Ocknął się w wysokim, mrocznym pomieszczeniu. Leżał na łóżku. Tuż obok stało dwoje ludzi. Odniósł wrażenie, że się spierają.
— Po prostu nie możemy już dłużej czekać — mówił mężczyzna. — Wydajesz się nie doceniać powagi sytuacji.
— Lekarz powiedział, że potrzebuje jeszcze co najmniej trzech dni odpoczynku — odezwała się kobieta. Po chwili Barrent uzmysłowił sobie, że był to głos Moery.
— Ostatecznie możemy mu dać te następne trzy dni.
— A także potrzebuje czasu na wprowadzenie i naukę.
— Mówiłaś, że jest bystry. Nie zajmie mu to dużo czasu.
— To może potrwać całe tygodnie.
— Wykluczone. Statek ląduje za sześć dni.
— Eylan, wrzucasz za duże tempo — powiedziała Moera. — Musimy poczekać. Na następny Dzień Lądowania będziemy znacznie lepiej przygotowani…
— Do tej pory możemy przestać panować nad sytuacją — przerwał jej mężczyzna. — Przykro mi, Moera, ale albo wykorzystamy Barrenta teraz, albo wcale.
— Wykorzystacie mnie do czego? — spytał Barrent. — Gdzie ja jestem? Kim pan jest?
Mężczyzna odwrócił się w stronę łóżka. W nikłym świetle Barrent ujrzał bardzo wysokiego, chudego, przygarbionego starca z sumiastymi wąsami.
— Cieszę się, że już pan nie śpi — powiedział mężczyzna. — Nazywam się Swen Eylan. Jestem dowódcą Grupy II.
— Co to jest Grupa II? — spytał Barrent. — W jaki sposób wydostaliście mnie z Areny? Czy jesteście na usługach Szatana? Eylan uśmiechnął się.
— Niezupełnie na usługach — odparł. — Wkrótce wszystko panu wyjaśnimy. Myślę jednak, że najpierw powinien pan coś zjeść.
Pielęgniarka wniosła tacę z posiłkiem. Kiedy Barrent zabrał się do jedzenia, Eylan przysunął sobie krzesło i opowiedział mu o Szatanie.
— Nasza Grupa nie rości sobie prawa do tytułu założycieli sekty wyznawców Zła. Ta religia pojawiła się na Omedze chyba zupełnie spontanicznie. Ale skoro już była, od czasu do czasu pozwalaliśmy sobie ją wykorzystywać. Kapłani okazali się w tym niezwykle pomocni. W końcu czciciele Zła bardzo wysoko cenią brak moralności. Stąd w oczach omegańskiego duchowieństwa ukazanie wiernym fałszywego Szatana nie jest bluźnierstwem. Wręcz przeciwnie. W ortodoksyjnej religii Zła duży nacisk kładzie się na fałszywe obrazy, zwłaszcza jeśli są one ogromne, ogniste i wstrząsające jak ten, który uratował pana z Areny.
— W jaki sposób to robicie? — spytał Barrent.
— To ma coś wspólnego z płaszczyznami tarcia i polami sił — odparł Eylan. — Ale o szczegóły musiałby pan zapytać naszych inżynierów.
— Dlaczego mnie uratowaliście?
Eylan spojrzał na Moerę, która wzruszyła ramionami.
— Chcieliśmy, by wykonał pan dla nas pewne ważne zadanie — powiedział z zakłopotaniem. — Ale zanim panu to wyjaśnię, powinien pan chyba dowiedzieć się czegoś na temat naszej organizacji. Z pewnością musi ona budzić pańską ciekawość.
— Owszem, budzi — odparł Barrent. — Czy stanowicie coś w rodzaju kryminalnej elity?
— Stanowimy elitę — przytaknął Eylan — ale nie uważamy się za kryminalistów. Na Omegę zsyła się dwa całkowicie różne rodzaje ludzi. Jeden tworzą prawdziwi przestępcy, a więc mordercy, podpalacze, bandyci i im podobni. To są właśnie ludzie, wśród których pan żył. Natomiast drugi rodzaj, to osoby skazane za przestępstwa dewiacyjne: polityczną niepewność, naukową nieortodoksyjność czy brak nastawienia religijnego. Spośród nich właśnie rekrutują się członkowie naszej organizacji, którą dla celów identyfikacyjnych nazywamy Grupą II. Z tego, co zdołaliśmy sobie przypomnieć i zrekonstruować, wynika, że nasze przewiny polegały głównie na wyznawaniu poglądów niezgodnych z tymi, które powszechnie obowiązywały na Ziemi. Byliśmy nonkonformistami i najprawdopodobniej tworzyliśmy niepewny element stanowiący zagrożenie dla władzy. Z tego powodu deportowano nas na Omegę.
— I odseparowaliście się od tamtych — powiedział Barrent.
— Zostaliśmy zmuszeni. Jednym z powodów było to, iż kryminaliści Grupy I niełatwo poddają się czyjemuś zwierzchnictwu. Nie byliśmy w stanie nimi kierować, a także nie mogliśmy dopuścić, by oni kierowali nami. Cała rzecz polegała jednak na czym innym. Przede wszystkim mieliśmy pewne zadanie do wykonania, którego powodzenie wymagało zachowania absolutnej tajemnicy. Nie wiedzieliśmy, jakich urządzeń używają statki wartownicze do obserwacji powierzchni Omegi, więc dla bezpieczeństwa zeszliśmy do podziemia. Dosłownie. Pomieszczenie, w którym pan się teraz znajduje, ulokowane jest siedemdziesiąt metrów pod powierzchnią planety. Siedzimy tu ukryci wysyłając na zewnątrz jedynie specjalnych agentów, jak Moera, którzy wśród deportowanych wyszukują więźniów z naszej Grupy, to jest więźniów politycznych i społecznych.
— Ałe mnie nie wyszukaliście — powiedział Barrent.
— Oczywiście, że nie. Pan został przecież zesłany rzekomo za morderstwo, co automatycznie umieszczało pana w Grupie I. Niemniej jednak pana zachowanie było dość nietypowe. Sprawiał pan wrażenie świetnego potencjalnego kandydata dla nas, więc od czasu do czasu pomagaliśmy panu. Ale przed przyjęciem do Grupy musieliśmy mieć co do pana absolutną pewność. To, że uparcie wypierał się pan popełnienia morderstwa, przemawiało za panem. Przepytywaliśmy także llliardiego i doszliśmy do wniosku, że nie ma żadnych powodów, by wątpić, że to on popełnił morderstwo, za które pana skazano. Ale najbardziej przemawiały za panem niezwykle wysokie umiejętności radzenia sobie w ekstremalnych sytuacjach. Ostatecznym sprawdzianem były tu Polowanie i Igrzyska. Ogromnie potrzebowaliśmy człowieka o pańskich możliwościach.
— Na czym polega wasze zadanie? — spytał Barrent. — Co chcecie osiągnąć?
— Chcemy wrócić na Ziemię — odpowiedział Eylan.
— Przecież to niemożliwe.
— My tak nie uważamy. Zbadaliśmy sprawę w najdrobniejszych szczegółach i doszliśmy do wniosku, że pomimo statków wartowniczych powrót na Ziemię jest możliwy. Przekonamy się o tym za sześć dni, bo wtedy właśnie będziemy musieli podjąć próbę ucieczki.
— Wydaje mi się, że byłoby lepiej poczekać następne sześć miesięcy — powiedziała Moera.
— Wykluczone. Sześciomiesięczna zwłoka mogłaby być prawdziwą katastrofą. Każde społeczeństwo ma swój cel, a w przypadku przestępczej społeczności Omegi celem tym jest samozagłada. Wygląda pan na zaskoczonego, Barrent. Czyżby pan tego nie dostrzegał?
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem — odparł Barrent. — W końcu byłem tej społeczności członkiem.
— To absolutnie pewne — powiedział Eylan. — Wystarczy popatrzeć na prawa i zwyczaje. Wszystkie koncentrują się wokół zalegalizowanego mordu. Święta są wymówką dla prowadzenia morderstw masowych. Nawet to prawo, które określa stopę zabójstw, zaczyna zawodzić. Społeczeństwo żyje na krawędzi chaosu. I trudno się dziwić. Nikt nie ma już żadnego poczucia bezpieczeństwa. Jeśli ktoś chce przeżyć, musi zabijać. Jeśli ktoś chce osiągnąć wyższy status, musi zabijać. Jedyne, co można robić bezpiecznie, to zabijać — coraz więcej i coraz szybciej.
— Przesadzasz — powiedziała Moera.
— Nie sądzę, chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę, że omegańskie instytucje wyglądają trwale i stabilnie, że jest w nich jakby wrodzony konserwatyzm, nawet w odniesieniu do morderstwa. Ale to tylko złudzenie. Jestem przekonany, że wszystkie umierające społeczeństwa kontynuowały iluzję trwałości i stabilności do samego końca. Lecz cóż, koniec omegariskiego społeczeństwa jest już bardzo bliski.
— Jak bardzo? — spytał Barrent.
— Myślę, że wybuch nastąpi mniej więcej za cztery miesiące — powiedział Eylan. — Jedyną rzeczą, która mogłaby to zmienić, jest pchniecie tego społeczeństwa w innym kierunku, ukazanie mu nowego celu.
— Ziemi — powiedział Barrent.
— Właśnie. I dlatego naszą próbę musimy podjąć natychmiast.
— No cóż, niewiele jeszcze wiem na ten temat — powiedział Barrent — ale zrobię, co będę mógł. Z przyjemnością wezmę udział w każdej ekspedycji, jaką postanowicie zorganizować.
Eylan znów się zmieszał.
— Przypuszczam, że nie wyraziłem się zbyt jasno — powiedział. — To pan, Barrent, będzie naszą ekspedycją. Pan i tylko pan… Przepraszam, że to tak niezręcznie wypadło.