go i ruszył dalej w górę schodów. Napis na plecach kombinezonu głosił: JEDNOSTKA DS. DERATYZACJI. Barrent uzmysłowił sobie, że maszynę tę zbudowano jedynie w celu poszukiwania i zwalczania gryzoni. Obecność zbiega nie robiła na niej żadnego wrażenia. Zapewne inne androidy były podobnie wyspecjalizowane.
Ukrył się w pustym magazynie na jednym z niższych poziomów i odczekał, aż kontrolerzy opuszczą statek. Natychmiast potem wrócił do sterowni. Nikt więcej nie wszedł już na pokład. Dokładnie o czasie ogromny statek opuścił Punkt Kontrolny. Kierunek — Ziemia.
Pół godziny później w dalszym ciągu nie wiedział, jak przedostać się przez kordon kontrolerów. Skończyli sprawdzanie niższych poziomów i właśnie wchodzili na pokład, gdzie znajdowała się sterownia. Barrent słyszał już odgłosy kroków przy końcu korytarza. Szedł szybko przed siebie, wyprzedzając ich o jakieś sto metrów, i usiłował znaleźć kryjówkę.
Na końcu tego korytarza powinna być klatka schodowa. Mógłby zejść nią kilka pięter niżej, do części, którą już przeszukali. Zaczai biec, zastanawiając się, czy przypadkiem nie pomylił kierunku. Ciągle jeszcze miał ledwie mgliste pojęcie o topografii statku. Jeśli się pomylił, znalazłby się w potrzasku.
Dobiegł do końca korytarza i zobaczył wejście na klatkę. Kroki za plecami zaczęły się zbliżać. Rzucił się w dół schodów, oglądając się za siebie przez ramię.
I rąbnął głową w ogromny tors jakiegoś mężczyzny.
Szarpnął się do tyłu, wymierzając promiennik w olbrzyma. Ale w ostatniej chwili powstrzymał się przed naciśnięciem spustu. To, co stało przed nim, nie było człowiekiem.
Miało ponad dwa metry wysokości i ubrane było w czarny kombinezon z biegnącym przez środek piersi napisem: ZESPÓŁ NADZORU — ANDROID B212. Jego twarz była stylizacją twarzy ludzkiej zręcznie wyrzeźbionej w plastiku koloru szpachlówki. Oczy płonęły mu głęboką, nieprawdopodobną czerwienią. Android kołysał się na dwóch nogach i balansując ostrożnie, posuwał się w kierunku Barrenta, nie spuszczając zeń wzroku. Barrent cofnął się jeszcze kilka kroków. Miał poważne wątpliwości, czy strzał z promiennika mógłby być skuteczny.
Nigdy jednak się tego nie dowiedział, ponieważ android wyminął Pozostała część podróży upłynęła już bez specjalnych wrażeń. Barrent jadł i spał, a przed wejściem statku do podprzestrzeni obserwował bezkresną paradę gwiazd. Próbował wyobrazić sobie, jak wygląda planeta, ku której zmierzał, ale żaden konkretny obraz nie przychodził mu do głowy. Cóż to za ludzie budowali' ogromne statki międzygwiezdne, lecz nie uznawali za stosowne obsadzić ich załogą? Dlaczego tak dokładnie kontrolowali cały statek, a jednocześnie wyposażali swych kontrolerów w niezwykle wąski i wyspecjalizowany zakres percepcji? Dlaczego deportowali znaczną część swego społeczeństwa, a potem już nie interesowali się, w jakich warunkach wygnańcy żyją i umierają? Dlaczego uznali za konieczne wymazanie z pamięci więźniów wszystkich wspomnień dotyczących Ziemi?
Na te pytania Barrent nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi.
Zegar w sterowni monotonnie wypisywał wciąż nowe cyferki, odliczając minuty i godziny podróży. Statek wszedł i wyszedł z podprzestrzeni, a potem ustawił się na deceleracyjnej orbicie wokół błękitnozielonej planety, którą Barrent obserwował z mieszanymi uczuciami. Jakoś nie mogło do niego dotrzeć, że wreszcie wraca na Ziemię.