zaklęcia, powrócił także przewoźnik-kapłan. Natychmiast zatroszczył się o ofiarę dla bóstwa, a jednocześnie chciał pozbyć się dwojga kłopotliwych ludzi. Młody mężczyzna od razu znalazł się pod przemożnym wpływem kapłana i zaniósł posąg tam, gdzie nakazał mu kapłan, na jego dawne miejsce w podziemiach kościoła. Kobieta została złożona w ofierze, a później kapłan zabrał „sługę” na przejażdżkę po jeziorze. Była to, rzecz jasna, jego ostatnia wycieczka. Zwłoki młodego mężczyzny wypłynęły na powierzchnię kilka dni później.

Marco zamilkł.

Nad jeziorem zawisła ołowianoszara chmura. Mogła przynieść i deszcz, i burzę, ale na pięcioro siedzących na trawie jeszcze świeciło słońce.

Sander postanowił uzupełnić opowieść Marca:

– Upiór w łodzi powrócił do Fergeoset. Ludzie wynieśli się z wioski, bo życie tutaj stało się zbyt straszne. Słyszeliśmy o kilku wypadkach, które miały miejsce w ciągu następnych lat, ale nie wiem, na ile można w to wierzyć, bo to Niemcy i Morten przekazali nam te informacje. A potem właśnie dzięki nim cała sprawa przybrała na sile.

– Tak – zamyślił się Marco. – Pięciu Niemców. Trzej z nich zostali złożeni w ofierze, po kolei…

– Jednego nigdy nie odnaleziono – wtrącił lensman Sveg.

– To prawda. – Marco błądził wzrokiem gdzieś w przestrzeni. – On… on… popłynął z prądem. Dotarł daleko, daleko stąd, prawie do morza. Nigdy nie zostanie odnaleziony.

Zadrżeli. Marco najwidoczniej posiadł również zdolność patrzenia w przyszłość.

– A później, wiosną tego roku, przybył tu zwierzchnik Mortena – powiedział Sveg. – Jakiś profesor, czy co tam. Ten docent Klammer, prawda?

– Tak – odparła Adele. Uważali, że bardzo spokojnie przyjęła śmierć narzeczonego, no, ale przecież już z nim zerwała. Adele była naprawdę zimną kobietą.

– Klammer także został złożony w ofierze. A potem pojawił się tu Morten Hjonsberg i przyłączył się do Niemców – mówił Marco. – Nie wiem, na ile ci trzej, Morten, Gert i Walter, domyślali się prawdy, ale bogini i kapłan nie znali litości. Prędzej czy później wszyscy mieli zostać ofiarami Nerthus-Tyra.

Przez chwilę dyskutowali, czy ci trzej wiedzieli o wszystkim, czy też nie. Byli po prostu naiwni, czy też przyjęli swoje przeznaczenie ze spokojem? Pragnienie śmierci dla uczczenia bóstwa?

Nigdy się tego nie dowiedzą.

– Później zdarzyło się coś zadziwiającego – podjął Marco. – Tengel Zły sposobi się do powrotu, pragnie być jedynym władcą na ziemi. Wszyscy, którzy mogą mu sprawić kłopoty, muszą zniknąć. Jego najbardziej niebezpiecznymi wrogami, właściwie jedynymi, którzy naprawdę mogą mu zagrozić, są jego dotknięci przekleństwem potomkowie, którzy odwrócili się od niego. O mnie Tengel nie wie, bo przebywam w ukryciu, ale w rodzie jest teraz jeden dotknięty. To Benedikte i ją właśnie pragnie unieszkodliwić. Posyła ją więc do jednego ze swych narzędzi, Nerthus-Tyra, przekonany, że zły kapłan się z nią rozprawi.

Marco uśmiechnął się do dziewczyny.

– Okazało się jednak, że Benedikte potrafi więcej, niż Tengel Zły się spodziewał. Nie muszę wam chyba opowiadać, w jaki sposób zostaliście tu sprowadzeni, bo sami to wiecie. Całą sprawę uknuły intrygi Tengela, łącznie z dziewczynką, która znalazła brakteat, odkryciem zwłok przez lensmana, który postanowił zawezwać Sandera Brinka, a ten z kolei posłał po Benedikte. A kiedy tu przybyliście, co zrobiła Benedikte na dobry początek? Dokładnie to samo, co przed wiekami uczynił Tengel Zły: zaklęciem zmusiła przewoźnika, by zapadł się w głębinę. Tengel musiał wpaść we wściekłość!

Marco uśmiechnął się na tę myśl.

– Ale kapłan znów się pojawił, tym razem w postaci Livora. A tak przy okazji, Livor wcale nie umarł, jest we wsi i wcale nie wie, że ktoś pożyczył sobie jego skórę, bo leży teraz nieprzytomny po tym, jak upadł i okaleczył twarz. Ale teraz z tego wyjdzie. Kapłan nienawidził Benedikte i śmiertelnie się jej bał. To jego oczy ujrzała pierwszej nocy w tym wielkim domu. To „Livor” stał nad nią i przyglądał się, zastanawiając się, co może z nią zrobić. Wstrętny odór także pochodził od upiora. Co się stało potem, sami wiecie, ale…

W przyciszonym głosie Marca dał się wyczuć niezwykle silny autorytet, co nawet Benedikte wyrwało z biernego słuchania.

– Benedikte, teraz twoja kolej na opowieść o tym, jak udało ci się odkryć „Livora”.

– Hm – chrząknęła zmieszana. Nie wiedziała, od czego zacząć. – Wczoraj wieczorem, zanim weszliśmy do kościoła, przez pewien czas byliśmy w tym domu, i wtedy dom był wolny od zapachu i od wszelkiego zła. Zniknęła też gdzieś owa pustka, która, jak zrozumiałam, stanowiła ochronę przed wejrzeniem w czyjąś duszę. Nie jestem, co prawda, przekonana, czy upiór ma duszę, ale może coś na jej kształt. Wtedy mogłam wyczuć atmosferę domu, całą jego historię. A gdy wróciliśmy, dom się zamknął, nie przepuszczał żadnych wrażeń. Natomiast znów pojawił się odór… Poczułam, że coś jest nie w porządku, że zło znajduje się w domu razem z nami, że ktoś nas obserwuje. Nie widziałam tych twardych jak metal nienawistnych oczu, ale wyczułam ich obecność. No i ten smród.

Sveg pokiwał głową.

– Wtedy, ostatnim razem, był z nami Livor.

– Tak – potwierdziła Benedikte. – Nie chcę oskarżać Livora o to, że cuchnie, to były własne perfumy pogańskiego kapłana, aromat starego, przegniłego zmywaka.

Teraz, kiedy czuła się bezpiecznie, bo był z nimi Marco, mogła sobie żartować. Zapadła krótka chwila ciszy, podczas której Benedikte zastanawiała się, jak wytłumaczyć im, w jaki sposób wpadła na rozwiązanie potwornej zagadki.

– Potem wstałam i wyjrzałam przez okno. Na dworze nadal było tak ciemno, że cała izba odbijała się w szybie. I wtedy właśnie to zobaczyłam: w odbiciu nie było Livora. Krzesło, na którym siedział, było puste.

– Uf! – westchnął Sander. – A my z nim rozmawialiśmy jak gdyby nigdy nic.

– Owszem, ale zapomniał o tym, by pilnować swojego odbicia.

– Nie pleć głupstw! – wybuchnęła Adele. – Przecież on mnie dotykał!

– Potrafił doskonale stwarzać iluzję – powiedział Marco. – Ale naprawdę był upiorem.

Adele pozieleniała na twarzy. Przypomniała sobie straszliwego, ryczącego z wściekłości stwora, który biegł za nimi drogą od brzegu jeziora.

Marco wstał, dając tym samym znak do zakończenia rozmowy. Był już zresztą najwyższy czas ku temu. Słońce skryło się za groźną ciemną chmurą i wszystko w jednej chwili stało się mroczne i ponure.

– Odejdźmy już stąd nareszcie – burknął Sveg.

W istocie było tak, jak Marco podejrzewał:

Tengel Zły wpadł w gniew. Wściekał się tak, że wyczuwał to całym swym uśpionym ciałem. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skierować swego ducha bezpośrednio do Fergeoset, by definitywnie skończyć z tą Benedikte, która okazała się o wiele silniejsza niż przypuszczał. Przecież była dopiero niepewną młodą panną, ale już posiadała zbyt wiele wstrętnych, dobrych sił.

Odrzucił jednak tę myśl. Czuł się ogromnie zmęczony po tak długotrwałej koncentracji, a poza tym w pobliżu dziewczyny krążyło coś, co go naprawdę przerażało. Gdyby tylko mógł tego dopaść, zorientować się, co to jest! Jego wola mogłaby wtedy rozprawić się z owym nieznanym, ale to coś starannie się przed nim ukrywało.

Napawało go to wielkim strachem. Nie może pozwolić sobie, by coś jeszcze nie ułożyło się po jego myśli! Utracił możnego sojusznika, bóstwo Nerthus-Tyra, a Benedikte w pojedynkę na pewno nie zdołałaby sobie z tym poradzić, nie mogłaby się oprzeć jemu, Tengelowi Złemu. Nie mógł stracić nikogo więcej. Musi poczekać, co przyniesie czas. Prędzej czy później zdoła ją zgnębić.

Tengel Zły znów pogrążył się w sen, by zbierać nowe siły. Jego rozczarowanie i złość nie miały sobie równych.

Jeszcze tego samego dnia wszyscy wrócili do wioski. Tutejszy lensman z niedowierzaniem kręcił głową, słuchając sprawozdania swego kolegi. Sam jednak kiedyś, jeszcze jako dziecko, widział przewoźnika i jego łódź, i w końcu musiał im uwierzyć. Obiecał załatwić wszystko, co niezbędne, jeżeli Sveg zostanie na kilka dni i dopomoże mu.

Sander został także i dlatego, że nie miał ochoty wracać razem z Adele, a Benedikte wciąż nie chciała z nim rozmawiać.

Jakby sobie na przekór nawet ją rozumiał. Śmiertelnie zranił tę nieśmiałą, wrażliwą dziewczynę. Nie wiedział, czy kiedykolwiek zdoła ona odzyskać zaufanie do mężczyzn. Wszystkie jego tłumaczenia spływały po niej jak woda. Nie była wcale urażona, tylko bezdennie zasmucona. Prawie się nie odzywała, jakby nagle odebrano jej mowę. Wyjaśniał, że ta głupia noc, kiedy znalazł się w łóżku Adele, była jedną z pierwszych nocy w ich podróży, że był wtedy pijany i że bardzo, bardzo tego potem żałował. „Tej nocy ze mną także byłeś pijany” – odparła Benedikte zdrętwiałymi wargami, odwracając twarz. „Nie aż tak pijany, Benedikte – starał się ją przekonać. – Między tobą a mną to zupełnie co innego”: Popatrzyła wtedy na niego swymi przenikliwymi oczami i powiedziała: „Sądziłam, że ma to dla ciebie naprawdę jakieś znaczenie.” „Ależ oczywiście” – pospieszył z zapewnieniem. „A potem, Sanderze? Gdybyś rzeczywiście został ze mną, jak cały czas obiecujesz, co by się stało, gdybyś nagle spotkał jakąś bardzo piękną albo pociągającą dziewczynę, albo piękną i pociągającą zarazem, to co by się wtedy stało?”

Odeszła od niego, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Zastanowił się jednak nad jej pytaniem i w końcu przyznał, że miała rację. Był bardzo przywiązany do Benedikte, fascynowała go, wiele mieli wspólnego i w tej chwili naprawdę ją kochał…

Gdy jednak spojrzał na siebie krytycznie, miał świadomość, że nigdy nie zdoła się oprzeć pięknej, interesującej kobiecie. Taką miał naturę, a pogłębiał to jeszcze fakt, że od zawsze był zepsuty uwielbieniem dziewcząt.

Nie mówił już więcej o przyszłości z Benedikte. Rozstali się jak przyjaciele, na pożegnanie obdarzył ją uściskiem, w który wlał jak najwięcej ciepła i żalu z powodu rozstania. Chciał jej także pokazać, jak bardzo jest zraniony, lecz też i wyrozumiały. I trochę… co straciła odrzucając go.

Była to pierwsza klęska Sandera Brinka w stosunkach z dziewczętami.

Serce Benedikte umarło. Nie miała nawet dość sił, by analizować uczucia, jakie żywi dla Sandera.

Jej pożegnanie z Markiem było znacznie trudniejsze. Prosiła, by wspólnie wrócili do domu, a kiedy odmówił, miała wrażenie, że całe jej poczucie bezpieczeństwa legło w gruzach.

– Nie mogę – rzekł ze smutkiem. – Nie wolno mi. Ale, Benedikte, najmilsza krewniaczko… Nie rozpaczaj z powodu Sandera Brinka! Słusznie postępujesz, pozwalając mu odejść, bo jeśli chodzi o dojrzałość, jeszcze daleko mu do tego. On jest jak dziecko. Ty jesteś dużo, dużo bardziej odpowiedzialna niż on. To ty jesteś silna, Benedikte!

– Nie, Marco – odparła zasmucona. – Akurat w tej chwili czuję, że jestem bardzo słaba. Nie mogę o nim zapomnieć, choć bardzo mi tego potrzeba.

– Wiem o tym, to przecież naturalne. – Marco pogładził ją po policzku ciepłą, niemal elektrycznie naładowaną dłonią. – Ale poradzisz sobie, zawsze o tym wiedziałem. Inni będą u ciebie szukać pomocy.

– Przerażasz mnie – roześmiała się przez łzy. – Och, Marco, dziękuję, że mogłam cię zobaczyć! Jesteś jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. Kiedy jeszcze mieszkałeś w domu, nikt z nas jakby cię nie znał. Ja też nie poznałam cię wcale lepiej, ale to ty, właśnie ty jesteś silny!

Patrzył przed siebie w charakterystyczny sposób, wzrokiem utkwionym gdzieś w odległą dal.

– Nie jestem dostatecznie silny – powiedział cicho. – Jeszcze nie.

Pożegnał się z nią, zadbał, by wsiadła do dyliżansu, który miał zawieźć ją na południe, do domu, a potem uniósł dłoń z uśmiechem, który trafił prosto do jej serca i który miał je grzać jeszcze przez wiele lat.

Odwrócił się i poszedł drogą przed siebie, aż zniknął na zakręcie. Benedikte szukała go wzrokiem nieco dalej, gdzie droga znów była widoczna, ale tam już się nie pojawił.

Kilka miesięcy później musiała prosić swego ojca Henninga i Agnetę o rozmowę. Niezwykle trudno jej przyszło wyznać całą prawdę, a oni nigdy nie widzieli poważnej, opanowanej Benedikte tak nieszczęśliwej.

Zareagowali jednak znacznie lepiej, niż się spodziewała. Z początku, rzecz jasna, byli zaskoczeni, ale szybko przyszli do siebie.

– Ależ, drogie dziecko – Agneta uściskała ją mocno, chcąc dodać otuchy, na co Benedikte wybuchnęła długo wstrzymywanym płaczem. – Zarówno twój ojciec, jak i ja „znaleźliśmy się w kłopocie”, jak to się niemądrze określa. Twoja matka Anneli i ojciec bardzo musieli się spieszyć ze ślubem z powodu twojego przyjścia na świat. Ja zaś oczekiwałam dziecka twego krewniaka Ulvara, a ojciec okazał się wspaniałomyślny i zgodził się mnie poślubić. I my mielibyśmy cię nie zrozumieć? Cieszymy się!

Benedikte szlochała, zalewając się łzami.

– Oczywiste jest, że się tobą zajmiemy, moja kochana – zapewnił Henning. – Ale ojciec dziecka, Sander Brink, jak myślisz, co na to? On także powinien mieć chyba coś do powiedzenia?

– Nie! – zaprotestowała. – Nie i nie! Nie zniosłabym tego, że został zmuszony do małżeństwa ze mną!

Henning zamyślił się.

– On ma prawo wiedzieć o swoim dziecku. A dziecko ma prawo do ojca.

– Wiem! – łkała Benedikte zrozpaczona. – Myślałam o tym i wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju. Ale jeśli dziecko będzie… dotknięte? Czy nie lepiej, by nigdy się o tym nie dowiedział?

Zastanowili się nad tym i doszli do wniosku, że lepiej będzie wstrzymać się do chwili narodzin.

Wiadomość, że Benedikte spotkała Marca, przyjęto z ogromnym zdumieniem i radością, i wszyscy bardzo żałowali, że nie usłuchał jej gorących próśb i nie przybył do Lipowej Alei. Marco zapewnił jednak Benedikte, że zawsze jest dobrze poinformowany o tym, co dzieje się w rodzie, lecz z powodów, których nie chciał wyjawić, musi pozostać tam, gdzie jest.

Gdziekolwiek by to miało być.

W roku 1892 Benedikte wydała na świat ślicznego chłopczyka, któremu dała imię Andre, utworzone z przestawionych liter imienia ojca dziecka.

Do tego czasu Sander Brink zdążył już poślubić najpiękniejszą dziewczynę Christianii, bo zwykle tak bywa, że osoby najszczodrzej obdarzone przez naturę, jeśli chodzi o powierzchowność, potrafią się odnaleźć. Czy takie związki bywają szczęśliwe, to już zupełnie inna sprawa.

Ale Benedikte radziła sobie dobrze, odpowiedzialność za synka sprawiła, że zniknęła cała jej nieśmiałość, a ona sama nabrała pewności siebie. Młoda matka była teraz dość silna, by znieść uszczypliwe uwagi sąsiadów i nagłe wymowne milczenie plotkarek, kiedy wchodziła do pokoju. Dość silna, by bronić małego Andre, kiedy spłakany wracał do domu, bo inne dzieci przezywały go bękartem. Dość silna, by znosić świadomość, że żaden mężczyzna nie będzie się do niej zalecać. Nie dość że była rozpaczliwie niezgrabna i brzydka, to jeszcze wniosłaby dziecko z nieprawego łoża jako ewentualny posag. Na małżeństwo nie miała więc żadnych szans.

Takich myśli nie dopuszczała jednak do siebie zbyt często. Mając za plecami wspierającą ją rodzinę znosiła wszystko. Pomagała w domu i w gospodarstwie, ponieważ opiekowała się chłopczykiem i nie mogła myśleć o podjęciu pracy poza domem.

Na zewnątrz sprawiała wrażenie wesołej i zadowolonej, dla wszystkich stale była źródłem pociechy. „Na pewno jakoś się ułoży”, tak brzmiało jej hasło, dzięki któremu potrafiła naprawdę pomóc innym ludziom w ich troskach.

Tylko ona wiedziała, że kiedy wieczorem stała w swym pokoju i patrzyła na swego uśpionego, ślicznego synka, powracały natrętne myśli. Zakazany żal. Nie żałowała wcale, że tak a nie inaczej pokierowała swym życiem, bo jak można żałować czegoś, czego owocem był Andre. Ale czy na pewno słusznie postąpiła, rezygnując z podtrzymania jakichkolwiek kontaktów z Sanderem? Czy może raczej powinna z nim zostać?

Może powinien był ujrzeć swego syna, który był tak do niego podobny. Może powinien być mu ojcem? Czy nie okazała się zbyt samolubna? Czy nie za wiele myślała o własnej urażonej dumie?

Ale w takie dni nienawidziła go czy może raczej czuła gorzkie rozczarowanie. Uważała, że on pragnął tylko okazać życzliwość nieszczęśliwej dziewczynie, może nawet trochę ją polubił, ale nie zaangażował się w ich związek z taką samą powagą jak ona.

W każdym razie teraz było już za późno. Sander się ożenił, na pewno miał rodzinę. Tak, jak się stało, było chyba najlepiej.

Zawsze kiedy dochodziła do takiego wniosku, łapała się na tym, że łzy spływają jej po policzkach i kapią na bluzkę. Płakała, bo żal jej było synka, i dlatego, że radości, jaką jej dawał, nie mogła dzielić z Sanderem. Dlatego, że Andre, nic nie rozumiejąc, bez końca pytał, dlaczego inne dzieci się z niego śmieją? I dlaczego on nie ma tatusia jak inni?

Benedikte starała się być mu jednocześnie ojcem i matką. Dobrze było mieć koło siebie Henninga, Agnetę i Vanję, a także dziadka Viljara, babcię Belindę, Malin, Pera i ich syna Christoffera. Wszyscy kochali Andre i rozpieszczali go ponad miarę.

Oni jednak nie mogli ukoić żalu, jaki czuła na myśl, że odebrała możliwość wzajemnego poznania ojcu i synowi.

Stało się tak, jak przewidział Marco:

Zarówno przybrana siostra Benedikte, Vanja, jak i syn Malin, Christoffer, znaleźli się w trudnej sytuacji. Naturalnie pomóc im miała Benedikte.

Ale stało się to już wtedy, gdy stary wiek zastąpił nowy.

Dwudziesty.

Wiek, w którym rozstrzygnęły się losy Ludzi Lodu.

Загрузка...