Drgająca lufa promiennika zatrzymała się o centymetry od jego głowy. Muszka zachwiała się. A potem powoli nowy omegański Barrent, Barrent nr 2, odwrócił broń od siebie.
Lecz jego zwycięstwo było krótkotrwałe. Już w następnym momencie górę wzięły nauki z zajęć zamkniętych, zmuszając Barrenta nr 2 do ponownej walki z nieprzejednanym i pożądającym śmierci Barrentem nr l.
Uwarunkowanie zaczęło brać górę i rzuciło walczących Barrentów do przeszłości subiektywnego czasu, do tych przełomowych wydarzeń, kiedy śmierć była blisko, kiedy nić życia doczesnego zaczynała się przecierać, kiedy koniec wydawał się nieunikniony. Uwarunkowanie zmusiło Barrenta nr 2 do ponownego przeżycia tych momentów. Tym razem jednak niebezpieczeństwo nasiliło się wielokrotnie, wspomagane ze wszystkich sił przez destrukcyjne pół jego osobowości, morderczego donosiciela, Barrenta nr 1.
Barrent nr 2 stanął w rozjarzonych światłach splamionej krwią Areny. W ręku trzymał miecz. Odbywały się omegańskie Igrzyska. Zbliżał się do niego saunus, potężnie opancerzony gad o złośliwej twarzy Barrenta nr l. Barrent nr 2 odciął potworowi ogon, który natychmiast zmienił się w trzy trichomotredy, stworzenia o twarzach Barrenta, wielkości szczura i usposobieniu rozwścieczonych rosomaków. Zabił dwa z nich, trzeci zaś wyszczerzył zęby i ugryzł go w lewą rękę do kości. Barrent zabił i jego, po czym ujrzał krew Barrenta nr l wsiąkającą w miałki piasek…
Trzech obdartych mężczyzn zaśmiewało się z czegoś na ławce, a dziewczyna wręczyła mu niewielki pistolet:
— Powodzenia — szepnęła. — Mam nadzieję, że wiesz, jak się z tym obchodzić.
Barrent skinął głową w podziękowaniu i dopiero wtedy zorientował się, że dziewczyną tą nie była Moera. Była nią mutantka, która w czasie projekcji ujrzała jego śmierć. Mimo to wyszedł na ulice i stanął naprzeciw trzech Hadjich.
Dwaj z nich byli nieznajomymi o zamazanych twarzach. Trzeci, Barrent nr l, wystąpił do przodu i błyskawicznie podniósł pistolet gotowy do strzału. Barrent nr 2 rzucił się na ziemię i nacisnął spust nie znanej mu broni. Poczuł, jak zawibrowała w jego ręku i spostrzegł, że głowa i ramiona Hadjiego Barrenta nr l czernieją i zaczynają się kruszyć. Nim zdążył wycelować po raz drugi, wyrwany potężną siłą rewolwer wypadł mu z ręki. Spóźniony strzał Barrenta nr l utrącił mu czubek lufy.
Rozpaczliwie rzucił się za swoją bronią. Turlając się w jej kierunku spostrzegł, że drugi z mężczyzn, teraz także już z twarzą Barrenta nr l, unosił pistolet i starannie do niego mierzy. Barrent nr 2 poczuł błyskawicę bólu rozdzierającego mu ramię i tak już poszarpane kłami trichomotreda. Udało mu się zastrzelić tego Barrenta nr l, lecz przez mgłę bólu ujrzał, że i trzeci z mężczyzn stał się nagle Barrentem nr 1. Ramię gwałtownie mu drętwiało, ale zmusił się do naciśnięcia spustu…
Przyjąłeś ich reguly gry, powiedział do siebie Barrent nr 2. Samobójcze uwarunkowanie wykończy cię, zabije. Musisz przez nie przejść, wyrwać się. Przecież to nie dzieje się naprawdę, to jest tylko w twoim umyśle…
Ale nie było czasu na myślenie. Znajdował się w dużej, wysoko sklepionej kamiennej sali w podziemiach Ministerstwa Sprawiedliwości. Miał zostać poddany próbie Ordaliów. W jego stronę toczyła się już połyskująca, czarna maszyna w kształcie półkuli, wysoka na prawie sto dwadzieścia centymetrów. Kiedy zbliżyła się, wśród migających na jej pancerzu czerwonych, zielonych i pomarańczowych światełek dostrzegł znienawidzoną twarz Barrenta nr 1.
Teraz jego wróg przybrał formę ostateczną: niezmiennej, sztucznej świadomości, równie zakłamanej i wystylizowanej, jak wpajane ludziom wyobrażenia o Ziemi. MaszynaBarrent nr l wysunęła pojedynczy, wiotki czułek zakończony migającą plamką białego światła. Podjechała do Barrenta nr 2 i w tym samym momencie czułek zniknął, a na jego miejsce pojawiło się metalowe, przegubowe ramię zakończone ostrzem. Barrent nr 2 uchylił się, słysząc jednocześnie zgrzyt ostrza uderzającego o kamienną ścianę.
To wszystko ci się tylko wydaje, mówił do siebie Barrent nr 2. To nie jest maszyna, a ty nie jesteś na Omedze. Walczysz wyłącznie ze swoją drugą polową; to nic innego, jak tylko zabójcza iluzja.
Ale nie mógł w to uwierzyć. MaszynaBarrent znów na niego nacierała. Tym razem jej metalowa skorupa lśniła odrażającą, zieloną substancją, w której Barrent nr 2 natychmiast rozpoznał truciznę kontaktową. Rzucił się do ucieczki, próbując uniknąć śmiertelnego dotknięcia.
Wcale nie jest śmiertelne, mówił sobie.
Neutralizator spłukał metalową powierzchnię, usuwając z niej truciznę. Teraz maszyna próbowała go staranować, a Barrent próbował ją zepchnąć na bok. Zrobił to jednak bez przekonania; maszyna uderzyła w niego z oszałamiającą siłą. Poczuł, jak pękają mu żebra.
To nie dzieje się w rzeczywistości! Pozwalasz, żeby uwarunkowany majak zaszczul cię na śmierć! Nie jesteś na Omedze! Jesteś na Ziemi, w swoim własnym domu i patrzysz w lustro!
Ale ból był prawdziwy i uzbrojone w maczugę metalowe ramię czuć było prawdziwie, gdy runęło na jego bark. Barrent zatoczył się do tyłu.
Ogarnęło go przerażenie. Nie przed śmiercią, lecz przed śmiercią zbyt wczesną, zanim zdążyłby ostrzec Omegan przed największym z niebezpieczeństw, tkwiących głęboko w ich własnych umysłach. Nikt inny nie mógł ich ostrzec przed katastrofą, która spadłaby na każdego, kto odkryłby swoje własne wspomnienia z Ziemi. Według tego, co było mu wiadome, żaden człowiek nie zdołał jeszcze przeżyć takiej próby. I jeśli jemu by się to udało, wówczas można by było spróbować zastosować jakieś przeciwśrodki, jakoś przeciwdziałać zakodowanemu uwarunkowaniu.
Podniósł się i wyprostował. Odezwało się w nim poczucie społecznej odpowiedzialności, wpajane mu od dzieciństwa. Nie mógł sobie pozwolić na śmierć w momencie, gdy to, czego się dowiedział, było w stanie uratować Omegę.
To nie jest prawdziwa maszyna.
Raz po raz powtarzał sobie te słowa, podczas gdy maszynaBarrent zatoczyła koło, nabrała prędkości i rzuciła się na niego z przeciwległego końca sali. Zmuszał się, by patrzeć poza nią, by przejrzeć cierpliwe buczenie lekcji w zamkniętej klasie, które stworzyły w jego umyśle tego potwora.
To nie jest prawdziwa maszyna.
Uwierzył.
I rąbnął pięścią w znienawidzoną twarz odbijającą się w polerowanym metalu.
Przeszył go obezwładniający ból, a potem stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał, był sam w swoim domu na Ziemi. Bolało go ramię i ręka, miał chyba kilka złamanych żeber. Na lewej dłoni rysował się ślad po ukąszeniu trichomotreda.
Ale pociętą i krwawiącą ręką udało mu się rozbić lustro. Roztrzaskał je wraz z Barrentem nr l bez reszty i na zawsze.