Na Omedze, jak głosiło przysłowie, między procesem a wykonaniem wyroku nie zmieściłbyś ostrza noża. Toteż Barrenta zaprowadzono wprost do dużej, okrągłej kamiennej sali w podziemiach Ministerstwa Sprawiedliwości. Zalewało ją białe światło lamp łukowych, zawieszonych u wysokiego, strzelistego sklepienia. Część jednej ze ścian usunięto, tworząc w ten sposób coś w rodzaju trybuny dla widzów. Kiedy Barrenta wprowadzono do sali, trybuna była niemal pełna, a bileterzy sprzedawali programy.
Przez kilka chwil Barrent stał na kamiennej posadzce sam. Potem jedna z zakrzywionych ścian rozsunęła się i wyjechała z niej niewielka maszyna.
Głośnik umieszczony wysoko nad trybuną ogłosił:
— Panie i panowie, proszę o uwagę. Za chwilę będziecie świadkami Ordaliów, próby 643-BG233 pomiędzy Obywatelem Willem Barrentem a GME 213. Proszę zająć miejsca. Walka odbędzie się za kilka minut.
Barrent spojrzał na swego przeciwnika. Była to lśniąca, czarna maszyna zbudowana w kształcie półkuli, której promień wynosił prawie sto dwadzieścia centymetrów. Kręciła się nieustannie we wszystkie strony na kilku maleńkich kółkach. Pod wtopioną w gładką metalową skorupę przezroczystą płytką błyskały czerwone, zielone i pomarańczowe światełka. Jej widok wywołał w Barrencie mgliste wspomnienia jakiegoś stworzenia z ziemskich oceanów.
— Dla tych, którzy odwiedzają naszą galerię po raz pierwszy odezwał się ponownie głośnik — mam tu kilka słów wyjaśnienia. Więzień Will Barrent dobrowolnie wybrał poddanie się próbie Ordaliów. Narzędzie sprawiedliwości, którym w tym przypadku jest GME 213, stanowi przykład najwspanialszych osiągnięć kreatywnej inżynierii Omegi. Maszyna, zwana przez swych wielbicieli Maxem, stanowi morderczą broń o niezwykłej wprost skuteczności działania. Może ona zabijać dwudziestoma trzema sposobami, z których wiele odznacza się wyjątkowym okrucieństwem. Dla celów dzisiejszej próby ustawiona została na losowy dobór metody działania. Oznacza to, że Max nie ma kontroli nad sposobem, w jaki zabija. Sposób ten wyznaczany jest i porzucany losowo przez przypadkowy wybór jednej z dwudziestu trzech liczb, a czas stosowania danego sposobu określany jest równie przypadkowo i może trwać od jednej do sześciu sekund. Max ruszył nagle na środek sali, a Barrent cofnął się pod jedną ze ścian.
— Jeśli więźniowi uda się unieszkodliwić Maxa — ciągnął głos znad trybuny — wówczas zostaje uznany za zwycięzcę i odzyskuje wszystkie prawa i przywileje swego statusu. Sposób, w jaki może tego dokonać, jest dla każdej maszyny inny. Jest to jednak możliwość czysto teoretyczna. W praktyce bowiem zdarza się to jedynie w trzech i pół procentach prób.
Barrent obrzucił spojrzeniem zebranych na trybunie widzów. Sądząc po ich strojach, wszyscy zajmowali wysokie pozycje społeczne, stanowili elitę omegańskich klas uprzywilejowanych.
I nagle, w samym środku pierwszego rzędu ujrzał dziewczynę, która pożyczyła mu swej broni w tamtym pamiętnym, pierwszym dniu jego pobytu na Omedze. Była dokładnie tak piękna, jak to sobie zapamiętał, ale na jej bladej, owalnej twarzy nie malował się nawet cień jakiegokolwiek uczucia. Patrzyła na niego ze szczerym i beznamiętnym zainteresowaniem kogoś, kto ujrzał nagle w szklanym słoju jakiegoś niezwykłego żuczka.
— Uwaga, uwaga! Rozpoczynamy próbę — ogłosił spiker.
Barrentowi nie pozostała już ani sekunda na rozmyślania o dziewczynie, gdyż w tej samej chwili maszyna potoczyła się w jego stronę.
Obszedł ją ostrożnie szerokim łukiem. Z Maxa wyłonił się wiotki czułek, u którego końca migotała plamka białego światła, po czym maszyna energicznie natarła na Barrenta, przypierając go do ściany.
I nagle zatrzymała się. Barrent usłyszał szczęk zmienianych przekładni i czułek został wciągnięty do środka, a na jego miejscu pojawiło się metalowe, przegubowe ramię, zakończone ostrzem. Poruszając się teraz znacznie szybciej maszyna znowu zagoniła go pod ścianę. Ramię błysnęło w powietrzu, lecz Barrentowi udało się
w porę uchylić. Usłyszał zgrzyt ostrza uderzającego o kamienną ścianę. Kiedy ramię znikało we wnętrzu Maxa, Barrent znów przesunął się na środek sali.
Wiedział już, że jedyną szansą na unieszkodliwienie maszyny jest wykorzystanie momentu, w którym jej selektor wprowadzać będzie kolejny morderczy program. Ale jak unieszkodliwić opancerzoną jak żółw, idealnie gładką maszynę?
Max zaatakował ponownie. Tym razem jego metalowa skorupa zalśniła mętną, zieloną substancją, w której Barrent natychmiast rozpoznał truciznę kontaktową. Błyskawicznie rzucił się do ucieczki wokół sali, próbując uniknąć śmiertelnego dotknięcia.
Maszyna zatrzymała się. Po jej powierzchni spłynął płyn neutralizujący, zmywając truciznę. I znów ruszyła do przodu, tym razem bez żadnej widocznej broni, najwyraźniej z zamiarem staranowania swego przeciwnika.
Barrent źle się ustawił. Rzucił się w bok, ale maszyna błyskawicznie zrobiła to samo. Oparty plecami o ścianę patrzył bezradnie, jak maszyna nabiera prędkości.
Zatrzymała się o kilka centymetrów od niego. Rozległo się szczęknięcie selektora i z Maxa zaczęło się wyłaniać coś w rodzaju maczugi.
Barrentowi przebiegło przez myśl, że jest to pokaz stosowanego sadyzmu. Gdyby miało to trwać dłużej, maszyna zwaliłaby go w końcu z nóg i bez pośpiechu dobiła. Cokolwiek więc zamierzał zrobić, powinien to zrobić teraz, póki jeszcze miał choć trochę siły.
Nim zdążył dokończyć tę myśl, maszyna świsnęła metalowym ramieniem uzbrojonym w maczugę. Barrent nie był w stanie całkowicie uniknąć ciosu. Maczuga uderzyła go w lewy bark pozbawiając na chwilę czucia w ręce.
Max znów zaczął zmieniać program. Barrent rzucił się całym ciałem na jego gładką, krągłą czaszę. Na samym jej wierzchołku dostrzegł dwa niewielkie otwory. Modląc się, by okazały się wlotami powietrza, zatkał je szczelnie palcami.
Maszyna stanęła jak wryta, a widownia zaczęła wiwatować. Barrent przywarł do gładkiej powierzchni, pomagając sobie bezwładną ręką i wpychając coraz głębiej palce do wnętrza maszyny. Wtopione w skorupę Maxa światełka zmieniły kolor z zielonego na pomarańczowy i wreszcie czerwony. Gardłowe pomrukiwanie maszyny przeszło w głuchy warkot.
I nagle maszyna wysunęła z boku dwie rurki, najwyraźniej awaryjne wloty powietrza.
Barrent próbował zakryć je ciałem, ale maszyna, powracając nagle z rykiem do życia, obróciła się szybko wokół własnej osi i zrzuciła go z siebie. Fiknął koziołka, po czym podniósł się i wycofał na środek areny.
Pojedynek nie trwał dłużej niż pięć minut, ale Barrent był już zupełnie wyczerpany. Ostatnim wysiłkiem woli cofnął się przed maszyną, która nacierała teraz na niego z szerokim, lśniącym toporem.
Kiedy uzbrojone w topór ramię wzięło zamach, Barrent, zamiast uchylić się w bok lub do tyłu, rzucił się wprost na nie. Chwycił je oboma rękami i zaczai przeginać w dół. Metal zachrzęścił i przez chwilę wydawało się, że przegub zaczyna puszczać. Gdyby zdołał odłamać metalowe ramię, być może maszyna zostałaby unieszkodliwiona. W najgorszym razie miałby przynajmniej jakąś broń…
Niespodziewanie Max zaczai się cofać. Barrent próbował utrzymać ramię maszyny, ale mocne szarpnięcie wyrwało mu je z rąk. Upadł na twarz. Topór uderzył z rozmachem i rozciął mu bark.
Barrent przeturlał się do tyłu i spojrzał na trybunę. Był skończony. Równie dobrze mógł z godnością poddać się następnemu atakowi maszyny i mieć to już wreszcie za sobą. Widownia szalała, obserwując Maxa, który szykował się do kolejnej zmiany morderczego programu.
I nagle zauważył, że dziewczyna daje mu jakieś znaki.
Zawisł wzrokiem na jej rękach, próbując zrozumieć, co chciała mu nimi przekazać. Pokazywała, żeby coś odwrócić… przewrócić go i zniszczyć.
Nie było czasu, żeby się dalej zastanawiać. Oszołomiony utratą krwi, podniósł się chwiejnie na nogi i spojrzał w stronę nacierającej maszyny. Nie interesowało go, jakie narzędzie mordu tym razem przygotowała. Całą uwagę skoncentrował na jej kółkach.
Kiedy znalazła się tuż obok niego, Barrent rzucił się pod koła.
Maszyna starała się wyhamować i skręcić, ale było już za późno. Koła wjechały na ciało Barrenta. podnosząc przód Maxa wysoko w górę. Barrent jęknął głucho pod impetem uderzenia, po czym trzymając maszynę na swych plecach, zebrał resztki sił i spróbował wstać.
Maszyna zakołysała się i kręcąc rozpaczliwie wszystkimi kółkami, runęła na grzbiet. Barrent upadł obok niej.
Kiedy powróciła mu zdolność widzenia, maszyna w dalszym ciągu leżała kółkami do góry, lecz” ze wszystkich stron wysuwała już przegubowe macki, starając się odwrócić z powrotem.
Barrent rzucił się na płaski brzuch Maxa i zaczął walić weń