Rozdział 12

— A więc nie zmieni pan zdania?

— Mowy nie ma.

Moera westchnęła z rezygnacją i cofnęła się w głąb pojazdu.

— Czy ja naprawdę pana interesuję? — spytała.

— „Interesuję” to o wiele za słabo powiedziane — odparł Barrent.

— No cóż — powiedziała dziewczyna — jeśli nie ma pan zamiaru zmienić zdania, to chyba będę musiała się z tym pogodzić.

Odwróciła się w przeciwną stronę, lecz nim to uczyniła, Barrent dostrzegł na jej twarzy jakby przelotny uśmiech.

Jezioro Chmur było najwytworniejszym kurortem na Omedze. Przekraczając jego granice należało złożyć w depozycie wszelką broń. Pojedynki, bez względu na okoliczności, były kategorycznie zabronione. Kłótnie i spory arbitralnie rozstrzygał najbliższy barman, a morderstwo karano natychmiastowym i całkowitym pozbawieniem statusu.

Jezioro Chmur stawiało do dyspozycji gości wszelkie rodzaje rozrywek. Można było obejrzeć popisy szermierzy, walkę byków lub szczucie niedźwiedzia; można było uprawiać sporty takie, jak: pływanie, wspinaczka górska czy narciarstwo. Wieczorami bawiono się na balach, urządzanych w głównej sali tanecznej, gdzie szklane ściany oddzielały rezydentów od obywateli, a obywateli od elity. Świetnie zaopatrzony bar narkotyczny dostarczał wszelkich specyfików, jakich tylko modny narkoman mógł zapragnąć, a także kilku nowinek, które mógłby zechcieć wypróbować. Dla osób towarzyskich w każdą środę i sobotę wieczorem organizowano orgie w Grocie Satyra, a dla nieśmiałych kierownictwo urządzało w mrocznych korytarzach hotelowego podziemia schadzki w maskach. Ale przede wszystkim ciągnęły się tu łagodnymi falami pagórki i wspaniałe lasy, gdzie można było pójść na długi spacer i zapomnieć o napięciu i niebezpieczeństwach codziennego życia w Tetrahydzie.

Barrent i Moera otrzymali sąsiednie pokoje, a łączące je drzwi nie były zamknięte. Jednak pierwszej nocy Barrent nie skorzystał z nich. Moera w żaden sposób nie okazała, że sobie tego życzy, a na planecie, gdzie kobiety miały tak łatwy dostęp do najróżniejszych trucizn, mężczyzna powinien dobrze się zastanowić, nim zdecyduje się narzucać ze swoim towarzystwem. Nawet właściciel sklepu z odtrutkami musiał brać pod uwagę możliwość, że nie zdąży w porę rozpoznać symptomów trucizny, podanej jemu samemu. Drugiego dnia wybrali się na wspinaczkę wysoko w góry. Zabrany w koszyku lunch zjedli na porośniętym trawą stoku, spływającym łagodnie ku szaremu morzu. Po skończonym posiłku Barrent spytał Moerę, dlaczego uratowała mu życie.

— Moja odpowiedź nie przypadłaby ci do gustu — odparła dziewczyna.

— Mimo to nadal chcę ją usłyszeć.

— No cóż, tego dnia w Towarzystwie Ofiar byłeś taki zabawnie bezbronny… Pomogłabym każdemu, kto by wyglądał tak jak ty. Barrent skinął z zakłopotaniem głową.

— A drugi raz? — spytał.

— Do tego momentu zdążyłeś mnie już chyba zainteresować. To znaczy nic z tych rzeczy, żadne romantyczne uczucie. We mnie nie ma nawet kropli romantyzmu.

— Więc co takiego cię we mnie zainteresowało?

— Doszłam do wniosku, że byłby z ciebie niezły nabytek.

— Czy nie mogłabyś tego jakoś rozwinąć? Moera spojrzała nań swymi ogromnymi zielonymi oczami i przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.

— Nie bardzo jest co rozwijać — powiedziała w końcu. — Należę do pewnej organizacji. Nieustannie poszukujemy nowych kandydatów na członków. Zazwyczaj prowadzimy selekcję deportowanych bezpośrednio po ich zejściu ze statku. Ale oprócz tego selekcjonerzy, tacy jak ja, szukają potrzebnych nam ludzi także i później.

— Potrzebnych wam, to znaczy jakich?

— Przykro mi, Will, ale nie takich jak ty.

— Dlaczego?

— Na początku poważnie myślałam o wciągnięciu cię do naszej organizacji — powiedziała Moera. — Wydawało mi się, że właśnie dokładnie o kogoś takiego nam chodzi. Ale potem sprawdziłam twoje dane.

— I?

— Nie prowadzimy rekrutacji wśród morderców. Czasami zatrudniamy ich do wykonania konkretnych zadań, ale nie przyjmujemy ich do organizacji. Chociaż uznajemy niektóre okoliczności łagodzące, jak na przykład działanie w samoobronie. W każdym razie uważamy, że ktoś, kto popełnił na Ziemi morderstwo z premedytacją, nie jest dla nas odpowiednim człowiekiem.

— Rozumiem — powiedział Barrent. — A gdybym ci powiedział, że mój stosunek do mordowania ludzi różni się zasadniczo od obowiązującego na Omedze, to by to coś pomogło?

— Wiem, że się różni — odparła Moera. — Gdyby to ode mnie zależało, przyjęłabym cię do organizacji. Ale nie ja podejmuję decyzje… Will, czy ty jesteś zupełnie pewien, że popełniłeś to morderstwo?

— Chyba tak. Przypuszczam, że tak.

— To fatalnie… Chociaż organizacji potrzebni są ludzie zdolni do przeżycia w najtrudniejszych okolicznościach, bez względu na to, co zrobili na Ziemi. Nie potrafię ci nic obiecać, ale jeszcze spróbuję porozmawiać na twój temat. Być może dobrze by było, gdybyś postarał się dowiedzieć, dlaczego popełniłeś to morderstwo. Zawsze mogą znaleźć się jakieś okoliczności łagodzące.

— Mogą… — mruknął Barrent z powątpiewaniem. — Postaram się dowiedzieć.

Tego wieczoru, gdy już prawie zasypiał, usłyszał skrzypnięcie drzwi sąsiedniego pokoju i ujrzał w nich Moerę. Szczupła i ciepła wśliznęła się do jego łóżka. Kiedy spróbował coś powiedzieć, zasłoniła mu ręką usta. A Barrent, który nauczył się, że szczęście trzeba chwytać, kiedy się pojawia, i o nic nic pytać, nie odezwał się już ani słowem.

Reszta urlopu upłynęła o wiele za szybko. Na temat organizacji więcej nie rozmawiali, za to drzwi łączące oba pokoje — być może w ramach rekompensaty — stały otworem. Na koniec, siódmego dnia urlopu, późnym wieczorem Barrent i Moera wrócili do Tetrahydy.

— Kiedy się znów zobaczymy? — spytał Barrent.

— Skontaktuję się z tobą.

— Nie mogę powiedzieć, żeby to była konkretna odpowiedź.

— To jedyna odpowiedź, jakiej mogę ci udzielić odparła Moera. — Przykro mi. Will. Zobaczę, co da się zrobić w sprawie organizacji.

Barrent musiał się tym zadowolić. Kiedy pojazd Ministerstwa Sprawiedliwości wysadził go przed sklepem, w dalszym ciągu nie wiedział ani gdzie Moera mieszka, ani o jakiej organizacji mówiła.

Znalazłszy się w mieszkaniu, jeszcze raz zaczął szczegółowo roztrząsać treść swojego snu z Boutique'u Marzeń. Było w nim wszystko: wściekłość na Therkalera, nielegalna broń, spotkanie, zwłoki, a potem informator i sędzia. Brakowało tylko jednego. Nie było momentu popełnienia morderstwa, nie przypomniał sobie chwili, w której wyciągnął broń, wymierzył i nacisnął spust. Sen urwał się na spotkaniu z Therkalerem, po czym przeskoczył natychmiast do wydarzeń po jego śmierci.

Może sam moment popełnienia morderstwa uległ w jego pamięci całkowitemu zablokowaniu, ale może też właśnie wtedy został jakoś szczególnie sprowokowany i właśnie wówczas stało się coś, co mogłoby go usprawiedliwiać. Musiał się tego dowiedzieć.

Były tylko dwie metody uzyskania informacji o tym, co zaszło na Ziemi. Pierwsza — to ponowne odwiedzenie Boutique'u Marzeń i skorzystanie z jego koszmarnych narkotycznych seansów, ale Barrent poprzysiągł sobie, że już nigdy więcej tego nie uczyni. Drugą metodą było zwrócenie się o pomoc do mutanta o zdolnościach projekcyjnych.

Barrent odczuwał wstręt do mutantów, podobnie jak wszyscy mieszkańcy Omegi. Mutanci stanowili całkowicie odrębną rasę, a ich status niedotykalnych nie wynikał wyłącznie z uprzedzeń. Powszechnie wiadomo było, że przenoszą wiele dziwnych i nieuleczalnych chorób. Stroniono od nich, a oni reagowali na to zamykaniem się we własnym środowisku. Mieszkali w Dzielnicy Mutantów, która stanowiła nieomal wydzielone, osobne miasto w Tetrahydzie. Rozsądni obywatele trzymali się z dala od Dzielnicy Mutantów, zwłaszcza po zmroku. Dla nikogo nie było tajemnicą, że mutanci potrafią być mściwi.

Ale tylko oni posiadali zdolności projekcyjne. Ich zniekształcone ciała kryły w sobie niezwykłe talenty i predyspozycje, przedziwne umiejętności, które zwykły człowiek traktował z odrazą i sceptycyzmem za dnia, lecz nocą często próbował potajemnie wykorzystać. Powiadano, że mutanci cieszyli się specjalnymi względami Szatana. Wielu uważało, że wielką sztukę Czarnej Magii, którą tak bardzo chełpili się kapłani, uprawiać może jedynie mutant, ale nikt nigdy nie powiedział tego otwarcie w obecności żadnego kapłana.

Z uwagi na swe przedziwne uzdolnienia mutanci mieli jakoby pamiętać znacznie więcej z życia na Ziemi niż normalni ludzie. I to nie tylko generalnie, ale również potrafili podobno, cofając się w przestrzeni i czasie, dokonać projekcji nici życia pojedynczego człowieka i przebijając się przez mur zapomnienia powiedzieć mu dokładnie, co takiego zdarzyło się w jego przeszłości.

Inni zaś utrzymywali, że mutanci nie posiadają w ogóle żadnych niezwykłych zdolności. Uważali ich za przebiegłych łotrów, potrafiących żyć z ludzkiej głupoty i łatwowierności.

Barrent postanowił sam się przekonać, jak jest naprawdę. Pewnej ciemnej nocy, odpowiednio ubrany i uzbrojony, opuścił swe mieszkanie i udał się do Dzielnicy Mutantów.

Загрузка...